Jechali prerią, a Dixon nie odzywała się do nikogo. Nie miała na to ochoty. Przez całą drogę nie było widać czerwonoskórych. Z jednej strony doskonale, z drugiej… żałowała, że nie mogła władować komuś kulki w łeb. Może wtedy trochę puścił by jej para. Podróż ciągnęła się, a jedynym co zakłócało ich wędrówkę były zwierzęta, tam piesek preriowy uskoczył do swojej norki, tam żuk toczył swoją kulkę, a gdzie indziej jeszcze spacerował skorpion szukając swojej ofiary.
Robiło się ciemno, więc i trzeba było szukać miejsca na nocleg. Tym razem Indianin nie wykazał się swoimi umiejętnościami terenowymi, więc i Dixon postanowiła poszukać czegoś lepszego, chociaż bardziej zrobiła to, aby odizolować się na nieco dłużej, nie musieć wchodzić w rozmowy z innymi, co jednak jej się nie udało. Melody pogalopowała za nią.
-Słuchaj… ja wiem, widzę to w twoich oczach - Palnęła prosto z mostu Melody - Zabiłam ich, tak. Ale oni już byli martwi. Pan Arthur zarżnął kogoś nożem w wagonie pasażerskim… kto tam był? Bo ja w sumie nie wiem… a potem szedł do nich z mordem w oczach, i zakrwawionym nożem. Podjęłam błyskawiczną decyzję. Oszczędziłam im cierpień? To tyle całego tematu. Z tej sytuacji nie było dobrego wyjścia… jesteś na mnie wściekła?
- Nie, nie jestem - Odpowiedziała beznamiętnie Elizabeth - Nie było innego wyjścia. Trzeba było ich zabić, tak… nie przejmuj się tym - Mówiła chociaż jej wyraz twarzy był nieco martwy.
- Jak ty się czujesz? Przeżyjesz?
- Boli, ale chyba tak… no… "Doc" gadał, że tak - Melody się do niej szeroko uśmiechnęła.
- Boli… ale do akcji chyba nie dasz rady podejść? Prawda? - Zapytała cicho ognista - Oppenheimer chciał cię zabrać, gdzieś… w sumie nie powiedział gdzie.
- Jeszcze zostało kilka dni, wyliżę się całkiem? - Dziewczyna pokiwała głową - On? Gdzie? Aha…
- Nie wyglądasz jakbyś miała się wylizać. Takie rany goją się tygodniami, nie dniami - Skrzywiła się nieco Dixon - Mówił jedynie coś o północnym kierunku, że jak nabierzesz sił to chce cię gdzieś zabrać, gdzie się całkiem wyliżesz. Skwitowałam to jedynie tym, że sama o tym zdecydujesz… ale jak mam być szczera, wydaje mi się, że nasz żywy trup ma nieco racji, nie wyglądasz na okaz zdrowia. Dasz radę galopować? A jednocześnie przy tym strzelać?
- Dzisiaj na pewno nie… może już coś z tego jutro? A pojutrze, i tak dalej, będzie lepiej i lepiej? To miłe, że się martwisz… - Melody uśmiechnęła się słodko do Elizabeth.
- Wiesz, że to mocna rana? Dużo się wykrwawiłaś. Naprawdę uważasz, że w ciągu 5 dni wrócisz do formy? - Dixon rozglądając się na boki przeklęła pod nosem - Ech… już mnie dobija ten smród, a dzisiaj znów się nie umyjemy, żadnej wody…
- Pozostaje mieć nadzieję na lepsze jutro - Cicho zachichotała dziewczyna - A… "szwajki" można przewietrzyć… - Teraz już zaśmiała się głośniej.
- Szwajki, szwajki - Zamruczała Dixon - Tyłek by się przewietrzyło - Tym razem i ona się zaśmiała.
Melody spojrzała na nią z uniesionymi brewkami.
- Jak ty coś powiesz… - Dołączyła do chichotów.
- A nie? Jak jechałyśmy same w wagonie to chociaż ciut prywatności, a teraz? Znowu wszystko jak na talerzu.
- Ech, mogłyśmy se kupić namiot? - Mrugnęła do niej rozmówczyni.
- Namiot? - Dixon zrobiła dziwną minę - Chyba sama będziesz go rozkładać jak już. Ja do takich rzeczy mam dwie lewe ręce.
- To będą 4 i sobie poradzimy! - Melody wyszczerzyła ząbki.