Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2022, 18:09   #9
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
- Tomasso – Ladra podniosła się i podeszła do mężczyzny. - Stawiasz mnie - nas - w trudnej sytuacji. Wiesz, że jestem rzetelna i można na mnie polegać. Inni też to wiedzą. Rozumiem twoje wzburzenie, ale stracę reputację, jeśli przyjmę twoją propozycję.
Stanęła tak, aby móc spojrzeć w oczy mężczyzny.
- Znajdźmy rozwiązanie, które pozwoli nam obydwojgu zachować twarz.

Burt jak zwykle się nie odzywał kiedy nie oczekiwano tego od niego. Jak zazwyczaj w podobnych sytuacjach starał się wyglądać na twardziela - którym zresztą był - ale wiedział, że ten efekt działał. Może nie zadziała na Papę ale zachowywał się tak siłą przyzwyczajenia.

- Yvette… tak między nami… - Wire zwrócił się cicho nachylając do Kitenki - …Amelishyda Nepatyczna i Dorgundyna Di-Kwasu Poisanckigo, a działanie na Baltran w roztworze alkoholu?

Mechanik miał nietypowe pytanie… bardzo. Jak dwa narkotyki z bardzo długiej listy używek dostępnych w całej galaktyce. One, jak i praktycznie wszystko co chemiczne stosowane w medycynie. Obydwa bezpieczne i rozkoszne dla ludzi, z czego jeden cudowny dla Pallyrian, a śmiertelny dla Rethellian, a drugi mocno nieprzyjemny dla Hajjan i Sabiran, z działaniem silnie usypiającym, wręcz zwalającym z nóg na Alarów… pytanie co z nimi z Baltranami?

Jeff również siedział cicho. Nie wyglądał może jak góra mięśni, nie to co Burton, przez co tylko przyglądał się rozmowie między Ladrą, a Tomasso. Kompletnie odpłynął lub też miała na to wpływ dudniąca muzyka 'Kurwiego Węzła'. Nic nie rozumiał z tej rozmowy. Udawał zaś zainteresowaniem lokalu. Rozglądając się wokół.

- A ja stracę reputację - ripostował w końcu Colombo - jeśli puszczę im to płazem i nie zrobię z nich przykładu. Sama wiesz, jak ciężko buduje się opinię i jak łatwo ją stracić. Jakie rozwiązanie proponujesz zatem, droga Ladro?

Kitenka po sugestii pana tych włości nastroszyła się. Była zmartwiona, nie chciała mieć do czynienia z robieniem krzywdy Baltranom i to jeszcze po tym jak mieli dostać od nich potrzebne im dane do statku. Postawiła uszy gdy jej przyjaciel Alaishar zadał jej pytanie.
- Myślę... - doktor Mayers przeciągnęła słowo, bo zamyśliłą się, próbując sobie przypomnieć. - Amelishyda Nepatyczna w połączeniu z alkoholem może zwalić Baltranów z nóg - odpowiedziała cicho. - Mają co prawda zwiększoną odporność, przez co może trochę wolniej na nich działać, ale byłabym w stanie określić skuteczną minimalną dawkę.

Alaishair pokiwał powoli i z wdzięcznością głową z tymi czułymi oczami wpatrzonymi w nią, po czym uśmiechnął się do niej przyjacielsko. W ten sięgając po swój datapad zrobił parę kroków w tył pozostawiając grupę przed nim. Palce zaczęły muskać bezgłośnie ekran z werwą i wprawą.

Burton nadal przysłuchiwał się w milczeniu choć jego umysł pracował na wysokich obrotach. Rozwiązania siłowe często były nie do uniknięcia i to zazwyczaj jemu wtedy wypadał taki zaszczyt. Jednak jak dotychczas starali się postępować tak aby przemoc była rozwiązaniem ostatecznym. Być może i tym razem kreowała się możliwość upieczenia dwóch potraw na jednym ogniu.

Yvette kątem oka chwilę przyglądała się Horstelowi, zastanawiając się co też mu się w głowie urodziło. Ale zaraz skupiła wzrok na Ladrze, ciekawa co zaproponuje i z nadzieją, że nie będzie to wymagało rozlewu krwi.

Papa w końcu oderwał wzrok od lokalu za plastiszkłem, obracając się na pięcie i omiatając spowitą w ciszy lożę. Czy słyszał pytanie Alaishara i odpowiedź Yvette ciężko było stwierdzić, ale wbił spojrzenie w pukającego po datapadzie Horstela.

- Co knujesz? - Colombo rzucił krótko w jego stronę.

- Panie Colombo… mam propozycję. - powiedział po wprowadzeniu ostatnich danych w datapad patrząc na człowieka i robiąc parę kroków przed szereg w jego kierunku, ale nie zbliżając się za blisko. Ukłonił się nieznacznie i powiedział. - Wszystko jest tu wyjaśnione.

Spojrzał na jednego z ludzi Władcy Kurwiego Węzła co stali nieopodal. Nie znał Colombo tak dobrze, by do niego zbliżać się na dystans prywatny… bez pozwolenia i nie miał zamiaru tego sprawdzać.

Siedząca w kącie wytatuowana Latynoska, do tej pory jedynie beznamiętnie przypatrująca się wymianie słów, pod spojrzeniem Horstela drgnęła i wstała ze swojego miejsca. Chwyciła datapad i przekazała go Papie, który uważnie, ze ściągniętymi brwiami wczytał się w rozpiskę. Uśmiech, ten z gatunków drapieżnych, zaczął tańczyć mu na wargach.

- Amanda, czytaj.

