Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2022, 16:49   #139
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Długi weekend powoli dobiegał końca. Im ciemniej się robiło, im bliżej szczytów gór na zachodzie zbliżała się blada, skryta za chmurami, tarcza słońca, tym bardziej pustoszały ulice miasteczka.

Wraz z rosnącymi cieniami rósł też strach. Lęk mieszkańców przed tym, co czaiło się w mrokach. Co wychodziło na polowanie po zmroku.

Tylko nieliczni domyślali się prawdy. Tylko nieliczni z kilkunasto tysięcznej społeczności Twin Oaks znali fragmenty mrocznej historii. Lub wydawało im się, że je znają.

Powoli zapalały się światła w domach. Rodziny zasiadały do wspólnych kolacji. Szykowały się do odpoczynku. Jasne, żółtawe latarnie na głównych ulicach rozświetlały asfalt. W bocznych uliczkach nie było źródeł światła, poza blaskiem padającym z jeszcze nie zasłoniętych okien.

Zegary tykały. Powoli niedziela przechodziła w zapomnienie. Od jutra kolejny, zwykły dzień. Kolejny tydzień. Chociaż to, co działo się w Twin Oaks, trudno było nazwać normalnością, to jednak dla młodych ludzi zaczynała się szkoła.

Ale to było jutro. A dzisiaj, w nocy …

Dzisiaj w nocy mogło wydarzyć się coś, co znów zagra kolejny akord zła do trwającej symfonii mordu i terroru.

MARK FITZGERALD

Gdy robiło się ciemno, musiał wrócić do domu. Był zmęczony. Bardzo zmęczony. W zasadzie od imprezy nie miał czasu dobrze odpocząć. Ciągle coś się działo. Ciągle gdzieś jeździł, chodził, załatwiał.

W domu powitał go ojciec, jak zawsze w gabinecie, jak niemal zawsze przy telefonie, jak zawsze załatwiający jakieś mega-ważne sprawy Twin Oaks. A do tego jeszcze przecież elekcja. Pojawienie się kontrkandydata, który wszystkie mroczne i krwawe wydarzenia w miasteczku traktował jako swoją szansę dopieczenia obecnemu burmistrzowi.

Matka też była nieswoja. Jakby czymś wystraszona. Na twarzy, co Mark zauważył z niepokojem i troską, miała świeżego siniaka. Ale wiedział, że gdyby zapytał skąd się tam wziął, odpowiedziałaby wymijająco, albo nie odpowiedziała wcale. Jednego Mark był jednak pewien. To nie była wina ojca. Nawet, jeżeli ich małżeństwo było obecnie bardziej grą pozorów, niż faktycznym, szczęśliwym związkiem, to było to małżeństwo fasadowe - na pokaz dla miasteczka. Ambicje polityczne ojca oddaliły go od matki. A może to ona przestała zaspokajać oczekiwania ojca.

Zmęczenie przyszło nagle, gdy zjadł kolację i siadł, aby chwilę pooglądać swój ulubiony program w TV. Mark nawet nie wiedział kiedy zasnął


WIKVAYA SINGELTON

To, że nie była jeszcze w pełni sił, Wii zrozumiała, kiedy cała ta krzątanina i bieganina po szpitalu dosłownie odebrała jej resztke energii. Wróciła do łóżka, świadoma obecności ojca i czując się przez to nieco bezpieczniejsza zasnęła.

A potem spała, śniła, budziła się i znów zasypiała, nieświadoma faktu, że w tym samym czasie karetka na sygnale zabrała jej matkę do Billings. Nie zdawała sobie sprawy z rozterek, jakie towarzyszyły wtedy jej ojcu, gdy decydował, czy zostawić córkę i pojechać za kobietą, która wydała ją na świat, czy zostać przy Wii. Kiedy się jednak budziła, tata był tam, na krześle. Nieruchomy, silny i spokojny.

Na zewnątrz padał deszcz. Wikvaya słyszała jego szum, słyszała jak uderzał o szyby. Słyszała, jak siły natury i szalejące w nich duchy, szepczą czyjeś imię, ale jak bardzo by się nie starała, jak bardzo nie skupiała, nie była w stanie go zrozumieć.

DARYLL SINGELTON

Daryll dotarł do szpitala. Też padał z nóg. Gonił resztkami sił, zarówno fizycznych jak i psychicznych. Sprawa, w której się zanurzył, nieco go przerastała. Ale miał cel. Chciał zapolować na Wilka. Miał przeczucie, być może pewność, kto nim jest. No i miał niecodziennych sojuszników. Osoby, po których raczej tego by się nie spodziewał. Mark, Bart a nawet Bryan. Łączyła ich wspólna tajemnica. Wspólne sekrety. Chociaż dzieliło ich tak wiele.

W szpitalu nie zastał już matki. Gdy on próbował wyjaśnić tajemnice z przeszłości, zabrano ją do szpitala w Billings. Ale była Wii oraz jej ojciec. Najwyraźniej Hawiovi zamierzał spędzić tutaj noc, tak jak Daryll. Szpital w Twin Oaks miał średnie warunki ku temu, by goście zostali na noc, ale Daryll wiedział, że jakoś sobie poradzą. A obecność dorosłego, chociaż nie przyznałby się do tego głośno, dodawała mu otuchy i pewności siebie.

Był tak zmęczony, że zasnął na krześle i nie widział tego, jak na twarzy patrzącego na niego Indianina przez chwile pojawia się złowrogi, niemal okrutny grymas, i jak jego oczy lśnią dzikim, wilczym poblaskiem.

BART SPINELI

Bart "uzbrojony" w wodę święconą i w poczucie tego, że ma rację, wrócił do babci. Śledzenie ojca nic nie dało. Okazało się, że staruszek rzeczywiście pojechał do kościoła, a po mszy wrócił do domu. Chwila czekania w aucie upewniła Spineliego, że jego ojciec już nie zamierzał się nigdzie ruszać. Kiedy Bart dotarł do babci było już na tyle późno, że seniorka szykowała dla nich kolację. Zjedli ją razem, a podczas posiłku babcia wypytywała go, chyba dość dociekliwie, o młodą Ann. Chyba Bianco wzbudziła sympatię starszej pani.

Ledwie pamiętał, co oglądali wieczorem, tak był zmęczony. W końcu musiał się poddać i po wieczornych ablucjach, ułożył się na spoczynek. Zasnął niemal natychmiast, jak tylko jego głowa dotknęła poduszki.

ANASTASIA BIANCO

Anastasia wróciła do domu wieczorem. Odrobiła lekcje, co - ze względu na dziwne rozproszenie jej uwagi - zajęło jej nieco więcej czasu, niż zazwyczaj.

Ojciec, co przyjęła z ulgą, wrócił do domu z tajemniczego spotkania. Ale nie rozmawiał z nikim. Zamknął się w gabinecie, na klucz, co robił tylko wtedy, gdy pracował nad czymś ważnym i nie chciał, aby cokolwiek go rozpraszało. Gdy spędzała czas z mamą, obie słyszały stukania klawiszy maszyny do pisania dochodzące z pokoju.

Nie pamiętała o czym rozmawiały z mamą. Była jakby nieco … zagubiona? Zmęczona.

W końcu położyła się spać, wiedząc, że trzeba będzie jutro iść rano do szkoły. Nawet śmierć szalejąca po Twin Oaks nie doprowadziła jeszcze do przerwania wrześniowej rutyny.


BRYAN CHASE

Ojciec był mocno nie w sosie. Bryan to widział. Frank pił więcej, niż zazwyczaj w niedzielę. Oglądał jakieś powtórki programów sportowych i nie odzywał się ani słowem. Ewentualne próby podjęcia rozmowy przez syna zbywał albo milczeniem, albo gniewnym warknięciem. Niemal zwierzęcym.

W takim stanie lepiej było starego nie denerwować.

- Wychodzę - warknął Frank Chase, zakładając kurtkę.

W niedzielę ojciec rzadko opuszczał dom, ale kiedy to robił, znaczyło to, że zamierza się upić w jednym z dwóch swoich ulubionych barów. Być może wdać się w bójkę. A to oznaczało jakieś problemy w ich problematycznej rodzinie. I oznaczało, że Bryan ma się "nie wpierdalać" jak to kiedyś dobitnie wyraził ojciec.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline