Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-05-2022, 21:07   #17
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


Przeszli pospiesznie przez kolejne pomieszczenia tartaku po drodze mijając niemal rozsmarowanego na ścianie trupa. William w przeciwieństwie do Larry’ego wyglądał schludnie. Był opryskany mocno posoką, ale poza tym nie miał żadnych obrażeń. Co innego Dukes, ten miał wyraźne ślady pazurów na ciele pół czaszki odsłoniętej. Prawdziwy two-face.
Przed budynkiem było kilka rozwalonych motorów i kilka trupów rozkładanych przez ghuli Larry’ego wedle wskazówek Joshui dowodzącego nimi. Garry i jego zwierzaki pilnowali “więźniów”, kilku poobijanych ghuli i jedną straumatyzowaną dziewczynę. Ann nie miała wątpliwości że ta grupka była na zwycięską ucztę. Nikt nie miał stąd wyjść żywy, więc pewnie trzeba będzie ich wysączyć do końca.
Caitiffka zawlokla zakołkowanego sabatnika do Joshui, przed którego rzuciła nieruchome ciało wroga.
- Jeden... zachowany... Na skraju głodu... Ogień wzywa... - starła własną krew z oczu, ciężko mówiąc przez zmiażdżony nos - Larry spacyfikowany... - spojrzała za wymiotującym w krzakach Clydem - Dziecko... ci się wykrwawia... Książę...
Ubranie zakrywające tors Ann było upstrzone krwawymi śladami pojawiającymi się od wewnętrznej strony kurtki, a sam zdeformowany kształt torsu dawał do myślenia jak bardzo kościec został połamany. Skóra była zdarta do kości na prawej dłoni - pamiątka po wybijaniu nią kawałka drewnianej ściany. Dziewczyna dzielnie wytrzymywała ból, ale nie sądziła, że długo tak da radę. Musiała zacząć się leczyć, zjeść…
- Niech się uczy, co to znaczy być wampirem. To nie tylko ciągłe machanie urokiem osobistym przed śmiertelnymi. Zresztą zdołał ubić dwa ghule, więc… jest dla niego nadzieja.- szeryf wskazał ręką na jeńców. - Wybierz sobie któregoś i osusz. Nikt stąd nie może wyjść żywy.
Ann nie potrzebowała dalszej zachęty, ani nie miała zamiaru nawet wybierać. Złapała pierwszego z brzegu harleyowego ghula i pozwoliła własnej Bestii zaucztować. Nawet ona zasłużyła.
Gdy tak chłeptała ciepłą krew, a Joshua odkołkowywał Larry’ego na polanę przed chatką weszli Nadia z Garrym. W tym czasie ghule Dukesa poszły z gaśnicami ratować sytuację, bowiem płomienie zapoczątkowane zionięciem Sabatnika zaczęły powoli wymykać się spod kontroli.

Nadia podeszła do księcia, który uwalniał właśnie Dukesa od brzemienia kołka i zapytała wprost.
- Co z tym heretykiem?
- Po pierwsze to nie heretyk. Na pewno to nie jest Tremere… bo wątpię, że któryś z czarowników dał się tak pochlastać po twarzy przed przemianą. Po drugie… Lukrecja go przesłucha. Jego wiedza będzie bardzo przydatna, bo fajczy się pokój narad.- wyjaśnił Joshua patrząc jak Larry powoli dochodzi do siebie. Wampir podniósł się i z warknięciem zwierzęcym bardziej niż ludzkim ruszył ku Ann i jeńcom. Rozpędził się na czworaka, skoczył i rzucił… na jednego z Harleyowców by wbić w niego kły i łapczywie ucztować.
- A potem go zabijesz?- zapytała Nadia nie dbając o to co się działo.
- Mhmm…- odparł Smith wstając.
- Nie brzmiało to przekonująco.- burknęła Tremerka.
Caitiffka wypiła całość posiłku. Czuła się w tym momencie szczęśliwa jak kot leżący na słońcu. Wiedziała, że rany szybciej się zagoją podczas snu, ale już teraz zaczynały obrażenia zanikać. Nie było to przyjemne, jak żebra zaczynały być na swoim miejscu...
Ann patrzyła jak Larry sobie radzi. Ciekawe czy będzie miał za złe to drewno?
- Mhmm…- odparł szeryf, tylko rozwścieczając Nadię, której to pięści zacisnęły się mocno. A po palcach skakały iskierki.- Ten… ta obraza dla sztuki mojego Klanu musi zginąć.Ten… renegat musi zostać zabity, w przeciwnym razie…
- W przeciwnym razie, co? - odparł chłodno Joshua spoglądając wyzywająco na wampirzycę, podczas, gdy Larry był zajęty osuszaniem kolejnej ofiary. Pokonane ghule pogodziły się ze swoim losem i potulnie czekały na śmierć.
- W przeciwnym razie… co… primogenko? - powtórzył pytaniem szeryf przyglądając się dziewczynie. - Być może byłem zbyt spolegliwy i łagodny… bo zapominacie kto tu jest Księciem. Jestem otwarty na sugestie, argumenty i propozycje… ale NIKT nie będzie mi rozkazywał.
- W przeciwnym razie będę musiała poinformować mojego regenta w Nowym Jorku. Takie są zasady i reguły. - odparła zimno Nadia wytrzymując spojrzenie Joshui. Szeryf zaś złagodniał i wzruszył ramionami. - To powiadomisz. Zobaczymy czy Augusto pofatyguje się tutaj z powodu takiej błahostki.
- Mój Klan traktuje bardzo poważnie takie kwestie. - odparła chłodno Nadia.
- Na razie… jeniec zostanie przesłuchany, a potem… potem zobaczymy. - odparł Joshua wzruszając ramionami.
- Może byś się dowiedziała skąd on to umie? - zasugerowała Ann, która nawet nie miała ochoty wstać z pozycji siedzącej - Żeby wiedzieć na kogo polować.

"Czyli.... Moc Tremere jest do nauczenia? O tym Cyril nie mówił nigdy."

- Może… ale skoro Lukrecja go dostanie w swoje wypielęgnowane paluszki, to nie podzieli się nim. Poza tym… nienawidzę anarchów, ludzkich i nieludzkich… i wszelkich takich rewolucjonistów. - kopnęła gniewnie jednego z trupów leżących na ziemi.- Buntowników bez powodu. Parszywi siewcy chaosu.
- Chciała przez to powiedzieć, że mogłaby nie zapanować nad sobą podczas przesłuchania i zrobić coś głupiego.- wtrącił uprzejmie William przyglądając się podopiecznej.
- Ano. A ty nie chcesz widzieć Nadii wściekłej. Bo zwykle to jest ostatni twój widok w życiu.- zarechotał Larry i spojrzał na Ann dodając. - Muszę przyznać mała… że masz jaja. Metaforyczne. Ale gdy spróbujesz ponownie zrobić taki numer, to będziesz musiała zregenerować nogi, bo ci je z dupy powyrywam.
- To nie tak, jakbym mogła poprosić w tamtym momencie. - wzruszyła ramionami oglądając, jak powracała skóra na dłoniach.
- Nie mam urazy… zabiłem paru zanim całkiem odpłynąłem w krwawą mgłę. - zaśmiał się Brujah.
- A ja mogę się wozić, że powaliłam Dukesa w szale? - wystawiła język do Larry'ego.
- Tylko jeśli chcesz być co noc niema.- odparł wampir spoglągając znacząco na język.

- Garry… załaduj więźnia i zawieź do Lukrecji. Dukes, ty i twoi ludzie mają tu posprzątać. Clyde pomoże jak tylko wyjdzie z krzaków. Nadia… napraw okablowanie, żeby następni frajerzy znów pozwalali się wyśledzić. I to chyba wszystko. Jak zrobicie co macie zrobić, możecie wracać do swoich spraw.- zadumał się szeryf.
Caitiffka w końcu uniosła się z ziemi, rzucając tylko do Larry'ego "nie ma zabawy z tobą..." i podeszła do Nadii.
- Bardzo chcesz mnie zabić, prawda?
- Co? - mruknęła wampirzyca i spojrzała przez okulary na Ann w zamyśleniu. - Nie jesteś na mojej liście.
- Też mi się nie uśmiecha go zostawić żywym, ale pozytywy przeważają. Tymczasowe. - uśmiechnęła się - Ile języków w sumie znasz?
- Rosyjski, niemiecki, łacinę, grekę, francuski i włoski. I trochę polskiego.- wyliczyła beznamiętnie Nadia.
- Zapamiętam, żeby w tych językach do ciebie nie gadać podczas walki.
- Jestem za stara by się przejmować takimi detalami i zbyt wiele przeszłam, by obrażać się z powodu wulgaryzmów.- wzruszyła ramionami Tremerka.
- Ale i tak o nich gadasz, gdy się pojawią.
- Stare nawyki. - skwitowała tą kwestię Nadia. - Detal bez znaczenia.

