Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-05-2022, 21:03   #16
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



Ann nie spowalniała. Zabrała swoje rzeczy i zaczęła zamykać
-Kogo bijemy? - rzuciła do Larry'ego.
- Ktoś wlazł do naszej domeny. Garry rozesłał wici.- odparł z uśmiechem Brujah i polecił Ann.- Wskakuj do wozu, muszę polecić podwładnym by zebrali klamoty i udali się do nory Garry’ego jak skończą.
Dziewczyna zamknęła sklep i władował się do wozu.
Dukes wrócił do pojazdu z obrzynem na ramieniu, wrzucił go na tylne siedzenie i wsiadł. Ruszył z piskiem opon i szybko skręcił w kierunku miasta, szczerząc kły wesoło.
- Jesteś naprawdę nakręcony na bitkę.
- Taaa… a czemu nie miałbym? Co innego jest tu do roboty? Klepać pijaczków po mordach? Zabawa szybko się nudzi, gdy nie ma w niej wyzwania. - wyjaśnił Larry jadąc szybciej niż pozwalały przepisy.
- Uważaj, bo mandat ci Joshua wlepi. - uśmiechnęła się.
- Niech spróbuje. - odparł buńczucznie Brujah, choć zwolnił wjeżdżając do miasteczka.
- Pewnie w Nowym Jorku miałaś okazję pokazać kiełki, co?- zapytał gdy wjeżdżali na drogę prowadzącą do sekty Gangrela.
- Kiełki?
- Kły… no… biłaś się kiedyś, tak na ostro… na poważnie?- zapytał Larry zerkając na Ann.- Nie jesteś mięciutka jak większość pozerów z Ventrue czy Toreador?
Jak mi Cyril pozwolił...
- Umiem się bić. Po prostu nie szukam tego. - mruknęła urażona.
- Czyli nie bardzo… - podsumował Larry wzruszając ramionami.
- Co to ma znaczyć?
- To znaczy, co zobaczysz… Prawdziwą jatkę, gdzie flaki fruwają w powietrzu tak samo jak kule. Gdzie w ruch idą kły i pazury, jak skończy się amunicja. - wyjaśnił bardzo “poetycko” Brujah.
Położyła dłoń na pochwie sztyletu schowanego pod bluzą.
- To, że wolę wykończyć szybko i gładko nie znaczy, że boję się jatki.
- To dobrze… bo będzie jatka. My nie arabskie assasyny, tylko prawdziwi wojownicy. Nawet Blake, choć trudno w to uwierzyć patrząc na jego chłopięcą facjatkę.- uśmiechnął się Larry, gdy dojeżdżali do siedziby Gangrela. Ann zauważyła już samochód Toreadora zaparkowany tutaj.
Dziewczyna szybko wyskoczyła z samochodu. Brujah mógł nie chcieć być assassynem, ale Ann nie uważałaby swojego działania jako... czystego w efekcie.


Wampirzyca nie musiała szukać daleko, obaj rozmawiali na dziedzińcu posesji. Gangrel otoczony był przez dwa wilki i pumę, a tuż za Toreadorem stały dwa z jego psów obronnych.
- Powinnam karmę przynieść? Czy ją załatwimy na miejscu? - zapytała Ann, gdy podeszła bliżej wampirów. Toreador mógł zauważyć, że odkąd otrzymała przesyłkę była bardziej... "żywa".
I zapewne zauważył, ale nie skomentował tej kwestii. Uśmiechnął się za to do dziewczyny nawiązując do jej wypowiedzi.
- Oby nie… wolałbym nie narażać moich zwierząt.
- Podobnie.- stwierdził Garry i spojrzał na nadchodzącego Dukesa. - Znajdą się tacy którzy chętnie wezmą na siebie pierwszy ogień wroga. Zresztą… na razie jeszcze trzeba parę spraw ustalić. Na przykład z kim mamy do czynienia.
- Jeżeli nie będzie flaków to Larry zrobi się smutny i tym smutkiem mi zatruje miejsce pracy. - westchnęła teatralnie - Trochę empatii.
- Empatia empatią, ale nie chcemy sobie narobić kłopotów. Stillwater to nie jest duża domena, a choć Nowy Jork do pewnego stopnia jest dla nas oparciem, to nie ma co liczyć na to że Książę będzie nastawiał za nas karku, gdy wyrżniemy emisariuszy z Waszyngtonu.- zaśmiał się Garry.
- Wy najwyżej gadacie z Larrym. - wyglądało, że nastrój dopisuje Ann.
- Cóż… gdyby to były emisariusze, to by nie korzystali z kryjówek w lesie.- odparł pocieszająco William.- Musimy zresztą poczekać na resztę. Na Nadię i szeryfa.
- No i Clyde’a.- wtrącił Garry.
- No… i… Clyde’a.- westchnął ciężko Toreador.
- Co w ogóle widziałeś?
- Ja nic… moje zwierzaczki. Wyczuły nieumarłych w starym tartaku. Ludzi i Kainitów, na żelaznych wierzchowcach. Anarchy lub Sabat.- wyjaśnił Garry.
- Może chcą się przywitać?
- Może… ale gdyby chcieli, to by zajechali do miasta. A nie skorzystali z kryjówki.- wyjaśnił Toreador. - Lukrecja prowadzi hotelik dla Kainitów w podróży.
- No to czekamy na ślamazary.

