Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2022, 20:58   #23
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 10 - 1998.01.24 sb, wieczór

Czas: 1998.01.24 sb, zmierzch; g 21:20
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Zachodnia; Auyama Beach
Warunki: na zewnątrz: noc, pogodnie, umi.wiatr, umiarkowanie



Wszyscy



- Jak nam zaczną sprawdzać paszporty to tylko zielony paszport z Georgem Washingtonem mógłby pomóc. - Oliver uśmiechnął się łagodnie słysząc nową historyjkę wymyśloną przez Amerykanina na potrzeby ewentualnej kontroli. Widocznie naturalizowany od paru lat mieszkaniec Margarity nie miał przekonania, że ktoś z pograniczników czy policji kupiłby taką bajeczkę. Chyba, że trafiliby na kogoś kto za trochę zielonych chciałby ją kupić. Bo w razie sprawdzania paszportów mieli papiery z całego świata. On sam francuski i wenezuelski, do tego amerykański, brytyjski a małżeńska para miała nepalski i japoński na całkiem inne nazwiska. Więc w ogóle się to nie kleiło no chyba właśnie, że za poświęcenie odpowiednio grubego pliku banknotów trafiliby na kogoś kto chciałby je wziąć w zamian za zachowanie dyskrecji. Co w tym kraju nie było zdaniem Olivera takie niemożliwe.

No ale to było jeszcze w południe jak mijali Los Testigos. Jak skontaktował się z nimi “wujek Pedros” czyli policyjny separatysta wtajemniczony w spisek i werbowanie zagranicznych najemników. Potem się rozłączył i obiecał urządzić piknik na ich cześć na piasku pod gwiazdami. No to chyba zrozumiał o który z czterech umówionych miejsc desantu chodzi. No i wesoło różnorodna załoga dowodzona przez brytyjskiego specjalsa została sama ze swoim starym, śmierdzącym rybami kutrem. No i morzem jakie hulało sobie coraz bardziej.

- Frog, ale ta łajba się nie rozpadnie co? - niski ale waleczny Nepalczyk był typowym szczurem lądowym. Co wcale nie był z morzem za pan brat. Jak wczoraj próbnie pływali w piątek to morze było o wiele spokojniejsze niż dzisiaj. To jakoś to szło. Ale dzisiaj im bardziej chmury ciemniały i jak w końcu zaczęło kropić to już wyglądało poważnie. Ponure fale bujały łajbą na wszystkie strony bez problemu przelwając się przez dość nieskie burty i rozchlapując o szyby sterówki. Wszystko i wszyscy byli mokrzy od tej morskiej wody. I jak ktoś nie był nawykły do morskich podróży takimi łupinami to wyglądało to bardzo poważnie. Zwłaszcza jak te pierwsze krople mżawki prawie od razu przeszły w pełnowymiarowa ulewę. Jeszcze tylko burzy brakowało i byłby komplet. Zrobiło się ponuro i groźnie jak ten kuter trzeszczał pod uderzeniami kolejnych fal jakby miał się zaraz rozpaść.

- Nie powinna. Póki jesteśmy dziobem ku fali to nie powinna. - uspokajał Brytyjczyk z typowym dla siebie spokojem. Jego spokój chyba działał i na pozostałych. Bo para mniej doświadczonych marynarzy i sterników jak Oliver i Carla byli spokojniejsi gdy mogli zdać się na jego doświadczenie.

Ta ulewa i wzburzone fale mocno ich wytrzęsły. A gdy przestało padać to zaczynał się zachód Słońca. Jeszcze mocno zachmurzony zaś “Czarna Szkapa” jak kodowo Frog nazwał ich kuter płynęła w poblizu docelowej wyspy.

