Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-05-2022, 19:30   #18
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


- … skup się. Pozbądź ludzkich nawyków i instynktów. Umysł ponad ciałem! - i łup w czaszkę, a potem w żebra. Mocne ciosy gazrurką. Ból otępiający, pękające żebra. To że do jutra się zagoi, nie było pocieszeniem. Jutro znów zostaną połamane. Sytuacja jak z mitu o przykutym Prometeuszem i orle wyjadającym mu wątrobę. Tylko czemu to Garry musiał być tu “orłem”?!
Łup, ból i kolejne porady. Ech, jakby wiedziała na co się pisze uznałaby, że oferta Gangrela nie była tak hojna. A jego tłumaczenia miały więcej wspólnego z bzdurkami New Age niż rzeczywistością.
“- Widzisz, musisz zrozumieć że jesteś martwa… ale musisz zrozumieć to na poziomie instynktu. Twoje ciało jest twarde samo z siebie. Czas byś w to naprawdę uwierzyła. A wtedy będziesz naprawdę wytrzymała.”- tyle było w kwestii teorii upitego narkotykami hippisa. Ann wątpiła, by jakiś inny Kainita zgodził się z jego wykładnią tej zdolności, ale… Garry sam był dość odporny. A przynajmniej tak twierdził. Ann nie miała się okazji przekonać, ale miała okazję podpytać Dukesa. A Brujah potwierdził to, a także dodał coś od siebie.
Garry co prawda nie lubił walczyć, ale nie oznaczało to, że nie umiał. Ponoć brał udział w jakiejś wojnie jako śmiertelnik. I jako weteran wojenny i wampir, w kolejnej. Detali Larry nie znał, ale widział ponoć dwa purpurowe serca które Garry trzymał gdzieś w postaci pamiątek z dawnych czasów.
Więc… przyjeżdżała tu co noc i robiła za worek treningowy w nikłej nadziei, że kolejnej nocy się czegoś nauczy. Oby…


Po trzech nocach nastąpiło kolejne zebranie. Główną atrakcją miałoby dołączenie do miejscowej społeczności nowej Ventrue. Tą została oczywiście Patty zmieniając imię na Miracella. Nie było w tym nic dziwnego, niewątpliwie Lukrecja od dawna szykowała potencjalną kandydatkę na nową Kainitkę. I tylko czekała okazji. Z pewnością Ventrue bardzo cierpiała nie mając kim pomiatać, skoro była jedyną przedstawicielką swojego klanu w domenie Stillwater.
Odbyło się to tak samo jak w przypadku Ann. Tyle że tym razem to caitifka siedziała na jednym z krzeseł ustawionych dookoła neonatki stojącej pośrodku starszyzny i przed samym Księciem. Nikt też nie zapytał Ann o zdanie na temat przyjęcia Miracelli (dawniej Patty) do miejscowej społeczności. Nie była primogenką mimo, że była wszak jedyną przedstawicielką swojego… “klanu”. Niemniej i tak było lepiej niż w Nowym Jorku, tam jej przynależność do społeczności Kainitów była w ciągłym zagrożeniu. Klanowe wampiry czasami pozwalały sobie na ryzyko napaści na kundla. W końcu kto stanąłby w ich obronie ?
W Nowym Jorku nie uczestniczyłaby w takim obrzędzie.

A potem nie rozpoczęła się karciana bibka, tak jak ostatnio. Powodem był bowiem jeniec. I to co Lukrecja wydobyła z niego.
- To nie była wyprawa do Nowego Jorku. Planowali działać tutaj, w naszej okolicy. Nie przyszli też zadzierać z Camarillą, to była tajna misja. - widząc powątpiewające spojrzenia, primogenka Ventrue sprecyzowała.- Tajna jak na sforę Sabatu. Przybyli z okolic Montrealu, przysłani przez biskupa Benezrie’go. Mieli znaleźć kogoś… członka Sabatu, który… urwał im się ze smyczy.
Tu spojrzenia Lukrecji, Garry’ego i Williama spoczęły na księciu Stillwater.
Ten zachowując kamienny spokój spytał. - Czy jeniec zna imię owego… renegata?
- Nie. Te informacje znane były jedynie przywódcy i księdzu sfory. Obaj polegli, gdy napotkali sforę rozwścieczonych wilkołaków. Sytuacja szybko wyrwała się spod kontroli mimo prób kapłana do zażegnania walki… wiadomo… Sabat.- wzruszyła ramionami Lukrecja.- Szef i ksiądz zginęli, wraz z kilkoma Sabatnikami i ghulami. I sfora postanowiła gdzieś się zaszyć, by wylizać rany i pozbierać się po walce.
- Cóż… dwie dekady minęły odkąd…- wtrącił Garry, a Toreador dodał krótko.- Las Vegas. Z tamtym stron wywodzili się ostatni zabójcy i poprzedni, i ci jeszcze przed nimi. Poza tym... sfora? Trochę za dużo by kogoś ubić… i za mało elitarnie.
- Nie przybyli by zabić. Przybyli by schwytać żywcem. - ocenił Larry drapiąc się po głowie. - To była obława.
- Czyli on żyje, ten jeniec? - zapytała tymczasem Nadia spoglądając to na Lukrecję, to na Joshuę, to na Williama. - Nie, żebym tego nie przewidziała. Wypada więc powiadomić was, że przedsięwzięłam odpowiednie… kroki.
- Zdajemy sobie z tego sprawę.- odparł Książę i wzruszył ramionami. - Augusto raczył nas uprzejmie powiadomić, że przyśle swojego przedstawiciela w celu rozwiązania tego problemu.
- To nic osobistego. - odparła spokojnie Tremere.- Po prostu trzymałam się wypracowanych przez wieki praw i obyczajów. Bez nich świat nasz popadłby w kolejny chaos.
- Oczywiście.- odparł zadziwiająco ciepło Joshua. - Nie mam ci tego za złe Nadieżdo.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-05-2022 o 19:49.
abishai jest offline