- Właśnie… gdzie oni są. Nadiuszce jeszcze można wybaczyć, w końcu całe swoje klamoty musi zapakować. Ale szeryf, Clyde?!- huknął Dukes podchodząc i zwrócił się do Gangrela. - A ty nadal z tyłu?
- Wezmę M-16 jeśli to cię pocieszy, ale poza tym… raczej nie będę wchodził wam w drogę.- potwierdził Garry.
- A co z Lukrecją? Niańczy nowego Potomka? - zapytała.
- Lukrecja brzydzi się przemocą i krwią. - wyjaśnił William po czym dodał żartobliwie.- A precyzując, brzydzi się fizycznym wysiłkiem i plamami krwi na swoich ubraniach.
- Sądzę, że warto czasem się ubrudzić raz, aby nie brudzono cię codziennie, bo nie zatrzymasz kogoś w porę. - wzruszyła ramionami.
- Będzie wygodniej nam załatwić sprawę, bez marudzącej nad uchem damulki. - wyjaśnił Garry, a William spytał Ann. - Larry już cię uzbroił?
- Nie? Mam swoją zabawkę, na bezpośrednie, ale to tyle.
- Jakoś nie było okazji. Ale jak moi chłopcy przyjadą, to wybierzesz sobie coś z arsenału. Jesteś patriotką czy może wolisz niemiecką precyzję lub ruską wytrzymałość? - zapytał Larry, a Gangrel wtrącił.- Ma broń z amerykańskich arsenałów trochę Hecklerów & Kochów, oraz kałasznikowy z afganistanu.
- A Uzi?- zapytał William.
- Mam je… ale na chwilę obecną żadnych magazynków do nich. Więc co najwyżej jak młotki mogą posłużyć.- wzruszył ramionami Brujah.
- Precyzję. Nie urodziłam się w USA, więc amerykańskiego patriotyzmu we mnie nie szukaj.
- Czyli niemiec.- odparł z uśmiechem Larry i zerknął za siebie. Tak jak pozostali spojrzał w kierunku bramy, przez którą przejeżdżał właśnie policyjny radiowóz.
- Nie naskarżę, że jechałeś za szybko. -szepnęła do Larry'ego.

- Widzę, że już prawie wszyscy są.- rzekł na powitanie Joshua, a następnie zwrócił do Gangrela.- To jaka jest sytuacja?
- Cóż… ten tego… siedzą w starym tartaku. Trochę ciepłych, ale rdzeń to Kainici. Przypuszczalnie Sabat lub Anarchy.- wyjaśnił Gangrel.
- Sabat wie o tartaku, to dobre miejsce na kryjówkę. Odosobnione, ale łatwo stamtąd zapolować. Wędrujące anarchy… nie powinny znać tego miejsca.- zastanowił się Smith.- Zresztą dowiemy się jak Nadia przyjedzie. Tartak dawno już został okablowany.
- Wózek już mam na chodzie.- rzekł Gangrel i wzruszył ramionami.- Jak tylko Nadia i reszta się zjawią, to możemy ruszać do lasu.
Na razie zjawił Clyde, a potem ghule Larry’ego w ciężarówce.

- Chodź, dobierzemy ci lufę.- zaproponował Dukes zwracając się do Ann.
Zadowolona caitiffka zgodziła się od razu.
Podeszli na tyły i Larry wskoczył na pakę ciężarówki.
- To… jaka spluwa by ci pasowała? Strzelba, pistolet maszynowy? Zwyczajny? Jeśli zwykły to raczej amerykański. Te niemieckie na Kainitów się nie nadają.
- Dlaczego się nie nadają?
- Za mały kaliber. Żeby zrobić dziurę w ciele wampira potrzebujesz pukawki robiącej duże dziury. Takiej jak Desert Eagle. - wyjaśnił Dukes przeszukując skrzynie z bronią.
- Raczej zwyczajny. A masz tam też coś, aby do tego przymocować pochwę z ostrzem? Bo prócz pistoletu to może być moja główna broń, a noszenie w ręku to mało wygodne...
- Gdzie chcesz ją przymocować? Do kostki? Przy nadgarstku? Przy pasku? Jak kaburę? - zapytał Larry podając dziewczynie ręczną armatę z grawerunkiem czaszki.
- Nawet taka pukawka wymaga kilku celnych strzałów do powalenia. Dopóki czaszka Kainity nie pęknie jak arbuz nie możesz mieć pewności że ubiłaś Sabatnika.- wyjaśnił na koniec Brujah.
- Przy pasku. -stwierdziła oglądając broń - Ta też zdobyczna z jakiegoś pikniku krwawego?
- Możliwe… nie pamiętam.- zadumał się Larry przyglądając broni. - Wiesz… popychadła Sabatu to pozerzy. U szefa nie trafisz na coś takiego, ale sługi… sługi lubią takie rzeczy.
- W sumie Garry mówił, że tam są żywi... Sabat często z mortalami się zadaje, gdy nie zamierza ich zakopać?
- To zależy… wiesz, ci co są przy takiej wędrownej grupie to… my… znaczy ja i moja paczka nazywaliśmy ich “awaryjnymi przekąskami”. To ghule które aspirują do dołączenia do Sabatu i stanowią mięso mięsa armatniego. Ekipa albo ich pożera w drodze jak są głodni, albo zmienia tuż przed większą akcją. Te cyrki z zakopywaniem to się robi na przedmieściach miast Camy i… w większości służy to dwóm celom, zastraszaniu szeregowych Kainitów i odwróceniu uwagi Starszych. Chyba nie sądzisz że taka liczna horda świeżo przemienionych stanowi zagrożenie dla prawdziwego Brujah?- zapytał Dukes retorycznie wyszukując zamówionej pochwy.
- Oczywiście, że nie stanowi, a co najwyżej chwilowo odwróci uwagę od mierności egzystencji w Stillwater, co Larry?
- Dokładnie…- odparł z uśmiechem Dukes podając dziewczynie pochwę.
- Dzięki. - przypięła pochwę i wsunęła w nią ostrze z duchem - Nie ubrudź się za bardzo ich krwią. - zaśmiała się i skierowała ku pozostałym.



- No to już ustalone… pojedziesz z Nadią. Zna drogę. - rzekł na powitanie Joshua, dodając. - Dzwoniła już będzie tu za kilka minut. Wtedy wyruszamy. Na miejscu Nadia przeprowadzi zwiad elektroniczny, a wtedy ustalimy poziom zagrożenia i zastosujemy odpowiednie środki i… uważaj na Larry’ego. Czasem… - tu jego słowa przerwało znaczące chrząknięcie Toreadora.- … często go ponosi.
- Przecież nie planuję wchodzić między przeciwników a Larry'ego.
- Nie wiadomo jak się sytuacja potoczy. Więc powinnaś to wiedzieć zawczasu. - wyjaśnił szeryf i zerknął w kierunku bramy przez którą nadjeżdżały dwa pojazdy, spory kamper oraz duży van.
Z kampera wysiedli dwaj ghule, a z vana… Nadia nawet nie raczyła go opuścić.
- Gdzie ruszamy? I załatwmy to szybko. Nie mam całej nocy na sprzątanie odpadków. - warknęła tylko wychylając się przez okno.
Urocza jak zawsze...
- Stary tartak. - odparła Ann - Mamy razem jechać na tą wycieczkę. - dodała, wyraźnie będąc aż w zbyt dobrym nastroju.
- Super. To ruszajmy. - odparła obojętnym tonem Kainitka.


Caitiffka bez wahania wpakowała się do vana, z ciekawością rozglądając się po tymczasowym lokum Tremere. I otwarła usta w zdziwieniu. Van Tremere przypominał bowiem mobilne centrum dowodzenia FBI, takie jakie można było zobaczyć na filmach. Były tu komputery i sprzęt podsłuchowy. Była mała szafka z bronią, coś czego ciężko się było spodziewać po klanie znanym z magii krwi. Jaki szanujący się czarownik woził ze sobą taktyczną śrutówkę używaną przez SWAT?
- Niczego nie dotykaj.- mruknęła Nadia ruszając powoli.
-... woah... - uśmiechnęła się - I to wszystko magia?
- Nie. To wszystko to technologia. Nie ubija się karaluchów strzelając do nich błyskawicami. - wyjaśniła wampirzyca gdy jechały tuż za autem Toreadora. - Mamy potajemnie okablowane wszystkie potencjalne kryjówki dla naszego rodzaju w okolicy. Ot, tak na wszelki wypadek.
- Tam może być Sabat. - dodała Ann - Mogli zdążyć przegryźć kable.
- Prędzej oposy mogły. - odparła ironicznie Nadia i dodała.- Jest taka możliwość, ale nikt nie spodziewa się kamer w rozpadającym się tartaku, tym bardziej że nie ma on podłączenia do sieci elektrycznej. Same kamerki chodzą na zasilaniu wewnętrznym… kilku akumulatorach ukrytych pod podłogą i są włączane zdalnie sygnałem radiowym. Więc przez większość czasu nie są aktywne.
Ann wyraźnie była zaskoczona całym sprzętem w vanie.
- Ta technologia też ci pomaga szukać mocy w matematyce?
- W poszukiwaniu boskiej liczby… imienia Stwórcy. Tak. Nie jestem tak ograniczona jak większość magów Tremere. Nie jestem tak skostniała.- dodała ironicznie Nadia. I pewnie dlatego była tutaj. Bo nie pasowała do tradycyjnego wizerunku tego klanu.
- Augusto musiał cię nie lubić.
- Augusto wywodzi się z arystokracji. Ja też. Mamy różne poglądy, ale wiemy kiedy ich nie wypowiadać. Zresztą… Augusto mnie tu sprowadził do Nowego Jorku, gdy ziemia niemal dosłownie paliła mi się pod stopami.- wampirzyca odparła po dłuższej chwili milczenia. - Ten Sabat czy co tam będzie, jest tylko bladym cieniem zagrożeń z jakimi musiałam się mierzyć.
- Z Księciem czy demonami?
- Z prawdziwymi dzikimi Brujah, prawdziwym Sabatem… z Czerwoną Sotnią i innymi opitymi wolnością i krwią анархисты - zakończyła swoją wypowiedź jakąś niezrozumiałą obelgą w słowiańskim języku.
- i to wszystko w Nowym Jorku? - zdziwiła się.
- Nie… w ojczyźnie.- odparła Nadia po dłuższej chwili i dodała.- Zbliżamy się.

Rzeczywiście… cała ekipa wjeżdżała na niedużą polankę. Samochody zatrzymywały się jedne po drugich, a gdy Tremerka stanęła… przeszła na tyły wozu i zaczęła uruchamiać sprzęt. Włączywszy komputer przeleciała po kilkunastu pozycjach znajdujących się w katalogu o nazwie Nadzór i nacisnęła jedną z nich.
Ekrany ożyły, jeden po drugim. Na ekranach pojawiły się ujęcia z kamer pokazujących w większości imprezkę harleyowców. Część bawiła się przy ognisku pijąc i wrzeszcząc. Dwóch gwałciło przy motorach porwane z drogi dwie autostopowiczki. Trzecia ginęła wypijana przez nadzorującego imprezkę wampira. W pomieszczeniach chaty trójka innych harleyowców grała w karty, następny urządził sobie worek treningowy ze złapanego nieszczęśnika. Kolejna kamerka była czarna.
- Cholerne oposy.- mruknęła. A na następnej kilku innych harleyowców wyraźnie się kłóciło spoglądając na mapę okolic Stillwater.
- Jesteś w stanie powiedzieć którzy, prócz tego pijącego, to wampiry? - zapytała Ann - I który to mógłby być szef?
- Oczywiście…- odparła dumnie wampirzyca, wciskając myszką opcję wyświetloną na monitorze, a podpisaną: Termowizja.
I obrazy na kamerach zmieniły się. Trójka karciarzy była niebieska w termowizji, podobnie jak “bokser” i debatujący nad mapą Kainici. Większość przy ognisku, poza oczywistym krwiopijcą… była ciepła.
- Niestety śmiertelnicy też o tym wiedzą, ci którzy na nas polują… i ci którzy mają świadomość istnienia naszej “rasy”. Maskara nie jest całkowicie szczelnym parawanem. - westchnęła ciężko Nadia. - Więc bądź ostrożna w budynkach pełnych kamer.
- Pewnie któryś z tych przy mapie to szef grupy. - spojrzała na Nadię - Możesz dźwięk też przekazać?
- Nie… zaglądam tu tylko raz na dwa trzy lata w ramach przeglądu. Kamerki wytrzymują, ale mikrofony są delikatne. I wszelkie gryzonie je lubią.- wyjaśniła Nadia drapiąc się po karku.
- To trzeba Joshuę poinformować.
- Zaraz się tu zjawi.- odparła Nadia pochylając się i siegając po duże pudełko. Z niej wyjęła słuchawki douszne z mikrofonami.
- Ja zostanę w centrum dowodzenia. No chyba że zawalicie sprawę.
Spojrzała na jedną z kamerek pokazującą okolicę wokół jej centrum dowodzenie i skomentowała nadjechanie znanego Ann dodge’a.
- Clyde nadjeżdża.
- Zawalimy sprawę? Wtedy co zrobisz?
- Zlikwiduję wszelkie problemy.- odparła otwierając kasetkę w której znajdowały się dwa pistolety, takie same jak ten który Ann dostała. Tyle że wyposażone w celowniki laserowe i z innymi dodatkami.
- Może Clyde ci towarzystwa dotrzyma. - sarknęła.
- Żeby mi truł nad uszami? On jest za młody… jeszcze mu się wydaje, że odczuwam jakiekolwiek fizyczne podniety. - Nadia wzruszyła ramionami. - Jestem za stara by to pamiętać.
- Ciebie też chce poderwać? - zaśmiała się - Płacze za gorszą jakością swojego seksu.
- Ty tego nie wiesz… bo nigdy nie miałaś okazji się dowiedzieć. Nie byłaś ghulem.- wyjaśniała Tremerka bacznie obserwując to co się działo na kamerkach .- Widzisz… ojcowie w ciemności mówią wiele o tym co możesz zyskać stając się Kainitą. Pomijają milczeniem to… co stracisz, prędzej czy później.
- Po roku mógłby już to sam zrozumieć...

- Niełatwo się pogodzić z takim faktem, gdy jednym z powodów bycia ghulem… dla niego była większa szansa na podr…- zanim Nadia dokończyła, do wozu weszli Joshua z Williamem.
- Jaka sytuacja?- zapytał szeryf będący księciem.
- Sfora… może anarchów, ale obstawiam Sabat. Tak czy siak niespecjalnie dbają o maskaradę.- zaraportowała Tremerka.
- Oglądają mapę okolic Stillwater i nad nią gadają. - dodała Ann wzruszając ramionami.
- To niepokojące… spodziewałem się jakiejś grupy Sabatników przejeżdżającej tylko przez nasze miasto by uderzyć w Nowy Jork.- zastanowił się Smith i spojrzał na wampirów obradujących nad mapą. - Żaden z nich nie wygląda na Lasombrę czy Tzimisce.
- Może są w pokoju obok. Kamerka mi tam nie działa.- wyjaśniła Nadia.
- Ductus nie brałby udziału w naradzie nie bez ważnego powodu… ba… nie ma ważnego powodu dla którego przywódca sfory nie brałby udziału w naradzie. - odparł z przekonaniem w głosie Smith. - No i brak kapłana.
- Ductus? - caitiffka mało o Sabacie wiedziała.
- Przywódca sfory. Tak ich zwano za moich czasów… cóż… czasów gdy ja byłem młody. - wyjaśnił Joshua spoglądając na kłócących się Kainitów.- Ci… wydają się jeszcze nie mieć przywódcy. Taki wyłonić się powinien spośród nich wkrótce. Coś ich musi hamować, że jeszcze się za wybieranie wybrali. Nie widzę też kapłana… który jest duchowym przewodnikiem sfory i manipuluje nimi zza pleców ductusa.
- Jak sądzisz, który tu jest największym problemem?
- Ten pośrodku… ten z szerokimi barami. Ten będzie ductusem za noc lub dwie. - Joshua wskazał postać na ekranie pokazującym czwórkę kłócących się wampirów. - Na nasze szczęście, bo nie wygląda na zbyt bystrego. Ogólnie cała ta sfora to jakieś tępe karki, wybrane tylko dla siły.
- Czyli potężni wojownicy.- westchnął Toreador i dodał sarkastycznie. - Larry się ucieszy.
- Tak. Potężni, ale są jak olbrzym bez głowy. Ślepa siła, którą nikt nie potrafi pokierować. - dodał szeryf. - Ok, rozegramy to tak. Jak wezmę ghuli, Clyde’a, ciebie i uderzę od frontu na śmiertelników by wywabić jak najwięcej na zewnątrz. Larry pójdzie od tyłu i usunie głowę… czyli przede wszystkim przyszłych przywódców sfory i każdego kto się tam mu nawinie. Byleby jeden pozostał przy życiu. Potrzebujemy języka.
Ann wyraźnie się nad czymś zastanawiała ciężko.
- Czyli oni zbyt bystrzy nie są i łatwi do oszukania?
- Mięśnie Sabatu nie muszą być inteligentne, od tego mają duchowych przewodników w sforze. Ale tu takich nie widzę.- zadumał się Joshua, a Nadia zwróciła się do Smitha. - A co z Garrym?
- Roześle dookoła zwierzątka, musimy mieć pewność że nikt stąd nie ujdzie żywy. - zadecydował Joshua.
- Jeżeli rzucimy się otwarcie na nich, to będzie ciężka przeprawa. Czy nie byłoby lepiej oszukać tych geniuszy? Wystawić ich na rzeź, na naszych zasadach?
- Co masz na myśli? - spytał William, acz Joshua również zerkał na Ann czekając na jej wypowiedź.
- Nie mają kapłana, ductusa... Czy gdyby pojawił się ktoś taki to miałby szansę im zawrócić w planach?
- Nie. Obawiam się że na to nie ma szans.- odparł Joshua.- To nadal jest Sabat.
- Cokolwiek to znaczy. - wzruszyła ramionami - Jeżeli mi pokażecie cel do likwidacji dość szybkiej to zajmę się nim jak walka się zacznie. Umiem podejść do celu i wiem jak się nim zająć.
- Chcesz odbierać zabawę Larry’emu?- zdziwił się szeryf i dodał. - Pójdziesz z nim i będziesz osłaniać mu plecy. Z pewnością przyda mu się ktoś taki, a nam przyda się ktoś kto dopilnuje by Larry zostawił przy życiu choć jednego Sabatnika.
- Postaram się. Wiem, że nie będzie szczęśliwy, ale już jestem poza godzinami pracy, nie muszę robić co chce. - odparła lekko, choć sądziła jednocześnie, że nie jest traktowana jako ktoś, kto może zrobić krzywdę w walce. Normalnie w Nowym Jorku by to jej nie przeszkadzało tak, ale jeżeli w Stillwater też cię za nic mają...
- Po prostu nie wchodź mu w drogę. Odbija mu palma podczas walki, często nawet jak na brujah.- wyjaśnił William.
- Zaopiekuję się wariatem. - odparła lekko - Jak planujecie, wpierw na śmiertelnych wejść?
- Tak. Gdy my zrobimy burdel, wy dwoje wejdziecie przez dziurę w budynku od tyłu. Larry wie jaką. - wyjaśnił Joshua wybierając sobie zestaw słuchawkowy i zakładając na głowę. - Raz raz… słyszysz mnie?
Jego głos odezwał się w vanie rezonując przez głośniki.
- Dokładnie. - westchnęła lekko - Trzeba smutną wiadomość Larry'emu przekazać.
- Cóż… będzie miał czterech, a może i więcej Sabatników do ubicia. Nie powinien się smucić.- odparł wesoło Joshua.



Larry właśnie sprawdzał ostrość dużej maczety, jeden z wielu rodzajów oręża które nosił. Poza dwoma obrzynami przytroczonymi niczym policyjne pistolety, miał jeszcze desert eagle w kaburze przy pasku i karabin maszynowy na plecach. A i dwa granaty. Podobnie uzbrojeni byli jego ghule trzymając solidne karabiny maszynowe.
Ann podeszła do Brujah i słodko odezwała się do niego.
- Idziemy razem. - uśmiechnęła się.
- Tak? Skąd wiesz? Knułaś razem z szefem za moimi plecami? - zapytał żartobliwie.
- Nie był chyba do końca przekonany, ale w końcu wyszło, że się z tobą zabiorę. Joshua nie chce w końcu, abym ci sama całą zabawę zabrała.
- Coś jeszcze wielki wódz kazał ci przekazać? Jaki mamy plan?- zapytał wampir wykonując kilka zamachów maczetą.
- Oni wchodzą z przodu i robią tam chaos wśród ludzi, my mamy wejść przez dziurę do budynku od tyłu i Sabatników załatwić. A, jeden z nich ma przetrwać.
- A to konieczne?- burknął Dukes wyraźnie niezadowolony z ostatniego warunku. - Bo jak mnie poniesie rytm bitwy to nie mam ochoty markować ciosów, po to by jakaś miernota przeżyła.
- Ich obecność jest zbyt podejrzana. Trzeba nam kogoś do przesłuchania... Najwyżej jakiegoś odciągnę, zanim zabijesz wszystkich.
- No dobra.. tylko żebyś wiedziała, wchodzimy ostro szybko i głośno.- odparł Dukes uśmiechając się szeroko i odsłaniając kły. - Wzięłaś słuchawki dla mnie?
- Jak możesz we mnie wątpić? - zrobiła smutną minkę i rzuciła mu słuchawki.
- Super… to zabierajmy się stąd zanim Książę zacznie się mądrzyć. - zaśmiał się wampir, założył słuchawki i rzekł po ich włączeniu. - To jakie dziś masz majtki?
Po chwili zaśmiał się słuchając niewątpliwie cierpkich uwag, a może i krzyków Nadii.
- Ja też cię kocham. Połączenie w porządku, ruszamy na tyły.
- Też cię kocham, Larry. - Ann zaśmiała się - Ruszajmy.



Ruszyli w krzaki na przełaj przez las. Dukes był cichy i pochylony i z maczetą w dłoni.
- Żadnego strzelania. Możemy się tu natknąć na czujki, jeśli mają choć trochę oleju w głowie. - wyjaśnił cicho Larry i dla zabicia czasu, szepnął.- To… co ogólnie wiemy o tych typkach.
- Trzech, czterech widać. Brak kapłana i ductusa, choć pewno jeden ductusem by został za kilka nocy. Tak Książę twierdzi. Kombinowali coś na mapie okolic Stillwater.
- Eeee… Joshua za dużo się głowi. Co nas obchodzą plany truposzy. Po dzisiejszej nocy, pozostanie po nich wspomnienie i części motocy…- tu przerwał, bo oboje zobaczyli grubego brodacza odlewającego się pod drzewem. Oparł o nie stary sztucer myśliwski ze skróconą lufą.
Ann nie zapytała o pozwolenie, jedynie dając znak ręką, że to będzie jej ofiara, po czym wykorzystała swój niegroźny arsenał, z którego najbardziej Nosferatu są znani. Dzięki osłonie niewidzialności miała zamiar zajść człowieka od tyłu i chętnym krwi ostrzem upuścić z niego życie oraz głos, nawet jeżeli musiałaby szybko mu sama kark skręcić.
Nie było to aż takie łatwe, z prostego powodu… liście. Tutaj było pełno liści, szeleszczących i mogących zdradzić jej obecność. Gdyby jeszcze potrafiła się pocić, to by pewnie się pociła. Niemniej udało się jej podejść. Zajęty cedzeniem kartofelków mężczyzna nie był zbyt czujny.
Nie mogła już się doczekać... i duch sztyletu pewnie też nie, Musiała jednak zagłuszyć mężczyznę.... na ustach którego pojawił się nieoczekiwanie oczekujący cień, zupełnie jakby coś zaczęło go rzucać.
Sztylet wyjęła z pochwy i bez wahania zaatakowała człowieka, wbijając sztylet głęboko w jego kark.
Mężczyzna zacharczał i szarpnął się, sztylet wbił się głęboko. Nie pociekła krew, za to ostrze się czerwieniło. Jakby sztylet zasysał niczym gąbka życiodajny płyn. Mężczyzna zbladł coraz słabiej szarpiąc się w objęciach Ann. Upływ krwi był znaczny i zabójczy dla śmiertelnika.
Pozwoliła ostrzu jeszcze chwilę pochłeptać krew, nim po prostu chwyciła głowę człowieka i szybko dokończyła robotę skręcając mu kark.
- Słodziutkie.- podsumował tą robotę Larry i skontaktował się z Nadią.- Piękna? Mamy czujki w okolicy. Niech Garry wyśle zwierzątka i je pozagryzają. Ok, dzięki.
- Czekamy teraz? - zapytała chowając sztylet w pochwie.
- Nie… idziemy dalej. To już niedaleko. Odciągnij tylko typka w krzaki i ukryj jego broń. Lub zabierz.- nakazał Larry.
- Rozkaz, szefie. - wykonała krzywy salut i zabrała się za ukrywanie "śladów zbrodni".


Po kilku minutach dotarli na tyły rozpadającego się budynku. W mrokach nocy wydawał się upiornym domkiem jakiegoś seryjnego mordercy… i w tej chwili rzeczywiście był domkiem morderczej sekty. Z drugiej strony Ann i jej towarzysz też nie byli aniołkami. Dukes podkradł się do rozpadającej się ściany budynku i poinformował Nadię.
- Jesteśmy gotowi. Daj znać.
- W środku dam tobie pierwszeństwo. - Ann szepnęła do Larry'ego.
- Dzięki - odparł Dukes chowając maczetę i sięgając po obrzyny. -Teraz czekamy.
Gotowy do boju nasłuchiwał. Przez dłuższą było cicho. Potem… posłyszeli wrzaski i okrzyki bólu, a potem zaczęły padać strzały.
- Niecierpliwimy się. - mruknął do słuchawki Dukes.
- Brujah mi się irytuje na czekanie, no dalej. - Ann przekazała przez swoją słuchawkę.
- Niech cierpi. - odparła flegmatycznie Nadia przez słuchawkę. - Należy mu się. Poza tym… bitwa się dopiero rozpoczęła.
- Mnie też się należy? To ja z bombą niewyzwolonej agresji siedzę.
- Medytacja jest dobra na takie rzeczy… i ponoć orgazm.- dodała ironicznie Tremere.- Już. Zostało trzech, jeden wyszedł sprawdzić, pozostali są plecami do was.
Te słowa musiał usłyszeć i Larry. Bo ruszył pierwszy, po odchyleniu kilku starych przegniłych desek.
Ann nie miała zamiaru zabrać mu uciechy, Sama pod osłoną niewidzialności weszła dopiero, gdy chaos Larry'ego się rozpętał.


Huk broni, zmieszał się z eksplozją po tym jak głowa Sabatnika eksplodowała niczym arbuz. Pozostali dwaj jednak nie próżnowali. Jeden strzelił z dużego rewolweru do Larry‘ego. A drugi poruszając się błyskawicznie zderzył z wampirem przyciskając do ściany. Tuż obok otworu z którego Dukes wylazł. Ann, nadal w ukryciu, jeszcze nie została zauważona. A do jej nozdrzy docierał słodki zapach wampirzej posoki wypływającej z kikuta karku martwego Kainity.
Korzystając z chaosu, Ann ustawiła się bliżej strzelającego wampira, aby mieć go na oku. Własny cień Sabatowca zmienił kierunek padania, aby opleść lufę broni i podbić ją ku górze, jakby ktoś chciał ją mu wyrwać.
- Co do chole…- zaklął wampir nie dokańczając zdania i szarpiąc się z cieniami. Strzelił… niecelnie co prawda. Ale blisko obu siłujących się wampirów. Larry trafił na silnego przeciwnika, ale był na tyle doświadczony by mu nie ulec. Upuścił oba obrzyny i próbował dosięgnąć do maczety. A jego wróg tymczasem starał się mu dosłownie przegryźć gardło.
Cień wampira z bronią wręcz oderwał się od niego pozostawiając go nie rzucającego cienia, W ogóle. Wampir mógł wręcz poczuć, jak jego własny cień próbuje go opleść niczym lina, unieruchomić.
Niestety nabuzowany sytuacją wampir był czymś czego jego własny cień nie był w stanie unieruchomić. Co najwyżej deczko przeszkadzał, gdy ten porzucił broń i ruszył w kierunku szarpiących się adwersarzy wydłużając po drodze pazury.
Tymczasem Larry uderzył pięścią w podbródek odrywając od siebie napastnika i… w szale pochwyciwszy go za głowę dosłownie … urwał mu ją.
Larry'emu odbiło...
Ann zakradła się za Gangrela bez cienia, z nadzieją, że sztylet jej pomoże, gdy wyciągnie część krwi z wampira... i Larry nie rzuci się na niego. I samą Ann.

Gangrel i Larry rzucili się na siebie jak dzikie bestie. Pokryty posoką martwego Kainity, znajomy Brujah przypominał teraz bardziej potwora z koszmarów niż tego beztroskiego wesołka jakiego znała. Uderzał z całej siły pięściami w próbującego go rozszarpać gangrelowego antitribu. Walka była szybka, gwałtowna i krwawa. Nie dało się chirurgicznie dziabnąć adwersarza Dukesa.
Ann była zirytowana. Jak miała powstrzymać Larry'ego przed zabiciem wroga, jednocześnie to samo robiąc z Gangrelem?
Cień Brujah skoncentrował się przed jego oczami, chcąc go ruchowo trochę upośledzić, zakrywając obraz. Cień przeciwnika powrócił na swoje miejsce w tym momencie. Ann nie planowała porzucić zamiaru wbicia sztyletu w Gangrela... ale na razie jedynie odsunęła się dalej od walczących, aby strzelić w tył kolana Sabatowca z pistoletu, który dał jej Larry jednocześnie tracąc tym osłonę niewidoczności.
Dukes oślepiony cieniami, bynajmniej nie stracił na zaciekłości. Starał się pochwycić przeciwnika, by móc go dalej okładać pięściami. Co akurat było łatwo, bo walczyli blisko siebie. Boki Brujaha pokryte były ranami z których ciekła krew, a pół twarzy Ganrela wyglądało jak krwawe puzzle. Cóż… pozostało więc strzelić w nogę przeciwnika Larry’ego i…
- Zbliża się do was kolejny Sabatnik, szybko.- usłyszała w słuchawce głos Nadii.
Ann syknęła przez zęby, co usłyszała wyraźnie tylko Nadia.
- Merde!
Jeżeli nie ten to tamten Sabatnik będzie. Caitiffka ustawiła się przy wejściu, którym powinien wejść kolejny Sabatnik, ze sztyletem w pogotowiu i zastygła nieruchomo, gdy oplotły ją cienie dla lepszego kamuflażu.
Ten który wpadł, nie wyglądał na harleyowca. Na żula bardziej… zarośnięty nieregularnie, wciśnięty w skórzaną kurtkę opinającą zapadniętą klatkę piersiową. Twarz… miał pociętą, z nieregularnych ranek spływały kropelki krwi. Owe nacięcia przypominały runy jakie można było znaleźć w książkach o mitologii skandynawskiej… a potem… potem nastąpił koszmar.
Nowy z przerażeniem spojrzał na Larry’ego który tłukł głową przeciwnika o ziemię próbując rozbić jak jajko. Gangrel próbował mu rozharatać gardło, ale widać było że nie ma czasu na to.
Nowy się przeraził… otworzył usta i zionął ogniem niczym jakiś smok. Płomienie były wycelowane w obu walczących wampirów, ale dosięgły stolika podpalając go nieco (i spalając to co było na nim). Poraziły też strachem Ann, mimo wściekłych krzyków Nadii “Zabij, zarżnij dupka! Wypatrosz heretyka!

Ciemna uliczka, cienie otaczające i otulające niczym matka. Płomień, rośnie, rozszerza się… rozwiewa chroniące cienie, parzy, pali aż do kości.
I drwiący głos. “Widzę cię.”

Jednocześnie w Ann pojawiły się różne emocje. Była przerażona, a to co powodowało przerażenie przypominało jej... polowanie...

ZNISZCZ.


Dziewczyna niczym przyparte do ściany zwierzę, rzuciła się na sabatowca, wbijając w jego ciało duchowy sztylet.

Zraniony wampir zawył z bólu i zaczął kręcić bączka próbując wyrwać oręż z ciała. Niestety jeśli chodzi o wampiry, sztylet nie był aż tak śmiercionośny. Pozbawianie ich krwi nie zabijało w takim tempie jak śmiertelników. Płomienie zapaliły meble w chacie… głównie stół się palił i jedno z krzeseł. Z pewnością trzeba było ugasić pożar wkrótce, ale kto o tym mógł pomyśleć w tej chwili.
Na pewno nie Larry, który roztrzaskał głowę wampira i szalonym spojrzeniem szukał kolejnej ofiary do ubicia.
Nie poradzi sobie z Larrym w równej walce... a przeciwnik jeszcze był zdolny do ognia...
Zwiększyła swoją siłę poprzez krew, aby pozostawiając w wampirze wypijające krew ostrze, uderzyć w ścianę, żeby wyrwać z niej kawałek drewna... którym zakorkuje piromaniaka.
Jeden problem na raz…
Oczywiście kwestią było czy zdąży to zrobić, bo Larry rzucił się na biedaka. Ten wykrzesał jeszcze z siebie nieco ognia uderzając płomieniem prosto w twarz i tors brujaha dotkliwie go paląc. Ale Dukes pod wpływem szału nie zwracał uwagi na ogień i ból. I tego że ciało odchodziło mu od czaszki, przez co zaczynał przypominać terminatora.
- Zostaw ich… Larry go rozszarpie. A ja nie chcę by ten złodziej tajemnic żył. Poszukamy innych do złapania. - zadecydowała Nadia tymczasem.
- Fais pas hier, Nadia! - warknęła wściekle, zupełnie nic sobie nie robiąc z jej słów. Joshua chciał któregoś, to dostanie.
Przełamała na dwa kawałek deski i korzystając z okazji, że Larry był zajęty, a sztylet zjadał Tremere krew, skoczyła za Dukesa chcąc przebić jego serce od pleców.
- Langue, jeune fille!- słyszała w słuchawkach, gdy zdradziecko pozbawiła czucia poważnie poparzonego brujah. Ten osunął się na ziemię, niczym marionetka której ucięto sznurki. Zaatakowany i wystraszony Sabatnik wygrzebał się błyskawicznie spod Dukesa i próbował uciec z pokoju który wypełniał się żarem i dymem.
Za nim skoczyła wciąż wściekła Ann, rzucając się mu niczym dzikie zwierzę na plecy, zaburzając jego równowagę, próbując i jemu kawałek drewna zatopić w sercu.
Wampir zatoczył się jak pijany próbując strącić Ann z pleców, gdy ta próbowała go zakołkować. Uderzył nią o ścianę wyjąc z bólu i słabnąc od upływu krwi i coraz bliżej będąc stanu Bestii, gdy głód całkowicie go opanuje.
- Idzie kolejny. Ale William rusza wam na odsiecz. - odezwała się Nadia.
- LEŻ, KURWA! - wysapała wściekle Ann, po czym... uczepiona sabatinka wbiła kły w jego szyję.
To przyspieszyło nieco działanie sztyletu i kolejny wampir dołączył do pozostałych leżących na podłodze.

A potem było uderzenie, ból łamanych kości przeszywający klatkę piersiową gdy poleciała przez cały pokój i uderzyła o ścianę ciałem. Zanim zdążyła się podnieść, ktoś niemal natychmiast pojawił się przy niej i uderzył jej twarzą o podłogę trzymając ją za włosy. Jedyne co dostrzegła przez krew zalewającą oczy to zęby spiłowane na rekinie kły i.. metalowe kolce wtopione w ciało w okolicach kłykci.
- Załatwiłaś śmierdziela… nawet powinienem ci pogratulować dziwko Camy, ale po prostu cię zabiję. - wysyczał ciemnoskóry… meksykanin? Na takiego meksykanina wyglądał z oblicza.
Uniosła wzrok i splunęła krwią śmierdziela w twarz sabatnika.
- Jednak powinni szybciej... mur wybudować... - parsknęła nawiązując do sprawy z murem między Meksykiem a USA - Camarilla wznowi projekt... shit-face.
- Bo tchórze zawsze chowają się za murami. - burknął mężczyzna i pięść boleśnie uderzyła w twarz Ann robiąc z jej nosa krwawą miazgę. Bolało… ale po chwili to wrogi wampir zawył z bólu, gdy rozpędzony Toreador wykorzystując zaskoczenie, przyszpilił wroga swoim mieczem do ściany niczym motyla w kolekcji. Długi miecz pogruchotał kości i co ważniejsze meksykanin nie mógł się oderwać od ściany. Za to Blake zdołał wyrwać Ann z jego objęć.
- Wezmę Larry’ego, a ty weź drugiego. A on…- odparł Blake rozglądając się dookoła po powoli rozprzestrzeniających się płomieniach. - … niech się ładnie uwędzi.
- Mój bohaterze... - wyrzuciła z siebie słowa pełne bólu, po czym skierowała się do magicznego i wzięła go za nogę, w ten sposób mając wyciągnąć na zewnątrz, jednocześnie kuląc się z bólu złamanych kości. Dobrze, że nie musiała oddychać...
Po drodze wyjęła z wampira sztylet i schowała nażartego w pochwie.
- Pospieszmy się… zanim wpadnę w panikę. - odparł William podnosząc unieruchomionego Larry’ego oraz ignorując wyzwiska coraz bardziej panikującego meksa, którego moce nie potrafiły poradzić sobie z przyszpileniem do ściany. Trzeba było przyznać, że jak na swoją eteryczną postać Blake był bardzo silny, za bardzo by Ann nie mogła podejrzewać nadnaturalnego dopakowania. Nic niezwykłego u brujah takich jak Larry, ale rzadkiego u Toreadorów.

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline