Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-04-2022, 13:06   #2
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 01 - 1998.01.15 cz, popołudnie

Czas: 1998.01.15 cz, popołudnie; g 17:30
Miejsce: Grenada, była baza Royal Navy
Warunki: jasno, cicho, mgła, sła.wiatr, nieprzyjemnie


- Myślałem, że jesteśmy w tropikach. I będzie ciepło. - Julius skrzywił się wskazał brodą na już dość znajomy widok basenu z błękitną wodą okolonego stolikami, składanymi krzesełkami i leżakami. Widok był iście turystyczny. W końcu w tej części dawnej bazy brytyjskiej Royal Navy było kasyno i klub oficerski. I Brytole widocznie umieli się urządzić aby było ładnie i wygodnie. Teraz już ich nie było i bazę przejęła lokalna administracja a ostatnio wynajęła ją AIM dla swoich najemników. Jako miejsce aklimatyzacji i punkt zborny oraz startu do misji na sąsiedniej wyspie.

- Właściwie to jest połowa stycznia. Zima. Jak na zimę to jest całkiem ładnie, ciepło i przyjemnie. - Marco co poprzednio był włoskim policjantem a nadal miał policyjny umysł i nawyki zwrócił mu dość trzeźwo uwagę na temat pory roku jaką mieli obecnie. No ostatnio pogoda była taka sobie. Tak jak austriacki góral mówił niezbyt kojarzyła się z rajskim, tropikalnym rajem idealnym do spędzania urlopu. Jednak w porównaniu do klimatu z większości USA czy Europy skąd pochodziła większość najemników przeznaczonych do tej misji to ta zima przypominała jakąś wiosnę. Teraz też większość z nich była ubrana na długi rękaw bo mgła sprawiała wilgotne i niezbyt przyjemne wrażenie. Ale nadal było z kilkanaście stopni powyżej 0*C. A dookoła wszystko było mokre bo wcześniej padała drobna mżawka i jeszcze nie wszystko zdążyło wyschnąć.

- W radio przed chwilą mówili, że jest 19*C. - Kaneko wskazała dłonią na niewielkie, turystyczne radio jakie stało obok niej na stoliku. Sama z lubością zajęła się swojemu hobby - układaniu kwiatów z różnymi dodatkami w różne, ciekawe kompozycje. Zostawiała ten swój kwiatowy ślad gdzie się dało. W swoim pokoju, na parapecie klatki schodowej, w recepcji, na stołówce. Stąd właśnie wziął się jej pseudonim - Ikebana. Pozostali pokiwali głowami. No tak, mogło być i tyle co mówili w radio. Chociaż przez tą mgłę i wilgoć to wydawało się, że jest chłodniej i jakoś tak bardziej ponuro.

- Carla myślisz, że tam u was to będziemy mieszkać tak jak tutaj? Bo chyba nie w jakichś szałasach? - Japonka zapytała latynoską dziewczyn, która w ich gronie zebranym po zajęciach przy tym basenie jedyna nie należała do AIM. Była łącznikiem z separatystami dla których pracowała agencja. Jedną z trzech. Drugim był Santos, pulchny policjant z Margarity. A trzecim niespodziewanie był Oliver, Francuz z Gujany Francuskiej jaki za swój dom uważał cały południowoamerykański kontynent. Santos wyglądał jak stereotyp amerykańskiego, mundurowego pączkożercy. Jakby w Hollywood robiono film i szukano roli stereotypowego gliniarza w średnim wieku a jeszcze latynoskiego pochodzenia to Santos nadawał się idealnie. Tylko, że prawie w ogóle nie mówił po angielsku. Dlatego swobodnie mógł rozmawiać tylko z hiszpańskojęzycznymi najemnikami albo za pośrednictwem tłumacza którym zwykle była Carla.

Ona zaś wydawała się strzałem w dziesiątkę jeśli chodziło o łącznika. Młodą, sympatyczną, uśmiechniętą kobietę bez trudu można było sobie wyobrazić w hotelowej restauracji czy recepcji nastawionej na obsługiwanie gości z Zachodu. I faktycznie Carla zaczynała jeszcze jako licealistka jako kelnerka w takim hotelu. Potem dostała pracę na cały etat, później była recepcjonistką aż w końcu doszła do stopnia managera hotelowego. Nawet tutaj oficjalnie przyleciała aby szukać nowych pracowników i sprawdzić możliwość otwarcia filii swojego hotelu. Świetnie mówiła po angielsku, co nieco po niemiecku i francusku nie wspominając o hiszpańskim jaki był jej rodzimym językiem. Miała też doświadczenie w prowadzeniu negocjacji na różnym szczeblu no i była święcie przekonana, że Zachód to jest dobre rozwiązanie i wzór do naśladowania dla Wenezueli. A prozachodnia suwerenność jej rodzimej wyspy uważała za dobry pierwszy krok w tym kierunku. W pełni więc popierała najęcie AIM i robiła co mogła aby wspomóc najemników swoją wiedzą o wyspie. Niestety była 100%-wym cywilem i miała zerowe doświadczenie z wojskiem i militariami. W tej dziedzinie nie bardzo mogła im pomóc. Tu właśnie przydawał się Santos. Który był świeżo emerytowanym policjantem i wciąż miał dobre rozeznanie w tym środowisku.

Trzecim wysłannikiem separatystów był Oliver. Trudno było go określić kim właściwie on jest. W życiu imał się różnych zajęć ale przede wszystkim podróżował po świecie. Poszedł śladem Che Gevarry i za młodu ruszył w podróż po Ameryce Południowej. Pomimo europejskiego wyglądu biegle mówił po hiszpańsku i całkiem dobrze po portugalsku i angielsku. Do Margerity trafił z rok temu i się zaczepił tu na dłużej. Reprezentował punkt widzenia przybysza z zewnątrz który jednak polubił tą wyspę. I niejako stał się kronikarzem pogarszania się sytuacji z miesiąca na miesiąc. Z reżimem wszedł na wojenną ścieżkę gdy policja skonfiskowała mu aparat i rolki podczas robienia zdjęć na jednej z antyrządowych demonstracji którą policja spacyfikowała. Zamknięto go w areszcie a w domu zrobiono kipisz. I zabrano resztę zdjęć i materiałów do książki jaką zamierzał kiedyś wydać. Bardzo mu zależało na tym aby je odzyskać. Prawdopodobnie wypuszczono go bez większych wyjaśnień i konsekwencji tylko dlatego, że miał zachodni paszport i obywatelstwo. No ale ta przykra dla niego przygoda sprawiła, że zaczął sprzyjać separatystom.

- Postaram się zrobić co się da by was ulokować jak najwygodniej. Jeden z naszych zwolenników udostępnił nam swoją farmę. Tam powinno być dość spokojnie. Ja mogę też kogoś umieścić w swoim hotelu jako gości. Ale to chyba nie całą grupę bo to by się rzucało w oczy. No i bez broni i mundurów. Tylko tak byście wyglądali jak kolejni turyści. I jest jeszcze budynek zamkniętej szkoły. To wszystko trochę zależy jak, w ilu i gdzie byście lądowali na naszej wyspie. - Carla raźno pokiwała głową i uśmiechnęła się delikatnie no ale nie po raz pierwszy to co już by miało się dziać na wyspie którą mieli wyzwolić jawiło się dość mgliście. Skoro już dostanie się na nią stało pod znakiem zapytania. Dlatego dni spędzali na treningu w tej bazie, aktualizacji wiadomości o sytuacji na Margaricie, poznawaniu się nawzajem no i główkowaniu jak się dostać na wyspę.

Zwykle dzień pracy zaczynał się o 8 rano. Ogólnym treningiem fizycznym z marszami, gimnastyką i bieganiem w roli głównej. Ot jak to mawiał ich instruktor, też z AIM, aby spalić świąteczny tłuszcz i na rozbudzenie energii w tym nowym dniu. Ten początek dnia był zwykle dość wyczerpujący dla Wujka Sama, włoskiego Carabiniera i japońskiej łączniczki. Reszta radziła sobie wyraźnie lepiej w tych czysto kondycyjnych ćwiczeniach.

O dziesiątej była krótka przerwa i zaczynał się trening indywidualny. Tu dało się poznać kto jest w czym dobry a w czym niekoniecznie. Okazało się, że Alpen nie ma darmo na taki przydomek. I chociaż był antypatycznym austriackim góralem to gdy szło o wspinaczkę z liną czy bez to nie miał sobie równych. Albo jak sam mawiał, jak coś się dało zrobić za pomocą liny to on to mógł zrobić. Lub taka Lavinia co teraz sobie leżała spokojnie na leżaku i oglądała brazylijski serial. W lekkim dresie, szortach i klapkach wydawała się być kolejną, lokalną kurą domową jaka spędza czas na oglądaniu seriali. A jednak podczas strzelania dynamicznego szła ze swoim pm-em jak Terminator okazując się niesamowitym refleksem i celnością jaką nawet kolegom z elitarnych jednostek trudno było dorównać. No widocznie w tym brazylijskim BOPE potrafili trenować swoich operatorów.

A gdzieś w samo południe zaczynała się tradycyjna w tych stronach sjesta. Chociaż przy początku roku nie panowało takie obezwładniające, tropikalne gorąco z jakim zwykle kojarzyły się Karaiby. Były jednak dwie godziny wolnego jakie każdy mógł sobie spożytkować wedle uznania. A około 14-tej znów zajęcia. Tym razem bardziej teoretyczne i często wewnątrz budynku. Tu już mieli wprowadzenie w sytuację na wyspie, aktualne wiadomości, wiadomości od agentów jacy tam przebywali od początku grudnia. Te jednak były przesyłane pocztą lotniczą i zwykle były z wczoraj lub przedwczoraj. Z Amadną mieli łączność radiową ale dysponowała tylko cywilną, nieszyfrowaną radiostacją maszyny w jakiej urzędowała więc nie można było powiedzieć wszystkiego.

A te zajęcia o Margericie prawie zawsze prowadziła je Carla. Często z Santosem. Pozwalało im się to jakoś przygotować do sytuacji jaka panowała na wyspie a dla większości najemników była to obca, nieznana kraina. A po samej mapie w atlasie czy informacji z gazet i wiadomości trochę brakowało kontekstu. To właśnie sympatyczna wyspiarka i jej pulchny kolega nadawali tym spotkaniom żywy kontekst bo zawsze jakby tłumaczyli co jest poza kadrem i co to oznacza w oczach tubylców. Zaś po tym spotkaniu można było jeszcze zostać na lekcję hiszpańskiego. Z czego korzystali najwięcej ci dla których nie był on językiem rodzimym. Na wyspie nastawionej na obsługę zachodnich turystów co prawda sporo osób znało mniej lub bardziej język angielski lub jakiś europejski to jednak rodzimym był hiszpański w jego latynoskiej wersji. Ale dzień w jakim powinni udać się na Margaritę zbliżał się coraz bardziej. Może nie mieli jakiegoś ścisłego terminu ale dobrze by było aby w przyszłym tygodniu zorganizować jakiś przerzut. A najpóźniej do końca miesiąca. A już była połowa stycznia.

Jeszcze na początku roku, nawet gdy lądowali tu, na Grenadzie, sprawa wydawała się w miarę prosta. Po aklimatyzacji spakują swoje rzeczy, wsiądą w rejsowy samolot i wylądują na Margaricie jako kolejni zagraniczni turyści. Łapówki tutaj oraz separatyści tam sprawili, że wydawało się to do zrobienia. Tam już odpowiedni ludzie przejęliby najemników i ich bagaże oraz przeprowadzili z lotniska do odpowiedniej kryjówki. Prościzna. Właśnie rejsowymi lotami na wyspę dostała się czwórka agentów AIM a teraz przyleciała tutaj trójka separatystów.

Rejsowy lot miał wiele zalet. Przede wszystkim władze Wenezueli nie odważyły się do nich strzelać, zatrzymywać czy przeszukiwać. Bo przecież turyści jacy lecieli tymi samolotami mieli zostawić euro i dolary w wenezuelskich klubach, hotelach i wypożyczalniach sprzętu wodnego. Taki ruch byłby więc strzelaniem sobie w stopę i przynajmniej na razie nie wyglądało aby Wenezuela zdecydowała się na taki krok. A znajomości wśród separatystów pozwalałyby przemycić nie tylko “zagranicznych turystów” ale też ich sprzęt. Przynajmniej taki jaki można było zapakować w turystyczne torby i plecaki. Plan wydawał się w sam raz jak na taką akcję. No ale w tamtym tygodniu, jak już byli tutaj, newsy podały wieść która raczej udaremniła ten plan. Każdy lot do albo z Margarity miał lądować na kontynencie i dopiero stamtąd miejscowe loty miały latać na rajską wyspę. Carla i Santos sami zastanawiali się, czy to tylko kolejny efekt sankcji w tym tlącym się konflikcie między wyspiarzami a resztą kraju czy władze może coś podejrzewają. Ale nie mieli żadnych dowodów na jedną czy drugą opcję.

- Właściwie nadal byście mogli polecieć rejsowym. No ale bez tych wojskowych zabawek jakie tu macie. - Oliver przyznał, że tak do końca ta furtka nie jest zamknięta. No ale właściwie oznaczałoby rozbrojenie każdego najemnika jaki by z niej skorzystał już tutaj. Co mało komu się uśmiechało. Na tą chwilę traktowano to raczej jako wyjście awaryjne gdyby inne zawiodły. Chyba tylko blondwłosej Muller w pełni odpowiadała ta opcja. Jako zadeklarowana pacyfistka od początku dała znać, że broni, wojny i przemocy nie uznaje a ona sama głównie jedzie aby pomóc ludziom i zapobiec rozlewowi krwi. Więc brak możliwości zabrania broni i podobnie zabronionego na międzynarodowych lotniskach sprzętu wcale nie był dla niej problemem. Z niechęcią nosiła pistolet w kaburze i tylko dla zachowania pozorów i rozsądku. Myśl, że musiałaby jej użyć przeciwko innemu człowiekowi była dla niej przerażająca.

Dlatego jako alternatywa szybko pojawiła się Amanda. Była pilot śmigłowca z amerykańskiej Coastal Guard a obecnie jedna z agentek AIM wysłana na wyspę w celu rozpoznania sytuacji zdołała sobie zorganizować fuchę jako pilot prywatnych lotów. Latała głównie awionetkami i śmigłowcami ku uciesze bogatych turystów albo biznesmenów. A to z wyspy na kontynent, a to wokół albo nad. Jednak technicznie była możliwość, że mogłaby przylecieć na Grenadę i zabrać kogoś z powrotem. Ten plan miał kilka minusów. Po pierwsze najłatwiej jej było zorganizować lot awionetki. A do takiej weszłoby ledwo kilka osób na raz. Do średniego śmigłowca też miała dostęp i nim chyba zmieściliby się wszyscy na raz. Ale raz, że trzeba by załatwić jego tankowanie już tutaj, na Grenadzie. A dwa czy w ciągu tygodnia uda jej się załatwić zezwolenie na jego lot to nie była taka pewna. Ostatnio rozprawiano o zakazie lotów prywatnych maszyn a sytuacja mogła się zmienić z dnia na dzień. Tak czy inaczej tu by pewnie przydała się jakaś gratyfikacja pieniężna aby posmarować na lotnisku komu trzeba. I w obu tych czarterowych lotach wciąż była możliwość zmuszenia samolotu do lądowania przez wenezuelskie MiG-i. Te stacjonowały na kontynencie i na nie ani agenci ani separatyści nie mieli już wpływu gdyby postanowili przechwycić prywatną maszynę i zmusić ją do lądowania dla kontroli. Takie wypadki się już zdarzały. Podobno ze względu na przemytników. Ale nawet jeśli to by była prawda to i taki ładunek z uzbrojonymi turystami mógł się tak skończyć. A w powietrzu raczej nie było co liczyć, że awionetka czy śmigłowiec uciekną przed parą nowoczesnych myśliwców. Ale gdyby się udało to niewątpliwą zaletą była możliwość przerzucenia część albo i wszystkich kontraktorów z jednej wyspy na drugą i to razem ze sprzętem.

