Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-04-2022, 14:14   #101
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Odnalezienie drogi do kotłowni nie było trudne. W szkole znajdował się tylko jeden łącznik z piwnicą i była to odrapana klatka schodowa. Zejście przyozdobiono kilkoma roślinami w doniczkach, którymi desperacko próbowano zakamuflować ogólną szpetotę tego miejsca.
Huwowi nie umknęło, jak milcząca stała się Sparks. Tym razem to ona wyszła na prowadzenie i z gniewną miną zmierzała na dół. Jej siwe włosy falowały przy każdym kroku, a z niepozornej fizjonomii biła teraz swoista pewność ruchów.
Gdy tak szli ku podziemiom szkoły, Emyr lekko szturchnął Huwa. Sprzedawca pamiątek chrząknął i zatrzymał go w pół kroku.
– Ochronię was tak długo, jak się da – powiedział, wskazując na kopułę. – Ale nie pójdę za Pieńkiem. Ktoś tu musi zostać i zniszczyć całe to koromysło. Dalej będziecie musieli radzić sobie sami. Widzę w jakim jesteś stanie i boję się, że jak wyjdziesz po drugiej stronie, to po prostu zaśniesz albo zwariujesz. W sumie na jedno wyjdzie.
Siwy mógł to negować, ale Emyr miał rację. Od momentu rzekomej batalii z Tucznikiem miał się lepiej, ale była to też zasługa enigmatycznej bariery. Z pewnością nie mógł powiedzieć, że jego stan jest stabilny: raczej wykupił sobie kolejny wycinek czasu.
– Amulet może ci służyć do dwóch rzeczy: obrony i rozpraszania tej całej energii – spojrzał wymownie na kolorowe fale, które nieustannie próbowały się przebić przez tarczę. – Pokażę ci kilka prostych gestów. Na nic bardziej złożonego nie mamy czasu.
Przez kilka dłuższych chwil Emyr przekazywał Huwowi tajemnice swoich najprymitywniejszych sztuczek. Wszystko sprowadzało się do trzymania figurki w jednej dłoni i wykonywania gestów drugą. Lwyd na szybko pojął jak stworzyć wokół siebie barierę podobną do tej, która obecnie go otaczała. Druga, ekspresowa lekcja dotyczyła tego, jak przenieść moc amuletu w inne miejsca, co z kolei miało ograniczać działanie totemów. Wychodziło mu to rzecz jasna koślawo, ale było lepsze niż nic.
– I pamiętaj – powiedział na koniec Emyr. – Jakkolwiek się wszystko skończy, musisz to zachować dla siebie. Moja wiedza i Sparks przetrwała tylko dlatego, że ludzie brali nas za kogoś innego. I niech tak zostanie.
Pokonali ostatni odcinek i stanęli w tchnącym wilgocią przejściu. Ich cel mógł znajdować się w tylko jednym miejscu: za metalowymi, pokrytymi rdzą drzwiami. Po drugiej stronie dało się słyszeć niskie buczenie.
Ostrożnie weszli do środka. Najpierw ujrzeli to, co rzucało się w oczy już na ekranach monitoringu. Całe mnóstwo zwierzęcych kości, ścięgien oraz skórzanych linek wypełniało przeciwległą ścianę. Makabryczne misterium układało się w kształt postawionego pionowo koła, przez co faktycznie wyglądało na bramę do innego świata. We wnętrzu przejścia dało się zresztą dojrzeć fosforyzującą powierzchnię.
Pieńka tu już nie było, musiał przejść portalem ledwie chwilę temu. Na miejscu pozostała Isla, której Huw mógł się wreszcie lepiej przyjrzeć. Wciśnięta w nakrochmaloną garsonkę kobieta miała bladą cerę, która kontrastowała z ciemnymi włosami i mocno czerwoną szminką. W dłoniach trzymała mały pistolet: na jego oko trzydziestkę ósemkę.
Sparks dała znak dłonią, że zajmie się siostrą, po czym wyszła jej na przeciw.
– Nie powinnaś tu przychodzić – powiedziała Isla i wymierzyła do niej.
– Czym cię przekupili? – zapytała zdecydowanym tonem Sparks. – Choć nie. To do ciebie niepodobne – ostatnie słowa wycedziła przez zęby. – Pozwól mi zgadnąć. Nie trafiłaś do korytarza, ale w jakiś sposób zatruwali twoje sny. Noc po nocy zaczęłaś wierzyć w brednie tych szaleńców.
Nie usłyszała odpowiedzi, lecz ręka Isli zadrżała.
– Myśl sobie co chcesz – odpowiedziała. – Po prostu wyjdź. Nie chcę was skrzywdzić, ale…
Sparks postąpiła jeszcze o krok.
– Ale co? Zastrzelisz własną siostrę? Obydwie wiemy, że tego nie zrobisz.
Dyrektorka szkoły trzęsła się już na całym ciele. Gdy obie kobiety stały naprzeciwko siebie Lwyd dostrzegł jak są do siebie podobne: oczywiście, gdyby w przypadku Isli dodać wiele lat.
Potem wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Nagle starsza z sióstr uderzyła młodszą na odlew w twarz. Pistolet upadł na ziemię, a jego właścicielka zakryła się dłońmi. Sparks nie okazywała triumfu. Nogą przesunęła broń do Emyra i odwróciła się przez ramię.
– Mogli jej namieszać w głowie, ale zbyt dobrze ją znam. Nic nam nie zrobi. Chodźmy – dodała, kierując się od razu w stronę portalu.
Emyr pozostał na swoim miejscu, lecz skinął na Huwa.
– Pamiętaj co ci mówiłem, inaczej… sam wiesz co się stanie.
Huw minął upokorzoną Islę, która pozostała na swoim miejscu i cicho łkała. Następnie stanął tuż obok Sparks. Nie było czasu do stracenia. Weszli do środka portalu.
To było jak zanurzenie się w gęstą ciecz. Jakaś powłoka oblepiła członki Huwa, które zareagowały nagłym mrowieniem, po czym on sam znalazł się w lustrzanym odbiciu kotłowni. Detektyw obejrzał się z każdej strony, lecz nie posiadał już własnego ciała. Był wirującym oparem, który tylko w umiarkowanym stopniu przypominał jego własną sylwetkę. Samo pomieszczenie zostało pogrążone w szarej mgle, przez co wszystko było tutaj rozmyte. Inaczej jednak prezentował się sam portal: emanował wewnętrznym żarem, prawie jakby stał w płomieniach.
Isla pozostała na swoim miejscu. Otaczał ją drgający chaotycznie nimb, który poruszał się w rytm jej spazmów. Obok stał Emyr. Zgodnie z zapowiedzią majstrował przy swojej figurce, najwyraźniej zamierzając zniszczyć bramę. Wokół niego Siwy dostrzegał aurę o równomiernym skupieniu.
Kiedy podszedł do dwójki, sprzedawca pamiątek ulotnie spojrzał w jego kierunku, ale poza tym żadne z nich nie zareagowało. Jednocześnie Huw nigdzie nie widział Sparks ani Pieńka, więc pozostało mu ruszyć dalej. Szybko zdał też sobie sprawę, że w tym świecie odległości oraz fizyczne obiekty nie stanowią dla niego większej przeszkody. Był jak zjawa, która w mgnieniu oka znalazła się poza szkołą.


Sionn stało się jeszcze bardziej szalonym miejscem, o ile w ogóle było to możliwe. Kiedy tu przybył z Pieńkiem, miasteczko przypominało wnętrze kalejdoskopu. Okolicą rządziły wtedy barwne wyładowania i fluktuacje. Teraz jednak miało jedynie odcienie szarości. Budynki wyrastały z surowej ziemi pod różnym kątem, przy czym przypominały abstrakcyjne wyobrażenie samych siebie. Niektóre były olbrzymie, lecz pozbawione okien. Inne malutkie, przypominające raczej dioramy niż rzeczywiste obiekty.
W powietrzu płynęły wyrwane z korzeniami drzewa oraz samochody. Przesuwały się powoli nad głową Lwyda, jawnie kpiąc sobie z praw fizyki. Drogi i ulice w mieście plątały się bez reguły, prowadziły donikąd. Gdzieś dalej rozpościerała się głęboka ciemność: czerń tak intensywna, że przypominała monumentalne ściany oddzielające szaloną scenografię od prawdziwego świata.
Odwrócił się za siebie. Choć był już poza szkołą, nadal mógł dojrzeć poprzez jej ściany żar bijący od bramy. Gdy znów skierował swój wzrok na miasto, odkrył natomiast że nie jest tu sam. W pobliżu kręciły się niby to ludzkie postaci, a jednak – podobnie jak on, utkane z pulsującej mgły. Widma nie zwracały na niego uwagi.



Zanim Robin zdążyła podążyć mrocznym przejściem, obecność zza drzwi wzmocniła swoje wysiłki. Siła ta przypominała olbrzymie ciśnienie, które dosłownie zasysało ją i Eliasza w głąb korytarza. Na sam koniec kobieta złapała się najbliższej ściany i z trudem przeforsowała kilka ostatnich kroków. Kątem oka dostrzegła jeszcze jak z końca korytarza wyłaniają się zarysy zwierzęcych trucheł. Połączone ze sobą w groteskowym uścisku i pozornie martwe ciała nagle ożyły. Dziesiątki łap, szczęk i pysków wyciągnęło się w jej kierunku. Rozpoznawała te zwierzęta, wszystkie w przeszłości szkoliła lub się nimi opiekowała. A to oznaczało, że wśród nich była nawet…
Coś chwyciło ją i pociągnęło w nicość, która wreszcie wyzwoliła behawiorystkę spod jarzma tajemniczego żywiołu. Powidok martwych podopiecznych wciąż stał jej przed oczami, dopóki coś nie zaczęło ponownie klarować się tuż przed nią. Płynęła wśród niebytu przez kolejną chwilę, aby wreszcie wylądować z Addingtonem w zupełnie nowym środowisku.
Stanęli pośrodku gabinetu pełnego kolonialnych mebli i regałów, które uginały się od opasłych ksiąg. Ściany obito szlachetnym drewnem, ten zaś roztaczał woń luksusu, choć teoretycznie w snach zapachy nie istniały. Nad głowami dwójki wisiał kryształowy żyrandol, efektownie rozszczepiający wpadające przez okna smugi światła. Po drugiej stronie pomieszczenia rozpościerał się karminowy sztandar ze znajomym symbolem płomienia w oku.
Uwagę zwracały na siebie zamknięte w srebrnych ramach obrazy. Początkowo Robin sądziła, że te posiadają wyjątkowo naturalistyczne wykonanie. Tak naprawdę jednak przedstawiały żywe i poruszające się przed nią sceny. Były to głównie dramatyczne sytuacje: ktoś uciekał przed oprawcą, kto inny płakał nad ciałem ukochanej osoby, gdzieś jeszcze rozpościerał się widok samochodowej kraksy.
– Jesteście – usłyszała nagle za sobą Robin.
Mężczyzna musiał pojawić się tu znikąd, ponieważ nie dostrzegła jego przybycia. Stał naprężony jak struna, nosił jasny garnitur, na jego głowie błyszczała brylantyna. Dopiero po chwili Carmichell zorientowała się, że to Roderick, choć teraz pojawił się przed nimi w unowocześnionej wersji.


– Co tu się dzieje? – zapytał głośno Eliasz, w którym chyba wreszcie coś pękło. – Daj nam wreszcie jakieś odpowiedzi do cholery!
Roderick uniósł dłonie w pojednawczym geście i zbliżył się do dwójki.
– Spokojnie. To już ostatni etap waszej wędrówki – Wells uśmiechnął się szeroko, przez co wyglądał teraz jak wzięty akwizytor. – Dostosowałem ten interior i samego siebie do waszych czasów. Dzięki temu możemy porozmawiać wspólnym językiem. Inaczej moglibyśmy się właściwie nie zrozumieć – mężczyzna zajął jedno z krzeseł i zachęcił dwójkę, aby zrobiła to samo. – To takie moje centrum dowodzenia. Tworzyłem je latami… setkami lat. Te obrazy – wskazał na sceny, które cały czas rozgrywały się na ścianach wokół – to odnogi korytarza, różne sny, głównie koszmary. Ciągle je monitoruję, dzięki czemu rozumiem to miejsce jak nikt inny.
Jasnowłosy znów odwrócił się do Robin. Jego głębokie oczy ze spokojem taksowały sylwetkę kobiety.
– Pytałaś jak możesz pomóc. Mówiąc krótko, wszystko sprowadza się do szczeliny. To ona łączy sen z waszym światem i ciągle zwiększa swoje rozmiary. Sama metoda jej zamknięcia jest pozornie prosta. Należy umieścić zamiast niej interior. Aby w ogóle zadziałał, musi być postawiony na bardzo silnych fundamentach. Czyli przedstawiać coś, z czym wiążesz najsilniejsze emocje. Być może mówimy tu nawet punkcie zwrotnym w twoim życiu. Twój potencjał jest bardzo duży i czuję go nawet teraz. Nie wiem czy to wystarczy, ale musimy spróbować.
Wells odchylił się na siedzisku. Spoglądał teraz w bliżej nieokreśloną przestrzeń.
– Chcę również, abyście poznali możliwie pełny obraz sytuacji – zaraz mężczyzna jakby się ocknął i nachylił do dwójki. – Zarówno Brenin jak i wasz prześladowca to w istocie to samo. Sami pomyślcie. Góry formują się milionami lat i przez ten czas zachodzi tam całe mnóstwo procesów, o których nie mamy nawet pojęcia. Brenin egzystuje na dwóch płaszczyznach. Na zewnątrz wygląda jak górski masyw, ale wewnątrz posiada własną świadomość – Roderick zmrużył badawczo oczy. – To żyje, więc potrzebuje z kolei pożywienia. Tylko kiedy jest się ogromną skałą, trudno na coś zapolować. Brenin miał jednak całe mnóstwo czasu, aby znaleźć odpowiednie miejsce do polowania.
– Sny – szepnął tylko Eliasz.
Roderick przytaknął.
– Nie wiadomo w jaki sposób się z nimi łączy. Wyobraźcie sobie jednak korytarz jako pajęczynę, do której wpadacie. Możecie się szamotać, ale to tylko pogorszy wasz stan. Oczywiście nie każdy nadaje się na ofiarę. Sny są odzwierciedleniem dawnych przeżyć, więc najlepiej żeruje się na traumach. Jest jeszcze jedna rzecz, którą zrozumiałem dopiero wtedy, gdy Brenin próbował mnie odizolować. Dotychczasowe metody nie wystarczały, żeby zaspokoić jego głód. Zaczął umierać, więc ostatnimi siłami stworzył wyrwę na zewnątrz. Zamknąć ją może jednak tylko ktoś żywy. Ja już właściwie stałem się częścią snu i nie umiem oddziaływać na wasz świat.
Wells wstał i podszedł do końca pomieszczenia. Tu również wisiał obraz, lecz ten był przykryty płachtą z czerwonego materiału. Mężczyzna zrzucił ją, przedstawiając wizerunek ogromnej komnaty. Jej ściany przypominały te, które znajdowały się w korytarzu, lecz na tym podobieństwa się kończyły. Wewnątrz stało całe mnóstwo postaci, które Robin rozpoznała jako strażników korytarza. Te otaczały ciasno jedno miejsce w pomieszczeniu. Na kamiennej barierze rzeczywiście widniała szczelina: był to stale powiększający się otwór, z którego co chwila wykruszały się kamienne łupki. Otaczały go również wielobarwne wyładowania. Zdawały się emanować od strażników i prowadzić wprost na zewnątrz przejścia. Po drugiej stronie wyrwy można było już ujrzeć mglisty zarys jakichś drzew oraz odległych gór.
– Inni śniący wciąż błądzą korytarzem – powiedział Roderick. – Spróbuję ich tu sprowadzić. Każda osoba, która zachowała jako taką przytomność jest dla nas niezwykle cenna, choćby mieli tylko rozproszyć uwagę strażników. Ale przy szczelinie trzeba zacząć działać już teraz.
– Mamy tam wejść i zwyczajnie zasklepić tę dziurę interiorem jak jakimś kitem? – nie dowierzał Eliasz. – Po drugie sam widzisz, że mają mnóstwo czujek.
– Nie myśl jak na jawie. Tutaj nie liczy się ilość. Musimy zaufać zdolnościom twojej towarzyszki – podsumował Roderick. – Te duchy to jedynie odbicia tych, którzy kiedyś podążali korytarzem. Żywy człowiek z silną wolą może być dla nich jak wezbrana fala.
 
Caleb jest offline