Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-05-2022, 19:30   #13
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


Stillwater miało pewien niepowtarzalny wdzięk... jak to karykatury.
- Nie wiem co robią w Nowym Jorku, więc żadnych oczekiwań nie mam.
- Po prostu prawdziwe takie zapoznanie jest bardziej…- William wskazał na stolik do pokera.- … bardziej… no nie są takie. Mają więcej tradycji ze sobą i dostojności.
- Chciałeś powiedzieć, że nie są takie wsiowe? Lukrecja się z tobą z pewnością zgodzi.- odparł Joshua ze śmiechem i dodał ironicznie. - Ja jednak uważam to całe pozerstwo za stratę czasu, a ty Ann… po której jesteś stronie?
- Z Przeistoczenia... za nieformalnością, bo nie pasuję do formalnych. Z urodzenia za wszystkim, co oficjalne i wysokie. Z natury... - uśmiechnęła się - Za tym, co jest najkorzystniejsze. Dostosowuję się. W obu się odnajdę.
- Już wszyscy są to możemy zaczynać, chyba że chcesz pogadać i rozluźnić się przed tym całym przedstawieniem.- odparł Joshua, a William cicho szepnął.- Bardzo dyplomatycznie się z tego wyplątałaś.
Dziewczyna jedynie delikatnie się uśmiechnęła do Williama, choć nie było pewności czy to objaw radości, czy neutralny uśmiech.
- Zacznijmy, Książę.

Joshua się rozejrzał.
- Panie i panowie. Wiecie po co was tu zebrałem. Czas powitać w naszej małej społeczności nową Kainitkę. Proszę zasiąść wokół… eee…- policjant rozejrzał się i wybrał sobie jedno z krzeseł. -... tego tronu.
Pozostałe wampiry również wybrały sobie krzesła i zasiedli dookoła Ann, która znajdowała się w środku tego okręgu.
- Przedstaw się nowo przybyła Kainitko, podaj imię swoje klan i powód dla którego stajesz przed naszą społecznością.- rzekł Książę oficjalnym tonem i poza nim tylko Lukrecja i William zachowali jakiś pozór powagi. Reszta była po prostu znudzona.
Sytuacja otwierała pole do ugrania reputacji w tym towarzystwie, ale będzie wymagało to połączenia elementów sobie sprzecznych. Odpowiadając Joshui Ann była bardziej niż dyplomatyczna, po prostu szczera.
- Poszukuję schronienia w twojej Domenie, Książę. Klanu nie posiadam, jako że nigdy go nie poznałam. Używam imienia Ann Paige, choć urodziłam się jako Annabelle Baudelaire.

Joshua przez chwilę siedział zamyślony, reszta Kainitów udawała również że rozważają jej słowa. Lukrecja na moment wydawała się zaskoczona, ale na moment tylko… potem jej twarz była maską obojętności.
- Co więc sądzą o tej prośbie moi primogeni?- zapytał szeryf rozglądając się wokół.
- Cóż… jako że ja ją tu przyprowadziłem, ręczę za nią.- rzekł Toreador, a Garry dodał z uśmiechem. - Dajmy dziewczynie szansę.
- No nie wiem… może nie powinniśmy.- droczył się Larry żartobliwie uśmiechając. - Niemniej skoro Willy potrzebuje towarzystwa, to powinniśmy mu pozwolić je mieć. Skiśnie sam w tej chatce.
- Kończmy tę parodię, dostała kartę, jestem za.- rzekła Tremerka.
- Im więcej tym weselej.- wtrącił Clyde, choć on tu się nie liczył. Primogenem klanu wszak mógł być Joshua, a jeśli nie on to Larry.
- Jestem też za… acz chciałabym podnieść pod rozważenie jeden fakt, że zaczynamy się tu mnożyć. Wpierw był Clyde, teraz ona…- zaczęła Lukrecja przyglądając się Księciu. - Co prawda Ann nie jest członkinią klanu, ale dobrze wiemy kogo będzie wspierać. Jest protegowaną Williama. To trochę niesprawiedliwie nieprawdaż? Ta nierównowaga sił.
- Do czego zmierzasz?- odparł niecierpliwie Joshua, choć miało się świadomość, że on dobrze wie.
- Uniżenie proszę o możliwość przeistoczenia jednej z moich ghuli. Dobrze widać teraz, że argument o nadmiernej ilości nas… jest deczko mało wiarygodny w tej sytuacji. A mnie przydałaby się pomoc w zarządzaniu elizjum. I większe wsparcie w razie kłopotów.- rzekła Lukrecja.
- Ma rację.- poparł ją Larry.- Zanim ja tu dojadę, albo Garry to będzie po wszystkim. Nadii też dużo czasu zajmuje wygrzebanie się z biblioteki. A ty na nocnych patrolach.
- Jeśli pozwolę ci przeistoczyć kogoś, przestaniesz mi wiecznie ciosać kołki na głowie w sprawie potomka? Mam już trochę dosyć tego ciągłego nagabywania w tej sprawie.- warknął poirytowany Joshua i dodał rozglądając się dookoła.- Jeden potomek Lukrecjo. Tylko jeden. Ktoś się sprzeciwia? Ktoś chce dołączyć z podobnymi żądaniami? Ktokolwiek?
- Ja mógłby….- rzekł Larry, ale rozwścieczone spojrzenie Księcia sprawiło, że podkulił ogon.
- Nikt inny. - podsumowała Nadia i wtrąciła. - Kończmy tę szopkę. Obiecano mi partyjkę brydża za przyjście tutaj.
- Miał być poker.- rzekł szeryf, a Tremere dodała lodowatym tonem. - Partyjkę brydża.
- Możemy obie gry. - wtrąciła Ann - Jest nas ośmiu, po czterech graczy na grę.
- Ale stolik jeden, poza tym nie wszyscy lubią czy umieją…- tu William wskazał gestem na Larry’ego.-... grać.
- Nie lubię matmy, to nie grzech. - odparł Brujah. - Nie każdy się podnieca cyferkami.
- Trochę powagi. Najpierw dokończmy ceremonię.- wtrąciła zdegustowanym tonem Lukrecja.
- No tak… podjąłem decyzję.- Joshua wstał i rzekł dostojnym tonem głosu.- Ann, jaką Książę miasta po wsłuchaniu się w opinię podległych mi Kainitów postanowiłem iż udzielę ci gościny w mojej domenie wedle praw Maskarady które musisz przestrzegać i obdarzam przywilejami jakie zyskujesz będąc pod moją opieką.
Po czym spojrzał na Lukrecję. - A ty masz dwa tygodnie na wybranie kandydatki, tydzień na przemienienie i kolejny na przedstawienie jej naszej społeczności.
Te niesnaski wampirów ze Stillwater przypominały zwykłe przekomarzanie i fochy. To było... w sumie odprężające.
- Dziękuję, Książę. - skłoniła głowę - I wam Primogeni za zgodę na przyjęcie mnie. - powiedziała do reszty gromadki.

- Nie masz za co…- machnął Larry wsuwając dłonie do kieszeni. - Podziękujesz mi naprawdę później, bo już będziesz rzeczywiście miała za co. Skończyłem naprawiać twój motorek, przywiozłem go na pace mojego pickupa. -
Tymczasem Nadia zaczęła tasować karty taksując spojrzeniem zgromadzone wampirze towarzystwo. William już przysiadł się do jej stolika. A Lukrecja wzięła w dłoń przygotowaną wcześniej “Bloody Mary” by upić nieco jego zawartości.
Ann wyraźnie się ucieszyła na wieść o motorze. Nie będzie uwiązana!
- Uratujesz moją psychikę. - powiedziała do Larry'ego - Siedzenie w miejscu ma swoje granice.
- Tylko uważaj gdzie wyruszysz. Niektórych granic nie warto przekraczać, bez dwóch obrzynów na siedzeniu obok i dwuręcznego miecza za plecami. - odparł ze śmiechem wampir.- Wilkołaki to twarde skurczybyki.
- Wilkołaki prześcigają motor?
- Prześcigną i zeżrą.- odparł z przekonaniem Larry. - Wytrzymają mocny łomot, węszą lepiej od ogarów i swoimi pazurami zadają prawdziwe rany. To wspaniałe maszyny do zabijania, szkoda że tak rzadko mamy okazję z nimi walczyć.
- Jak kiedyś jakiegoś spotkam, to mu dam namiary do ciebie, jeżeli chcesz. - uśmiechnęła się rozbawiona.
- Żaden problem. Przyda mi się jakaś rozrywka w tej dziurze.- po czym wskazał kciukiem na obecnie trójkę wampirów przy kartach (Bo Joshua też się dosiadł).- Bo to nie jest żadna rozrywka. I tak wiadomo że Nadia wygra… widziałaś kiedyś film o autystycznym facecie ogrywającym kasyno w karty?
- Ten sam schemat? - zerknęła na Nadię - Ona chyba nie jest autystyczna…
- Nie jest. Ale liczyć potrafi jak komputer. Ma zresztą obsesję na temat liczb. Czasami zastanawiam się czy nie przekąsiła jakiegoś Malkaviana po drodze.- odparł bardzo cicho Larry, jakby bał się że Nadia go usłyszy.
- To czemu grają jak mówisz, że już w sumie jest pewność kto wygra?
- Bo co innego mają do roboty? W co innego mają zagrać? W szachy jest jeszcze lepsza. Poker daje im choć szansę. Niewielką, ale zawsze…- zaśmiał się Larry.
- Larry... - po chwili zdecydowała się zapytać - Czy ten Primogen, który chciał cię ubić, nazywał się Pawlukow?
- No to… on… ale pewnie bym go załatwił.- chełpił się Larry. - Załatwiłem jego podwładnego bez większego problemu. Co prawda… w szale i nie do końca pamiętam szczegóły, ale ostatecznie to jego flaki rozwleczone były po zaułku.
- Ja bym ci kibicowała. - stwierdziła cicho - Z daleka. Ten rusek ma wiele rodzajów na liście tych, do eksterminacji i dąży do tego z jakąś fanatyczną radością.
- Stary dobry Pawlukow. Ktoś go w końcu uśmierci. - zaśmiał się ironicznie Larry. - Pewnie Papa Roach jak w swojej pogoni zapuści się za głęboko do kanałów.
- W kanałach na pewno miałby czas istnienia... przynajmniej w swojej wizji oczyszczania krwi. - przyznała.
- Tyle że kanały to domena dzielona między Nosferatu i Malkavian. Pawlukow może nie lubić obu klanów, ale niestety nie jest na tyle głupi by z nimi zadzierać.- zaśmiał się wampir głośno, podczas gdy Lukrecja dołączyła do gry i czwórka wampirów grała w pokera.
- W sumie, czy Brujah byli zawsze tacy... - zamyśliła się nad określeniem - Że lepiej unikać ich za wszelką cenę? Nawet inne Klany ich nie lubią.
- Po prostu my Brujah jesteśmy wojownikami, tak jak Toreadory są mięczakami a Ventrue dusigroszami. - zaśmiał się Larry i dodał cicho.- Nie wszyscy jesteśmy Pawlukowami.
- Miałam w Koterii takiego, co każdemu, bez względu na pochodzenie, dałby w łeb, jak tylko się zaczynała kłótnia... Więc racja. Niemniej przydupasy Primogena dają się wystarczająco we znaki w Nowym Jorku.
- Cóż… jak wszystkie przydupasy.- zaśmiał się Larry i zamilkł uciszany sykami Nadii, której jego głośny śmiech przeszkadzał.
- Garry - wskazała na Gangrela - mówił, że Brujah i Gangrele często ze sobą się mierzyli.
- I nadal mierzą… my jesteśmy kłami i pazurami Camarilli. - wyjaśnił Larry.- Gdy nie ma konfliktu, musimy być jakoś ostrzeni.
- Lubisz takie traktowanie? - zapytała - Bo to jakby korzystać z broni, ale nic więcej nie robić. Nie szanować.
- Taka nasza natura dziewczyno. Sami rzucamy się na siebie. Nie trzeba nas szczuć. Walkę mamy we krwi. A już powinnaś wiedzieć, że…- westchnął ciężko Larry. - … my Kainici, jesteśmy niewolnikami naszej krwi.
- Wybacz, jeżeli powiedziałam za dużo. - najwyraźniej zawstydziła się.
- Daj spokój, nie jesteśmy w Nowym Jorku na jednym z tych głupich przyjątek. Etykietę zostawmy sztywniakom Ventrue.- machnął ręką Larry.
- Czasem nie tylko Ventrue wymagają od Caitiffa... większego uniżenia. - odparła bez zadowolenia - Więc lepiej nie ryzykować.
- To prawda… w Nowym Jorku, ale już się przekonałaś… tu jest po prostu inaczej.- wzruszył ramionami Brujah.
- Przyznam, Stillwater mnie... wzięło z zaskoczenia.
Chwilę patrzyła w przestrzeń.
- Chcesz, bym jutro przyjechała do sklepu?
- Jeśli nie będziesz chciała oglądać powtórek Bonanzy… to raczej powinnaś.- zażartował Kainita.
Ann uśmiechnęła się i spojrzała na Gangrela.
- Muszę z Garrym ustalić naćpane sprawki. - rzekła.

***


Podeszła do hipisa.
- Czy oferta nauki wciąż aktualna?
- Hej… jasne. - odparł z uśmiechem Gangrel, wyraźnie przybyłym po kilku domowych drinkach. - Kiedy znajdziesz czas na odwiedziny, to poćwiczymy.
- Pewnie za kilka dni, jak skończę pracę na tydzień. - przysiadła się do wampira - Pamiętam, że William mówił o jakiejś twojej wizji? Często je miewasz?
- Wiesz jak to jest… wizje przychodzą i odchodzą regularnie. Nie mam jak Tanii… No. Nie tak regularnie. No i mało kto mi wierzy. Gdybym był z klanu szajbusów, pewnie byłbym bardziej wiarygodny. Gdzieś w tym jest ironia.- zaśmiał się Garry.
- Tanii?
- Eee… powiedziałem za dużo. Nie przejmuj się. - odparł speszony Gangrel. - To już przeszłość. Zapomnij.
Ann spojrzała z niezadowoleniem.
- Teraz się odsuwasz?
- Cóż. Z moimi wizjami bywa różnie. Przychodzą i odchodzą, większości nie zapamiętuję. Ale niektóre tak.- przyznał Garry wracając do swoich objawień. - Joshua z Williamem sądzą, że to tylko narkotyczne majaki, ale wiesz… tu w okolicy jest oko chaosu magicznego, ów przeklęty zakład psychiatryczny… czy tam sanatorium… i myślę, że czasami mój umysł nastraja się do fal z niego płynących.
- Nie powinno się ignorować wszystkiego, bo jeden element świadczy przeciw. Szczególnie przy tym, jaka jest okolica. - spojrzała zaciekawiona - Jaka była ostatnia wizja?
- Coś szło za tobą.. za dziewczyną z Nowego Jorku wysiadającą z autobusu. Jakaś zmiennokształtna bestia… wiesz, widziałem ciebie… dziewczynę z płonącymi włosami za którą podążała pożoga, upiora kryjącego się w potężnym zamku i nekromantę pożeranego przez szczury… wiesz, takiego w czarnych szatach wyszywanych w czaszki.- wyjaśnił Garry z uśmiechem. Wzdrygnął się.- Paskudna wizja to była.
- Kojarzy mi się z moimi koszmarami, też okropne, ale nie są od teraz. - zamyśliła się. Miała wystarczająco kontaktu z Tremere, aby nie odrzucać wprost zbyt mistycznie brzmiących rzeczy.
- Tylko z Williamem i Joshuą rozmawiałeś o tym?
- Pogadaj z Lukrecją o wizjach… no spróbuj… - zaśmiał się cicho Garry i dodał.- Dla niej Tremere to banda szarlatanów, a legendy o Kainie i Przedpotopowcach to bajeczki mające utrzymać plebs w ryzach.
- Bardziej myślałam o Nadii. - stwierdziła cicho - O Przedpotopowcach to tylko w Sabacie gadają, czego oczekujesz od Ventrue?
- Wiesz… jest sporo, nawet wśród Ventrue, którzy wierzą w to wszystko. Lukrecja jest na to za…. pragmatyczna. A Nadia skupiona na swojej misji i nie interesuje ją nic poza rozgryzieniem kodu. - wyjaśnił Gangrel i wzruszając ramionami dodał. - Cokolwiek to znaczy.
- Ja chętnie posłucham. Najwyżej będzie zabawnie. - uśmiechnęła się.
- Będziesz miała często okazję, podczas nauki. Bo poznanie dyscypliny zajmie ci kilka intensywnych nocy.- odparł z uśmiechem Garry.
- Jak intensywnych? - zapytała.
- Musisz zrozumieć, ale tak na poziomie podświadomości, że to…- uderzył lekko dłonią ramię wampirzycy.- … jest martwe. Że nie krwawi, nie boli, nie można tego tak łatwo uszkodzić jak żywą tkankę. To kwestia uwolnienia psychiki od nawyków żywych. Wtedy staniesz się twarda naprawdę. Wymaga to trochę łomotu.
- Będziesz mnie bił jako zwierzę..? - zapytała z przestrachem.
- Tej dyscypliny nigdy nie udało mi się opanować. Za mało we mnie agresji pozostało.- rzekł wesoło Garry.
- Ale gadasz z Wilkołakami, nie? Nie jako wilk?
- Wilkołaki nie przychodzą do nas jako zwierzęta. - zaśmiał się cicho Garry.- To Uktena, a nie Czerwone Szpony. Ci konkretni wywodzą się z odłamu Indian Cherokee. Mają oni swój rezerwat na północ od jeziora. To znaczy… ci Indianie mają, nie wilkołaki.
- Wilkołaki nas bardzo nie lubią... Czemu ciebie tolerują?
- Jesteśmy mniejszym złem w okolicy. Jesteśmy ciałem obcym, ale bardziej pasożytem niż zagrożeniem. Tym jest Żmij i fomory. I…- dodał cicho Garry rozglądając się.-... fomory istnieją. Widziałem je. Nadia pewnie powie ci że to są byty z równoległych światów, ale wilkołaki wiedzą lepiej. Są fomory w okolicy, jest skażenie przy kopalni. I z nią przede wszystkim wilkołaki walczą. My nie jesteśmy ich głównym wrogiem. Pewnie, że nas nie lubią, ale nie uważają za wrogów, zazwyczaj. Prędzej prawdziwych Magów.
- ...co?
- Za dużo wiedzy nadal? No cóż… dobrze znam sąsiadów.- odparł cicho Garry by nie przeszkadzać innym w grze. - Fomory to takie stwory które są z pozoru ludźmi. Wyglądają jak ludzie, chodzą jak ludzie, mówią jak ludzie, ale jest w nich coś… obcego. A w razie zagrożenia lub bez powodu ujawniają swoją prawdziwą naturę. Widziałem to, gdy pomagałem wilkołakom w ich robocie. Paskudny widok.
- To miasto ma więcej ciekawostek niż niejedna metropolia... - westchnęła.
- Fomory są i w Nowym Jorku, tak samo jak Wilkołaki. Pożyjesz jeszcze parę dziesięcioleci to odkryjesz jak bardzo nasz świat jest inny od tego co widzisz w telewizji.- odparł poważnym tonem gangrel.
Skinęła głową.
- Wszystko, bylebym więcej nie napotkała znowu tego łysego creepa co się bawi w teleportowanie się. - mruknęła.
- To mógł być fomor właśnie.- odparł cicho wampir.
- Świetnie... - Ann wydawała się stać mniejsza - Jeszcze czego brakuje…
- Bo ja wiem. Catgirl? - zadumał się Garry.- Ponoć istnieją kotołaki. Przynajmniej tak twierdzą Uktena których poznałem. Ale żadnej kotołaczki nie poznałem.
- Żałujesz?
- Trochę. - odparł żartobliwie Kainita.
- Nie bądź zachłanny, masz przecież cały harem! - cicho zaśmiała się - I panterę, jak wolisz zwierzęco.
- Nie żartuj nawet tak. - zaśmiał się cicho Garry. - Zdarzały się już różne głupotki, jak niektórym za bardzo marycha uderzyła w czub.
- Nawet nie chcę wiedzieć... - pokręciła głową - Pojawię się u ciebie za kilka dni. U Larry'ego popracuję, pozamiatam czy coś…
- Coś trzeba robić dla pozorów. - przyznał Garry. - No chyba, że się śpi na pieniądzach jak William.
- Skąd on w sumie tyle ma? Z poezji? - zastanowiła się.
- Może i trochę tak… ale przede wszystkim z nieruchomości. Połowa domów w Stillwater i okolicy należy do niego.- wyjaśnił Garry.- Joshua może jest i Księciem, ale to nasz Toreador ma prawdziwe wpływy.
Stillwater było jeszcze bardziej szalone niż możnaby sądzić...
- Lukrecja wyczaiła okazję na Potomka... Jakoś mnie to nie zaskakuje. Musiała już długo męczyć Joshuę.
- O tak.- przyznał ze śmiechem Garry i wzruszył ramionami. - Ciosała mu kołki na głowie od czasu “usynowienia” Owensa.
- To byłoby istotne może w Nowym Jorku, ale tu?
- Tu też ma znaczenie. Jej frakcja wzrośnie o jeden głos.- odparł Garry.
- A... Często to w Stillwater ma znaczenie?
- Nie… nie aż tak bardzo. - wzruszył ramionami gangrel.- Dla niej jednak ma.