To był kolejny problem. Wenezuela raczej nie słynęła jako militarne mocarstwo. Nawet w regionie. Ale jednak miała na tyle silną flotę i lotnictwo, żeby bez problemu wprowadzić morską i lotniczą blokadę wyspy. Zwłaszcza, że ani separatyści ani AIM nie bardzo mieli jak ani czym temu zaradzić. Stąd od początku było wiadomo, że istnieje możliwość odcięcia na tej wyspie i ewakuacja może być trudna. Dlatego ten stary Brytyjczyk jaki prowadził im odprawę zalecał im zdobycie serc i umysłów nie dla sloganów i propagandy. Tylko z powodu instynktu samozachowawczego. Ci wyspiarscy tubylcy mogli być ich jedynym dostępnym wsparciem i sojusznikiem. Nawet jeśli nie sprawiali wrażenia profesjonalnie zorganizowanej armii a wręcz prawie na pewno byli w większości amatorami w tej materii. Rosła też obawa, że z każdym kolejnym tygodniem zwłoki Wenezuela uściśli tą blokadę co może w ogóle uniemożliwić dotarcie na wyspę. Dlatego to był kolejny powód dla jakiego nie wypadało zwlekać aby tam dotrzeć. Jeśli się to nie uda do końca miesiąca możliwe było, że separatyści rozwiążą umowę i poszukają innych wykonawców.

- Chyba, że z tymi przemytnikami spróbować. Przecież jakoś docierają do nas a potem opuszczają naszą wyspę. No a jeden z tropów prowadzi tutaj, na Grenadę. Ale we mnie to wyczują gliniarza z daleka. - kolejny pomysł pochodził od Santosa. Jako emerytowany gliniarz miał całkiem niezłą orientację w kryminalnym półświatku na swojej wyspie. I wiedział, że stanowi ona punkt przerzutowy dla narkotyków z kontynentu na ocean a potem dalej w świat, głównie do USA i Europy. Niestety nie znał detali i chociaż u siebie na wyspie znał starych dilerów i hurtowników to jednak nie bardzo wiedział skąd biorą i dokąd wysyłają towar. Nie udało się lokalnym policjantom zinfiltrować tego hermetycznego środowiska. Które zdaniem Olivera też często było skorumpowane chociaż nie mówił tego przy Santosie. No i chyba ogólnie nie przepadał za policją, zwłaszcza tą z wyspy z powodu swoich przykrych doświadczeń. No ale latynoski policjant wiedział, że jedna z nitek szlaku przemytników wiedzie przez Grenadę. Przez klub “Magnum” w St. George. No ale od kogo by tam trzeba zacząć szukanie i od czego to już tego nie wiedział. To już trzeba by sprawdzić na miejscu i jakby się dogadać to spróbować dostać się dzięki przemytnikom na wyspę. Można by tak pewnie przesłać część albo i całą grupę i to ze sprzętem. Do tego sprawdzonym sposobem. Tylko nie każdemu uśmiechało się wchodzić w kontakty z takim środowiskiem a i nie do końca było pewne czy ci dotrzymaliby swojej części umowy.

Dla jednej, może dwóch osób separatyści mogli zorganizować mundur i papiery wenezuelskiego policjanta. No ale to raczej musiałby być ktoś kto biegle mówi po hiszpańsku no i mógłby uchodzić za tubylca. Wtedy można by upozorować powrót takiego policjanta z jakiegoś szkolenia na Grenadzie czy coś w tym stylu. Nawet z bronią służbową. Jednak było to rozwiązanie raczej indywidualne niż dla całej grupy. I też by zajęło z tydzień albo i więcej bo dopiero na Margericie musieliby wyrobić te papiery pod konkretne osoby a potem je tu dostarczyć.

Kolejnym sposobem jaki separatyści zdołali zorganizować własnym sumptem był kuter rybacki. Już go chyba widzieli wszyscy. Nie powalał ani swoją urodą ani nowoczesnością. I śmierdział morzem i rybami a i czystość nie była jego zaletą. Na tle innych jednostek wydawał się nijaki. Ot jakiś silnik w kadłubie, komin na górze i sam kadłub pośrodku. Przepłynięcie z Grenady na Margerity powinno się udać w ciągu jednego dnia to można by się jakoś poupychać nawet całą grupą. Nie byłoby też problemu zabrać broń i resztę sprzętu. Ale była to prywatna jednostka mogła więc uchodzić za przemytniczą i zostać skontrolowana przez jakiś wenezuelski patrolowiec. Gdyby na taki trafiła. Starcie z taką jednostką mogłoby się kiepsko skończyć dla cywilnej jednostki a i raczej nie byłaby w stanie uciec pogoni przed szybszą, wojskową jednostką. Sporo znów zależało od szczęścia co było trudne do oszacowania. Bo gdyby nie trafili na żaden patrolowiec albo taki ich zignorował nawet gdyby się spotkali to mogliby nawet wpłynąć do któregoś z portów wyspy albo przybić w dowolnym miejscu wybrzeża. Nie do końca też było wiadomo kto miałby stanowić załogę takiej jednostki. Bo z przysłanych najemników tylko Frog miał doświadczenie żeglarskie. Możliwe więc, że załogę trzeba by zrekrutować na miejscu a to już oznaczałoby ludzi z zewnątrz.

Poza tym padały różne mniej lub bardziej poważne pomysły. Lando co miał za sobą służbę w pułku spadochronowym francuskiej Legii Cudzoziemskiej zaoferował, że jak mu załatwią lot na wyspę to on może wyskoczyć na spadochronie. No ale nawet gdyby to się udało to oprócz niego mało kto by mógł skoczyć razem z nim.

Ktoś przyniósł wieść, że podobno jakiś stary kuter torpedowy jest na sprzedaż albo wypożyczenia. Oczywiście już bez wyrzutni torped i reszty uzbrojenia. No ale nadal to była całkiem szybka motorówka jaka w kilka godzin mogłaby pokonać dystans między wyspami. AIM zaś byłaby w stanie uzbroić ją ponownie chociaż w broń maszynową. To by jednak zabrało z tydzień albo dwa. Jednak powstałby więc szybki i nieźle uzbrojony pojazd mogący ogniem wspierać to co było przy brzegu. Ale jednak z daleka widać było że to szybka łódź wojskowego pochodzenia, szybsza od lotnictwa nie była a w starciu z patrolowcem Wenezueli miałaby pewnie większe szanse niż cywilny jacht no ale nadal kalkulacje nie były dla niej zbyt dobre. Już raczej ucieczka wydawała się najrozsądniejszym rozwiązaniem.

Rozważano też wynajęcie prywatnego lotu stąd na Margaritę. Wówczas odpadałoby angażowanie w to Amandy co zawsze było o jeden element mniej w planie. Niemniej pozostałe ryzyko z przechwyceniem przez wenezuelskie MiGi było takie same jak z każdą inną cywilną jednostką.

Dwaj agenci AIM jacy już byli na wyspie, Durand i Bronson, mogli zorganizować jakąś motorówkę czy inny ponton i wypłynąć w morze. Ale to już i tak mogło być co najwyżej ostatnim etapem morskiej trasy. Zresztą Amanda też się oferowała, że lot lekkim śmigłowcem, gdzieś bliżej wyspy byłby dla niej łatwiejszy do zorganizowania niż lot na Grenadę. Mogłaby wówczas przyziemić na wodzie albo po linach wciągnąć ludzi i sprzęt. Chociaż znów pewnie najwyżej kilka osób. I lepiej przy spokojnej pogodzie. Potem mogłaby albo wysadzić ich na lotnisku, jak to było rozważanie pierwotnie przy lądowaniu rejsowym samolotem no albo gdzieś do umówionej kryjówki na wyspie. Uprzedzała jednak, że ostatnio na wyspie zamontowano stanowiska wkm-ów i 23-mm działek przeciwlotniczych. Nie była w stanie ocenić czy zdecydowaliby się na otwarcie ognia do cywilnej i nieuzbrojonej maszyny gdyby lot był pod ich lufami.

I w tych wszystkich wariantach i podwariantach pojawiał się też kolejny wątek. Razem czy osobno? Na pewno gdyby wszystko poszło jak spłatka to lepiej byłoby przerzucić wszystkich na raz. Zwłaszcza przy realnej możliwości założenia blokady wyspy przez siły wenezuelskie. Ale takiej pewności nie było. Spora część wariantów miała jakieś ograniczenia co do liczby osób jakie można było przerzucić. Wówczas trzeba by się liczyć z tym, że trzeba by wykonać po dwa albo więcej lotów albo rejsów. Z drugiej strony gdyby doszło do wpadki i to całej grupy to na Grenadzie AIM już miałaby znikome siły do wysłania. Musiałaby pewnie zorganizować nową grupę a to zabrałoby czas. A gdyby wpadła tylko jedna z grup zawsze część z nich powinna być jak nie na jednej to na drugiej wyspie. Teraz gdy mieli czas wolny tego mglistego popołudnia i zebrali się przy basenie znów więc było nad czym się zastanawiać.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline