"Rewolucja nie będzie nadawana", jakby tak nawiązać do amerykańskiego tytułu z lat siedemdziesiątych. Tyle że rewolucja, jaka marzyła się działaczowi Neosanacji w osobie Kornela Posłusznego, miała nie być ani nadawana, ani przeżywana. Rewolucyjne zapędy chłopaka prędko zostały ukrócone rządową obławą na komórkę paramilitarnych opozycjonistów (by nie powiedzieć terrorystów), w skład której wchodził i której działania organizował; później prędkim procesem (bo Alternatywa nie miała w zwyczaju przeciągać procesów swoich przeciwników politycznych) i w końcu zesłaniem do Czerska, gdzie gnił już trzeci rok. I chociaż takie, a inne karty rozdał los, to nie zdawały się one złamać ducha Posłusznego. Ba!, efekt był pozornie odwrotny, bo już i tak zradykalizowany adorator Marszałka zradykalizował się jeszcze bardziej, utwierdzając w swoich przekonaniach, a nienawiść jaką pałał do Alternatywy tylko zestaliła się jeszcze bardziej.
Łatka “czarnej owcy” zdawała się być permanentnie przyklejona do Kornela od formujących lat młodzieńczych; z tymże statusem krystalizującym się już w rodzinnym gronie (w kwestiach mniej lub bardziej znaczących, jawnych lub ukrytych), nabierającym konkretniejszych kształtów podczas studenckich eskapad (tatuaże, założenie punkowej kapeli, eksperymenty i liberalne poglądy) i wreszcie krzepnącym w szeregach Neosanacji (która siłą rzeczy egzystowała poza głównym nurtem społecznym). W końcu w samym Zakładzie Karnym w Czersku, gdzie Kornel odstawał od skazańców na wiele sposobów, od wyglądu poczynając. Bo gdzież tej wydłużonej i wychudzonej sylwetce, w której próżno było szukać fizycznej siły, było do większości kryminalistów odsiadujących tutaj wyroki. Chyba tylko status działacza Neosanacji - która
nota bene garściami czerpała z najświetniejszych pionierów terroryzmu, mogąc czasami zawstydzić nawet Irlandzką Armię Republikańską - działała na jego korzyść i nie skończył jako chłopiec do bicia (i do gorszych rzeczy). Tym, że do krwawych działań sam nigdy nie przyłożył bezpośrednio ręki, nie chwalił się nikomu. Kornel roztropnie pielęgnował taką, a nie inną reputację. Równie roztropnie wkręcił się też prędko do tego gangu, bardziej podpadającego pod “bandę odmieńców”, ale i tak. Lepsi oni, niż neonaziści czy inni szaleńcy.
I tak jak lubił się kryć za dominującą osobowością, jaką była “Zmora”, tak “Wiśnię” darzył szczerą sympatią, a “Królową” należytym szacunkiem. Gdzieś nawiązane zostały z nimi jakieś nici porozumienia, lub chociaż kruche partnerstwo, a już na pewno jako taka kordialność (co z tego, że być może jednostronna?). Sprawy miały się jednak o wiele inaczej z pozostałą dwójką, którą tolerował jedynie z przymusu, początkową otwartą wrogość z czasem zmniejszając “tylko” do otwartej niechęci. Zwłaszcza pod kierunkiem Dunina-Wilkosza, któremu Kornel zawdzięczał wyrok jaki wydał na niego sąd, okraszony nawet niesłuszną karą za szpiegostwo na rzecz Republiki Federalnej Niemiec. “Tumak” czerpał więc nieziemską przyjemność z wbijania byłemu już prawnikowi słownych szpil, sam fakt jego skazania uważając za oznakę kosmicznej sprawiedliwości czy też dowód na istnienie
karmy.
“Misery acquaints man with strange bedfellows”, cytując Szekspira.
I ich zgraja była tego najlepszym przykładem.
***
Wolność! Wolność i swoboda! Chociaż nie, nie do końca. Zaledwie przedsmak wolności, oportunistycznie wywalczony szaleńczą ucieczką jak najdalej od więziennych murów. Jak najdalej i jak najprędzej, niemal na oślep w egipskich ciemnościach, rozświetlanymi tylko odległymi błyskawicami. I krótki przystanek, wymuszony słabą kondycją większości obecnych, gdy zaskoczyło zasilanie awaryjne więzienia. “Tumakowi” taka pauza też była potrzebna, chociaż obyło się u niego bez zwracania tego, co więzienne kuchty miały czelność nazywać “jedzeniem”. Stał tylko zgięty wpół, z kościstymi dłońmi na kolanach i charczał. Pluł, rzęził i charczał. Płuca paliły. Kręciło mu się w głowie. Po części przez ten peleton, po części z uniesienia, jakie wzbudzała wizja wolności. Nawet cyniczny pesymizm odszedł chwilowo w zapomnienie, wracając jednak nader prędko gdy serce przestało już grozić wyrwaniem się z klatki, a płuca zaczęły wracać do normalnego działania.
-
Do-do-dobrze. Najp... Najpie... - Kornel wysapał, ścierając pot z czoła. -
Kurwa. Najpierw zmiana stroju, później wszystko inne. Lumpeks na razie musi nam starczyć.
Kornel przeciągnął się prędko z jękiem i, raz-dwa, szarpnął głową wte i wewte, z charakterystycznym dźwiękiem strzelających stawów szyjnych wypełniającym chwilową ciszę. A później, dla poprawki, strzelił każdym z długich palców po kolei, tym swoim irytującym zwyczajem.