Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-06-2022, 19:57   #19
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



Uderzenie.
Kolejne złamanie.
Pęknięta kość.


Ann już przestała liczyć, ile razy Garry uszkodził jej ciało. Początkowo może to miało znaczenie. Przynajmniej zapoznawało to ją z każdym bólem obrażeń, jakie cierpiała. Narządy wewnętrzne wielokrotnie musiały zostać przemienione w koktajl. Nigdy wcześniej takiej fizycznej traumy nie zaznała...

Najgorsze, że nie sądziła, iż uczy się czegokolwiek. Wyjaśnienia Gangrela brzmiałyby jak bzdura przygotowana na kolanie, gdyby Garry w nią nie wierzył. Pewnie w jego łbie zadymionym marychą i utaplanym w innych środkach upiększających życie, miało to sens. Ann go nie widziała...

A jednak przychodziła ciągle.
Może w końcu czucie w ciele ją opuści samo...



Ann zacisnęła palce na rancie siedziska. Przewróciło jej się w żołądku...
Nie wiedziała czy bać się, czy radować.
- Czy wiecie kogo Augusto wysyła? - zapytała siląc się na jak najbardziej neutralny ton, patrząc po Nadii i Joshui.

Istniała szansa, że wysłany skojarzy ją z kundlem łażącym przy Cyrilu... O ile Augusto nie wykopał samego Cyrila, żeby mu zrobić nieprzyjemność podróży do Stillwater, a wtedy stary wampir nie będzie w dobrym humorze, wysyłany jak chłopiec na posyłki.
- Nie wiemy. Może nawet jeszcze nie wyznaczył. - przyznał Joshua drapiąc się po karku.
- Niemniej na podstawie, tego kogo stary primogen pośle będzie można łatwo wywnioskować jak traktuje tą sprawę. Jeśli kogoś ze swoich przybocznych, to to ważna kwestia. Jeśli jakiegoś nowicjusza w klanie.- tu Lukrecja spojrzała na Nadię. - To będzie oznaczało, że przeceniłaś znaczenie owego jeńca. Tym bardziej, że to nie żaden renegat Tremere… a zwykły Panders.
- Panders? - zapytała Ann - Jaki to Klan? Camarilla nie ma takich?
- Pandersi… cóż… są jak ty. Tak Sabat nazywa swoich bezklanowców.- wyjaśnił William cicho. A Joshua dodał. - Choć mają kilka nieformalnych przydomków, w tym jeden bardzo celny. Mięso armatnie.
Ann nie odpowiedziała tego, co cisnęło jej się na usta. Nie tylko Sabat widział tak Bezklanowców... Dla wielu w Camarilli Caitiffy na nic lepszego się nie nadawały, niż żeby osłaniać "prawdziwe wampiry".
- Cóż... Jego ogień to była bardzo ostra broń, jak na po prostu mięso armatnie.
- Cóż… powiedział jak powstał i trzeba przyznać, że jego narodziny były… nietypowe. Nazywa się Charlie i miał być ofiarą złożoną w rytuale krwawej magii klanu Tremere, jak jego dwóch kumpli. Niemniej nim czarownik dokończył, to co planował… sfora Sabatu wpadła na teren rytuału, wybiła sługi i… samego czarownika. I dla zabawy nakarmiła krwią skatowanego Tremere umierającego śmiertelnika zmieniając go w Kainitę. Oczywiście przymusowy tatuś został osuszony i rozerwany na strzępy. - odparła Lukrecja z ironicznym uśmiechem.

- Trzeba przyznać, że dużo wycisnęłaś z tego jeńca. Najwyraźniej twoja moc dominowania nad innymi wzrosła ostatnio.- zadumał się Joshua, a Lukrecja prychnęła. - Ani trochę… Charlie nie potrzebował motywacji by mówić. Był świeżym nabytkiem i nie zdążył się zindoktrynować. Nie miał większego pojęcia o filozofii Sabatu, to była jego pierwsza misja pod opieką księdza sfory i… cóż… nie przejawia zbyt dużej lojalności do Sekty, która uratowała jego skórę.
- Wolał ratować własną skórę niż walczyć. - mruknęła Caitiffka - Jego atak na Larry'ego bardziej przypominał paniczne działanie. Był, cóż, absolutnie przerażony jak Larry rozbijał jak jajko łeb przeciwnika... chyba później Brujah ogniem w twarz dostał, bo się do niego zbliżał... Zrozumiała reakcja, tak szczerze.
- To prawda. Nie wydaje się być szczególnie fanatyczny. Robił co mu kazali i nic ponadto. Nie bardzo nawet rozumie stan w jakim się znajduje. Narodził się wszak kilka miesięcy temu, a wędrowne sfory nie są szczególnie dobre w tłumaczeniu takich kwestii.- Lukrecja zgodziła się z Ann. A Nadia spytała. - A kim był ten zabity Tremere?
- Nazywał się Jasper Devries i był społecznikiem, prowadził klinikę odwykową w Toronto. Charlie nie wie nic na temat jego kainickich powiązań i przynależności. Znał go tylko jako śmiertelnika, zanim Jasper zwabił go i jego towarzyszy na miejsce rytuału. -wyjaśniła Ventrue.
Dobrze, że prawdopodobnie Cyril nic takiego Ann nie będzie chciał zrobić...
- Kojarzysz takiego Tremere? - Ann spojrzała na Nadię.
- Nie… trzeba by powiadomić Klan w Toronto o losie ich członka, o ile oczywiście nie wiedzą o tym zgonie. - westchnęła Nadia wzruszając ramionami, po czym spytała Joshuę. - Co więc będzie z tym… Charliem?
- Na razie zostawimy go przy życiu. Nie ma co go ubijać nim przybędzie wysłannik Augusto. Poza tym może być jeszcze przydatny. - ocenił Książę Stillwater, ku niezadowoleniu Nadii. Ta jednak nie pozwoliła sobie na wybuch agresji.

Caitiffka spojrzała na Nadię.
- W sumie... on chyba jest na pewno Tremere? De facto zmieniła go krew z Camarillli... Nie masz ochoty adoptować? - zapytała niewinnie.
- Chyba sobie żartujesz… to anarch w najlepszym wypadku. Nienauczony trzymania się zasad, chaotyczny… niewątpliwie rewolucjonista, który sprowadz… - zaczęła mówić Nadia, ale William jej przerwał. - Chyba przesadzasz moja droga. To prostu nieszczęśliwa duszyczka która, przez przypadek została przemieniona. A nie agent chaosu.
Tremere zmrużyła oczy i dodała. - Ty nie wiesz co takie zagubione duszyczki mogą wywołać. Niech no tylko znajdzie się płomyczek, który ten ogień rewolucji.
- Ta duszyczka przynajmniej wie kto ją Stworzył. To nie jest taki... prawdziwy... Bezklanowy. - zamyśliła się nad tym Caitiffka - No i przecież woli być grzeczny, anarcha by Lukrecja inaczej traktowała.
- Dla niego Tremere to pusta nazwa. Wie mniej o tym klanie niż ty. - wyjaśniła Ventrue. - W ogóle wie mniej o Kainitach niż ty…

- Dobra, coś jeszcze nam zostało do omówienia? O właśnie…Garry.- stwierdził Joshua zerkając na Gangrela.
Ten pokiwał głową mówiąc.- Wilkołaki potwierdzają, że jakieś wampiry pojawiły się na ich ziemiach i wkurzona na świat młodzież spuściła im manto, tracąc co prawda jednego członka. Mają jeszcze jedną sprawę do nas…
Książę potarł czoło pytając. - Jaką to?
- Interes… bo widzicie Uktena mają swoich wojowników i filozofów, i magów, i… innych. Tropicieli mają nawet, ale nie złodziei i hakerów. I chcą… wynająć kogoś z nas do złodziejskiej roboty. Wejście na teren kopalni, dostanie się do ich serwerów, podwędzenie plików. Obiecują za to coś w zamian.- wyjaśnił Garry.
Ann spojrzała na Nadię wyczekująco. Wyraźnie.
- Czemu nie? Chciałabym jednak wiedzieć czemu nie zrobią swojego wyskakiwania z Umbry? - zaciekawiła się Tremere.
- Najwyraźniej nie mogą tego zrobić na terenie kopalni. Jakiś trujący wpływ Żmija… sprawia że nie da się przejść tam z Umbry.- wzruszył ramionami Gangrel, a Joshua dodał.- Powiedz że przemyślimy to. Nie możemy wszak puścić Nadii samej.
- Nie wiem czy Larry by tam się nadawał... - mruknęła Ann.
- Ja wiem, że z pewnością, by się nie nadawał. Larry i koronki nie pasują do siebie. A włam na korporacyjny teren to koronkowa robota. Nie mamy tam wpływów, by zatuszować wszelkie wpadki. - wyjaśnił Joshua.
- Jeżeli wystarczy wejście niezauważonym... to mogę... - spojrzała na Nadię.
- No to mamy parkę… Garry, przytrzymaj ich w niepewności przez jakiś czas by byli gotowi porządnie zapłacić i pójdzie Nadia jeśli zechce, Ann i ty jako osłona i łącznik z Wilkołakami. - zadecydował Joshua. - Macie moje błogosławieństwo na tą akcję.
- Czemu nie.- odparła Nadia zgadzając się.
Ann była zadowolona. Przynajmniej lania uniknie tej nocy…




Caitiffka odczekała, aż będzie mogła złapać Joshuę na osobności żeby móc z nim porozmawiać. Stanęła przed wampirem, zastanawiając się jak bardzo szalona wydawałaby się taka sytuacja w Nowym Jorku. Kundel i władca domeny w luźnych stosunkach…
- Posiadasz dużą wiedzę o Sabacie, Książę. - Ann wiedziała o przeszłości Joshui, ale nie czuła się na tyle pewnie, aby wprost z tym wyskakiwać - Czy mogę… zapytać o kilka rzeczy… z nim związanych? - zaryzykowała badając reakcję Joshui.

Cyril za dużo o Sabacie nie chciał Ann mówić. O Camarilli też mało, ale prawie nic o Sabacie. Próbowała go ubłagać, jako że ta sekta była odpowiedzialna za śmierć Ann i gdzieś tam były odpowiedzi, jakich Caitiffka pragnęła, jednak Tremere był nieprzejednany. Dopiero w Stillwater Ann zaczęła otrzymywać jakiekolwiek informacje.

- Cóż… moja wiedza może być lekko… przeterminowana.- odparł Kainita przyglądając się Ann.- Mimo naszej ostatniej akcji, nie jesteśmy na bieżąco z poczynaniami Sabatu i ich obecną hierarchią. A tam wymiana kadr bywa bardzo dynamiczna.
- Chcę wiedzieć raczej podstawy... Chyba. - patrzyła zakłopotana - Często Sabat... masowo przemienia? To norma?
- Są bardziej chętni niż my do takich masowych przemienień, lecz raczej stosują je przed akcjami bojowymi. Kainici powstali podczas takich masówek zwykle nie dożywają trzeciego zmierzchu. Jeśli nie pozabijają się tuż po przemianie, to są pędzeni na szeregi wojowników Camarilli jak piechurzy podczas wojny secesyjnej. I giną dziesiątkami. - wzruszył ramionami Smith. - Sabat może uważać się za istoty szlachetne, ale bywa równie bezwzględny i bezlitosny co Camarilla.
- To ktokolwiek przeżywa? Czy ma być jednorazowy? Zdarza się, że przeżyje ktoś?
- Przeżywa wielu, zwłaszcza jeśli Sabatowi się powiedzie i rozgromią Camarillę na ich podwórku. Wtedy reszta niedobitków staje się naprawdę częścią Sabatu. To coś jak chrzest wojenny. - wyjaśnił Joshua.- Gorzej jest jak Sabat skrewi, wtedy poraniona Cama ściga bezlitośnie każdego Sabatnika, bez względu czy robił on za mózg, mięśnie, czy był tylko bezrozumnym psem przeznaczonym na chwalebną śmierć w boju.

- Nie wiem co jest chwalebnego w drugiej śmierci... - westchnęła - Sabat ma te same klany co Camarilla, tylko... hm... gorsze?
- Niezupełnie. - Joshua nachylił i szepnął cicho jakby zdradzając ważny sekret.- Sabat w większości ma… te same klany co Camarilla. Rzecz w tym, że kiedyś w średniowiecznej Europie nastąpił bunt młodszych wampirów, który wywrócił zastany porządek i ówcześni Kainici podzielili się. Część Brujah stanęło po stronie Camarilli, część po stronie Sabatu. To samo z Ventrue, Gangrelami czy Toreadorami. Klanem który całkiem stanął po stronie Sabatu była Lasombra… oraz Diabły. Ale z tego co słyszałem, Diabły do dziś rzadko odwiedzają USA. Wolą Europę.
- Mówiłeś o nich przy akcji. Nie znam tych Klanów.
- Tacy szeregowi Sabatnicy… też nie.- zaśmiał się Joshua i wzruszając ramionami dodał. - Sabat jest bardziej dziki, bardziej oddający się pierwotnym instynktom Bestii tkwiącej w nas. Ale nie jest bezmyślny. Lasombra są sercem i umysłem Sabatu. To oni najczęściej planują akcje, to oni indoktrynują nowo przemienionych. O samych Lasombrach nie wiem za dużo… potrafią manipulować cieniami, co może robić wrażenie… zwłaszcza, że jest to ich popisowa sztuczka nieznana szerzej wśród innych klanów. O samych Diabłach… wiem niewiele. Tzimisce, bo tak siebie zwą, to potężni czarownicy… równi sile Giovanni czy Tremere. To rzeźbiarze ciał tworzący straszliwe abominacje, które czasem wspomagają Sabat w walce. Niemniej… ciężko jakiegoś Diabła spotkać osobiście. Raczej nie czują potrzeby narażać się w boju i musisz stać wysoko w hierarchii Sabatu by z jakimś pomówić.
Ann wyraźnie zastanawiała.
- Czy te Klany pojawiają się na masowych Przemianach?
- Patrzysz na to z perspektywy Camy. Zbyt formalnie. - odparł z uśmiechem Joshua.- Masowe przemiany robi sfora taka jaką wybiliśmy. Razem. Jeśli ma w szeregach diabła, to parę diabłów powstanie, jeśli Lasombrę… to parę Lasombr też.
- I tacy są tylko Sabatem?
- Sabat, Camarilla, Anarchy… to frakcje polityczne. Możesz odziedziczyć po krwi rodzica jakieś moce, ale ostatecznie ty sama określasz swoją przynależność. - wyjaśnił cicho Smith.

- Mm... - Ann nie była szczęśliwa - Czuję się dobrze, bezpiecznie z cieniami... - szepnęła do Joshui.
- To Stillwater, my się nie przejmujemy takimi detalami. - odparł żartobliwie Joshua i wzruszył ramionami. - No… może poza Nadią, ale dopóki nie zaczniesz ciskać krwawą magią na prawo i lewo to ją twoje cienie mało obchodzą.
- Tu może i nie obchodzi to... Ale w Nowym Jorku to co innego. I ktoś stamtąd przyjdzie.
- No i co z tego. Tu ja jestem Księciem i tutaj ja stanowię prawo.- odparł dumnie Joshua. - I William może potwierdzić, że władca Nowego Jorku szanuje moją pozycję.
- Dlaczego? - wypaliła i zaraz się poprawiła - Czemu się z tym zgodzono? Wiesz Książę... Uprzedzenia...
- Stare pakty i jeszcze starsze prawo. Camarilla opiera się na regułach, które czasem można naginać, ale nigdy łamać. - wyjaśnił Joshua. - To umiłowanie porządku odróżnia ją od Anarchów i Sabatu. A poza tym.. owe stare pakty są pomiędzy mną zawarte a księciami Nowego Jorku. Obecny również je potwierdził i jeśliby Augusto wpadł tu z bandą czarowników by narobić zamieszania, to na jego zadek najechałby szeryf Nowego Jorku z grupką pomocników by wyegzekwować karę za takie zachowanie.
Więc Joshua był taki stary?!
- Uhm... Widzę, że wiekiem większość tu się wybija...
- No cóż… wszyscy u władzy mają co najmniej dekadę lub dwie na karku. - odparł z uśmiechem Smith.- Lub kilka. Z czasem będziesz zyskiwała na potędze. To naturalny proces i darwinizm w czystej postaci. Albo staniesz potężna, albo zginiesz.
- Albo jakieś setki... - ile oni wszyscy mają?! - Sama mam z dwie dekady, więc... - Ann wyraźnie była teraz awe struck... a może strach odczuwała?
- Nie planujesz chyba już swojego pogrzebu, co? W Stillwater możesz trochę dłużej i spokojniej pożyć. Sabat jeśli już atakuje to na wielkie miasto. Taka pipidówka jest ignorowana przez sfory. Zwłaszcza, gdy można przy okazji wejść w paszcze wilkołaków.- wzruszył ramionami Smith.
- Wcześniej też nie planowałam. A tu nie mogę zostać... Wrócę do Nowego Jorku. - powiedziała z tłumionym wstydem.
- Na razie ciesz się tym co tu masz, a co będzie dalej… też nie spodziewałem się że zostanę Księciem… i to Camarilli. - wzruszył ramionami Smith i pogłaskał po głowie Ann. - Wszystko przed tobą dzieciaku.
Ten gest przypominał Cyrila...
- To, co będzie dalej... zależy od kogoś innego.
- Hmm… nie wiadomo co przyniesie los. - Joshua miał na ten temat inne zdanie.
Ann nie była przekonana.

- Czy... będzie nie tak, jak zapytam o to jak się robi wampira?
- Pod warunkiem, że sama nie skorzystasz z tej wiedzy, bez pozwolenia Księcia. Camarilla bardzo tego nie lubi. - zadumał się Joshua.- Choć dziwne że sama tego nie zauważyłaś, wszak opisałem jak powstał Charlie. Odsączony z własnej i nakarmiony krwią zabijanego Tremere. Tak powstają nowi Kainici. Pozbawieni własnej i nakarmieni krwią swojego stwórcy stają się wampirami Klanu z którego pochodzi rodzic. To jest rytuał przeistoczenia.
- Nie zostało wspomniane o odsączeniu. Samo danie krwi martwemu nie wystarczy czy umierającemu?
- Wystarczy jeśli chcesz zyskać ghula, który ma jeszcze dług wdzięczności za uratowanie życia. Nie… by stworzyć Kainitę, trzeba człowieka zaprowadzić do wrót śmierci i stamtąd zabrać.- stwierdził z uśmiechem Książę.
- Nie planuję potomka. To byłoby... niepotrzebnie okrutne. Bezklanowcem zrobić...
- Wielu ghuli by się z tobą nie zgodziło.- odparł filozoficznie Joshua i skinął głową.- Poza tym… jest chyba niewielka szansa, że twoja krew stworzy coś słabszego niż caitif. Ostatnie pokolenia wydają na świat cienkokrwistych. Dziedzictwo Kaina traci znacznie na mocy w dalszych pokoleniach.

- Chyba... to mi nie groziłoby. - odparła niepewnie.
- Nie wiem. Szczerze powiedziawszy te teorie związane z pokoleniami i tego jak one są liczone. - wzruszył ramionami Joshua. - To dobre dla kronikarzy klanów. Ja się tym nie interesuję.
- Słyszałam, że Sabat lubi wypijać inne wampiry z powodu tych rzeczy. - próbowała poskładać jakoś te strzępy informacji, jakie wyrwała od Cyrila, ale raczej blisko tych o wodnistej krwi nie była.
- I dzielić się krwią między sobą też w celu wzmocnienia więzi. I tak… ten proces wypijania krwi i zabijania Kainity nazywa się diabolizacją i jest zakazany w Camarilli.- przyznał Brujah.
- Oni łapią kogoś i razem go piją? - zapytała zdezorientowana.
- Wiesz… różnie to bywa. - odparł wymijająco Książę.
- To… - była zdezorientowana - Czemu my w Camarilli tego nie robimy? Jeżeli to więzi zacieśnia? Mniej byłoby konfliktów…
- Wypijanie innego Kainity to więcej niż zabicie go, to dosłownie pożarcie jego duszy. Coś to takiego to tabu, no i… zdarza się ponoć że taka silna osobowość po pożarciu wcale nie ginie, tylko zagnieżdża się w tobie i powoli próbuje zdominować i zająć twoje ciało. Przynajmniej tak twierdzi William. - wyjaśnił Joshua sam chyba jednak nie do końca w to wierząc.
- Mam nadzieję, że to bzdura… To pożarcie duszy… - w tym momencie Ann wyglądała, jakby się pochorowała.
- Nie… to akurat jest prawda.- przyznał Joshua i dodał wzruszając ramionami.- Po prostu nie wierzę w to, że tak pożarty Kainita może przetrwać proces i… potem próbować opętać swojego zabójcę. Brzmi to trochę jak bajka którą opowiada się młodym Kainitom, by tego nie próbowali.

- Książę… tak między nami… - zniżyła głos odważywszy się zapytać - Zrobiłeś tak kiedyś…?
- Byłem blisko… raz… ale nie. Nie unicestwiłem tak żadnego Kainity. Trzeba uważać by nie wpaść w szał… bo wtedy najczęściej zdarzają się takie wypadki.
- Przed Camarillą też nie? - zaryzykowała.
Joshua zamarł na moment i spojrzał zaciekawiony.
- Jakie to plotki słyszałaś na mój temat?
- Że odeszłeś z Sabatu i dali ci Stillwater… - zaczęła się obawiać, że ją uderzy.
- Z Sabatu się nie odchodzi. Z Sabatu się ucieka lub Sabat się zdradza.- wyjaśnił Książę i wzruszył ramionami. - No cóż… nie jest to jakiś wielki sekret. Ale myślałem, że już o tym zapomniano. To prawda… byłem w Sabacie, słyszałem opowieści, poznawałem ideologię i… cóż, zdradziłem… bo Sabat się myli, bo Sabat głosi jedno ale czyni drugie. I choć udaje że różni się od Camarilli, to jest odwrotną stroną tej samej monety. Tylko tą gorszą…
Wzruszył ramionami. - Diabolizowanie daje moc, potęgę… dlatego nawet Starsi Sabatu starają się ograniczać i kontrolować te praktyki. Nikt kto ma władzę, czy to w Camarilli czy w Sabacie, nie lubi niespodziewanej konkurencji.
- To… Ci z masowej przemiany… mogą mieć power boost?
- Ci z masowej przemiany są ledwie zwierzętami, psami gnanymi do przodu przez prawdziwy Sabat. Jeśli mają jakiś dopalacz, to nie jest on specjalnie potężny.- wyjaśnił Joshua.- Rzadko potrafią korzystać z jakichkolwiek nadnaturalnych zdolności. To przychodzi później, gdy już się opanują, gdy będą mieli czas by oswoić z nowym nieżyciem.
- Jaki mógłby być powód, że Sabat kogoś tak zmienionego… eee… zgubił? Tuż po przebudzeniu… - w końcu zapytała.
- Dowolny…- zaśmiał się Joshua i wsuwając dłonie w kieszenie spodni dodał.- Biedacy stworzeni w takich masówkach mało kogo obchodzą. Oni mają zginąć, najlepiej zabierając ze sobą kogoś z Camy… jeśli jakiś przeżyje i go odnajdą, to zostaje dołączony do Sabatu gdyż przeszedł chrzest bojowy. Jednak nikt nie sprawdza czy ktoś przeżył i nikogo nie obchodzi czy ktoś taki się zagubił. Zresztą większość takich skołowanych Kainitów i Kainitek ginie potem w pazurach wilkołaków lub z rąk Camarilli, gdy nie wiedząc nawet o tym, złamią Maskaradę.

- Kiedy był ostatni szturm na Nowy Jork?
- Nie wiem… kilka lat temu? Taki większy? Nie każdy szturm idzie od naszej strony.- zadumał się Joshua wspominając. - A my tam… to znaczy większość z nas, nie żyje plotkami z Nowego Jorku.
- Kiedy tam się pojawiłam, sprzątali po Sabacie. Chyba więc jakąś walka była dwadzieścia lat temu.
- Hmm… możliwe.- przyznał Joshua i dodał. - Nowy Jork to cenna domena, więc nic dziwnego że walka o niego jest intensywna. Co innego Stillwater, o to nikt nie chce walczyć.
- Żałujesz?
- Czego mam żałować?- zapytał Joshua.
- Że o Stillwater tak nie walczą. Larry by był szczęśliwy.
- Larry może i tak, ale ja się już dość nawalczyłem w życiu i nieżyciu… dość napatrzyłem na trupy. Wiesz, że w naturze Brujah jest także idealistyczna nutka? U mnie ten aspekt mego klanu jest silny. U Larry’ego zaś… agresja. Za łatwo poddaje się Bestii w nim drzemiącej. Dlatego tu trafił, a nie z powodu zabójstw. Ktoś w Nowym Jorku liczy, że Larry nauczy się samokontroli, ale marne szanse na to. - zadumał się Książę.
- Pawlukow chyba chce by Larry mógł być napuszczony na tych, co chce z nich oczyścić miasto… - skrzywiła się.
- Pawlukow… taaa… trochę niefortunnie, że to on jest Primogenem. - przyznał Joshua wzdychając.
- Gdyby Książę Nowego Jorku nie trzymał go za pysk, to Pawlukow by zagryzł bezklanowych i cienkokrwistych w krucjacie na całe miasto... - mruknęła - Pewnie dzięki niemu lepiej unikać Brujah w NY... Na wszelki wypadek. Gangrele są nerwowe, ale nie zaatakują, bo zajmujesz miejsce w przestrzeni. Jeżeli jest w tym Primogenie idealistyczna nutka, to chyba jest ona z krwi elementu, jakiego nie chce. - przesunęła dłonią po grzywce - Najemnicy Brujah są tą bardziej opanowaną częścią twojego Klanu, Książę. Temu też byłam... zaniepokojona... że Brujah jest tu Księciem.
- Pawlukow to z natury twardy komunista… a może faszysta? Czerwony faszysta, tak go nazwijmy. - zaśmiał się Smith i wzruszył ramionami. - Może ktoś go w końcu strąci z jego tronu, oby. Niemniej nikt go nie lubi, więc o władzy absolutnej w mieście może tylko pomarzyć.

- Widziałeś kiedyś władcę Nowego Jorku, Książę? - zapytała zaciekawiona.
- Od czasu do czasu go widuję. Współpracujemy razem… nasze domeny są obok siebie, a w dzisiejszych czasach podróż na duże odległości nie stanowi już problemu. No i mamy telefony. - dodał z uśmiechem.
Caitiffka przysunęła się, wyraźnie zainteresowana. Jak ciekawe wszystkiego małe stworzonko.
- Jaki on jest?
- Czarujący oczywiście. - odparł Brujah i dodał wyjaśniając. - To rasowy Ventrue, przystojny i szarmancki, trzymający nerwy na wodzy i znający savoir-vivre. Wszystkie te plotki jakie o nim słyszałaś na ulicy są zapewne prawdziwe. Ale nie jest to sadystyczny maniak i furiat. Tylko kalkulujący na zimno socjopata.
- Czy to lepiej?
- Z pewnością dla niego. Ale i dla miasta. Bądź co bądź, trzyma Pawlukowa na smyczy i nie pozwala Tremere się rozpanoszyć. I powstrzymuje ambitnych szeregowych Nosferatu i Malkavian przed rzuceniem się sobie do gardeł. - wzruszył ramionami Brujah. - Jesteśmy potworami, więc dobrze jeśli ktoś trzyma nas w żelaznym uścisku.
- Nie tak go straumatyzowana Lukrecja opisywała…
- Dla każdego Kainity odsłania inną twarz. - zaśmiał się Smith.- Poza tym, dlaczego miałby być miły dla kogoś, kto spiskował przeciw niemu?
- Według niej to zwykły psychopata rodem z najbardziej obrzydliwych horrorów...
- Hannibalem Lecterem jeśli już…- wzruszył ramionami Brujah.
- Ona tutaj zawsze taka była? Nerwowa, mówiąc delikatnie, na jego temat?
- Nie wiem. Nie znałem jej, zanim przybyła do Stillwater. A większość z was nie przybywa z dobrym nastawieniem do sytuacji w jakiej się znaleźliście. - wzruszył ramionami Joshua.
- Ale już w Stillwater?
- W Stillwater zjawiła się jeszcze bardziej zastraszona. Miała napady paniki przed świtem. Bała się wchodzić do trumny.- wzruszył ramionami Joshua. - Z czasem jej przeszło, nieco.

- W sumie jak go nazywasz w rozmowie? Chyba nie "Książę". To byłoby... dziwne.
- Obawiam się, że to sekret. Może mało ważny, bo ma tylko dodawać mu tajemniczości, ale sama rozumiesz… to sekret. - zażartował Brujah.
- Teraz automatycznie będę snuła domysły, czasem możliwie kompletnie niepoważne. - podśmiewała się - Często się spotykacie, Książę? Chyba na pokera nie przychodzi.
- Od czasu do czasu… raz, dwa… do trzech razy na rok. Częściej dzwonimy. - wzruszył ramionami Kainita.
- Jak sądzisz Książę, kogo wyśle Augusto? Jeżeli chciałby po prostu zabić, to by chyba przekazał to Nadii?
- Augusto musi się liczyć z moim zdaniem na temat spraw dziejących się na moim terenie. Nie może tak po prostu nakazać wykonanie egzekucji na Kainicie który jest pod moją opieką. Nadia… ma wiele zalet, ale dyplomacja nie jest jedną z jej atutów.- wyjaśnił Smith.
- To Charlie liczy się jako wampir pod twoją opieką? Nie pojmany wróg?
- Jako mój zasób… moja własność. - doprecyzował Książę.
- Dziękuję za rozmowę, Książę. - Ann skłoniła się grzecznie. W Nowym Jorku to by bardziej było podszyte niechęcią i strachem. Tu nie czuła tego stresu - Ostrzegę, że Clyde przykleił się do Dziecka Lukrecji... a to może zakończyć się fajerwerkami, jeżeli przesadzi.
- Ileż można go niańczyć.- Joshua jakoś się tym nie przejął.



Powrót do domu Toreadora był... bardzo energetyczny. Ann wręcz tam wparowała, trochę nabuzowana wyprzedzając Williama, który wszedł zaraz po niej z zafrasowaną miną.
- Czy to prawda? - Ann wypaliła od razu, nie precyzując.
- Czy to prawda? Co jest prawda?- zapytał mężczyzna, nie bardzo wiedząc, o co wampirzycy chodzi.
- Że można zjeść duszę innego wampira i później on może zająć ci ciało. - zapytała.
- Tak… choć rzadko to jest krótkotrwały proces. Mówimy tu o latach zmagania się z wrogiem we własnym ciele. - wyjaśnił Toreador i zaciekawiony rzekł. - Czemu pytasz?
- Joshua mi powiedział o tym. Brzmi... Źle.
- Nie jest to tak częste. Tylko wyjątkowo silne osobowości mogą przetrwać zdiabolizowanie i zagnieździć się w głowie zabójcy. Acz… mamy inne problemy do omówienia.- Kainita skierował się do lodówki, by przygotować krwawe drinki.
- Mam się już niepokoić? - ciągle diabolizacja siedziała w głowie Ann, ale słowa Toreadora były zbyt niepokojące. Ruszyła za Williamem - Coś zrobiłam? - zapytała zaniepokojona. Nie byłby to pierwszy raz, gdy oskarżaliby ją o coś, czego nie zrobiła.

- Masz być ostrożna. - odparł Toreador wracając z drinkami.- Jak już ci wspomniałem teren kopalni jest miejscem które należy omijać z wielu powodów. Z których najważniejszym jest to, że obecni właściciele kopalni są… bardzo tajemniczy. I potencjalnie bardzo groźni.
- Mają ogień? Miotacze ognia?
- Prawdopodobnie coś gorszego. - zadumał się Blake podając jeden z drinków wampirzycy. - Otóż… jakiś czas temu kopalnię kupiło duże konsorcjum czy może jakiś fundusz. Osobiście to nie wyznaję się na tym biznesowym żargonie. Od tego mam opłacanych prawników. Niemniej… ci osobnicy kierują kopalnią gdzieś z daleka i… nie wiemy kim są naprawdę. Nadia pogrzebała i doszła do muru. Lukrecja okręciła sobie dyrektora kopalni wokół palca i… cóż, jest on tylko miejscowym zarządcą. Niewiele wie o swoich panach. Poruszyłem moje kontakty wśród nowojorskich Nosferatu i… z tego grzebania wynikło kilka wniosków. Po pierwsze żadne wampiry z Camarilli czy Anarchów nie maczają tu palców. Możliwe że to Sabat, ale… - wzruszył ramionami William.- … modus operandi do nich nie pasuje. Giovanni uprzejmie zaprzeczyli, by rodzina się w tym mieszała. Ale jednocześnie, całość dobrze zagmatwana i ukryta. Nadia nie odkryła co się kryje w tym kłębku, Nosferatu z Nowego Jorku, po długim grzebaniu odmówili dalszej współpracy, zwrócili zaliczkę i poradzili by to zostawić w spokoju. Mogli co prawda pogrzebać głębiej, ale… znasz powiedzenie o Otchłani?
- Może temu Nadia tak chętna. Tajemnica i Tremere. Oni nimi istnieją. - Ann zaczęła myśleć czy to i Cyrilowi by się przydało.
- Nadia uważa że to ośrodek Technokratów. To taka sekta magów, jedna z wielu sekt… jedna z większych sekt. - wzruszył ramionami Blake i wyjaśniał. - Na terenie kopalni jest wydzielona część terenu pod nietypową funkcję. Ośrodek Badawczy obejmujący kilka budynków i część szybów kopalnianych. Podobno szukają tam nowych złóż soli. Nikt z miejscowych górników nie ma tam wstępu. Pracujący tam badacze, ochroniarze i inni pracownicy nie mieszkają w Stillwater i nie przyjeżdżają do miasta. Nie można więc ich wybadać. To pewnie tam chcą uderzyć Wilkołaki.
- To może być... warte ryzyka. - upiła krwi - Nie sądzisz?
- Może… lub nie musi. Nosferatu odpuściły moje zlecenie obawiając się że strona przeciwna zdoła nie tylko odkryć fakt, że są sprawdzani, ale i… dotrzeć do samych Kainitów i ich sekretów. - wzruszył ramionami William i dodał. - Możliwe też że ryzyko okaże się większe.

- Może to pokaże, że ktoś nieuprawniony działa w domenie Joshui. Wątpię by był z tego szczęśliwy.
- Są siły na tym świecie, potężniejsze niż Książę na swojej domenie, siły które lepiej pozostawić w spokoju. - odparł melancholijnie William.- Zatopiona w bagnie piramida jest takim przykładem. I Joshua dobrze wie, że ktoś potężny mąci wokół kopalni. Wspominałem już, że Wilkołaki regularnie próbują dokonywać tam aktów sabotażu i ekoterroryzmu?
Spojrzał na Ann dodając. - W ich wyniku zginęło co najmniej kilku członków stada. I ani jeden akt terroryzmu z ich strony nie został zgłoszony Smithowi. Ani jednego śledztwa nie musiał tam przeprowadzać. Oficjalnie żadna wilkołacza napaść nie miała miejsca. A trupy jakie były ich wynikiem przepadały bez wieści.
- To czemu Książę tak spokojnie Nadię i mnie wysyła? - skrzywiła się - Już podpadłam czy to Nadii ma zabraknąć, a ja się napatoczyłam?
- Same żeście się zgłosiły. Tyle, że Nadia zna ryzyko. Ty nie. - odparł William i uśmiechnął się dodając. - I nie mówię ci tego wszystkiego po to, by cię odwieść od tego. Tylko żebyś wiedziała co cię czeka i cóż… była ostrożna. Garry postara się wytargować u futrzaków jak najlepsze warunki na tę misję dla was.
- Każda taka możliwość to szansa dla... mnie. - spojrzała w kieliszek - Nie zrozumiesz... - szepnęła.
- To prawda. Nie staniesz się potężna, uciekając przed wyzwaniami.- odparł ciepło Kainita upijając nieco krwi z kieliszka. - Jak ci się podoba bycie po drugiej stronie? Wśród wprowadzających nowego Kainitę do społeczności?
- Nigdy bym tego nie spodziewała się? To Ventrue. Nie oczekuję żadnej pozycji czy wyższości nad nią.
- Takie bzdurki jak pozycja zostaw dla snobów z NY. Tu wszyscy mamy podobną pozycję…- zaśmiał się William. - Jest nas mało i musimy na sobie polegać tak. jak podczas akcji w starym tartaku. Bo nie mamy pod sobą sług, którzy za nas będą brudzić sobie paluszki.
- A wyobraźmy sobie, że wracamy do NY. Nagle zmieni się wszystko. Teraz podpadnę, późnej zapłacę. - wzięła większy łyk.
- Masz rację.- przyznał się William i wzruszył ramionami dodając przyjaźnie.- Ale tym pomartwisz się później. Nie wiadomo, jaka wrócisz do Nowego Jorku. Garry już cię uczy, nieprawdaż?
- Tak. Próbuje moje nerwy zniszczyć. Jeszcze się mu nie powiodło, choć chyba każdą kość już złamał...
- Potęga rodzi się w bólu.- odparł żartobliwie wampir i dodał.- Ceń nauczycieli, bo ciężko o nich wśród naszego rodzaju. Wiedza jest zazdrośnie strzeżona.
- Nie odrzucam przecież. Cyril nie dałby aż tyle, co wy dajecie, choć rozmową. Ale to nie znaczy, że on nic nie daje! - szybko dodała.
- Nie wątpię.- skłamał gładko Kainita dopijając drinka, przeciągnął się i dodał.- Ja już się położę. Dla mnie to już była wystarczająco dłuuga noc, ale ty możesz posiedzieć jeszcze, jak chcesz. i nie zapomnij zmierzwić łóżka przed pójściem na nocleg. Gosposia przyjdzie zmienić pościel.
- Bez problemu. - dopiła drink - William... - odezwała się jeszcze - Czy ty nie lubisz Cyrila?
- Hmm… nie… Po prostu… dobrze go znam. - odparł enigmatycznie William, uśmiechając się lekko. - Może nawet… za dobrze.
- Nie wydajesz się popierać tego, co mówię o nim. Grzeczny unik stosujesz. - spojrzała przenikliwie - Co jest nie tak?
- Wiem, co przez ciebie przemawia. Widziałem to nie raz. Ba, sam byłem ofiarą więzi krwi.- uśmiechnął się smutno William. - Nie jesteś w stanie dostrzec Cyrila takim, jaki jest… widzisz go przez różową mgiełkę.
- Wiem co on mi daje. - zaprotestowała - Nikt inny opieki kundlowi nie da.
- Papa Roach zwykł dawać. - przypomniał jej Blake i machnął ręką. - Ale darujmy sobie ten temat. Cyril ma swoje zalety, ma i wady, jak każdy z nas.
- Nie zrobił mi nigdy krzywdy... a cena za opiekę, naukę i troskę - żadna.

W oczach Ann dało się zobaczyć gorące uczucie podobne trochę ludzkiej miłości, choć oblane czymś, czego nie powinna w nim zaznać. Bólem. Kłamstwem. Tęsknotą?

- Nie on to inny. Lub Ostateczna Śmierć. Bez Cyrila zostałabym zabita. Tak kończą bezklanowe i bezpańskie wampiry. - powtórzyła słowa Tremere - Cyril nigdy nie poddawał w wątpliwość, że jestem wampirem, co w Nowym Jorku jest kwestią niepewną dla zbyt wielu Spokrewnionych. Roach? Słyszałam go raz. Póki mówi i moc działa, póty jesteś oczarowany. Przestanie mówić... - pstryknęła palcami - Czar pryska i zostają brednie szaleńca. Tak łatwo odchodzi…
- Taki jest urok Papy Roacha.- przyznał z uśmiechem Blake i skinął głową. - Ale… nie powinnaś zbyt dużej wagi przywiązywać do słów wypowiadanych przez Kainitów. Ważniejsze są ich czyny i decyzje, jakie podejmują oni za zasłoną tych słów. Wiem coś o tym… w końcu jestem poetą.
- Czyny Cyrila są dobre dla mnie. Ma swoje cele, jasne, ale jednocześnie generują pozytywy dla mnie. - spojrzała Williamowi w oczy - Czuję się w tym związku szczęśliwa. Daje mi nieznane wcześniej uczucie. Jakiś spokój. Bezpieczeństwo. Poczucie, że kogoś jeszcze obchodzisz...
- Oczywiście, że to czujesz. Upojenie krwią jest jak miłość w płynie.- odparł ciepło mężczyzna, pogłaskał Ann po policzku mówiąc. - I jest to cudowna rzecz, nie pozwól jednak, by upoiła cię jak wino. To moja rada dla ciebie. No… chodźmy wypocząć i nie zamartwiaj się tymi kwestiami. Każdy z nas to musiał przejść.
- Załatwię nieporządek w pokoju. - odstawiła kieliszek i zaczęła się odwracać - Och. - ponownie spojrzała na Toreadora - Z kim ty byłeś w więzi?
- Najpierw z moim twórcą, a potem… z moimi… dziećmi. Ostatecznie… nie zakończyło się to dobrze ani razu. - odparł melancholijnie Kainita.
- Stwórca cię zmusił?
- Nie… sam chciałem. Tak jak Pa… Miracella… bardziej nawet niż ona. Kochaliśmy się. Naprawdę. I to bez więzi krwi. Zakochałem się w nim, zanim poznałem jego naturę, zanim posmakowałem jego krwi.- rzekł sentymentalnie Toreador i westchnął. - Ale to opowieść na długi wieczór na werandzie. Może kiedyś ci wszystko opowiem.
- Nie wiem, jak można kochać Stwórcę... - jeżeli Ann miałaby wskazać, kogo nienawidzi najbardziej... - Ale idź spać. Kiedyś o to pomęczę...



Mówić, że Ann była przerażona to nic nie mówić. Dramatycznie wręcz szukała Cyrila, nie wahając się nawet napaść na przypadkowego ghula, którego kojarzyła. Na szczęście ten faktycznie pracował dla poszukiwanego Tremere.
Dla uspokojenia sytuacji ghul zabrał wampirzycę do budynku, w którym Cyril rezydował, gdy musiał być oficjalny.
Polecił innym sługom sprowadzić szybko pana, jako że nabuzowana Ann zaczynała panikować... A panikujący Spokrewniony mógł być sporym problemem.

Tremere zjawił po przerażająco długiej chwili, nieszczególnie zadowolony z pojawienia się wampirzycy. Wszedł do pokoju, z obliczem wyrażającym kamienny spokój.
Caitiffka od razu podbiegła do niego na odległość dłoni i wyraźnie przerażona wyrzuciła słowa.
- To wypadek, nie chciałam, mamy problem, ratuj, nie karaj mnie!
Spanikowana ledwo akcentowała odstępy między słowami.
- O co chodzi?- odparł beznamiętnie Cyril przyglądając się dziewczynie bacznie, acz bez entuzjazmu.
- Ja... - bała się wypowiedzieć, ale w końcu wyszeptała - ...złamałam Maskaradę...
- Szlag. - Wampir nieco zbladł pocierając czoło dłonią. - Jak złamałaś?
- Nagrano mnie komórką, gdy jadłam... Nie wiedziałam, że tam ktoś jest!
- Co z nagrywającym cię? I gdzie jest ta komórka?- zapytał Tremere.
- Było dwóch... jednego dorwałam, nie wiem czy żyje... Ale nie on miał komórkę. Ten z komórką uciekł... Nie wiem gdzie!
- Dwóch? To brzmi… podejrzanie.- sięgnął do kieszeni i wyciągnął komórkę. Powoli wystukał numer i zadzwonił.
- VJ? Tu Cyril. Tak… mam robotę dla ciebie. Tak, standardowa stawka. Trzeba posprzątać po wypadku. Namierzyć komórkę i uciszyć właściciela. Wiem… nie zajmujesz się brudną robotą. Od tego mam koterię mi podległą. Wyślę do ciebie wampirzycę, ona tam wszystko ci wyjaśni. - powiedział.- Mhmm… myślę że tak, za pół godziny? Ok, wystaw mi rachunek i podeślij na adres zboru.
Odłożył komórkę dodając.- Poczekaj tu, przyjdzie tu do ciebie ghul i zawiezie pod wybrany przeze mnie adres. W środku mieszka VJ, to nosferatu zajmująca się hakerką. Powiesz jej wszystko co wiesz na temat tego wydarzenia. Ona ustali adres i wyruszysz z resztą swojej koterii posprzątać ten bajzel.
- Książę się nie dowie...? - zapytała drżąc.
- Może tak, może nie? Takie wpadki się zdarzają, to nie jest rażące naruszenie Maskarady. O ile oczywiście nie wyjdzie z tego większa afera. No i… dwóch osobników, może oznaczać, że nie było naruszenia Maskarady. To mogli być czyichś ghule, jacyś łowcy wampirów… kto wie.- wzruszył ramionami Cyril.- Tak czy siak VJ się dowie i wy posprzątacie wszystko. Trzeba będzie zabić ich obu. Zrzuci się to na porachunki gangów lub coś w tym stylu.
- Wiesz, że nie jestem... chętna zabijać...
- No i…? To nie ty będziesz zabijała.- wzruszył ramionami Tremere. - Samson nie ma takich skrupułów.

Ann wzięła kilka głębokich wdechów, których brać nie musiała. Młoda wampirzyca miała problem czasem z porzuceniem dawnych nawyków.
- Dziękuję... - niespodziewanie przytuliła się do Cyrila.
- Bez przesady… odpowiadam za ciebie przed Księciem.- odparł stary wampir wyraźnie nie wiedząc, jak się zachować w takiej sytuacji. I wyraźnie nie mając ochoty na fizyczny kontakt.
Problem, że Ann nie miała oporów. Wciąż pamiętała życie.
- Nie karaj mnie za to... - najwyraźniej ucieczka przed Tremere wciąż siedziała w pamięci, gdy wtulała się w wampira.
- Na twoje szczęście… nie mam akurat teraz czasu na wymyślanie kar dla ciebie i nie wiem jeszcze na ile ta sytuacja zaistniała z twojej winy. A na ile to jakaś pokręcona intryga moich wrogów. To wszystko za bardzo wygląda na kiepski scenariusz teatralny. - odparł Tremere.
Ann jeszcze chwilę poprzytulała się w wampira, wyraźnie odczuwając jakieś bezpieczeństwo w tej sytuacji.
- Ventrue nie będą szczęśliwi, że muszą sprzątać po mnie…
- Oni ciągle nie są szczęśliwi będąc u mnie w kieszeni.- wzruszył ramionami Cyril delikatnie, ale stanowczo odpychając Ann.
Dziewczyna nie protestowała, gdy zakończono ten pokaz uczucia.
- Jesteś na mnie bardzo zły...? - trochę skuliła się w sobie.
- Nie mam czasu być zły na ciebie. Mam sprawy do zrobienia, które ty przerwałaś. - spojrzał na zegarek.- I ty masz mało czasu… trop stygnie. Dobra, idę załatwić formalności. Przyjdzie szofer, zawiezie cię do VJ i… wiesz co masz robić.
- Tak jest, tak jest, nie zawiodę cię! Przysięgam!


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 21-06-2022 o 10:53.
Zell jest offline