Colombo zwrócił się do swojej “asystentki”, która prędko przewinęła wiadomość na ekranie i, po krótkim skrzyżowaniu spojrzeń z Papą, skinęła głową i opuściła lożę, wciskając datapad z powrotem w ręce Horstela. Zerkając nawet na niego z zaciekawieniem w ciemnych oczach. Sam Colombo podszedł do niego i poklepał nawet po ramieniu.

- Dobijcie targu - pokiwał głową. - Macie moje błogosławieństwo.

Nagła zmiana o sto osiemdziesiąt zaskoczyła nieco grupę, ale jak głosiło przysłowie “darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda”. Podnieśli się więc ze swoich miejsc, podziękowali ślicznie gospodarzowi i opuścili lożę, klucząc antresolą smaganą stroboskopami.


***


Baltranowie nie byli przyjemnym gatunkiem. Nawet pomijając ich ojczystą Hegemonię, agresywne państwo któremu marzyło się imperium międzygwiezdne, skorupiaki wyglądali po prostu dziwnie, obleczeni tym swoim egzoszkieletem i z tymi paciorkowymi, lśniącymi oczami. Nawet język mieli dziwny, pełen kliknięć, klekotów i chrząstów, z których spora garść umykała nawet uniwersalnemu tłumaczowi. Baltrański kwartet w “Węźle” okazał się jednak być, cóż, może nie do końca przyjacielski, ale zdecydowanie przestrzegający zasad savoir-vivre’u. Powitanie było chłodne, ale wystarczająco kordialne jak na sampańskie standardy i zaraz towarzystwo rozsiadło się w okupowanej przez nich alkowie dwunastej.

Walające się po podłużnym stole szklanice i puste butle niepokoiły nieco. Ilość wypitego trunku, po prędkim rachunku przynajmniej, wydawała się wystarczająca, by zwalić większość humanoidów z nóg, a po Baltranach nie było widać chociażby lekkiego rauszu. Jeszcze bardziej niepokoiła prosta szkatułka z ciemnego metalu, której zawartością były jakieś kryształki zapewne kruszone i ładowane w leżące opodal fajki. Horstel zerknął ukradkiem na Yvette, która napotkała jego spojrzenie i jedynie uśmiechnęła się nieznacznie w jego kierunku. Mayers była pewna swoich obliczeń i powodzenia uknutego przez Alaishara planu.

Negocjacje rozpoczęły się, z Ladrą i jednym z Baltranów - który przedstawił się jako Xeri - obejmujących prowadzenie. Negocjowali warunki wymiany i cenę, a kelnerzy “Węzła” dostarczali kolejne zamówione drinki, ze szklankami dla Baltranów kryjących niespodziankę.

- ...ale oczywiście musimy sprawdzić jakość oferowanych przez panów astromap - oznajmiła Ladra.

Parę chrząstów, chyba niezbyt zadowolonych, uciekło ze skorupiaków. Xeri jednak wyciągnął datapad i przesunął po blacie w ich stronę. “Joker” i “Wire” pochylili się nad ekranem, przeglądając kolejne pliki szybkimi ruchami palców. Mapy, formuły, równania i sieć hipermostów kwitły na ekranie, z paroma jedynie brakującymi elementami. Na kwitnącej astromapie brakowało jedynie przestrzeni baltrańskiej, z plikami o niej traktującymi usuniętymi. Tego można było się spodziewać, a że Rubież dzieliła od Hegemonii przestrzeń Inicjatywy, była to mała strata. Nader odległe strony, do których podróż była biletem w jedną stronę.

ŁUP!

Baltranowi rąbnęli jak jeden mąż, osuwając się z kanapy, pozbawieni przytomności. Mieszanka zadziałała na nich zaskakująco szybko, nawet wbrew najśmielszym oczekiwaniom Yvette. Kitenka prędko śmignęła palcami, uruchamiając skan medyczny na omnirękawie, z ulgą widząc że życie nie uciekło ze skorupiaków. Alaishar z kolei, z zadowoleniem wymalowanym na twarzy, sięgnął ku panelowi w ścianie, chcąc zasygnalizować ludziom Papy, że już, szast-prast i po sprawie. Tyle tylko, że konsola zgasła mu pod palcami.

A w chwilę później zgasły światła. Ciemność i cisza spowiły “Węzeł”.

Tylko na chwilę, bo awaryjne mdłe światło rozlało się po wnętrzu, a z parkietu dobiegły krzyki zaskoczenia i pretensji. Nie było już muzyki, tańców czy picia, klientela krzyczała domagając się wyjaśnień. Kwintet wyległ na antresolę w półmroku rozświetlonym przez cienką linię na podłodze prowadzącą do, jak miarkowali, jednego z wyjść ewakuacyjnych. Sylwetki w dole kotłowały się, zmierzając do wyjścia, przy akompaniamencie pomruków niezadowolenia i narzekań.

Syki z dołu dobiegły uszu Yvette w chwilę później, poprzedzone metalicznymi, rytmicznymi stukami, ale zanim Kitenka zdążyła przesiać pamięć i zidentyfikować dźwięki, w dole wybuchła panika. Czarny dym, gęsty i nieprzebity, wypełnił parter “Węzła” i wzbił się chmurą ku górze. Klientela rzuciła się do panicznej ucieczki wszędzie, antresola zadudniła szybkimi krokami i alkowy opustoszały w tempie ekspresowym. Członkowie Familii już mieli broń w rękach i zerkali przez poręcz, ale próby przebicia dymnej zasłony były skazane na porażkę.

- Zaraz zrobi się gorąco - ostrzegł Burton, sięgając po ciężki blaster przy pasie.

W dalekim końcu antresoli pierwsi goście właśnie zaczęli wypadać przez wyjście ewakuacyjne, a na parterze... Na parterze harcowały cienie.

Wiązki blasterów przecięły dymną zasłonę.

Robiło się gorąco.
 
Aro jest offline