Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2022, 00:28   #27
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Negocjacje, pytania i dywagacje. Słowne wymiany, już w o wiele luźniejszej atmosferze niż parę chwil temu dzięki pieśni Gobelina, prędko zaczęły klarować sytuację i lekko szkicować najbliższą przyszłość. Koleje losu prowadziły na Czarcie Wzgórze, ku zrujnowanej cytadeli, spychając ku sobie i splatając ze sobą garstkę losowych istot, z których jedna była bardziej kolorowa niż druga. Katerina uważnie przyjrzała się przyszłym towarzyszom, ostrożnie ewaluując każde z nich po kolei i starannie szufladkując ich sobie w głowie. Chwilowo ograniczyła się tylko do wymiany pustych początkowych grzeczności, tu przytakując na niektóre słowa, tam mrucząc w zamyśleniu i miejscami po prostu słuchając w ciszy. Na ściślejszą integrację przyjdzie jeszcze czas. Chociażby w twierdzy, wszak nic nie łączy ludzi i nieludzi tak, jak walka ramię w ramię.

Kat cieszył fakt, że zadanie zlecone przez władze Rozgórza nie wymagało od nich jakichkolwiek działań incognito, bo takie działania z góry byłyby skazane na porażkę. Wug i Gobelin, którzy rzucali się w oczy samym tylko kolorem skóry, nie wspominając już o gabarytach tego pierwszego. Diuszesa Da’naei, której atencja była potrzebna niczym tlen, ociekająca - delikatnie mówiąc - megalomanią. Rycerz Strabo, którego Katerina miała w planach podpytać, kimże był ten cały Ragathiel któremu zawierzył służbę. I Valenae, która jako jedyna z tej grupy - nie licząc samej Bonheur - mogłaby coś ugrać dyskretnym działaniem. Kolorowa zgraja, niczym menażeria na kółkach, odstająca od szaroburego tła tego isgerskiego zadupia.

Katerina wysłuchała słów Grety Gardiany z uwagą, skubiąc koronkowy mankiet gdy wymiana schodziła na tematy, które mało ją interesowały. Na wzmiankę o Ficko i możliwości obrania goblina za przewodnika muszkieterka wstrzymała grymas wyrywający się na twarz, w zamian przybierając wymuszony uśmiech. Nie bardzo uśmiechało jej się mianowanie Ficko źródłem informacji o twierdzy, ale gdy Greta zniknęła w otoczeniu urzędniczo-strażniczego tabunu, Katerina zwróciła się bezpośrednio do garbatego goblina.

- Pójdziesz z nami i w drodze na Wzgórze opowiesz nam o zamku - poinstruowała goblina i odwróciła się w stronę reszty. - Powinniśmy przygotować się do wycieczki, a nie ładować się w mury na oślep. Poszperam trochę w archiwum, może coś ostało się Czarciej czystce. Widzimy się za półtorej godziny pod północną bramą? Tam już możemy omówić dokładniej plan działania, jak zaproponowała panna Da’naei.

Nikt nie oprotestował takiego planu, toteż Katerina kiwnęła głową. Rozdzieliła jeszcze podarowane im przez Gretę alchemiczne mikstury, podając po jednej leczniczej Joreskowi i Wugowi, a sama zagarnęła resztę.

- Do rychłego zobaczenia.

Machnęła nowym towarzyszom z uśmiechem.




Katerina już dawno temu przekonała się, że dobre rozpoznanie było połową sukcesu, gdy szło o infiltrację czy szturm jakiejkolwiek budowli, ale sam proces nie należał do jej ulubionych. O ile jeszcze obserwacja obiektu pozwalała na jako takie zabicie nudy, tak ślęczenie nad papierami nużyło co niemiara. Nic więc dziwnego, że gdy urzędniczka w archiwach zdepozytowała przed muszkieterką papierzyska traktująca o relacjach Rozgórza z cytadelą, ta jęknęła tylko.

- Poinformuje mnie pani, jak minie godzina - poprosiła jeszcze kobietę.

Urzędniczka tylko spojrzała na Katerinę, jakby ta właśnie poprosiła o jednorożca, bez słowa wyciągając i podając jej klepsydrę, która odmierzała czas w dziesiątkach. Bonheur chwyciła jedynie czasomierz, w myślach psiocząc na typową dla urzędów chęć pomocy i szeroko pojęty aparat biurokracji. Usadowiła się jedynie na stole razem ze stosem papierów i zwoi, zaczynając swoje badania i przekręcając co jakiś czas klepsydrę. Metodycznie przedzierała się przez dokumenty, ślizgając spojrzeniem po zapisanych stronicach, które prędko zaczęły wyrywać z niej ziewnięcia. Szczegóły transakcji i jeszcze bardziej szczegółowe rozpiski dostaw, połączone z nic nieznaczącymi imionami świeżo upieczonych armigerów były równie ekscytujące, co schnąca farba, i Katerina aż musiała podeprzeć podbródek dłonią, gdy powieki zaczęły jej ciążyć.

Nużąca czynność zaowocowała jednak sukcesem. Map może i nie znalazła, ale fragmenty wertowanych papierów zaczęły malować mentalny obraz cytadeli, której budowa była chyba bardziej nastawiona na prostotę, aniżeli reprezentowanie jakiejś awangardowej szkoły. Dwa skrzydła przedzielone otwartym dziedzińcem, z których to północne Katerina skategoryzowała jako “urzędnicze”, a południowe jako “mieszkalno-użytkowe”. Na myśl o sali, gdzie przywoływano diabły w ramach testów, wzdrygnęła się tylko. Reputacja piekielników, przynajmniej w jej opinii, była zasłużona i nie pałała do Straży sympatią.

- “...bezdenne, sięgające wielu podziemnych jaskini i któż wie, czy już nie ziem Nar-Voth - a z pewnością tuneli znacznie starszych niż sama twierdza i przeto niebezpiecznych, bowiem otwarte do dostępu plugawych istot nieznających światła dnia...” - Katerina wokalizowała pod nosem spisane przez kronikarza słowa na temat podziemi twierdzy.

Bonheur parsknęła. Historie o fortyfikacjach, których kazamaty łączyły się z podziemnymi tunelami i sieciami starych jaskiń, były powszechne wzdłuż i wszerz Avistanu. O ile w garści tych historii było ziarno prawdy, o tyle większość była po prostu miejskimi legendami czy bajdurzeniem starców, którzy nie mieli nic lepszego do roboty. Katerina wątpiła w słowa kronikarza, ale przezornie powierzyła je swojej pamięci i, widząc jak ostatnie ziarnka opuszczają górną połowę klepsydry, wstała z miejsca, przeciągając się. Starannie zebrała przejrzane dokumenty i oddała je urzędniczce, opuszczając zatęchłe i zakurzone wnętrze archiwum.




Katerina stawiła się na miejscu umówionej zbiórki dosyć prędko po opuszczeniu archiwum, już w swoim zwyczajowym stroju roboczym - eleganckie ubranie w którym stawiła się na Zewie Śmiałków zastąpiła skórzana zbroja, a pas wzbogacił się o kolejny oręż, w postaci zwiniętego bicza i ręcznej kuszy. Wierna mizerykordia wciśnięta była w cholewę buta, a plecak u stóp wypełniony był prawie że całym awanturniczym osprzętowaniem, jaki posiadała muszkieterka. Wizerunku dopełniał jeszcze płaszcz przewieszony przez lewe ramię i spięty w miejscu klamrą stylizowaną na symbol Calistrii - rzucający się w oczy dziwnie skrojonymi warstwami i wyszywanymi nicią łapiącą światło kształtami.

Katerina rozsiadła się na ławeczce, jakby była na pikniku, wyciągając przed siebie nogi i twarz kierując ku słońcu. Humor, zważony przez pożar i późniejszą wizytę w archiwum, zaczął ponownie wspinać się ku górze, głównie z dwóch powodów. Primo, “Bażant” wczesną godziną świecił pustkami i zdołała uniknąć spotkania z Fredericiem, który zapewne miałby wiele pytań i jeszcze więcej do powiedzenia na temat jej decyzji o wyprawie na Wzgórze. D’Aubry i Bonheur w teorii byli przyjaciółmi, ale w praktyce bliżej im było do rodzeństwa, wobec czego nadopiekuńczość - mimo że doskonale zrozumiała - irytowała niepomiernie. Secundo, sama wyprawa na Wzgórze, która rozwiewała precz rutynę w jaką Katerina popadła odkąd przybyła do Rozgórza. Oto teraz rysowała się okazja, by rozprostować kości i zasmakować trochę wrażeń, których głód zaczął wzbierać w muszkieterce. A że ruiny były niebezpieczne, liczyło się słabo...

Wszak smak adrenaliny był przyjemny na swój sposób.
 
Aro jest offline