To musiał być bardzo pechowy dzień dla tego strażnika. Obudził się z ciężkim kacem, dziewczyna go zostawiła, dostał najbardziej bezsensowny posterunek w parku - po cholerę pilnować pustego wybiegu w samym środku zoo? I jeszcze ledwie zaczął wartę, to najpierw przepaliła się żarówka w latarni, a zaraz potem padła bateria w krótkofalówce, no po prostu zajebiście… Teraz musiał wracać do kwatery, zebrać jeden opierdol za zejście z posterunku, a drugi za „zepsucie” sprzętu, przełażąc przez pogrążone w półmroku zaułki, które przyprawiały go o ciarki.
-Pieprzony los… Równie dobrze ta jebana dziura może teraz walnąć - mruczał do siebie, wpatrując się w snop światła latarki.
Dalsze narzekania urwały się za sprawą walnięcia, chociaż zdecydowanie nie takiego, jakiego mógł się spodziewać. Błażej wypadł z krzaków z nienaturalną prędkością i wyrżnął strażnika prosto w szczękę, zanim ten zdołał jakkolwiek zareagować. Siła uderzenia odrzuciła go na parę kroków do tyłu, gdzie z jęknięciem zwalił się na ścieżkę. Jego szczęka wyglądała na co najmniej zwichniętą, ale wciąż żył - pewnie za kilka godzin obudzi się w bardzo kiepskim nastroju. Zużywszy cały Pęd Błażej poczuł się, jakby czegoś mu brakowało, zapewne podobnie do ćpuna na odwyku.