- No całkiem spore te górki. - mruknął Storm jak tak z każdym kwadransem widać było coraz wiecej detali lądu do jakiego się zbliżali.




http://www.questconnect.org/images/margarita_sunset.jpg


Może do Himalajów czy innych pełnowymiarowych gór to te kilkusetmetrowe “górki” nie robiły wielkiego wrażenia. Ale biorąc pod uwagę że były w środku obu głównych wysp jakie dało się w dzień objąć spojrzeniem to już takie drobne się nie wydawały. Zbyt wiele nie było jednak do oglądania. Bo okienko między końcem ulewy a gdy dzień został zastąpiony przez noc było dość krótkie. Widać było jednak liczne oświetlone budynki i latarnie uliczne co dawało niezłe pojęcie gdzie zaczyna się brzeg. Jednak nocna nawigacja po obcych wodach nawet od Froga wymagała sporej uwagi. A im byli bliżej brzegu tym pomysł zaokrętowania pary tubylców wydawał się coraz lepszy. Pełnili dla niego rolę pilotów i przewodników kierując w odpowiednie miejsce. Płynęli wzdłuż brzegu oświetlonej światłami wyspy kierując się mniej więcej na zachód. Mijali jakieś budynki i plaże przy brzegu. Ale o którą to chodzi dokładnie to właśnie najlepiej wiedziała Carla. I to ona przejęła rolę głównego przewodnika.

W sprawie kontaktu radiowego było tak sobie. Kuter musiał podpłynąć dość blisko brzegu aby się z nią złapać. Na szczęście dzięki mapom załatwionym jeszcze na Grenadzie, umiejętności żeglarskich i nawigacyjnych Froga no i znajomości lokalnych wód przez Carlę udało się zbliżyć do właściwej plaży.

- Poczekajcie troszkę w kolejce. Mamy tu natrętnych sąsiadów. - Santos zgłosił się przez radio. A z kutra było już widać tą umówioną plażę. I paliły się tam dwa ogniska. I widać było kilka samochodów. Ale trudno było się zorientować co jest co jak się patrzyło z zewnątrz. Trwało to z pół godziny podczas których kuter rybacki bez pośpiechu pływał wzdłuż brzegu bujając się na nico mniejszych niż do tej pory falach. Wreszcie przyszedł sygnał ze strony lądu, że można przybijać do brzegu.

- Bliżej brzegu będzie trochę mocniej rzucać. - ostrzegł Frog gdy skierował dziób kutra w stronę widocznej plaży oświetlonej przez dwa ogniska. Płynął ku niej bez pośpiechu a przy ogniskach było widać kilka sylwetek ubranych jak jacyś turyści czy inni cywile. Nikogo w mundurze nie było widać. Całkiem bez skrupułów obserwowały zbliżającą się jednostkę. Jak zbliżyli się już na kilka długości łodzi i faktycznie bujało już dużo bardziej to dało się wśród czekających przy ognisku dostrzec kobietę. A dokładniej bośniacką paramedyczkę z AIM. Machała do nich co jakiś czas. Jeszcze trochę czasu i ostatnie kawałki morza do pokonania. I Frog kazał rzucić kotwicę. Tak blisko brzegu fale znów mocno rzucały łodzią jak wcześniej podczas ulewy. Kuter unosił się na nich jak korek. Nie było żadnego pomostu ani nic takiego więc trzeba było skakać przez burtę do wody. Ta wcale nie była taka ciepła jak można by się po tropikach spodziewać. Ale nie była też zbyt zimna. Mimo wszystko była końcówka stycznia. Woda była prawie do piersi a razem z falami sprawiła, że wszyscy co skakali z kutra byli całkiem mokrzy nim wyszli na brzeg.

- No jesteście! Nic wam nie jest? Mieliście jakieś przygody? - Drava ucieszyła się jak ich zobaczyła i pełniła rolę komintetu powitalnego. Okazało się, że nie licząc czwórki agentów była pierwszym najemnikiem AIM jaki postawił stopę na Margarcie. Wychodząc dziś w południe z rejsowego samolotu na lotnisku w Porlamar. Potem przyleciał Blanco. Ale zdecydowali, że zaczeka na rancho na ich przyjazd. A teraz był zapowiedziany wieczorny lot jakim powinien przylecieć Kay. Możliwe, że już lądował na lotnisku bo miał być wcześniej ale lot miał jakieś opóźnienie. No ale wszyscy “rejsowi” najemnicy byli uzbrojeni niczym turyści z sąsiednich fotelów czyli w ogóle. To właśnie kutrem miał przypłynąć ich ekwipunek wojenny. No i właśnie przypłynął. Chociaż poza Frogiem to pozostała trójka najemników czuła się mocno niewyraźnie. Byli zmęczeni od tego ciągłego bujania i chlupania. Kilka godzin takich ciągłych hopsów dało im w kość. I dobrze było wreszcie stanąć na stałym lądzie.

- No i poznajcie się. To jest Carlos, zastępca Miguela. A to jest Buck. - Sara podjęła się roli przewodniczki i pośrednika jaki przedstawia sobie gości obu stron. Chociaż sama pewnie poznała lokalnych rewolucjonistów ledwo kilka godzin wcześniej.





https://i.imgur.com/j90mSpQ.jpg


- Witam w imieniu swoim i mojego narodu. Jestem Carlos. Cieszy mnie, że udało wam się przedostać do nas. Wasza pomoc i wsparcie będzie mile widziane. No ale tutaj lepiej nie gadać za dużo. To nie jest nasz teren. Im szybciej się przepakujemy tym szybciej będziemy mogli się stąd zabrać. - Carlos mówił po angielsku całkiem płynnie chociaż z wyraźnie obcym akcentem więc to nie był jego narodowy język. Przywitał się z gośćmi dziarsko wyciągając swoją prawicę na przywitanie. Za to Carla i Oliver musieli się z nim znać całkiem dobrze bo przywitanie wyglądało całkiem rodzinnie. No ale trzeba było przeładować te wszystkie skrzynie, kartony, plecaki i torby z bujającego się zakotwiczonego kutra na ramiona separatystów. A potem brnąć w wodzie do brzegu i do czekających na plaży samochodów. Nie było to takie proste bo fale, zwłaszcza przy samym kutrze mocno bujały tragarzami a te wszystkie bagaże nie były lekkie. W końcu prawie zawsze w środku była stal i ołów. Ale uwijali się jak tylko mogli. Mokrzy byli pewnie nie tylko od morskiej wody ale nikt się nie skarżył. I jak się dało dostrzec nie wszyscy wyglądali na Latynosów. Pewnie równie wielu wydawało się mieć na tyle białe korzenie, że mogliby pewnie bez trudu wtopić się w ulice miast zachodniej i wschodniej Europy. Wreszcie ostatnie plecaki i torby skrywające sprzęt róznorodnych najemników których w większości pewnie jeszcze nie było na wyspie był popakowany na kilka samochodów. Można było odjeżdżać.

- Radiowóz! Gliny jadą! - padło gdzieś w pewnym momencie od którejś z czujek zabezpieczających dojazd do plaży. Na miejscu na moment wszyscy zamarli. Tego tylko brakowało! Jak tylko jakiś gliniarz zajrzałby do którejś z toreb czy plecaków to cała sprawa by się rypła!

- Ile? - Carlos uniósł krótkofalówkę do góry i nie tracił głowy. Chociaż nerwowo przeczesał palcami włosy.

- Jeden. Jeden samochód. Jedzie powoli w naszą stronę. Chyba coś podejrzewają. Mogą już widzieć ogniska. - zameldował po hiszpańsku ten sam głos, nieco zniekształcony przez eter krótkofalówki. Ale dalej całkiem wyraźny.

- Ja nie mogę z nimi gadać. Jestem poszukiwany. Spróbujcie zachowywać się naturalnie. Jeden samochód to pewnie jeden albo dwóch gliniarzy. Moglibyśmych ich załatwić ale pewnie już zameldowali w bazie, że coś podejrzanego widzą. Mogą myśleć, że to jacyś przemytnicy. Jakieś trupy czy strzelanina może zaalarmować resztę a mamy gorący towar na pace. - Carlos szybko poinstruował drużynę gości. Tubylcy posłuchali i pospiesznie pozamykali bagażniki i paki swoich wozów starając się zachowywać spokojnie. Jakby przyjechali sobie zrobić wieczorne ognisko na plaży. Tylko Carlos i kilku innych ruszyło na piechotę niknąc gdzieś w wieczornym mroku. Teraz już wszyscy widzieli jak para reflektorów powoli zbliża się drogą jaka wiodła nieco nad plażą. Nie błyskały żadne koguty ani nic takiego więc gdyby nie czujka to od strony plaży można by wziąć za zwykłą osobówkę jaka szuka miejsca do parkowania, zjazdu czy czegoś takiego. Jeszcze chwilę można było mieć nadzieję, że gliniarze pojadą gdzieś dalej no ale nie. Zjechali na szutrową drogę prowadzącą do plaży.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline