- A kiedy możesz? - zmrużył oczy.
- Choćby dziś - odpowiedziała beztrosko. - Jak tylko wrócę ze spotkania ze znajomymi skośnookimi, wiesz, nie chcę żeby się obrazili za nie pojawienie się na umówionej kolacji.
- No tak - pokiwał głową jednocześnie wwierając w nią spojrzenie. - Chciałabyś zobaczyć coś poza burgerami? - zapytał w końcu.
- Nie udawaj, że w ogóle bierzesz taką podróż pod uwagę - mrugnęła do niego.
- Dlaczego uważasz, że udaję bardziej niż ty? - oparł podbródek na dłoniach.
Zaśmiała się pod nosem.
- Bo ty masz interesy, z których oczu nie będziesz chciał spuścić, natomiast ja jak z dnia na dzień zniknę na choćby miesiąc to cóż, wiele się nie zmieni, nawet mnie nie zwolnią.
- Tutaj bym dywagował czy większy problem to moje obowiązki czy twoi rodzice. - W jego oczach zapaliły się iskierki rozbawienia.
- Boisz się teściów? Słusznie, bardzo - pokiwała głową. - Czyli nici z burgerów na Marsie - westchnęła zawiedziona.
- Ja się nie boję. Zżera mnie ciekawość jakie znajomości uruchomi David żeby cię namierzyć i do czego posunie gdy już to zrobi - Charles obdarzył ją mrocznym, ale jednocześnie czarującym uśmiechem.
- Pod wpływem nastoletniego buntu miałam epizod ucieczki z domu. Zmiana środowiska mi nie służyła - stwierdziła tonem wyjaśnienia. - Ale znalazł mnie szybciej niżbym się kiedykolwiek mogła spodziewać. Choć byłam pewna, że nigdy mu się to nie uda - wspomniała.
- Tego samego możesz się spodziewać gdy teraz uciekniesz na miesiąc na Marsa. Burger to chyba nie będzie dobre wytłumaczenie dla niego - nie przestawał się uśmiechać.
- Pewnie nie, ale zna mnie na tyle, że nie byłoby to nic co by go zdziwiło - zaśmiała się.
- Często robisz takie ucieczki? - Charles był zaintrygowany.
- Tamta była ostatnia - odpowiedziała. - Ale to nie znaczy, że przestałam robić głupie rzeczy - popatrzyła na niego wymownie.
Charles popatrzył na nią z powagą.
- Ja też nie przestałem, ale zauważyłem, że stałem się mniej czujny. Wiem też czyja to wina - powiedział pół żartem.
- Tak zdecydowanie to moja wina, że dałeś się napaść - pokiwała głową. - Bo powinnam była się nie zgodzić, żebyś wychodził sam na ulicę. Co więcej powinnam była cię przykuć kajdankami do kaloryfera, tak dla pewności, że nigdzie nie pójdziesz sobie zrobić krzywdy - powiedziała poważnym tonem. - Bardzo mi miło, że wspólnie doszliśmy do tych wniosków - roześmiała się.
- I jak rozumiem to działa w obie strony? - Posłał jej nikczemny uśmiech. - Zamiast jechać w teren, będziesz leżała przywiązana do ramy łóżka?
- Skoro o tym mowa to kiedy lekarz pozwolił ci na wysiłek fizyczny? - zapytała z zainteresowaniem.
- Pewnie jak ściągną mi szwy. Ty to potrafisz zepsuć atmosferę - żachnął się.
- Nie mielibyśmy tego problemu, gdybyś mi mówił o swoich planach. Przynajmniej mogłabym powiedzieć, że jest głupi. Albo z tobą pojechać i pilnować cię, żebyś robiąc głupoty nie zrobił sobie takiej krzywdy - wytknęła mu, z uroczym uśmiechem.
- Gdy w pojedynkę robimy głupoty to mniej zwracamy na siebie uwagę. Gdybyśmy je robili razem to ktoś nagle zacząłby je łączyć. Nieprawdaż pani inspektor? - uniósł brew.
- I tak nas łączą, przez to, że jesteśmy parą, więc co za różnica? - wzruszyła ramionami. - Ja przynajmniej będę miała więcej rozrywki.
- Chyba nas przeceniasz. Kto niby miałby się nami interesować? Dopóki działamy niezależnie to nikt nie bierze nas obojga z automatu na dywanik. Jak na przykład Pandorina. Chcesz to zmienić? - zapytał, a w jego głosie nie było krytyki. Irya bardziej odebrała to jak ryzykowną propozycję.
- A wymieniła już ten dywanik? - uśmiechnęła się zadziornie, a jej mina mówiła, że nie jest zrażona tą propozycją.
- Wymieniła - odparł krótko, ale nadal wpatrywał się w nią wyczekująco.
- No co? Mam ci to na piśmie dać czy co? - odparła żartobliwie.
- Podpiszesz krwią? - Charles podchwycił żart.
- A mogę sobie wybrać z kogo sobie tą krew wezmę?
- Oczywiście. Byle nie moją - pogroził jej palcem.
- Patrząc na to ile jej w ostatnim czasie upuściłeś to powinieneś dostać order honorowego dawcy - wytknęła mu w sarkastycznym tonie. Spojrzała na zegarek - Dobra, czas cię zawieźć do domu.
Dużo marudzenia Charlesa w kontrze gróźb Iryi później znaleźli się przed domem Morgana, który ostatecznie, chyba, zaakceptował to, że Corday policjantką nie jest tylko z zawodu i przystał na to, że będzie pracował z domu przynajmniej jeszcze ten jeden dzień. Odjechała dopiero, gdy mężczyzna zniknął za drzwiami wejściowymi i usłyszała szczęk zamka.
Jadąc zastanawiała się jak zadać te wszystkie pytania jakie miała do Kobayashiego, byle by siebie nie sprzedać z za dużej wiedzy o tym o czym nie powinna wiedzieć. Przez to zorientowała się, że jedzie autem prawnika dopiero w połowie drogi, więc było za późno na podmiankę.
__________________ Walls of stone do not a fortress make. But they're not a bad start. |