link:
https://1.bp.blogspot.com/-FDdTnCbEQ...s/s1600/02.jpg Czas: 1997.12.01 pn, g 10:30
Miejsce: HQ AIM
Warunki: jasno, ciepło, sucho, cicho, wnętrze biura
Starszy mężczyzna o szlachetnym i statecznym wyglądzie spojrzał na czworo o wiele młodszych od siebie ludzi. Trzech mężczyzn i kobieta. Troje białych i jeden czarny. Tak różni od siebie. A jednak wszyscy byli wywiadowcami firmy w jakiej pracował. Zanim wszedł do sali obrad słyszał na orytarzu ich śmiechy i rozmowy. Pewnie zastanawiali się po co ich wezwał tak krótko przed świętami. W końcu był początek grudnia, świąteczna gorączka rosła z tygodnia na tydzień. Ale to wezwanie zapowiadało nową robotę. I całą piątką o tym wiedzieli. Tylko czwórka jaka wygodnie zajmowała luźne pozy przy stole konferencyjnym jeszcze nie znała detali.
- Witam was moi mili. Dobrze się domyślacie. Firma złapała nowy kontrakt. Więc potrzebuje rozeznania osobowego w terenie przyszłej operacji. - stary Brytyjczyk przywitał się z czwórką swoich agentów. Między sobą znali się mniej lub bardziej ale z nim na pewno. W końcu to on był ich szefem i agentem prowadzącym więc zwykle on ich wzywał na misję a potem koordynował. Zarówno między sobą nawzajem jeśli to było potrzebne jak i z kontraktorami jeśli misja rozpoznawcza przeradzała się w bojową.
- Dokąd i kiedy? - zapytał najstarszy z tej trójki. Dworcow miał jednak największe doświadczenie agenturalne z całej czwórki. W końcu jeszcze dekadę temu pracował dla rosyjskiego GRU. I często był zwierzchnikiem i koordynatorem pozostałych agentów już w terenie.
- Margarita Island. - odparł dyrektor ciekaw ich reakcji. Ktoś pokiwał głową, że słyszał o tej wyspie z wiadomości co tam się ostatnio dzieje, inny żartował czy tam jest stolica pizzy o tej nazwie a jeszcze innym nic ta nazwa nie mówiła. Spodziewał się tego więc wziął pilota i odpalił małą prezentację jaka miała zacząć właściwą część odprawy. Agencja złapała nową misję na tej wyspie u wybrzeży Wenezueli i chciała wysłać swoich ludzi na wstępne rozpoznanie zanim się zaangażuje na całego. Ta czwórka stanowić forpocztę tej nowej operacji. Michael był czarnoskórym Amerykaninem i dzięki muskularnej sylwetce, licznym tatuażom i luźnemu podejściu łatwo mógł się wtopić w tłum turystów z USA. Amanda też była Amerykanką ale była profesjonalnym pilotem śmigłowców i awionetek. Stanley liczył, że uda jej się zakręcić i zdobyć fuchę pilota przy którymś z lotnisk na wyspie. Jewgienij ze swoją szczerą, słowiańską twarzą i twardym, rosyjskim akcentem bez problemu mógł uchodzić za “nowego ruskiego” jak z kawałów i memów. Zaś Charles ze swoim urokiem złotowłosego bad boya pomimo zblazowanej otoczki był weteranem Legii Cudzoziemskiej i umiał sobie radzić w różnych sytuacjach. Stanley dla każdego z nich przygotował już odpowiednie dokumenty i legendy w jakie mieli się wcielić. A niedługo wszyscy wsiądą w lot jaki skończy się na pozornie rajskiej i słonecznej, tropikalnej wyspie. Która coraz mniej przypominała raj na ziemi.
Czas: 1998.01.05 pn, g 11:30
Miejsce: HQ AIM
Warunki: jasno, ciepło, sucho, cicho, wnętrze biura
W sali podejrzanie przypominającej klasę szkolną zebrała się spora grupka barwnych postaci. Jakby ktoś uparł się skompletować możliwie różne typy ludzkie. Mężczyzn i kobiet, białych i kolorowych, z jednej i drugiej strony dawnej Żelaznej Kurtyny. Łączyło ich to, że wszyscy byli w sile wieku, sprawni na ciele, zdrowi na umyśle, wszyscy mieli mniejsze ale raczej większe doświadczenia z bronią. Czasem byli to weterani wszelakich sił lądowych, jednostek antyterrorystycznych, członków gangów, dezerterów, bojówkarzy paramilitarnych, starsi i młodsi. Ale łączyło ich jedno. Każdy z nich przynajmniej rok temu podpisał kontrakt z AIM dobrowolnie zaciągając się do największego stowarzyszenia najemników na świecie. No a na początku grudnia dostali maila z propozycją tego kontraktu na jaki się zgodzili. Wychodziło, że trzeba będzie brać udział w jakiejś akcji zbrojnej z przywracaniem ładu i porządku. Czas do namysłu dwa tygodnie. Akurat na okres przedświąteczny. Potem jeszcze święta, Nowy Rok no i trzeba było się stawić dzisiaj tutaj, w tym biurze. Dopiero teraz było widać kto jeszcze zgłosił się na tą misję.
- Witam wszystkich, dziękuję za przybycie. - drzwi otworzyły się i do środka wszedł szef. To on zarządzał tą operacją więc wszyscy co tu byli mu podlegali. Dlatego był ich szefem. No ale on zajmował się przygotowaniem i zapleczem misji, koordynował działania i reprezentował wolę klienta ale w przeciwieństwie do ludzi jacy obsadzili stoliki w głównej części sali nie będzie brał bezpośredniego udziału na misji.
Odpowiedział mu niereguralny chór powitań, pomrukiwań, machnięć ręką. Czyli tak jak zwykle. Z dyscypliną było tutaj tak sobie no ale w końcu nie byli regularnym wojskiem więc i trudno było wymagać dyscypliny jak u regularnego wojska. Właściwie bez broni i w większości w cywilnych ubraniach wyglądali jak przypadkowa zbieranina zgarnięta z ulicy.
- Lubicie ciepłe kraje, zimne drinki i egzotyczne kobiety? - szef zapytał tą pstrokatą grupkę gdy już ogarnął ją pierwszym spojrzeniem. Znów podniósł się nieregularny chór różnych niezbyt celnych ani mądrych odpowiedzi. - No to lepiej radzę wam polubić. Bo najbliższe tygodnie albo i miesiące spędzicie w jednym z nich. - szef w końcu zaczął mówić o detalach czekającej jego podwładnych misji na jaką miała ich wysłać AIM. Do tej pory nie znali ani adresu, ani celu, ani terminu misji poza tym, że to coś w latynoamerykańskich krajach. Czas by wreszcie poznali gdzie dokładnie.
- Polecicie na Grenadę. Stamtąd przedostaniecie się na Margaritę. Tam już działają nasi agenci. Możecie o nich poczytać w aktach jakie macie przed sobą. Na Margaricie będzie pełnić rolę szkoleniowców dla lokalnych secesjonistów. Oni są naszym klientem. - w paru zdaniach szef przedstawił jakie są najważniejsze detale kolejnej misji.
- Polecam też nie narobić zbyt dużego bałaganu. Tam wciąż jest sporo turystów ze Stanów i Europy. Nie chciałbym aby nasza firma była kojarzona z ich krwią na rękach. Więc bądźcie dla nich mili i dla prasy również. Plaże i hotele to główne źródło dochody i dla wyspiarzy i pośrednio także dla nas. A turyści zwykle uciekają z miejsc gdzie się co chwila strzelają za rogiem czy ich ktoś bije albo porywa. - dodał tonem przestrogi i zalecenia. A jak otworzyli akta i obejrzeli trochę wiadomości z wyspy, poczytali analizy i prognozy to zgrywało się to w spójny obraz, że sytuacja na wyspie jest… barwna. I skomplikowana. Pod płaszczykiem turystycznego raju kotłowały się różne podpowierzchniowe siły. Kartele narkotykowe, karaibscy piraci, secesjoniści, lojaliści, firmy ochroniarskie, lokalne milicje, polityczne bojówki i paramilitarne organizacje. Gdzieś w tym wszystkim miotały się siły wysłane z pomocą humanitarną, międzynarodowi reporterzy czy nawet ekipa od kalendarza Pirelli.
Czas: 1998.01.14 śr, g 13:30
Miejsce: Wyspa Grenada, była baza Royal Navy
Warunki: jasno, gorąco, sucho, cicho, żar tropików
Rozebrany do samych szortów młody mężczyzna leżał sobie wygodnie w leżaku pozwalając sobie na trochę kąpieli słonecznej. Ciemne okulary i leniwa poza skutecznie nadawały mu turystycznej pozy i wyglądu.
- Wiecie co wam powiem chłopaki? Ta aklimatyzacja nie jest taka zła. - zwrócił się do sąsiadów obok nie siląc się nawet na otwarcie oczu. No rzeczywiście. Mieli 2 tygodnie na aklimatyzację i przygotowania do właściwego etapu misji. Z czego pierwszy tydzień właśnie mijał. Spod swoich ciemnych okularów leniwie spoglądał na jakieś ślicznotki w bikini wylegujące się przy basenie trochę dalej, za płotem. Jeszcze zimny cider w dłoni i było jak im szef żartobliwie obiecał przed misją.
- No ja jeszcze nie wiem. Dalej mnie sraka łapie. - odezwał się kolega który leżał na podobnym leżaku obok i w podobnej pozie. Akurat jego organizm okazał się wrażliwszy na ten żar tropików więc jemu ten etap aklimatyzacji przydał się jak najbardziej.
- Wojna to jest biznes kolego. Tylko frajerzy tracą na wojnie. Jak masz głowę na karku to możesz wyjść z takiej imprezy bogatszy niż wszedłeś. To jest jak w bajce. “Zamek do dyspozycji i królwenę za żonę”. Myślę, że jakaś gorąca Latina byłaby w sam raz. Albo dwie. Albo jakieś fajne turystki z Europy. - trzeci w białym, nieco zmiętolonym kapelusiku odezwał się profesorskim tonem. Więc trochę nie było wiadomo czy naprawdę tak to traktuje czy tylko się zgrywa.
- No ale zanim się zdecdyujesz jaki kolor panny ci pasuje to trzeba tam będzie posprzątać. Czytaliście raporty? - blondyn parsknął rozbawiony i sobie przez chwilę wyobrażał siebie z tymi dwiema pannami za ogrodzeniem co się tak ładnie wylegiwały przy basenie. Ale temat poruszył dość poważny.
- No. Chujowo. Wspieramy tych słabszych. Dlaczego do cholery nie wyślą nas raz tam gdzie będziemy po stronie tych co wygrywają? - ten co miał kłopoty żołądkowe nie miał zbyt dobrego humoru więc uderzył w dość zrzędliwy ton.
- Bo ci silniejsi nie potrzebują wynajmowanych bohaterów. Mają swoich. Do tego czołgi, samoloty, artylerię i całą resztę. - odparł chutrus ze złośliwym uśmieszkiem patrząc na zgryźliwego kolegę. Ten zastanowił się chwilę ale przyznał mu rację i nawet parsknął z rozbawienia.
- Myślicie, że tam będą mieli czołgi, artylerię i całą resztę? - zapytał obu kolegów. Sytuacja na wyspie była zmienna a informacje od agentów docierały z pewnym opóźnieniem. Zaś stacje telewizyjne koncentrowały się na jakimś detalu, zwykle dotyczącym sytuacji turystów zagranicznych na wyspie albo niezbyt jasne dla ludzi z zewnątrz wypowiedzi turystów.
- Chyba nie. Z tego co zrozumiałem to tam porządek utrzymuje głównie policja. I jakieś bojówki. Prawdziwego wojska jest niewiele. Ale w każdej chwili mogą dosłać z kontynentu. - powiedział blondyn leniwym tonem. Podobnie ładnie jak tutaj mogło być na Margaricie. Szkoda, że jechali tam do roboty a nie na wakacje.
- Czyli piechota. A wojska to lepiej aby nie dosłali. Bo ci nasi bojówkarze to mają zabawki z drugiej wojny albo z kubańskiej rewolucji. - powiedział zgryźliwy gdy przetrawił to w myślach. Póki panował obecny chaos to jeszcze można było coś ugrać. Ale jakby Wenezuela uznała za sytuację za krytyczną to mogła wysłać na wyspę regularne wojsko. Wtedy mogło się zrobić nieciekawie i dla bojowników dążących do oderwania wyspy od kraju macierzystego i dla ich szkoleniowców.
- Nie wyślą. Czołgi na ulicach zawsze źle wyglądają w mediach. To psuje wizerunek czyli interesy. - chytrus zsunął sobie swój biały kapelusik na oczy jakby zamierzał uciąć sobie drzemkę.
- No to jeszcze tylko dostać się na wyspę i będzie można bawić się w żołnierzy wolności. Bułka z masłem. - blondyn machnął ręką wskazując brodą na błękit oceanu widoczny z tarasu po czym upił swojego cidera. Gdzieś tam za horyzontem była Margarita. Pozostali uśmiechnęli się i pokiwali głowami. No rzeczywiście jeszcze nie do końca było wiadomo jak się dostaną na tą wyspę.