Ann zerknęła za dzieciakiem Księcia, ciekawa co szczeniak robi.
Clyde właśnie zerkał przez ramię na karty grających wampirów i równie często w kierunku Lukrecji i jej… dekoltu. Ona mogła go nie lubić, ale sam Owens był nią zaintrygowany.
Caitiffka zakryła oczy zażenowana sytuacją. Gówniarz...
Przeprosiła Garry’ego i podeszła cicho za Owensa.
- Duże ma atuty? - wyszeptała do ucha dzieciaka.
- Ano... spore. - przyznał młody wampir i spojrzał za siebie. - Jest za co ją lubić.
- Mówisz o kartach, prawda? - zapytała niewinnie.
- Oczywiście, że o kartach… eee... Nadii kartach.- zreflektował się Owens.
- Wiesz, że jesteś uroczy w swojej niewinności i naiwności? - pokręciła głową.
- Jestem jak karmelek… twardy ale słodki.- “czarował” Brujah uśmiechając się bezczelnie.
- Naprawdę... - Ann nie wyglądała na poruszoną - Ty wiesz, że ona cię nie znosi, prawda?
- Tylko udaje niedostępną. Zmiękczę ją z czasem… zobaczysz.- mężczyzna promieniował niezachwianą pewnością i przerostem ego.
- Wiesz, Twój Stwórca przy kolejnym karmieniu powinien ci lekko wytłumaczyć czemu to nie da efektu.
- Mylisz się… zobaczysz, jak posiedzisz tu dłużej.- odparł z uśmiechem Owens i dodał. - Ale dość o mnie. Jak ci się podoba Stillwater?
Ten dzieciak naprawdę nie wyzbywa się wiary w bajki o wampirach...
- Jest spokojnie. Inaczej. - "Dość o mnie"? Bzdura, długo to nie potrwa…
- Wiem, że to nie Nowy Jork i pewnie William pokazał ci główne miejsca, ale jeśli chciałabyś zobaczyć wszystkie ciekawostki… to ja jestem twoim człowiekiem. Znam tą mieścinę jak własną kieszeń. - zaoferował się Clyde.
Pewnie jego kieszeń jest większa niż Stillwater...
- Zgaduję, że znajdę cię w komendzie lub szpitalu?
- W szpitalu. Tam pracuję i pilnuję by był dostęp do banku krwi. Mam tam swoich agentów teraz. - odparł z uśmiechem Clyde.
- Więc w końcu się tam zjawię. - pomyślała o tym, że znajdzie tam dostępne opatrunki - Na razie mam kilka dni pracy na stacji.
- Mogę ci tam coś podrzucić jeśli chcesz. Rozwożę zamówienia Kainitów dotyczących towarów ze szpitala.- wyjaśnił z uśmiechem Owens.
- W sumie... Mógłbyś. - zdecydowała - Opatrunki, bandaże, plastry. - zawyrokowała.
- Nie ma sprawy. Ile chcesz opakowań? - zapytał w odpowiedzi Clyde.
- Daj z pięć. - wzruszyła ramionami - W sumie zastanawiam się... jak się dowiedziałeś, że umrzesz? I czemu?
- Czemu? Bo zasłużyłem. Byłem zdolnym i wiernym ghulem. Niestety sytuacja w szpitalu zaczęła wymykać mi się spod palców i Joshua uznał, że czas bym stał się jednym z nas. - odparł dumnie Clyde.- Dzięki temu zyskałem wpływy i kontrolę… i własnych ghuli w szpitalu i… wszystko wróciło do normy.
- Gratulacje, zaskakująca rzecz. - nieszczerze skomentowała - I wszystko jest, tak jak chciałeś?
- No… niezupełnie. - odparł niepewnie Clyde i uśmiechnął się wesoło. - Ale ogólnie jest lepiej.
- A co jest nie tak?
- E nic takiego…. - machnął nerwowo ręką Owens wyraźnie nie chcąc o tym rozmawiać.
- Teraz tchórzysz? - Ann przybliżyła się do twarzy Owensa - Już twardzi nie jesteśmy?
- Powiedzmy że moje łóżkowe osiągnięcia nieco spadły jeśli chodzi o… ilość i długość.- odparł przyciśnięty do metaforycznej ściany Kainita.
- Chyba nie sądziłeś, że trup będzie bogiem w łóżku? - zaśmiała się cicho - Rigor Mortis nie jest wieczny, a i pamięć ciała szybko zaniknie. Może wolniej uciec, może szybciej... ale przyzwyczajaj się, że to w tobie - ukuła go palcem w klatkę - ma teraz inne priorytety.
- Bzdura… nie każdy tak ma. Można się nauczyć zachować możliwości. - naburmuszył się Clyde, mając rację i nie mając jej. Owszem można było symulować aktywność, ale była to tylko symulacja… nie było w tym przyjemności. Ale Ann wątpiła by ta prawda przebiła się przez prawdziwie grubą czaszkę czarnoskórego wampira.
- Może będziesz przypadkiem, który zasmakuje w fałszu. - wzruszyła ramionami - Męczyłeś już Ojca o wytłumaczenie tej kwestii?
- Nie. Nie będę zawracał Joshui głowy takimi detalami. - przyznał się młody Kainita.
- W sumie i lepiej. W końcu sam zrozumiesz. - spojrzała jak sytuacja brydżowa, by przekonać się że Nadia masakrowała przeciwników, zgodnie z przewidywaniami Larry’ego.
Ann pokręciła głową na to przedstawienie całkowitej dominacji. Tremere to muszą mieć we krwi. Wampirzyca postanowiła sama uraczyć się drinkiem z Mary...



Imprezka chyliła się ku końcowi, więc goście powoli zaczęli się rozchodzi. Ann poszła z Larry’m wychodząc na zaplecze. Jego wóz prezentował się okazale, lecz ważniejsze dla dziewczyny było to co znajdowało się na pace. Mot…orek.


[media]https://www.drivespark.com/img/2015/06/04-1433399816-yamaha-rx100-002.jpg[/media]

Nawet po generalnym remoncie, motorek nie imponował rozmiarami czy urodą. Był to chyba pojazd przejściowy między skuterem, a motorem dla prawdziwych Amerykanów. Nic dziwnego że Garry nie używał. Nic dziwnego że zrobili go Japończycy.
Ale Ann była wniebowzięta. Może nie było to co za życia kupowała jej rodzina, ale europejsko-kanadyjska dusza nie widziała tego za ból.
- Kupiłeś nowy, Larry. To nie może być ta ruina!
- Nie… odnowiłem i położyłem nowy lakier, dlatego tak się błyszczy. Stare japońskie samochody i motory to solidny sprzęt. Nie psują się tak łatwo. Wystarczyło tylko przeczyścić, usunąć rdzę, naoliwić. - wzruszył ramionami Brujah. - No i mam sporo części zapasowych.
- I dużo zaparcia. Rury wydechowej nie miało. - uśmiechała się od ucha do ucha.
- To prawda… ale teraz ma. I jeździ jak marzenie… jeśli ma się małe marzenia. - odparł żartobliwie wampir.
- Nie mam tych dziwnych potrzeb Amerykanów na Harleye, masę spalin i głośne jak samolot. - zaśmiała się.
- Mają mocnego kopa.- przyznał Brujah i wzruszył ramionami.- I wymagają pary w łapach.
- Ty masz jakiś motor?
- Kilka Harley Davidsonów. Każdy z nich jest trofeum, każdy ma za sobą wojenną historię. Wędrowne sfory Sabatu i Anarchów często ukrywają się pod maską gangów motocyklowych. - wyjaśnił Larry.
- Wyobrażam sobie, że zrzuciłeś jeźdźca jak wprost na ciebie jechał. - pokiwała głową - Byłoby ciekawie pooglądać cię w akcji.
- Pewnie będziesz miała kilka okazji. Stillwater nie jest tak rozrywkowe jak Nowy Jork, ale i tu trafiają się czasem sfory Sabatu. A jak ty sobie radzisz w walce?- zapytał Larry zmieniając temat.
- Wolę nie musieć walczyć niż musieć, ale najchętniej to... hmm... zakradnę się i zaatakuję? Strzelać mogę, choć lepiej mi z bronią białą, pobić też mogę... - wzruszyła ramionami - Raczej nie pcham się na pierwszą linię. Czemu pytasz?
- Nie ma nas zbyt wielu tutaj. Każda para rąk się więc przydaje.- wyjaśnił Brujah.
- A jak często taka para rąk potrzebna? I nie umiem sobie wyobrazić Schwarza walczącego na linii. - ironiczny uśmieszek zawitał na ustach wampirzycy.
- Toreadory potrafią walczyć. Schwarz nie był tak… dobry jak William, ale radził sobie ze sztucerem.- odpowiedział Brujah naświetlając znaną osobę, z innej nieznanej Ann, strony.- Świat mroku to niebezpieczne miejsce, nawet dla potężnych Kainitów.
- Po prostu ten wampir w depresji mi nie wyglądał na kogoś, kto zechce choć drgnąć, aby kogokolwiek zaatakować, chyba że w panice.
- Wymiotował krwią po walce. Ale nie daj się nabrać na pozorną słabość, którą dostrzeżesz u innego Kainity. Pamiętaj, każde z nas ma kły. Każde… jest idealnym drapieżnikiem.- przestrzegł ją Larry.
- Już jakiś czas temu uznałam, że po prostu lepiej uważać, że każdy wampir jest zagrożeniem. - wzruszyła ramionami i spojrzała na motor - Dzięki wielkie za przywrócenie motoru do użytku. Nie będę zależna!
- Dobrej zabawy. - odparł z uśmiechem Brujah na pożegnanie.



Wampirzyca wróciła do Williama wyraźnie w kiepskim nastroju, podłamana w środku, choć nie chciała tego okazać. Kiedy weszła głębiej do domu przyjęła wymuszony neutralny wyraz.
- Dałam radę? - odezwała się do Toreadora.
- Żyjesz, więc dałaś. - odparł z uśmiechem Blake i dodał. - Nowo narodzony, który nie da rady podczas oficjalnego przedstawienia, jest zabijany na miejscu. Nie jesteśmy ludźmi Ann, nie tolerujemy porażek.
- Tak samo jest w Stillwater? Owens dał radę? - zapytała z powątpiewaniem.
- Nie… nie jest tak samo. - przyznał Toreador wzruszając ramionami. Usiadł w fotelu i dodał. - Tutaj możemy czuć się bezpiecznie, pozwolić sobie na szczerość i wyluzowanie. Tu… nikt z nas nie jest ważny. Nawet tron Księcia jest bez znaczenia. Joshua nim jest, bo ktoś musi być.
- Lukrecja chyba nie tak to widzi... Czy chce widzieć.
- Lukrecja jest uwięziona w swoich traumach, a poza tym…- machnął ręką wampir. - … nie potrafi sobie odpuścić. Ambicja pchała ją przez całe życie, ambicja zmieniła ją w ghula, potem w Ventrue, ambicja pchała ją na szczyty władzy i… ambicja zepchnęła ją w dół, do nas właśnie. Lukrecja potrzebuje drabiny po której mogłaby się wspinać, nieważne że ta drabinka jest dla przedszkolaków i ma trzy stopnie.
- Ale to chyba nawet drabinka, o którą nie będzie rozlewu krwi? - zapytała ostrożnie.
- Pewnie że nie… - zaśmiał się Toreador głośno. - Nawet Lukrecja wie, że nie ma co się specjalnie wysilać. Tym bardziej, że śni jej się inne miasto i inny tron. Tutaj po prostu ćwiczy swoje intrygi, żeby nie wyjść z wprawy. A Larry… intryguje z nudów i z przekory. To takie szkolne wprawki przed egzaminem. Lukrecja chce wrócić do Nowego Jorku, tak jak w sumie Nadia i Larry. Każde z innego powodu, ale Lukrecja najmocniej z całej trójki tego pragnie.
- Czemu Joshua ma złą renomę, że go nie chcą poza Stillwater? - zapytała.
- Bo jest… bo był członkiem Sabatu. Dość znacznym. Przeszedł na stronę Camarilli zdradzając swoich. Został za to wynagrodzony, ale wiesz… zdrajcom nikt nigdy do końca nie ufa.- wyjaśnił po dłuższym milczeniu William.- To trochę już zapomniana historia, ale pewnie Cyril ją zna.
- Nie tak, jakby mu zależało się nią dzielić... - mruknęła - Lukrecja zabawnie zareagowała, jak jej po francusku coś powiedziałam jakiś czas temu. - pokręciła głową - Szok, że kundle mogą więcej umieć z życia?
- Ventrue tak mają. Przerośnięte ego. Gdybyś była Malkavem zareagowała by tak samo.- zażartował Wllliam. - Albo Gangrelem. Uważa ich za dzikusów i Garry jest dla niej potwierdzeniem tych poglądów.
- To niezbyt bezpieczne podejście. Można wpaść z nim w niezłe bagno. - wzruszyła ramionami - Fakt, że nie zna języka ją... hmm... męczył, gdy wyszło, że umiem coś czego ona nie.
- To prawda. Ale niektóre wady trudno u siebie zwalczyć.- Toreador przyznał jej rację.
- Sądzę, że teraz może próbować zrozumieć czemu nie używam tego pompatycznego imienia, ona by używała. - pokręciła głową - Wszystkie Ventrue tak mają?
- Wszyscy… im młodsi tym bardziej. Mądrość przychodzi z wiekiem, lub śmierć. Możemy się wydawać nieśmiertelni ale na tym świecie jest wiele zagrożeń które na nas czyhają.- zadumał się William i spojrzał na Ann uśmiechając się. - Tu znacznie mniej niż w Nowym Jorku.
Pokiwała głową zgadzając się.
- Jeżeli pierwszy znajdziesz przesyłkę do mnie... to mógłbyś ją gdzieś tu zostawić lub chociaż informację o niej? - zapytała najbardziej nonszalancko jak mogła.
- Dobrze. Uczynię tak.- zgodził się Toreador i zapytał. - Jak ci się podobało to całe przyjęcie? Ostrzegam, wspólne narady wyglądają podobnie.
- Mogłam porozmawiać z Larrym, Garrym i poznać dzieciaka Księcia. A, i motor dostałam, więc jest na plus.
- Cieszy mnie to. I cieszy że dogadujesz się z miejscowymi, bo możliwe, że zostaniesz tu dłużej.- przyznał William i podrapał się po karku. - Ta… cała heca z FBI, świadczy o tym że w Nowym Jorku jest jakiś duży ferment.
- Większy niż trzeba... - mruknęła - Wiem, że zostanę, co poradzić. Nie tak, jakbym miała wrócić w każdej chwili.
- Może ci się tu nawet spodoba. Ja tu żyję już kawał czasu i nie narzekam.- stwierdził współczująco William.
- Miejsce nie jest problemem... - mruknęła pod nosem - Czy w sumie masz jakiś większy powód na bycie tutaj?
- Żadnego… poza osobistą odrazą dla blichtru. Byłem na wielu dworach, obserwowałem tą całą walkę buldogów pod dywanem tak długo, że mi obrzydła. - wyjaśnił Toreador.
- Cóż, tutaj tylko Lukrecja marzy choć o walce ratlerków. - stwierdziła i dodała z jakimś tłumionym smutkiem - Pójdę spać. - uśmiechnęła się nerwowo.
- Rozumiem. To była ekscytująca noc.- odparł wampir ciepło.
- Tak... Tak. - Ann uśmiechnęła się słabo i zwróciła do wyjścia - Jutro do Larry'ego pojadę. - dodała nim ruszyła do swojej "samotni" w piwnicy.
- Baw się dobrze. - usłyszała za sobą, aczkolwiek głos nie był zbyt… entuzjastyczny.


Musiała utrzymywać twarz, nie poddawać się stresowi tej całej sytuacji. Cyril przecież powiedział, że wyśle przesyłkę. Znała starego Tremere na tyle, aby nie dziwić się jego działaniu. Nie porzuci jej, ciągle jest użyteczna.

Ale nie było przesyłki...

Będzie jak zapowiedział. Czemu świrujesz już? Nie tak dawno cię nakarmił, nie musisz pić codziennie!

Ale... Jeżeli zostawi...

To będzie tylko z twojej winy. Nie możesz mu dawać powodu, aby cię zostawił to tego nie zrobi.


On zawsze się tobą opiekował.
Zawsze uczył.
Troszczył się.


Nawet jeżeli nie zasłużyłaś.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline