Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-05-2022, 10:22   #8
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 03 - 1998.01.17 sb, zmierzch

Czas: 1998.01.16 pt, popołudnie; g 17:45
Miejsce: Grenada, była baza Royal Navy
Warunki: jasno, ciepło, cicho, na zewnątrz: jasno, cicho, zachmurzenie, powiew, umiarkowanie



Wszyscy



- Dobrze, to na wypadek gdyby wkradło się jakieś nieporozumienie co do mojej osoby. Nie jestem księgowym. Jestem szefem tej operacji. Całej tej bazy, misji i was wszystkich na wyspie i wszystkich ludzi i materiałów jakie przewinął się przez tą misję. Jestem waszym dowódcą jeśli ktoś woli bardziej wojskową terminologię. I to, że lubię pracować w takiej miłej, przyjacielskiej atmosferze tego nie zmienia. Jeśli wolicie mogę usiąść za biurkiem i kazać wam stać na baczność. - Stanley przyglądał się dłuższą chwilę Marii zanim odpowiedział najpierw jej. I zaczął od tego co mu się widać najbardziej rzuciło w oczy. Mówił wolno i dobitnie przesuwając się spojrzeniem po całej czwórce, od twarzy do twarzy. Ale największą uwagę przykuła latynoska Amerykanka która nazwała go księgowym.

- Ale poruszyłaś kilka ważnych spraw Mario. - powiedział i wstał. Podszedł do tablicy, takiej nowej i modnej, biała po jakiej można było pisać markerami a nie taka ciemna po jakiej pisało się kredą. Zaczął na przemian pisać i tłumaczyć. Chociaż był w marynarce dało się poznać, że nie jest to pierwsza odprawa jaką prowadzi i zastrzeżenia Marii potraktował poważnie. Widocznie zależało mu aby przekonać i ją i ewentualnych wątpiących.

Z tego co przedstawił wynikało parę interesujących rzeczy. Pomimo ogromnej dysproporcji demograficznej między kontynentalną Wenezuelą a wyspą jaka planowała secesję to sprawy nie wyglądały tak źle nawet na wielkich liczbach. Wenezuela miała ok 100 - 150 wojska na kontynencie. Z czego jako armia poborowa około 1/3 tych sił to byli poborowi właśnie odbywających służbę zasadniczą a więc trudno ich było uznać za wartościowo wyszkolonych. Do tego jako kraj o sporej i w większości słabo zaludnionej powierzchni i z niespokojną granicą z Kolumbią zauważalną część tej armii musiała zostać na kontynencie. A z obawy przez kolejnym puczem czy inną próbą obalenia rządu to to też musiała zabezpieczać armia. W efekcie z tych 6-7 dywizyjnych jednostek jakimi dysponowała armia szacowano, że nawet w momencie pełnoskalowej inwazji można by wysłać po batalionie, może pułku. Wyjątek stanowił korpus marines który był liczebnie podobny do dywizji przeliczeniowej i był uznawany za elitarny no a jako marines to mogli zostać użyci do inwazji na wyspę. Jaka jest jego rzeczywista wartość trudno było sprawdzić. Zaś w tej chwili na wyspie przebywał odpowiednich batalionu zmechanizowanego w dwóch, największych koszarach na wyspie. Separatyści szacowali ich łącznie na kilkuset ludzi, około tysiąca. Plus ta obsługa broni przeciwlotniczej rozsiana po wyspie. W zdecydowanej większości byli to przybysze z kontynentu. Chociaż sytuacja ulegała zmianom i ostatnio Caracas zdradzała tendencję przysyłania z kontynentu większych sił chociaż głównie policji. Policja zaś w większości pochodziła z wyspy więc Santos oceniał, że chociaż z połowa z nich powinna być zwolennikami secesji.

Zaś co do zwolenników secesji to demografia wyspy była po ich stronie. Od 1971 gdy utworzono na wyspie podatkowy raj trwał napływ osadników, głównie z Europy zachodniej. Najwięcej z Hiszpanii, Portugalii i Włoch. Obecnie co czwarty lub piąty mieszkaniec wyspy pochodził bezpośrednio z Europy lub był w drugim pokoleniu dzieckiem któregoś z takich rodziców lub obojga. Była to naturalna pula do tendencji ciążących ku zachodniemu stylowi życia. A i z pozostałej populacji spora część też pochodziła z zachodniej Europy tylko w dalszych pokoleniach. Także finansowo byli nastawieni na obsługę turystów z USA i znów zachodniej Europy. Dlatego secesjoniści liczyli, że za secesją mniej lub bardziej aktywnie powinna się opowiedzieć około 1/4 do 3/4 populacji wyspy. Co powinno się przełożyć na odpowiednie wsparcie dla takich działań jak obecnie wysłannicy Miguela pertraktowali z najemnikami AIM. Lojalistów miało być względnie niewielu i w większości pochodzili z kontynentu albo mieli lewicujące i antyrządowe poglądy. Bo obecny rząd był prawicowy i prozachodni ale mocno dał się we znaki najbiedniejszym stąd u nich właśnie taki lewicujący Chavez miał tak liczne poparcie. Dlatego wysłannicy Miguela mieli raczej kłopot z wyszkoleniem kadr i uzbrojeniem ich niż dostępem do ochotników. I w tej właśnie roli widzieli pomoc z zewnątrz w postaci wojskowych doradców z AIM. Oni mieli przybyć na wyspę i wyszkolić kadry, przekształcić ten secesyjny żywioł w sprawną partyzantkę a w przyszłości może nawet regularną armię.

A z zabijaniem cywili to szefowi tej operacji chodziło o robienie czystek i popełnianie morderstw przez samych najemników AIM lub jakiś ich w tym współudział. Zdawał sobie sprawę, że gdyby doszło do walk na wyspie to jacyś cywile pewnie zginą. Tak było na każdej wojnie więc nie łudził się, że będzie inaczej. Do walki jednak mogło nawet nie dojść gdyby w optymistycznym wariancie wyszkolonym oddziałom partyzantów, poprowadzonym przez najemników AIM, udało się opanować kluczowe punkty w mieście. Z ogłoszeniem secesji i ofensywą mediów jaka powinna się zacząć od pierwszego dnia na Margericie aby najemnicy jawili się jako żołnierze wolności walczący z reżimem a nie jakieś krwiożercze psy wojny i banda najemnych morderców to była szansa, że ONZ, EU poprze ten ruch. Albo chociaż postawi “veto” Wenezueli na inwazję do czasu zbadania sprawy czy coś. A gdyby wokół wyspy zaczęły pływać fregaty USA, Wielkiej Brytanii czy Francji to ktokolwiek by zasiadał w Caracas mógłby się nieźle zastanowić czy dać rozkaz do inwazji. Wtedy te wszystkie ataki wenezuelskiej marynarki, artylerii czy lotnictwa nie miałyby racji bytu. A póki separatyści by nie zaatakowali na pełną skalę to też by nie strzelali bo przecież na wyspie pełno było zachodnich turystów. Nie dość, że mogliby się wkurzyć i opuścić z wyspę wraz ze swoimi dolarami, funtami i euro to jeszcze ich rządy mogłyby się wkurzyć jeszcze bardziej za śmierć swoich obywateli i już mogło się nie skończyć dla Wenezueli tylko na grożeniu palcem. Więc całościowo ci separatyści i ich najemni sojusznicy wcale nie byli bez szans. W końcu niecałe dwie dekady temu Argentyna tak się przeliczyła na Falklandach a potem Saddam jak zaatakował Kuwejt. Tak przynajmniej wyglądał zarys optymalnej wersji planu do jakiego Stanley polecał dążyć. Ale co z tego wyjdzie miało się okazać w nadchodzącym roku. Zaś tak czy inaczej trzeba było zacząć od dostania się na tą wyspę.


---




Co do planu przedstawionego przez Bucka to po przedyskutowaniu wydawał się być on całkiem na rzeczy. Plastik do zrobienia ładunków jakie miały zatopić kuter mieli na miejscu w bazie. Skrytkę i umiejscowienie mógł zmajstrować nawet Frog. Zaś umieszczenie samego plastiku było proste czy dla łysego Amerykanina czy któregoś z pozostałych saperów. Najwięcej czasu zabrałoby zrobienie tej skrytki ale z tym młody Brytyjczyk obiecał się uporać do końca weekendu. James trochę się skrzywił na pomysł rejsu starym kutrem rybackim. On sam wolał ten dawny kuter torpedowy. Na podobnych sam pływał i się szkolił i chyba była to jedyna jednostka jaka miała szansę zwiać venezuelskim patrolowcom. No ale się nie upierał przy tej opcji i uznał opcję z kutrem za całkiem sensowną. Zwłaszcza jakby rzeczywiście Oliver i Carla znali się na żeglarstwie chociaż tyle co mówił szef. Trzy osoby na jeden dzień rejsu powinno wystarczyć na taki kuter. Poza tym tubylcy mogli się przydać już przy nawigowaniu przy samej wyspie.

Opcja jakiegoś kontaktu z przemytnikami którzy przecież jakoś kursowali pomiędzy wyspami wciąż była otwarta. Gliniarz z Margarity miał jakiś namiar na ten tutejszy klub “Magnum” ale na tym trop się kończył. W jakiejkolwiek sprawie by się z nimi nie kontaktować trzeba by zacząć od tego klubu lub zdobyć inny trop. Stanley przypomniał, że gdyby Wenezuela wprowadziła blokadę wyspy to przerzut czegoś albo kogoś na wyspę mógłby się zrobić jeszcze trudniejszy niż obecnie.

Zaś przerzut rozbrojonych najemników AIM jako turystów wchodził w grę już od początku. Chociaż raczej myślano o stopniowym “ciurkaniu” ich z Granady do Wenezueli a potem na Margaritę. Ale można było i tak grupami tyle, że rozbić ich na różne kraje. To wydłużało trasę i czas poszczególnych osób no i zwiększało koszty ale nadal było do zrobienia. Gdyby nie mieli przy sobie nic czego przeciętny turysta mieć nie powinien to chyba w masie innych turystów zmierzających na wenezuelskie lotniska nie powinni wzbudzić podejrzeń władz. Musieli zaufać, że zespół z kutra przemyci ich zabawki na wyspę i po przylocie będzie on gdzieś na tej wyspie na nich czekał. Stanley zaaprobował ten ogólny zarys więc mogli przystąpić do omawiania detali z separatystami.

I dobrze, że tak zrobili bo dla najemników ich wiedza o wyspie okazała się bezcenna. Proponowali przybić do brzegu albo w wąskiej cieśninie między Margaritą Wschodnią a Zachodnią. Było to jedno z nielicznych miejsc porośniętych mangrowcami. Co prawda dlatego kręciło się tam sporo turystycznych jachtów ale była szansa, że znajdzie się jakiś zakamarek zarośnięty dżunglą gdzie nikogo nie będzie. Albo nawet w nocy przy moście wyładować skrzynie ze sprzętem. A samochodem dałoby się zjechać pod most to powinno być dość łatwe. No ale właśnie był to malowniczy zakątek lubiany przez turystów więc trzeba było się liczyć z tym, że ktoś tam z nich mógł się kręcić. Co by zrobił taki turysta jakby zobaczył wyładunek jakichś plecaków, skrzyń i toreb ze starego kutra do samochodów trudno było zgadnąć.

Albo na którejś z plaż w Zachodniej Margaricie. Tam można było kutrem przybić do brzegu a samochodem na plażę. No owszem trzeba by ręcznie przenosić przez wodę po pas na plażę i z powrotem. Tam o świcie mogłoby nie być nikogo chociaż mimo wszystko pewności czy ktoś tam nie urządzi sobie biwaku albo innej imprezy to nie było. Niemniej tam było znacznie mniej turystów i w ogóle ludzi niż we Wschodniej Margarcie to oboje uznali, że są spore szanse, że mogłoby się udać.

Trzecią opcją był przeładunek z dala od wyspy. Przeładować na motorówki i pontony. Nawet Michael albo Charles mogli w tym uczestniczyć bo mieli taki sprzęt. A potem taka motorówka czy inny zodiac jak wpływała do przystani to już się o wiele mniej rzucała w oczy niż stary, rybacki kuter. Durand pewnie mógłby skitrać taki trefny towar gdzieś na swojej strzelnicy a Bronson w tych jaskiniach albo forcie o jakich meldował. No ale do takiego przeładunku na pełnym morzu potrzebna była dość spokojna pogoda bo jak by bujało to było realne, że taka torba czy skrzynia rzucona z kutra zamiast w czyichś rękach czy na dnie łodzi to poleci w morskie odmęty.

Z opcją spotkania patrolowca raczej nikt nie miał za bardzo pomysłu. Znaczy wiedziano, że pływają wokół wysypy ale jak i gdzie to niezbyt. Nie bazowali na Margaricie to niezbyt było jak złapać kontakt. Była szansa, że na żadnego nie natrafią i wówczas dotarliby do wyspy i tyle. A jak trafią… No to jeszcze była szansa, że się nimi nie zainteresuje. A jak zainteresuje no to może wyśle łodzią kogoś przekupnego. Oliver był zdania, że w takim pechowym przypadku to byłby uśmiech losu. Wręczyłoby się pliczek dolarów takiemu dobremu a potrzebującemu porucznikowi aby wrócił do siebie i powiedział, że nic specjalnego nie widział i wszystko jest w porządku. To by było najprostsze jak się miało trochę zielonych na zbyciu. Ale nie było pewne czy się trafi na takiego życzliwego marynarza. W innych wypadkach gdyby był jakiś gorliwy i zaczął zadawać pytania o te skrzynie i torby to mogłoby się zrobić nieprzyjemnie. Frog też był zdania, że jeśli ci z marynarki mają choć trochę w poważaniu regulaminy i szkolenie BHP to powinni przeszukać jednostkę jaka wyda im się podejrzana czy warta przeszukania. Ale raczej puścić jakiegoś zodiaca z paroma ludźmi a sam kuter profilaktycznie trzymać pod lufami z bezpiecznej dla siebie odległości. Tak dla zdrowotności psychicznej i właściwych odruchów podejrzanej załogi. W końcu gdzieś tu pływali piraci i przemytnicy na takich właśnie zwyczajnych kutrach, jachtach i łódkach. Przynajmniej jego tak szkolono i on tak by się zachował no ale na zwyczajach wenezuelskich marynarzy to się za bardzo nie znał.

Gdy chodziło o porę rejsu dla Froga było to obojętne. Mógł płynąć w dzień albo w nocy. I tak by wyszło tym powolnym kutrem ze 1/2 - 2/3 doby. Tutaj raczej przykładał uwagę do pogody oraz tego o której mieliby się zjawić w umówionym miejscu. Gdyby byli za wcześnie albo coś się działo na wybrzeżu zawsze mogli rzucić kotwicę albo popływać czy nawet odpłynąć. Chociaż każda godzina zwłoki z trefnym towarem na pokładzie groziła, że natrafią jednak na jakiś patrolowiec.

A w sprawie przerzutu przez lotnisko to już separatyści też mieli rozwiązanie. Santos obiecał czekać bo w końcu od strony gospodarzy najemnicy mogli rozpoznać tylko jego jak pozostała dwójka miała stanowić załogę kutra. No i on wiedział kogo się spodziewać bo przez ten tydzień codziennie widywał się na szkoleniach albo poz tymi ludźmi. Właściwie ci z najemników co by przylecieli wcześniej to jedna czy dwie osoby też mogły czekać na tych co przylecą później. Shiffer nawet była gotowa lecieć choćby po weekendzie. A z lotniska, samochodami do hotelu Carli albo Amandy. Jakby dziewczyny wiedziały na kiedy to mogły zamówić dodatkowe pokoje rozrzucone po różnych piętrach i skrzydłach. Gdyby ktoś się zgubił czy spóźnił najzwyczajniej w świecie mógł wziąć taksówkę, podać adres i normalnie tam pojechać do hotelu jak zwykły turysta. I następnego dnia na rancho Caribe które wydawało się dobrym miejscem na punkt zborny. Tam też obiecali zawieźć sprzęt i ludzi którzy by przypłynęli kutrem. Sam kuter zaś mógł cumować w porcie albo robić swoje, na wyspie to już ktoś z separatystów by się nim zajął.


---



Czas: 1998.01.17 sb, zmierzch; g 20:15
Miejsce: Grenada, dyskoteka
Warunki: jasno, ciepło, głośna muzyka, na zewnątrz: jasno, cicho, zachmurzenie, powiew, ciepło



Spotkanie z Bartem


Sobota, a dokładniej sobotni wieczór to był całkiem dobry czas aby iść do pubu, klubu czy dyskoteki. Tak przynajmniej uważała Tweety. Chociaż tutaj, na tych rajskich, tropikalnych wyspach gdzie ludzie z Zachodu przyjeżdżali spędzać urlopy, to właściwie każdy dzień tygodnia był dobry aby się zabawić. I dlatego panna Meister uznała, że to w sam raz miejsce i czas aby spotkać się ponownie z Bartem. Ale aby go nie wystraszyć to proponowała nie robić zbiegowiska i jedna czy dwie osoby jakie miały jej towarzyszyć w zupełności powinny wystarczyć. W końcu mieli z nim tylko pogadać dokładniej o co chodzi z tą ropą.

Klub do jakiego zaprowadziła Monique był niczego sobie. Równie dobrze mógłby być gdzieś w Nowym Jorku, Amsterdamie czy Berlinie. Byli roztańczeni ludzie, szybkie przygody, modna muzyka, kolorowe światła i nie mniej kolorowe drinki. Szwajcarska najemniczka AIM w ogóle nie wyglądała jak najemniczka. Tylko właśnie jak jakaś długonoga turystka w wysokich obcasach i kusej kiecce jaka przyszła się wyszumieć na dyskotece podczas swojego urlopu. Musiała być tu nie pierwszy raz bo przywitała się i z ochroniarzem i barmanką jak ze starymi znajomymi. No ale jak zajęli stolik to pozostawało im czekać. Bart mówił, że przychodzi tu w każdy sobotni wieczór to zostawało żywić nadzieję, że dziś też przyjdzie. Jak nie to jeszcze zostawało pojechać na wioskę o jakiej mówił i tam popytać.

- O. Jest. To poczekajcie, pójdę pogadać. - Tweety była niezbędna w tym pośrednictwie bo w końcu tylko ona znała tego Barta. Wstała od stolika i podeszła do jakiegoś młodego mężczyzny w kolorowej koszuli z niebieskim tłem. Przywitali się jak kolega z koleżanką. On nie sprawiał wrażenia jakoś szczególnie groźnego czy umięśnionego. Po chwili chyba mówili o nich bo oboje spojrzeli w stronę stolika. Jeszcze chwilę pogadali i oboje do nich podeszli.

- To jest Bart. Ma kłopoty z tą cysterną co wam mówiłam. - Monique przedstawiła sobie obie strony. Chociaż angielski nie był jej rodzimym językiem to mówiła nim na tyle dobrze, że w takiej zwyczajnej rozmowie mogła uchodzić za kogoś z jakiejś anglojęzycznej nacji. Tubylec pokiwał głową, przywitał się i z bliska wydawał się raczej spokojnym i łagodnym mężczyzną.

- No tak. To ten Cyrus i jego banda. Zrobiliśmy deal na tą cysternę, że bierzemy ją na pół. A jak już ją mieliśmy to on zabrał całość. I tak jak mówiłem ostatnio Tweety. Jak mi pomożecie ją odzyskać to możecie wziąć dolę co miała być dla Cyrusa. To jakieś 2 000 litrów ropy. - człowiek w kolorowej koszuli na niebieskim tle przedstawił to co najważniejsze w swojej propozycji. Zgadzało się z tym co wczoraj w bazie mówiła Meister.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline