Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-05-2022, 16:45   #118
Rot
 
Rot's Avatar
 
Reputacja: 1 Rot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputację
Błażej - prolog

Maj 2012
Trwało to parę tygodni, ale w końcu się opłaciło - Stachurscy byli bardzo zorganizowani, i jeśli wyjeżdżali w niedzielę o 8 rano z domu, oznaczało to, że nie wrócą co najmniej przed wieczorem. A to z kolei oznaczało, że posesja pod numerem 13, otoczona dość gęstym laskiem, będzie pusta, co w połączeniu z brakiem nowoczesnych zabezpieczeń i ewidentnym majątkiem rodzinki (Stachurski był "potentatem drobiarskim", jak śmiesznie by to nie brzmiało) dawało kąsek, któremu naprawdę trudno było się oprzeć.
Pozostało jedynie zebrać sprzęt i działać.

Błażej obserwował dom opierając się o swój samochód - niewyróżniający się srebrny opel corsa. Tak, mógł sobie pozwolić na inny wóz, bardziej wypasiony jednak…. Kluczem przy robocie było - nie rzucać się w oczy. Wyciągnął zębami jednego szluga z kultowej serii Malbaro i leniwym ruchem podpalił papierosa zaciągając się dymem. Niedbałym ruchem schował zapalniczkę Zippo do kieszeni i czekał aż nikotyna wsiąknie w krew przymykając oczy. To był swoisty rytuał przed robotą. Ludzie czasem się wracali, a nie chciał by ktoś go przyłapał „z ręką w nocniku”. Zawsze był ostrożny, dlatego nigdy nie siedział.
Po pierwszym z papierosów nastąpił drugi i trzeci. W końcu zgasił butem ostatni z niedopałków i strzelił wymownie karkiem. Otworzył bagażnik. To będzie prosty włam. Ubrał na twarz kominiarkę - zawsze ubierał. Chwycił kij besbolowy. Wejdzie przez tylne szklane drzwi. Pokręcił z niedowierzaniem głową. Równie dobrze mogli wywiesić na nich tabliczkę z napisem „welcome”.
Ale i tak najlepsze w tym wszystkim było to że wzięli ze sobą tego pieprzonego kundla. Może i był to zwykły labrador. Te pchlarze były szczególnie tchórzliwe i po psiknięciu gazu w pysk uciekały z piskiem. Ale pies to pies, zawsze może coś odwalić.
W końcu chwycił plecak na fanty i spojrzał na zegarek 30 minut - nie więcej. Ruszył w stronę domu - to będzie szybka akcja.
Bez problemu przeskoczył niski drewniany płotek i przebiegł przez żywopłot. Kilkoma prędkimi susami przebiegł podwórze i zatrzymał się przy szklanych drzwiach. Zważył kij w dłoni i walnął w nie kilka razy aż zdołał dostać się do klamki. Niecierpliwym ruchem otworzył drzwi i wszedł do środka.
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Szybko namierzył kolekcje cennych obrazów. Wiedział już komu ją opchnie. Z salonu przeszedł do gabinetu pana domu i sprzątnął z niego laptopa. Odwiedził też sypialnie w której znalazł szkatułkę z biżuterią drogiej małżonki. Spojrzał na swój zegarek. Robota trwała już 15 minut, czas się zwijać. Miał to po co przyszedł. Ruszył do samochodu, czas spadać. Na ale na odchodne zabrał z sobą jeszcze złotą statuetkę kurczaka. Teraz nie był tego pewien ale patrząc po ciężarze to mogło być nawet prawdziwe złoto.

Grunt, że zmieściła się do plecaka. Obciążony łupem ruszył przez podwórko - wszystko szło sprawnie, lepiej niż zazwyczaj. Ale tak w życiu bywa, że jak coś idzie za dobrze, to pewnie zaraz się spieprzy.
Ledwie przesadził płotek, gdy usłyszał przepity okrzyk od strony ulicy.
-Ej! Co to ma kurwa być!? - dobiegło od strony opasłego faceta, ciągnącego na smyczy dwa pitbulle. Cholera, jak pech to pech, pieprzony grubas z końca ulicy wyszedł na codzienny spacer GODZINĘ przed czasem. Jak na komendę, jego pchlarze zaczęły wyrywać się i ujadać.

-Kurwa… -Błażej nie analizował sytuacji dłużej niż potrzeba tylko zaczął uciekać jeszcze szybciej wrzucając najwyższy możliwy bieg. Musiał dotrzeć do wozu zanim gość ogarnie co się dzieje i podejmie jakąś decyzje.
No bo ludzie przeważnie się wahają a on kurwa miał i kij i gaz… Ale serio… pieprzony zakompleksiony typ. Na kryzys wieku średniego nie mógł sobie kupić jamnika? Albo kurwa yorka?

Grubas chyba wiedział co się święci, albo trzeźwo oceniał swoje możliwości biegania. Odpiął smycz i wrzasnął tylko:
-Bierz kurwisynka!
Sierściuch wystrzelił jak z procy, pewnie debil go głodził, a od święta dokarmiał bezdomnymi. Błażej miał jednak przewagę, i realną szansę dopadnięcia do samochodu, zanim psiur dopadnie mu do dupy. Dziesięć metrów, osiem, sześć… I właśnie wtedy cholerny złoty kurczak wypadł z kieszeni i upadł mu pod nogi, zamieniając sprint w lot koszący. Upadając, zdążył tylko przekląć Stachurskich, sąsiada, psa i ich potomstwo na trzy pokolenia do przodu, zanim z impetem gruchnął w glebę.
Pozbierał się momentalnie, wygrzebując gaz z kieszeni i szykując się na spotkanie z psimi szczękami. Te jednak nie nadeszły. Gdzieś zniknęły też krzyki grubasa. I samochód… Błażej rozejrzał się - stał dalej na tej samej ulicy co przedtem, ta jednak wyglądała, jakby od dobrych kilku lat nie było tu żywej duszy. Wszystko było potwornie pozarastane, willa Stachurskich przypominała trochę kopiec ziemi, a stojący przed nią VW Golf mógł poszczycić się solidną brzozą przebijającą się przez szyberdach. Dookoła słychać było tylko odgłosy ptaków i wiatr szumiący wśród drzew.

-Ja pierdole… Chyba… Chyba walnąłem się w łeb. - powiedział do siebie rozglądając się po okolicy i trzymając w przed sobą gaz pieprzowy w pełnej gotowości. Zastrzyku adrenaliny nie da się przecież tak po prostu wyłączyć. Poza tym ten pies...
Niepewnie badał otoczenie. Coś było grubo nie tak.
-Kurwa… To jakieś zaświaty czy co? - postanowił się uszczypnąć sprawdzając czy poczuje ból. W zasadzie to był ateistą, może ta no buddyjska wędrówka dusz?

Zabolało - gdy pierwszy szok przeszedł, poczuł też pieczenie na łokciu, pewnie zdarł sobie skórę, upadając. Po psie nie było śladu, chociaż wszechobecne zarośla szumiały co i rusz, jakby coś się w nich czaiło.
Błażej potarł kark. Postanowił ukryć swoje fanty gdzieś w najbliższych krzakach. Tych z dala od szelestu. W końcu zdjął kominiarkę i czując się jak skończony głupek poszedł w stronę domu Stachurskich.
Odłożył kij bejsbolowy pod ścianę i zapukał.
-Hej jest tam kto?

Odpowiedziała mu zupełna cisza, drzwi odchyliły się lekko. Solidne drewno było w opłakanym stanie.

Błażej pchnął lekko drzwi i wszedł do środka zabierając kij.
-Halo? - nie dawał za wygraną zamykając za sobą dom. Jeśli w zaroślach były jakieś dzikie psy to lepiej było być tu gdzie jest. Zresztą może znajdzie jakieś telefon. Zadzwoni… No… Po taksówkę. Musiał się stąd wydostać a nie miał wozu.

Wnętrze domu wyglądało na opuszczone od długiego czasu – większość mebli zbutwiała, a przez wypaczone okna do środka wkradał się bluszcz, odcinając sporo światła. O dziwo, nie licząc naturalnego rozpadu, pomieszczenie wydawało się nietknięte, ot jakby właściciele po prostu wyszli, zostawiając wszystko, i nigdy nie wrócili. Nawet ten cholerny złoty kurczak stał na swoim miejscu, a na ścianie wisiał w połowie rozłożony obraz, który Błażej wciąż miał w swoim plecaku…

Błażej po prostu zgłupiał jak zobaczył tego durnego kurczaka. Przecież okradł do cholery jakiś drobiowych wieśniaków, a nie jakąś świątynie egipską, żeby dosięgła go jakaś mityczna “kara”. Chwilę zajęło mu wytłumaczenie samemu sobie, że nie ma czegoś takiego jak klątwa złotego kurczaka.
Poprawił odruchowo obraz.
Wreszcie spróbował rozejrzeć się po pomieszczeniu. Może znajdzie w nim telefon i zadzwoni po taksówkę. No bo może, może czymś się zatruł i ma omamy i generalnie powinien trafić jak najszybciej do szpitala.
Tak to było logiczne. Może coś nie tak było z tymi fajkami? Trafiła mu się jakaś lewa paczka, w której przewożono coś “nielegalnego”. No cóż…. jak teraz się nad tym zastanowił to te papierosy miały jakiś inny smak.

Telefon i owszem, był - stał na stoliku, zwykły stacjonarny model, typowy kilka lat temu, ale teraz powoli odchodzący w zapomnienie. Niestety okazało się, że nie ma sygnału. Obok jednak leżało coś znacznie ważniejszego - kluczyki do samochodu! Błażej nie zdążył po nie sięgnąć, gdy usłyszał jakieś chroboty na piętrze domu.

Mężczyzna zawahał się przez chwilę ale w końcu odłożył słuchawkę telefonu i sięgnął po kluczyki. Pamiętał, że widział na zewnątrz grata z którego wyrastało drzewo. No ale jak był teraz czymś naćpany to pewnie i drzewa nie było a samochód był w porządku. Ba pewnie i jego wóz też powinien tu gdzieś być…
Oczywiście przyszła też refleksja, że naćpany nie powinien prowadzić, no ale ponad wszystko chciał się stąd wynieść. Zresztą sam czuł się dobrze więc może się nie rozbije.
Uniósł głowę do góry ściskając rękę na kiju bejsbolowym na dźwięk nieokreślonego chrobotania… Nie wiedział co to było ale postanowił, że nie chce sprawdzać.
Zaczął się wycofywać w stronę wyjścia uważnie badając otoczenie gotów w każdej chwili uciekać. Omamy nie omamy, ale wszystko w nim krzyczało, że mogą być groźne.

Chroboty powoli ucichły, kiedy opuścił budynek, nic go nie goniło, przynajmniej na razie… Grat na zewnątrz nie nadawał się jednak do jazdy, drzewo było bardzo prawdziwe. Zresztą, kluczyki miało logo mercedesa, a to okazał się być wrak volkswagena. Stachurscy jeździli nowiutkim merolem – te wyglądały jak do jakiegoś starego wozu, ale może w ich garażu na tyłach posesji coś było? Stare rzęchy miały to do siebie, że były prawie nie do zajechania… Błażej podbiegł do niewielkiego budyneczku, przypominającego już obrośnięty bluszczem kopiec – przez małe, brudne okienko zauważył, że rzeczywiście coś tam stoi. Drzwi jednak były zamknięte…

Włamywacz zatrzymał się przy zamkniętych drzwiach. Wszystko wyglądało na stare i zniszczone. Mógł co prawda pogmerać w zamku szukając zapadek. I powinien mieć coś co się do tego nada w kieszeni. Ale… wszystko tu wyglądało na strasznie stare. Mechanizm na bank już zardzewiał. Dlatego zamiast bawić się z tym wziął daleki rozbieg i przebierając nogami tak szybko jak tylko zdoła naparł barkiem na drzwi.
Drzwi były solidne, zapewne z jakimś systemem antywłamaniowym. Pierwsza próba spełzła na niczym, ale przy drugiej Błażej poczuł, jakby coś jeszcze popychało go - uderzył z taką mocą, że drzwi aż wyrwało z zawiasów i rzuciło ze dwa metry do przodu.
Lekko oszołomiony rozejrzał się po garażu. Pomieszczenie musiało być szczelne, bo jakimś cudem zachowało się nienaruszone, tak samo jak stojący wewnątrz zabytkowy Mercedes.
Błażej gdy wleciał do środka obejrzał się nerwowo za siebie. Słyszał, że strach dodaje skrzydeł i nie raz czegoś takiego doświadczył. Ale… Nie na taką skale. W końcu wyciągnął kluczyki i ruszył w stronę samochodu dochodząc do wniosku że nie ma co analizować tylko trzeba sprawdzić czy wóz odpali.

Wóz zacharczał, zarzęził, a w końcu… odpalił! Ha, stara niemiecka technologia to nie byle co! Wskaźnik paliwa pokazywał ledwie ćwierć baku, ale zawsze to coś. Drzwi garażu wymagały nieco pracy przy zrywaniu pnączy, ale po parunastu minutach Błażej mógł już wydostać się na zarośniętą i popękaną ulicę.

Mężczyzna odetchnął z ulgą kiedy wóz odpalił i na skrzydłach radości zabrał się za oczyszczanie drogi wyjazdu. Zatrzymał się przy krzakach by zabrać swoje łupy, które wcześniej tam zostawił.
I skierował się do najbliższego ośrodka cywilizacji. Mając nadzieję że czegoś się tam dowie.

Droga nie była łatwa - musiał manewrować między porzuconymi pojazdami, korzeniami przebijającymi asfalt i różnymi śmieciami. Okazało się, że nie tylko okolica will Stachurskich tak wygląda - cały świat wydawał się zupełnie opustoszały. Ludzie poznikali, a natura szybko zajęła ich miejsce. Nie tylko oplatające wszystko rośliny, ale też prawdziwa mnogość zwierząt - w pewnym momencie w niebo wzbiło się stado ptaków tak wielkie, że na chwilę zasłoniło słońce…
Po kilkunastu minutach jazdy zauważył niewielką smużkę dymu dobiegającą znad płynącej nieopodal rzeki - cywilizacja? Skręcił w tamtą stronę, a po kolejnych kilku kilometrach przedzierania się przez gęstwiny (kompletnie porysował karoserię Merca, urwał nawet jedno lusterko) zobaczył coś, co przy dużej dozie optymizmu można było nazwać fortem - duże gospodarstwo leżące nad rzeką otoczone wysokim na trzy metry płotem z blachy i różnych materiałów. Na “murze” wymalowano wielkimi białymi literami napis “Liczba mieszkańców:” pod którym wywieszono dwie jedynki zabrane pewnie z jakiegoś szyldu. Poniżej dopisano “Mamy broń!”

Błażej coraz mocniej czuł się jak pierwszoplanowy bohater jakiegoś filmu katastroficznego. Coś jak „Jestem legendą”. Na szczęście nie spotkał żadnego chodzącego trupa. Oczywiście był poważnym człowiekiem, nie wierzył w zombie, światy alternatywne, czy podróże międzywymiarowe. Może parę razy był naćpany i miał jakieś tripy ale… Już nawet się nie oszukiwał. Nie czuł się naćpany, więc naćpany nie był.
Widział przez okno porzucone wozy i zastanawiał się co się stało. Szukał jakiś śladów ludzi w końcu skierował się do smużki dymu. Samochód ledwo przeżył tą jazdę, ale akurat na brak wozów nie mógł narzekać. Wszędzie coś leżało. Gorzej z benzyną… No ale o to pomartwi się później.
Zatrzymał się przy prowizorycznym murze. Chwilę zastanawiał się czy drzeć się jak idiota, ale coś mu mówiło, że lepiej nie hałasować. Zamknął samochód biorąc z sobą kij bejsbolowy i gas i w ciszy przekradał się wzdłuż płotu sprawdzając czy znajdzie w nim słaby punkt przez który mógłby się łatwo dostać do środka.
Na razie było widno, ale to za kilka godzin się zmieni i co wtedy mu zostanie?

Błażej podchodził powoli do ściany, kiedy usłyszał jakieś poruszenie i pokrzykiwanie za ścianą. No tak, on może i był cicho, ale jego samochód był słyszalny pewnie z paru kilometrów…
Przypadł dyskretnie do ściany, gdy usłyszał, jak ktoś wspina się po jej drugiej stronie. Chwilę potem dostrzegł blondwłosą kobietę, obserwującą przez lunetę karabinu myśliwskiego jego samochód. Jeszcze go nie zauważyła, więc mógł się jej przyjrzeć.
Jasne blond włosy, nie mogła mieć więcej niż trzydzieści lat, ubrana była zaś jak jakiś wojskowy, traper czy inny survivalista – strój maskujący obwieszony sprzętem. Ale to jej twarz wydawała się tak znajoma. Nie widział jej dobre 10 lat, ale wciąż ją pamiętał…
- Halo? Pokaż się! Jeśli jesteś sam, będziemy bezpieczni! – to był jej głos, znacznie dojrzalszy, ale jej.
Klaudia.

Błażej zgłupiał. To nie mogła być prawda. Widział jej ciało wiedział, że była martwa. Zginęła… To musiała być tylko kobieta bardzo podobna do niej. Jednak… Wyszedł tak by miała możliwość strzału czuł, podświadomie, że jest jej to winien.
Gardło ściskał mu żal, ból i wstyd i słowa same zaczęły płynąć.
-Klaudia… To ty? Cholera… Wiem, że nie możesz to być ty… Ale… Ja… tak bardzo…. Kurwa nie mogę.– spuścił głowę tłumiąc łzy.. Zasłużył na to. Miała prawo go zastrzelić, kimkolwiek była miała do tego prawo, chyba… Chyba czekał na to przez te wszystkie lata.

Kobieta odruchowo wycelowała w niego, ale po sekundzie odłożyła broń.
- Błażej! Pokręciło cię? – Klaudia zawsze tak mówiła, tym samym tonem. To musiała być ona. – Super że już wracasz, ale musiałeś się pochwalić znaleziskiem, co? Skąd tą furę wytrzasnąłeś, jeszcze w takim stanie i na chodzie? I jeszcze te ciuchy… - prychnęła, pokręciła głową – Udało ci się coś upolować?

Błażej dłuższą chwilę zmagał się z huraganem emocji który szarpał jego gardłem. W końcu zdołał odpowiedzieć.
-Klaudia… Ja… Nic nie rozumiem… - obrócił głowę żeby spojrzeć na samochód, było to jakieś zaczepienie w rzeczywistości. Na tym postanowił się więc skupić.
-No… a to jest… No… wóz Stachurskich… Mieli kolekcje obrazów na którą miałem kupca. Ja… No mam te obrazy i laptopa. Zawsze chciałaś mieć laptopa prawda? - zapytał kompletnie zbity z tropu.
-…no i mam też szkatułkę z biżuterią. Oni byli dziani, no wiesz potentaci drobiowi to pewnie kupował żonie drogie fanty. Mam… Mam to wszystko w plecaku. Przynieść ci? - zapytał kompletnie skołowany, ale coraz bardziej szczęśliwy bo wyglądało na to że los dał mu drugą szansę i mógł naprawić to co zjebał…

- Brat, o czym ty gad… - głos Klaudii rozpłynął się tak samo jak cały świat. Błażejowi zrobiło się ciemno przed oczami, poczuł znajome już wrażenie spadania i ciągnięcia, tym razem jakby do góry. Po sekundzie otworzył oczy - stał na chodniku pod bramą sporego gospodarstwa. Wszystko wyglądało normalnie, teraz przypomniał sobie, że mijał je po drodze na robotę. Klaudii nigdzie nie było, tak samo jak zdobycznego merca. W dłoni wciąż jednak trzymał kluczyki do niego…

Błażej stał na chodniku. Stał bo nie był pewien, gdzie powinien iść. Ogarnęło go dojmujące poczucie krzywdy i zawodu. Myślał, że może coś zrobić, jakoś to wszystko naprawić. Myślał o tym tyle lat, aż… No… Sam siebie zaczął oszukiwać i dostał jakiś zwidów. Jednak… Te kluczyki… Jak do cholery zdobył te kluczyki? Co się do kurwy nędzy z nim działo? To stres? No żył w ciągłym stresie… Wziął głębszy oddech i ruszył przed siebie mając nadzieję, że przypomni sobie co robił a całe to wspomnienie wyprze z pamięci, by jak najszybciej wrócić do pozorów normalności w swoim dość intensywnym życiu.

Okazało się to jednak niełatwe - wspomnienia tego innego miejsca wracały regularnie, a normalne życie stało się jakieś… inne. Miał wrażenie, że nie do końca przynależy do tego miejsca, trochę jak wtedy, kiedy był dzieciakiem, matka zaczęła zaglądać do kieliszka a on czekał tylko, by wyrwać się z domu. Klaudia… gdzieś tam była, żywa, cała i zdrowa...
 

Ostatnio edytowane przez Rot : 23-05-2022 o 16:53.
Rot jest offline