Ann spojrzała na Williama.
- Ta szarża z mieczem... bardzo rycerskie.
- Jestem szlachcicem i byłem… giermkiem za dawnych lat. - przyznał się Toreador uśmiechając lekko. - Acz przyznaję szermierka nigdy nie była moim ulubionym zajęciem.
- Ten brutal musiał być w szoku. Mógł zamordować jedną z Camarilli, a jakiś rachityczny Toreador go do ściany przypiął. - zaśmiała się.
- Mieliśmy szczęście, że mój atak się udał i go zaskoczył. Ten brutal… mógł być najgroźniejszym z tej sfory Sabatu.- przyznał William jakoś się nie śmiejąc. - Jeśli jakiś Diabeł poświęca swój czas i talent na zmodyfikowanie Kainity to znaczy, że to ktoś… znaczny. W tym przypadku chyba wyjątkowy zabijaka.
- Czyli... powinna być szansa, że w panice się wyrwie z miecza...
- Nie… o to się nie martw. Gdyby mógł, to wyrwałby się wtedy kiedy uciekaliśmy. W dodatku ogień zaciemni mu całkiem rozum.- dodał z uśmiechem Blake i zaproponował. - Wracamy już do domu?
- Brzmi dobrze. Motor przy stacji został, to podjedziemy?
- Nie. Bob albo Luc przywiezie go do mojego domu razem z moim mieczem. - machnął ręką Toreador i spojrzał na Ann.- Chyba że ci zależy na powrocie na stację?
- Nie przesadzajmy. Wolę wrócić na rumaku ze swoim cnym rycerzem. - humor jej nie opadł.
- To dobrze, bo nie lubię jeździć na stację Dukes’a. Larry ma dość… plebejski gust… o ile to można nazwać gustem.- zażartował William gdy tak szli do jego pojazdu. - Zakładam że już się zaaklimatyzowałaś w Stilwater, prawda?
- Nie jest źle... choć wiesz... wolałabym wrócić do... Nowego Jorku.
- Wiem. Nie wiem dlaczego co prawda.- odparł nieco ironicznie William.- Nowy Jork nie ma za wiele do zaoferowania Caitiffom, poza… kanałami.
- Nie o samo miasto chodzi. I nie jestem tam osamotniona przecież.
William wyglądał jakby miał inny pogląd na ten temat, ale przez grzeczność wolał go nie wyrażać. Doszli do jego samochodu, pomógł Ann wsiąść, a potem sam wsiadł ruszając.



- Takie… zabawy jak ta dzisiaj nie trafiają się często. Zwykle Sabat woli się pojawiać w innych miejscach i atakować od razu Nowy Jork. To że szukali czegoś tutaj, jest niepokojące. Może przybyć następna, lepiej przygotowana sfora.- rzekł ni to do siebie ni to do niej.
- Może zainteresowali się piramidą?
- Mogą ją sobie zabrać jeśli im na tym zależy… Tremere mogą się fukać w tej kwestii, ale nawet nikt inny.- zaśmiał się Katinita włączając radio, gdy powoli zaczęli jechać.

- … fortuna ci sprzyja mój drogi. Więc trzymaj się tej ścieżki. Inni jednak tej nocy powinni uważać by nie zabłądzić w lasy.- rzekła Jaine Love i dodała.- Policja ze Stillwater bowiem nakazała nam poinformować że czwórka turystów zaginęła wczoraj w okolicy naszego miasta. A dla wszystkich nocnych marków błądzących wśród cieni kochana Jaine Love ma mniej znany kawałek, mało znane grupy. Oto Slave to Love zespołu Lords of Acid. Nie daje się zniewolić żądzy… nie tej nocy przynajmniej.
I w radiu popłynął kawałek muzyczny, po którym Jaine odezwała się.- A ja się żegnam z wami moi kochani. Spotkajmy się znów razem jutro… i niech dzisiejszy krwawy księżyc upłynie wam spokojnie. Cóż.. krwawy przynajmniej z mojej perspektywy.

- Czy ta babka to ghul? - zapytała.
- Ech… nie…ona jest… powiązana z McElroyem. Pamiętasz go? On dał ci sztylet.- odparł William i wydawało się że to pytanie było wyjątkowo mało komfortowe dla niego.
- Ktoś w końcu chciał mi dać ten sztylet? - postanowiła nie pytać dalej o nią.
- Są parą. Więcej nie wiem.- powiedział Toreador zaskakująco szybko i zaskakująco… nieszczerze.
- Jestem tu tak niegodna, że ukrywasz coś przede mną? - westchnęła - Tylko maskotka dla was?
- Za krótko tu jesteś. To spokojna mała mieścina na uboczu i jeśli tego nie nauczyły seriale, to ja cię oświecę. Takie mieściny skrywają wiele sekretów. - odparł pół żartem pół serio Kainita.
- Nie jedynie tutaj tak mnie widziano. Tylko Cyril umie zobaczyć wartość, choć dla siebie! - uniosła głos.
- Cóż… nie wiadomo jeszcze czy zostaniesz tu na stałe, czy może wyjedziesz następnej nocy.- odparł spokojnie Blake i uśmiechnął się. - Masz czas… nie musisz wszystkiego wiedzieć od razu.
- Wątpię, że wyjadę tak szybko. - mruknęła - Bo na to czekam.
- Cierpliwi będą nagrodzeni.- odparł enigmatycznie William i wjechali już na główną drogę kierując się do siedziby Toreadora.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline