Rodrigo de Viniarii pochodził ze szlachetnego i długowiecznego rodu. Tak mówił jego ojciec, sam Albrecht de Viniarii. Ród ów pysznił się swą długowiecznością już od jednego pokolenia wstecz. I była to długowieczność praktykowana z kunsztem i znawstwem. Bo mało kto z woli Jedynego przeżył by tyle co on, i to jak powiadali niektórzy, przy zdecydowanie nie sprzyjających okolicznościach. Był on mistrzem nawiązywania błyskawicznych sojuszy. Nie raz zdarzało się, że był sojusznikiem każdej ze stron konfliktu, i to nawet kilkukrotnie zanim spraw dobiegła końca.
Rodrigo odziedziczył te przymioty po ojcu... choć jeszcze brakowało mu wprawy. Dlatego też był tu. Nie zadbał o to, by jego byli i obecni sojusznicy nie wiedzieli o sobie nawzajem. Brak mu tez było giętkości języka i elokwencji jego ojca. Tam gdzie jego rodziciel sprawę załatwiał kilkoma zręcznymi słowami, syn zazwyczaj kończył sprawę potężnym mordobiciem, pożarem i pościgiem wspominanym w okolicy przez pokolenia.
*
Gdy zaczęło się odliczanie chciał krzyknąć: "Panowie, możemy to wyjaśnić na spokojnie." Ale zamiast tego nadepnął na lezącą łopatę, która wskoczyła mu w dłoń. Z lekkim zamacham, ale solidnie skręcając biodra przyjebał temu zachodzącemu od prawej.
Rodrigo jak rzadko kto, zwłaszcza w Nilandzie, nie przywiązywał uwagi do noszenia broni. Z bronią w garści to byle chuj mógł zabić. Rodrigo byle chujem nie był!