Administrator | Badania lekarskie to mają do siebie, ze powinno się je przeprowadać z dala od ciekawskich oczu. Dlatego też John odprowadził Melody na bok, parę metrów od ogniska.
- Jak się czujesz? - spytał, równocześnie sięgając ze swojej torby niewielki słoiczek. - Ale tak szczerze, bez okłamywania swego lekarza - dodał.
- No… boli. Boli jak choliba… - Przelotnie uśmiechnęła się Melody.
- To chyba znaczy, że żyjesz - zażartował. - Dostaniesz parę tabletek i będzie mniej bolało - dodał, znacznie już poważniejszym tonem. - A rana... wygląda całkiem nieźle. Co prawda normalnie wpakowałbym cię do łóżka, ale jesteś twardą dziewczynką i noc pod kocem ci wystarczy.
- Yes Sir! - Melody przytknęła dwa paluszki do ronda kapelusza, niby Johnowi salutując w żartach.
- Żadnych nocnych hulanek, tańców, śpiewów, gry na gitarze... - powiedział John, chwytając dziewczynę za rękę i mierząc puls. Był... nie najlepszy...
- Zapomnij - Mruknęła nagle dziewczyna - Elizabeth znalazła gitaręęęę w wagonieeee - Dodała słodkim głosikiem Melody.
- Spróbuj... od razu cię uśpię - obiecał. - A teraz otwórz grzecznie buzię - powiedział, wyciągając z torby dość długie pudełko, z którego wydobył termometr.
- Hm? - Zdziwiła się dziewczyna, przyglądając przedmiotowi.
- Masz słaby puls - powiedział. - Za wolno bije ci serce - dodał tytułem wyjaśnienia. - Muszę ci zmierzyć temperaturę. Do tego służy ta magiczna rurka - dodał żartobliwym tonem - Potrzymasz ją w buzi na chwilę, najlepiej na języku niech leży. Ale pod żadnym pozorem tego nie gryź.
- Hmmm… no dobra, skoro tak mówisz… - Melody spojrzała na niego sceptycznie, po czym lekko rozchyliła usteczka…
- Acha, no i nie gadaj teraz - Powiedział John… - Pięć minut milczenia - dodał, wyciągając zegarek. Jakoś to przeżyjesz... a potem będą cukierki.
- Mhm - Mruknęła dziewczyna, wpatrując się sceptycznie w "Doca". No i trwali tak owe 5 minut... Aż w końcu John wyciągnął jej termometr z ust, po czym na niego spojrzał. Ten zaś wskazywał 36.2°C.
- I co? Przeżyję?? - Parsknęła Melody.
- Przy odrobinie szczęścia i pod dobrą opieką... - John zachował poważną minę, a panna Gregory uniosła brewki.
- Żadnych szaleństw, tak jak powiedziałem. - John wyciągnął z torby kawałek czystego płótna. Nałożył nieco maści i przytknął do rany. Melody syknęła - Straciłaś trochę krwi, sama wiesz. Jeszcze trochę i nie mogłabyś siąść na konia. Więc uważaj na siebie.
- Przytrzymaj... zaraz ciąg dalszy... - powiedział, wyciągając kolejny kawałek płótna. - Dobrze, że nie trzeba było wydłubywać z ciebie kuli. Szczęście w nieszczęściu.
Kolejna porcja maści i drugi kawałek płótna trafił na ranę wylotową.
- Uch… - Dziewczyna skrzywiła się po chwili drugi raz - Tak, w niedzielę urodzona… hihi… no ale ten, gra na gitarze to nie wysiłek…
John w końcu owinął ją dość mocno tym samym bandażem, co miała wcześniej.
- Możesz oddychać? - spytał.
- Jestem przyzwyczajona do gorsetu… - Melody wzięła głębszy wdech, i wydech - …tak, jest ok.
- Jakaś korzyść z gorsetu - powiedział, z lekkim uśmiechem.
- No i ładnie wygląda - Dodała dziewczyna i pokazała mu jęzorek.
- Ale wysupłać z niego właścicielkę nie jest tak łatwo. - Odpowiedział uśmiechem.
- To trzeba ćwiczyć? - Powiedziała do niego dziewczyna, szczerząc zęby - No ale mój już kurde z dziurami, no i zakrwawiony… myślisz, że chinole w pralni go dopiorą i naprawią?
- Tak, tak i tak... no a potem kupisz sobie nowy, jeszcze ładniejszy - zapewnił.
- Zobaczymy - Melody znowu błysnęła ząbkami - To co, doktorowanie gotowe?
- Jeszcze to... - Doktor wyciągnął z torby parę fiolek, Wysypał na dłoń parę kolorowych tabletek. - Weź, połknij i popij. Wodą - podkreślił.
- A gdzie te cukierki? - Dziewczyna parsknęła.
- To tylko dla grzecznych dziewczynek - odparł z lekkim uśmiechem.
- A ja od macochy? - Melody spojrzała na niego krzywo, ale z uśmiechem czającym się na ustach.
- Ale grzeczną dziewczynką nie jesteś - odparł John. Mimo tych słów wyciągnął z torby metalową puszkę. Dzieci też bywały jego pacjentami i czasami trzeba było je czymś zachęcić lub nagrodzić. - Zielony, czerwony czy żółty? - spytał.
- Ummm… czerwony! - Odparła Melody.
- Proszę bardzo... - Podał dziewczynie odpowiedniego koloru landrynkę. - Smacznego.
- Dzięki… - Panienka z warkoczami, zaraz ją sobie wpakowała do ust. W jednej dłoni nadal zaś trzymała tabletki, które przed chwilą dostała - A te tabletki, to w sumie na co? - Dodała.
- Żebyś szybciej doszła do siebie - odpowiedział. - Żebyś nie miała gorączki i żeby cię mniej bolało - dodał.
- OK - Padła krótka odpowiedź.
- Coś jeszcze ci dolega? - spytał, profilaktycznie.
- Brak kąpieli - Parsknęła dziewczyna.
- Jaaasne... - John się uśmiechnął. - Nie jestem zwolennikiem teorii głoszącej, iż częste mycie skraca życie, ale na razie zapomnij. Nie wolno zamoczyć rany i bandaża przez parę najbliższych dni. A że Wesa nie znalazł choćby małego strumyczka, to całkiem inna sprawa.
- Uch… - Melody zrobiła niezadowoloną minkę - No ale trochę to się mogę po obmywać… jak będzie woda. Kurcze…
- To oczywiście - odparł. - Jak tylko znajdziemy coś większego od kałuży, to się zatrzymamy - obiecał.
- Fajnie - Kiwnęła głową Melody.
- No to przyodziej się do końca i wracamy do ogniska... - powiedział John, pakując do torby wszystkie drobiazgi. - Panie przodem - zażartował. |