Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2022, 19:56   #2
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Niland nie był dla nikogo miłym do życia miejscem. Ale toż samo można było powiedzieć o Bissel jako takim, o Velunie, o Ket i o dalszych jeszcze krainach, miastach, państwach i innych szeroko pojętych bytach politycznych. Jak Flanaess długie i szerokie, tak niemiłość i nieprzyjemność egzystencji odczuwał każdy na swój własny sposób, specjalnie dlań uszyty przez życie podle proweniencji, przekonań, statusu społecznego czy innych kryteriów składających się na to, kim osobnik był naprawdę. Od koronowanych głów w bogatych zamkach aż po czyścicieli latryn pluskających się w szambie - każdy na swój sposób mógłby dodać coś od siebie, gdyby wdać się z takowym w rozważania na temat życia, niesprawiedliwości i nieprzyjemności. Jakby społeczeństwa nie przekroić i nie przedzielić, tak licho znalazłoby się wszędzie, w tej czy innej postaci. W przeciwieństwie do “rozumnych” humanoidów, którzy szufladkowali, segregowali i dzielili się nawzajem wedle społecznych konstruktów, samo życie wznosiło się ponad mniej lub bardziej sztuczne podziały, egalitarystycznie dając w dupę każdemu wszędzie i zawsze.

Fabian Alim Kader też nie raz i nie dwa dostał od życia po dupie. Właściwie już na samym jego początku rzucona została mu sporej wielkości kłoda pod nogi, bo mimo że poczęty został z mieszanego związku bakluńsko-oeridyjskiego, tak ta pierwsza krew przeważyła w fizjonomii, jak na nieszczęście. I choć tabor, który był mu miejscem urodzenia i dorastania traktował go jak swojego (wszak karawana złożona była z wielu osobników różnych proweniencji), tak świat poza nim rządził się swoimi prawami i na Baklunów - podstępnych, obcych i cwanych Baklunów - patrzono się krzywo. I na samym patrzeniu też nie zawsze się kończyło. Zwłaszcza gdy tabor wjeżdżał na ziemie Bissel, gdzie pomimo upływu lat nadal pamiętano historie o bakluńskich najeźdźcach i gdzie zapewne, w wioskach na odludziu, dalej stosowano politykę pogromów i linczów na zabłąkanych bakluńskich owieczkach.

Jakby sama bakluńska krew była za małą klątwą rzuconą na Fabiana, życie postanowiło skomplikować mu egzystencję jeszcze bardziej, wzbogacając ową krew o element magiczny i dodając kolejny punkt, który prowadzić mógł do nieprzyjemności. Samo tylko posądzenie o gusła zaraz zrywało do działania służby porządkowe, rycerzy zakonnych, łowców czarownic i samych plebejuszy, a co dopiero gdy talent nie był zaledwie domniemany. Fabian prędko nauczył się kryć ten swój wątpliwy dar nawet przed braćmi i siostrami z taboru, przed jedyną rodziną jaką posiadał, nie chcąc sprowadzić nań niebezpieczeństwa i przyczynić się do ich przedwczesnej śmierci samym tylko istnieniem. Mimo wszystko, metodą prób i błędów, szlifował swój talent na tyle, na ile mógł. Zwłaszcza na szlaku, w szeroko pojętej głuszy, podczas wizyt w osadach wszelakich ograniczając się jedynie do odwiedzania bibliotek, uczonych, zielarzy czy inszych tęgich głów.

Jak głosiło przysłowie, ciekawość była pierwszym stopniem do piekła i w przypadku Fabiana okazało się być nader trafne. Jedno potknięcie, chwila nieuwagi i niewinny eksperyment magiczny w Ket skutkował ściągnięciem na siebie uwagi miejscowego emira, a wraz z nią jego żołnierzy. Tak oto życie Kadera skręciło nagle pod ostrym kątem, bakluński tabor został rozbity i rozproszony na cztery strony świata, a sam guślarz-samouk wzięty w niewolę. I choć obława emirowych siepaczy nie skończyła się stosem, tak trudno było nazwać owo zdarzenie szczęściem. Emirowi Abdulowi al-Adidowi marzył się siepacz o magicznych zdolnościach i włożył gruby pieniądz w swój najnowszy nabytek, ale Fabian pozostał dla niego tylko i wyłącznie inwestycją. Kader na dworze al-Adida nie miał tak źle, ba!, miał nawet lepiej niż pierwszy chłop pańszczyźniany z brzegu, bo nawet pomimo rygorystycznego i drakońskiego szkolenia obejmującego przede wszystkim magię i wojaczkę, nie musiał martwić się czy aby nie przyjdzie mu głodować i zaciskać pasa za tydzień. Nawet był mu dany dostęp do nadwornego księgozbioru, z którego korzystał nader często w ramach eskapizmu.

Z czasem eskapizm urealnił się, wszystkie nauki wpojone Fabianowi na dworze al-Adida zostały zaprzężone do tegoż działania, do tej próby ucieczki z niewoli w jaką popadł przed laty. Kader nie oglądał się za siebie, uciekając jak najszybciej i jak najdalej od Ket, nawet północne rubieże Bissel zostawiając daleko w tyle. Przeszłość pogrzebał nader prędko, równie prędko jak zadecydował o zaniechaniu poszukiwań jakichkolwiek śladów pod swojej dawnej rodzinie. Liczyła się tylko ucieczka jak najdalej i jak najprędzej, unikając siepaczy emira, który na pewno miał w planach odzyskanie swojego narzędzia i własności. Niland zdawał się wtedy Fabianowi idealnym miejscem - zadupie zadupia, na które nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszczał się z własnej, nieprzymuszonej woli. Kryjówka idealna.

I do tego nasączona magią, która wylewała się z Doliny Maga za miedzą...




Istny obraz nędzy i rozpaczy. Nie tylko sam Niland który przemierzali, nie tylko świeży trup jaśniepana de Ruina, ale i sama - pożal się Al’Akbarze - karawana w skład której wszedł Fabian. O ile podróż z Ket do Senecji przebył miejscami sam jeden, bez zbędnego towarzystwa, tak podróż przez tą dziką nilandzką rubież musiała odbyć się w grupie. Nie było tutaj miejsca na grymasy i wybrzydzanie, trzeba było zagryźć zęby i zdzierżyć wspólną wędrówkę szlakiem z marginesem marginesu. Oraz opanować sztukę spania z jednym otwartym okiem.

Fabian trzymał się w dużej mierze samego siebie, częściej niż rzadziej będąc w pełnym rynsztunku - okutany w ciemną ćwiekowaną skórznię, z lekkim mieczem przy pasie i nożami pochowanymi w strategicznych miejscach. Zaufanie miało wysoką cenę w cywilizowanych stronach, a w nilandzkiej głuszy, której trakty i ścieżyny zdobiły resztki naiwnych nieszczęśników, była wywindowana jeszcze wyżej. Mimo że Fabian trzymał się samego siebie i lustrował wszystkich tym wiecznie kalkulującym spojrzeniem, zdarzało mu się czasami wdawać w pogadanki. Wspólny miał ładny, starannie cyzelowany i poprawnie akcentowany, będący zupełną antytezą gardłowego i terkoczącego bakluńskiego, w którym od czasu do czasu rozmawiał z Hasynem i jego familią.

Kader elegancki miał nie tylko styl wymowy, ale też i dobytek w postaci ubrania. Jakby skrojony na miarę i nawet perypetie, patchworkowe łaty i niedobrane plamy nie były w stanie zupełnie zakryć dobrej jakości. Lekki zarost na twarzy był starannie przystrzyżony i utrzymywany w tymże stanie, a długa grzywa z tyłu zebrana w bakluński ogon - spleciona, zwinięta i trzymana w miejscu rzemieniami. Jedynie góra czupryny raziła niedbałością, tu nieco dłuższa, tu nieco krótsza, jakby Kader ciachał ją sobie sam sztyletem w napadach nudy czy artystycznego polotu. Złoto-ciemna skóra Bakluna poprzecinana była srebrnymi wstęgami starych blizn, których siatka zdobiła wyciągniętą i atletyczną sylwetkę, a jedna z nich ozdabiała nawet lewą stronę młodej facjaty. Wizerunku dopełniał amulet w kształcie ośmioramiennej gwiazdy, symbol Al’Akbara.

Fabian Alim Kader do Nilandu pasował jak pięść do nosa.




O zmarłych, wedle powszechnego przekonania, należało mówić albo dobrze, albo wcale. Fabian milczał więc podczas pogrzebu Erewarda de Ruina, którego trawił jedynie z przymusu i który bardzo łatwo oraz bardzo prędko wpisał się na fabianową listę nielubianych osobników. Rycerzowi i rzekomemu szlachcicowi można było zarzucić wiele, oj naprawdę wiele, ale też i niektórych rzeczy nie można było mu odmówić. De Ruin znał się na wojaczce, tutaj zgodziłby się chyba każdy. Fabian bardzo cenił sobie jego obecność podczas tamtej bitwy na brodzie, tą jego mężną i odważną postawę, to jego zaklinanie się na Jedynego i ściąganie na siebie uwagi Uszatych. Kader nie należał do siłaczy, stawiał na prędkość i zdradzieckość przy starciach, całym sobą wyznawał pragmatyzm. Ktoś taki jak de Ruin był tedy cennym kompanem.

Miejsce ostatniego spoczynku Erewarda było malownicze jak na Niland. Na niewielkim wzniesieniu niecałe dwie ligi od felernego brodu, z widokiem na wodne meandry i szumiącą knieję, w cieniu dorodnego dębu. Było miło i przyjemnie, przynajmniej na chwilę, nie licząc ostrego wiatru, otwartej mogiły i samego pogrzebu. Pogrzebu który przeszedł z nudnej i przydługiej przemowy Pompa w odczytanie ostatniej woli i testamentu Erewarda de Ruina, jakże zaskakującej dla wszystkich obecnych, żegnających rycerza. Zwłaszcza dla tych, którym los nagle zawiesił przed nosem spuściznę, pozornie mającą być kurą znoszącą złote jaja, przynajmniej jeśli wierzyć słowom i przechwałkom nieboszczyka. De Ruinowi gęba się nie zamykała o tej całej warowni, o włościach doń należących, o plotkach o złocie we wzgórzach. Nic więc dziwnego, że gdy tylko przebrzmiały słowa Pompa, zaraz zleciały się sępy.

Fabian drgnął, wyrwany z zaskoczenia, rejestrując lecącego do mogiły “Rudego”. Parę myśli zdążyło przelecieć przez głowę Bakluna na temat warowni Mott i ewentualnego upomnienia się o spadek po de Ruinie, ale że sytuacja prędko przeszła w stan tak zwany “dynamiczny”, odłożył je na później. Barnaba Bo i jego szajka pijusów-obdartusów już dopominała się o połowę, ha!, połowę spadku z racji... W sumie z żadnej racji, a już na pewno nie takiej, która miałaby jakiekolwiek podwaliny prawne. Wczoraj było wczoraj, dzisiaj liczyło się tu i teraz.

Miecz syknął, ściągnięty z jaszczura smukłą dłonią. Palce lewej dłoni świerzbiły Fabiana, cienie rzucane przez dąb falowały zachęcająco, nęcąco, szeptały chcąc być splecionymi i wyrwanymi z dwuwymiarowej egzystencji. Kader zacisnął pięść. Nie, do tej pory zdołał ukryć magiczny talent i nie widział potrzeby sięgania po niego tutaj. Nie na takie płotki, jakimi byli opijusy Barnaby.

- Trzy - dokończył za Barnabę.

Sztylet, ściągnięty ekspresowo zza pazuchy, zawirował i błysnął w popołudniowym słońcu, ciśnięty w stronę zachodzącego ich od lewej Judy. W ślad za wirującym ostrzem skoczył Fabian, gotów ciąć, dźgać i płatać. Bez pardonu czy litości.

W Nilandzie nie było miejsca na półśrodki.




__________________________________

18, 18, 17, 6, 3
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 22-05-2022 o 20:30.
Aro jest offline