Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-06-2022, 05:31   #11
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 02 - 2066.03.13; sb; ranek; g 08:15 - Wyprawa po Brittany

Czas: 2066.03.13; sb; ranek; g 05:45
Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; Blokowisko; mieszkanie Domino
Warunki: wnętrze mieszkania, jasno, ciepło, cicho na zewnątrz: szarówka, mgła, łag.wiatr, b.zimno (-1)



Domino, Amelia, Thomas, Dave



Tym razem poranek zaczął się dla doktor Jobin w całkiem odmiennej scenerii i charakterze. Pomimo tego, że też obudziła się we własnej sypialni. Ale pozostałe detale miały więcej rozbieżności niż cech wspólnych z ostatnim roboczym porankiem wczoraj. Dzisiaj nie budził jej budzik tylko delikatne ale uporczywe potrząsanie za ramię. Jak otworzyła oczy w jeszcze nocnym półmroku ujrzała nad sobą bladą plamę twarzy. Na zewnątrz było jeszcze ciemno. Było tyle światła co padało przez otwarte drzwi z korytarza. Więc Amelię poznała głównie po głosie.

- Wstawaj Domi. Zaraz będzie 6 rano. Prosiłaś aby cię obudzić. - rzucił blady owal twarzy nad nią znajomym głosem krótkowłosej przyjaciółki. Tak, to metoda budzenia była inna niż wczorajsze uporczywe dzwonienie budzika. No i miejsce nie do końca było to samo. Wczoraj zasypiała i budziła się we własnym łóżku. Dzisiaj na materacu obok łóżka. No i wczoraj była sama. A dzisiaj pomiędzy dwoma towarzyszami z którymi spędziła tak intensywną noc. A teraz pochrapywali biorąc ją w środek. Czuła ten charakterystyczny żar żywego ciała i pot jaki oblepiał jej i ich ciała. Tak. Zdecydowanie było jej gorąco po przebudzeniu. To chyba było pierwsze odczucie jakie się do niej przebiło. Kolejne przyszły zaraz potem.

Jak już wstawała uświadomiła sobie, że to cholernie trudne. W ogóle nie chciało jej się wstawać, ciało i umysł dość zgodnie namawiały aby wrócić na poprzednią pozycję, zamknąć oczy i przespać ten trudny poranek. Może i tak by się skończyło. No ale młoda Australijka czuwała i stanęła na wysokości zadania aby chociaż ją jedną albo pierwszą postawić do pionu. Gdy to się udało i gospodyni zawędrowała do łazienki to już dalej jakoś poszło. Chłodne płytki pod stopami, chłodniejsze powietrze w reszcie pomieszczenia no i zimna woda z kranu skutecznie odegnały sen chociaż na tyle aby mózg chociaż trochę zaczął funkcjonować.

Mózg raczej nie bardzo miał powodów do dumy widząc obraz przekazywany przez oczy. A te widziały w lustrze mało budujący widok. Zaspaną blondynkę jaka wstawała po imprezie zdecydowanie zbyt intensywnej i zdecydowanie zbyt szybko. Właściwie to wyglądała jak skrzyżowanie weekendowej imprezowiczki o zbyt wczesnym poranku i ofiary gwałtu połączonego z brutalną napaścią. I właściwie to tak się właśnie czuła. Pewnie podobnie jak ta kobieta widziana w lustrze łazienki. Wszystko ją bolało. Jakby przebiegła maraton czy coś równie intensywnego. Do tego jak już widziała sama siebie to miała całą kolekcję otarć, siniaków, zaczerwienionych miejsc, zadrapań… Jedne umiała sobie wyjaśnić a inne niekoniecznie. Ten siniak na łokciu to coś jej światało. To jak upadła na podłogę. Właśnie tutaj, w łazience jak wychodzili spod prysznica. I niby mieli przejsć do sypialni. Ale w końcu któryś z nich ją złapał aby przytrzymać, oboje stracili równowagę i mokrzy, nadzy i rozgrzani upadli na podłogę. Wtedy właśnie upadła też na ten łokieć. Dzisiaj miała siniaka. Trochę przeszkadzał jak się tam dotknęła i czuła zesztywnienie w tym miejscu. Ale wczoraj nie. Wczoraj jak była na haju kompletnie nie zwróciła na to uwagi. Zresztą z Juls pewnie było podobnie bo też jej wczoraj w gabinecie opowiadała coś takiego.

I tak jak się obejrzała na spokojnie dzisiaj to naprawdę wyglądała jakby strulała się po jakimś kanciastym zboczu. Sporo tego było. Aż dziwne było, że nic z tego wczoraj nie przebiło się sygnałem ostrzegawczym jakim był ból i poczucie krzywdy jakie zwykle się z tym wiąże. Organizm tak ostrzegał swojego właściciela, że coś się dzieje nie tak, że coś mu zagraża. No ale nie. Wczoraj wszystko było w porządku. Wszystko jej się podobało, nic nie było zbyt straszne, wyuzdane czy bolesne aby tego nie spróbować. Jak tak stała przed swoim lustrem w łazience to aż trudno było uwierzyć, ze ta wyuzdana samica rozpłodowa w szczytowym okresie rui z wczoraj i ta obolała mizeria dzisiaj przed lustrem to ta sama osoba.

Ale nie tylko ona mogła niejako przekonać się co do szczerości i jakości wczorajszej relacji tancerki z “Syrenki”. Bo dziś rano chłopaki wyglądali podobnie. Widocznie mężczyźni też nie byli odporni na ten nowy środek pobudzający. No ale z medycznego punktu widzania to nie było zaskakująco, biochemicznie i metabolicznie obie płcie aż tak się nie różniły. Może już bardziej pod wpływem masy bo zwykle wszelkie dawki leków przeliczało się na masę ciała a przeciętny mężczyzna był nieco cięższy od przeciętnej kobiety. No w tym imiennym wypadku Thomas na pewno był masywniejszy od niej. Dave też ale już nie aż tak. A na ile pamiętała z wczoraj albo miała do czynienia z zawodowymi ogierami rozpłodowym albo trzepnęło ich tak samo jak ją i pewnie Juls wcześniej. Amelia była prawdziwym skarbem. Zwłaszcza jak się z nią od lat mieszkało pod jednym dachem.

Rzucało się to w oczy zwłaszcza w wypadku Wingfielda. Bo o ile po hałaśliwym bajerancie jakim był Moore to może i można się było tego spodziewać. To Thomas był zwykle skryty i oszczędny w słowach i uczuciach. Wręcz łatwo było go uznać, za sztywniaka może w porywach złośliwości za nudziarza. Zawsze pod linijkę, zawsze zgodnie z regulaminem i tak dalej. Aż dziwne było, że mogą się kumplować z żywiołowym i spontanicznym Davidem. Obaj wydawali się stać na dwóch przeciwnych biegunach ekspresywności charakterów. A jednak się kumplowali. A wczoraj zgodnie się nią i z nią zabawiali. A jej się to podobało jak 102. No a dziś rano?

Dziś rano tak na poważnie to się spotkali znów w kuchni. Przy tym samym stole co wczoraj jedli zapiekankę na kolację. Tylko dzisiaj w roli gospodyni była Amelia. W przeciwieństwie do nich nie spędzała nocy tak intensywnie to z początku wydawała się mieć sobie więcej życia niż pozostała trójka razem wzięta.

- Nie wiem czy to ważne… Ale jak twój wujek nie wziął jakichś proszków na sen czy coś w ten deseń… No cóż… Trochę trudno było was nie słyszeć ostatniej nocy… - powiedziała Amelia gdzieś gdzie na chwilę złapała bratanicę ordynatora szpitala samą. Chyba wolała aby ta mimo wszystko była o tym uprzedzona. Nawet jak niekoniecznie była to dobra wiadomość z rana.

Poza tym zrobiła kawę, herbatę, kompot i jajecznicę na śniadanie. Wielką popularnością cieszył się kompot. Chłodny i mokry. Cała trójka czuła potrzebę uzupełnienia płynów i piła go kubkami. Potem herbata i kawa. Na jedzenie jakoś nikt nie miał za bardzo ochoty. No i jeszcze te proszki co przygotowała wczoraj. W końcu jak już za oknami zaczynała się poranna szarówka to i w umysłach trójki kochanków też zaczął wstawać nowy dzień. Jak ta zimna woda w kranie, kawa, prochy i cała reszta zaczynały wreszcie działać.

- No to tak jak mówiłem wczoraj. Nieźle ci wychodzi to siadanie na kolankach więc jakbyś się kiedyś nudziła to daj znać. Chyba będe mógł ci pomóc. - dziś rano znów to Dave wydawał się być inicjatorem wszelkich rozmów. Zwłaszcza jak Amelia dyskretnie wyszła aby zostawić ich samych. Bo wcześniej trochę wyglądało jakby jej obecność krępowała do jakiegoś stopnia, zwłaszcza Thomasa. Jak tak w budzącym się dniu szaleństwa ostatniej nocy wydawały się niestosowne i nie na miejscu. Przynajmniej dzieląc się z kimś kto nie brał w nich udziału i nie był wtajemniczony co tam się działo. Ale uśmiechy, całus z rana czy przygarnięcie do boku świadczyły, że chłopaki też chyba całkiem miło wspominają ostatnią noc.

- Nie pada. I wiatru nie ma. Dobrze. Ale mgła jest. - powiedział David gdy dojrzał na tyle aby kojarzyć, że mają dziś wyjść na zewnątrz. I to wkrótce. Wstał, podszedł z kubkiem kawy do okna i z perspektywy 4-go piętra wyjrzał jak to świat wygląda na zewnątrz.

- Czerwona? - zapytał jeszcze dość oszczędnie jego kumpel. Wygolony prawie na zero mężczyzna przyglądał się jeszcze chwilę. Ale w końcu uznał, że nie. Że raczej zwykła, szarobura mgła. Przynajmniej tak to było widać z okna.

- Już prawie w pół do. Trzeba się zbierać. - mruknął Tom gdy spojrzał na swój zegarek. Więc obaj dopili swoją kawę, przeszli do salonu gdzie wczoraj zostawili swoje rzeczy. I zaczęli się ubierać.

Domino już ich widziała w różnych sytuacjach. Jak byli w pełni wyekwipowani do misji na zewnątrz. Jak byli ubrani w same koszule i ogólnie luźno gdy bawili się w klubie. Jak spotykała ich gdzieś na ulicy przypadkiem i byli w zwykłych kurtkach. No albo wczoraj jak pierwszy raz widziała ich z bliska bez niczego. A dziś rano było znów coś nowego. Coś innego. Widziała jak się zbierają na misję.

Zaczęli w samych gatkach. Potem były termoaktywne skarpety, kalesony i podkoszulka jakie dobrze wchłaniały pot i trzymały ciepłotę ciała. Na to spodnie i bluza już wojskowego sortu. Potem pas z kaburą. I zimowa kurtka mudnurowa. W podobnym stylu czasem widywała ich na mieście. Ale tym razem na kurtkę nałożyli po miękkiej balistyce jaka chroniła przed odłamkami i większości postrzałów z lekkiej broni. W fartownych okolicznościach przed postrzałem za amunicji pośredniej i karabinowej o ile strzał był z bardzo daleka albo pocisk zanim trafił w kamizelkę został osłabiony przez jakieś przeszkody. Na to twardy pancerz jaki powinien wytrzymać bezpośrednie trafienie większości broni ręcznej, czy strzeleckiej czy białej. Już tylko półcalówki i podobnie ciężki sprzet traktowały jakby go nie było. Ten pancerz nadawał ich sylwetkom nieco masywnego, kanciastego kształtu. I niego szła kamizelka taktyczna. A do niej kolejne fanty wyjmowane z plecaków. Krótkofalówki, latarki, nóż no i łukowate magi do karabinków. Thomas preferował pełnowymiarową, brytyjską klasykę czyli LA 85. Wciąż jeden z popularniejszych modeli broni szturmowej na Wyspach chociaż pierwsze wersje wprowadzono do uzbrojenia z 80 lat temu. A David jako zwiadowca wolał nieco mniej gabarytną broń czyli niemiecki G 36C. Używany dawniej przez brytyjską policję i oddziały antyterrosystyczne. Oba karabinki używały tej samej amunicji i nabojów więc mogli w razie potrzeby się wymianiać nimi. No i wyjmowali i wkładali jeden mag, drugi, trzeci… piąty, szósty… W końcu władowali ich całkiem sporo. I jeszcze po dwa, trzy granaty, race, lighsticki, menażki… Przy menażkach sobie jakby przypomnieli, że nie są sami. Bo poprosili gospodynię o ich napełnienie. I jeszcze zbiorniki zapasowej wody w plecakach. Jak skończyli to z tych dwóch prawie golasów, kochanków, gości, kolegów w salonie miały dwóch w pełni uzbrojonych żołnierzy wyekwipowanych jakby szli na wojnę. Albo jakiś patrol przynajmniej.




Czas: 2066.03.13; sb; ranek; g 07:10
Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; Bikes World; plac
Warunki: na zewnątrz: szarówka, mgła, łag.wiatr, b.zimno (-1)



Domino, Amelia, Thomas, Dave i Gemma



Jak wychodzili we czwórkę z bloku to owiało ich zimne powietrze poranka. Musiało być z parę stopni powyżej 0*C. Ale wilgotna aura i lekki wietrzyk sprawiały wrażenie, że jest zimniej niż pokazywały termometry. Było to nieprzyjemne, morskie, wilgotne zimno jakie wysysało ciepło z kazdego zakamarka ciała nie osłoniętego szczelnie suchym ubraniem czy ogrzanego mieszkania przez jakąś szczelinę. No i ta mgła. Z bliska nie przeszkadzała i nie wydawała się gęsta. Ale z każdym krokiem rozmazywała obraz. Było coś widać na długość bloku. A dalej to tylko kontury i kształty stopniowo zamazujace się w tej jasnoszarej wacie. A, że była sobota wcześnie rano to i ludzi na chodnikach i ulicach spotykali niewielu. Tych co spotkali zwykle oglądali się na dwóch w pełni uzbrojonych żołnierzy. Bo w bazie podobnie jak w przedwojennej UK broni palnej było niewiele. Zwykle ludzie związani z bojowymi oddziałami ją nosili i często albo szli albo wracali ze służby. No ale w ciągu dekady narobiło się różnych najemników, szperaczy, stalkerów jacy mieli licencje na tego typu szpej chociaż też raczej po to aby wyjść czy wrócić w bazie do domu a nie łazić tak wewnątrz niej non stop.

Jak tak szli przez tą poranną szarówkę jeszcze paliły się uliczne latarnie. Ale pomimo watowatej mgły to dzień już był wyraźnie odczuwalny. Zdeptany i posypany piachem śnieg skrzypiał pod butami a ta kawa, prochy i reszta chyba pomogły bo humory zaczęły dopisywać. Dave pierwszy odzyskał rezon i płotł swoje farmazony jak zwykle mniej lub bardziej rozbawiając pozostałą trójkę.

- No mówię, teraz to trudno ocenić. Bo wiesz Tom, lubię cię, no i zawsze mówiłem, że masz świetny tyłek i w ogóle jakbyś miał jakąś prezentację czy co to pamiętaj, lepiej ustawiaj się właśnie tą lepszą stroną do zdjęcia i w ogóle reszty widzów. No ale po wczorajszym to myślę, że wyrosła ci niezła konkurencja. Bo Domino też ma ten tyłeczek niczego sobie. A jaki fajny! Zwłaszcza tam w środku. No i ma cycki. Też fajne. A ty, jak abrdzo bym cię nie lubił no to kolego jednak cycków nie masz. - plótł tak sobie wesoło i na luzie a jego kompan wspaniałomyślnie milczał, uśmiechał się łagodnie i kiwał głową ze zrolowaną kominiarką aby wyglądała jak zwykła, zimowa czapka. Amelia śmiała się dyskretnie bo zdążyła już nieco poznać bajery tego bajeranta ale całkiem miło jej się tego słuchało. Jak komedii na żywca. Zwłaszcza jak się miało jakieś pojęcie jak spędzili ostatnią noc albo nawet brało się w tym udział. I tak doszli do głównej bramy “Bikes World” gdzie zastali czekającą tam blondynkę w okularach. Jako, że Domino jako jedyna znała całą czwórkę to spadła na nią rola gospodyni aby przedstawić ich sobie wszystkich razem. Jak podchodzili to dojrzała, że Gemma uniosła ku niej dłoń w pozdrowieniu i posłała przyjazny uśmiech ale czekała aż podejdą bliżej aby móc swobodnie porozmawiać. Oprócz zimowej kurtki i czapki miała też podobny patrolowy plecak jak chłopaki. Tyle, że zawartość była pewnie kompletnie inna.

- Cześć. Czyli nie spóźniłam się i nie pojechaliście beze mnie. Bo już się trochę zaczynałam niepokoić. - oznajmiła blondynka jakby kamień spadł jej z serca, że jednak wszystko nadal idzie mniej więcej zgodnie z planem. Przywitała się z uśmiechem i zaciekawionym spojrzeniem gdy już podeszli do niej.




Czas: 2066.03.13; sb; ranek; g 07:30
Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; ulice Clyde;
Warunki: na zewnątrz: szarówka, mgła, łag.wiatr, b.zimno (-1)



Domino, Thomas, Dave, Gemma i Francesca



Dzięki Amelii wejscie do srodka nie stanowiło żadnego problemu. Nawet pomimo sobotniej, wczesnej pory dało się spotkać paru jej kolegów po fachu. Ale nawet to miejsce było prawie puste choćby w porównaniu do wczorajszej wizyty doktor Jubin po pracy.

- To ja już mówiłam wczoraj Domino. Może weźmiecie rikszę? Jak tamta dziewczyna ma z wami wracać. - zaproponowała Australijka w czapce i nieodłącznym kapturze. Zwracała się do obu mężczyzn bo to pewnie jeden z nich musiał przesiąść się na rikszę zamiast standardowego roweru. I jak lider łapsów Szarańczy spróbował jak to jest z tą rikszą bo wcześniej nie miał takiej potrzeby ani przyjemności to uznał, że jest w porządku. I to chyba najlepszy sposób aby sprowadzić piątą osobę do bazy w miarę wygodny i sprawny dla obu stron sposób.

- No to powodzenia. Ja będę w domu. Wpadnijcie na obiad. - Amelia pożegnała się z nimi przy bramie firmy rowerowej w jakiej pracowała i pomachała im na pożegnanie. Trzy rowery i riksza. Nie ujechali jednak zbyt daleko gdy spotkali kolejną znajomą.




https://i.imgur.com/USTAVZK.jpeg


- O cześć. A gdzie tak z rana zasuwacie na tych rowerach? - Franceska Holtz też była ubrana na zimowo. I też zerkała na swoje obie znajome ze szpitala. Bo każda z blondynek była częstym gościem w bibliotece jaka Franceska zarządzała razem ze swoim ojcem. Za to panowie widocznie nie pojawiali się tam zbyt często bo coś nie widać było takiej nici znajomości jaka łączyła brunetkę z każdą z blondynek. Ona zaś zerkała ciekawie na całą czwórkę zwłaszcza widok obu w pełni uzbrojonych żołnierzy budził u niej spory znak zapytania wymalowany na twarzy.




Czas: 2066.03.13; sb; ranek; g 07:40
Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; południowa brama;
Warunki: na zewnątrz: szarówka, mgła, łag.wiatr, b.zimno (-1)


Domino, Thomas, Dave, Gemma



Opuszczenie bazy było znacznie prostsze niż powrót. Najpierw wewnętrzna brama potem kawałek gołej prostej bez żadnych osłon aby strażnicy mieli wolne pole ostrzału. I zewnętrzna brama. Poszło rutynowo. Wystarczyło pokazać strażnikowi w okienku swój identyfikator i można było jechać dalej. Jedna brama, potem druga i już byli na zewnątrz. Powitała ich zawalona zdeptanym śniegiem droga wiodąca prosta i stapiająca się w jedno z szarą mgła jaka dzisiaj dominowała nad światem o tym zimnym poranku. Ale mimo tak wczesnej pory, nawet w sobotę, nie byli tu sami.

Byli tutaj i o tak wczesnej porze. Zmarznięci, omotani w szaliki, czapki, kurtki. Kryjący się w ziemiankach, w budach z desek i blachy falistej uszczelnionych czym się dało. Z których buchał dym. A w paleniskach też pewnie palono czym się dało aby sie ogrzać i ugotować coś co się dało zdobyć na to śniadanie. Albo chociaż zagrzać wodę na herbatę. Na wpół przemarznięci poruszali się monotonnie aby oszczędzać energię i ciepło. Wśród nich głód był częstym gościem a ten nie sprzyjał zbyt wielkiej rozrzutności w wydatkowaniu energii.

Rowerowa czwórka mijała ich obrzucając spojrzeniami a oni w tych spojrzeniach mieli wszystko. Milczącą zazdrość i zawiść. Niechęć i podziw. Poszukiwanie współczucia i opieki. Nadzieję na poprawę losu i dostanie się do bazy. A póki co robienie interesów namawiając aby mieszkańcy bazy wstąpili na herbatę, kupili jakieś znalezione fanty czy świeżo złowioną rybę. Jedni koczowali tu jakiś czas nim postanowili spróbować szczęścia gdzie indziej inni tu prawie mieszkali na stałe w tym wybudowanych ruderach lub nieco dalej położonych budynkach jak ktoś miał farta tam zajać jakiś dom. Trudno było uwierzyć, że ci brudni, szarzy, głodni i zmarznięci ludzie jeszcze dekadę temu wyglądali i zachowywali się podobnie jak ci co wciąż mieszkali po właściwej stronie murów. Dawniej takie fawele kojarzyły się z jakimiś egzotycznymi krajami trzeciego świata a nie z jednym z topowych europejskich, zachodnich z bogatą gospodarką i mieszczańskimi tradycjami.

Być może był to jeden z powodów dla których większość mieszkańców dawnej bazy Royal Navy tak niechętnie ja opuszczała. Widok jaki można było zastać za bramą budził mieszaninę wyrzutów sumienia i był zwyczajnie przykry. Chociaż akurat czwórka jaka właśnie opuszczała tą bazę nie robiła tego po raz pierwszy więc dość dobrze wiedzieli czego się spodziewać. Zwłaszcza Gemma wydawała się wrażliwa na takie widoki bo jeszcze dwa lata temu też była po tej stronie muru i pochodziła z Glasgow a nie Clyde. I widać było to po jej twarzy gdy wydawała się być przygnębiona widokiem za bramą. Po częsci mogło to być spowodwane ponurą, mglistą aurą jaka panowała tego poranka ale dzisiaj niewiele było widać życia pomiędzy tymi budami. Może po prostu byli zbyt wcześnie.




Czas: 2066.03.13; sb; ranek; g 08:10
Miejsce: Szkocja; okolice bazy RN w Clyde; osada Rhu (ok 5 km na pd od bazy)
Warunki: na zewnątrz: szarówka, mgła, łag.wiatr, b.zimno (-1)



Domino, Thomas, Dave, Gemma



- Chyba będziemy pierwsi w tym wyścigu. - uśmiechnął się Thomas z kwadrans temu. Mijali właśnie krater uderzeniowy po którejś z bomb skalnych jaka kilka lat temu spadła z orbity. Pewnie jedna z mniejszych bo po wypaleniu przez atmosferę obiekt grzmotną w ziemię i zostawił krater jak po pocisku ciężkiej artylerii albo bombie lotniczej. Pechowo walnął akurat w drogę jaka szła wzdłuż wybrzeża Gare Loch. Łączyła baze Clyde z Glasgow. A przy okazji po drodze było Rhu u wejścia tej zatoki. A ten lej wyznaczał mniej więcej połowę drogi między Rhu a Clyde. Z czasem deszcze, wiatr, śniegi zerodowały ten krater i wdarła się tu woda w zaroki zmieniając go w gliniankę z wodą. Teraz pokrytą warstwą cienkiego lodu i przysypaną sniegiem. Dla pieszych nie była to żadna przeszkoda. Po prostu omijali ten lej idąc jego skrajem. Dla pojazdów też. Po prostu objeżdżały ten lej. Ale samochodów było o wiele mniej. Prawie w ogóle. Nawet pojazdy z bazy jak jeździły do Glasgow to zwykle tą drugą drogą, bardziej w głębi lądu. Teraz jak była zima i leżał śnieg taki pojazd musiałby zostawić świeże ślady opon. A żadnych nie było. Więc o ile James nie postanowił się udać na piechotę i to wcześnie rano albo jeszcze wczoraj to raczej nie miał szans ich wyprzedzić w drodze do Rhu. Wiec ten śnieg nie skalany śladami opon ciężarówki Tom wziął za dobry omen.

A z kwadrans później było już trochę po 8 rano. Wjeżdżali właśnie na rogatki Rhu. Jechali za Davidem jaki pełnił rolę zwiadowcy i jechał parę rowerowych długości z przodu. Trzeba było do niego krzyczeć aby coś do niego dotarło. No albo poprosić jego kumpla bo dzięki krótkofalówkom mogli się porozumiewać ze sobą bez zdzierania gardła.

- Mamy dobry czas. O 08:30 to miała być zbiórka w szpitalu a o 9-tej wyjazd. - ucieszyła się doktor Hobson zerkając na swój zegarek. Inne pokazywały podobną porę i wyliczenia.

- A wy w ogóle wiecie jak ona wygląda? Wiecie kogo szukać? - Wingfield zerknął na swoje obie blond towarzyszki. Bo jak były rogatki to niedługo będzie ta przydrożna knajpa “Nad molo”. Bo właśnie była tuż nad molo. I nawet zdarzało się tu cumować łodziom z Clyde.

- Nazywa się Brittany. Będziemy o nią pytać. Ja wczoraj po pracy zabrałam to jej ogłoszenie. Wzięłam je na wszelki wypadek. - oznajmiła okularnica klepiąc się po przedniej kieszeni spodni gdzie miała portfel a w nim ową kartkę z ogłoszeniem.

- No to jesteśmy. - zawołał do nich Moore który zatrzymał się przed zajazdem szczerząc się do nich radośnie. Po chwili dojechała do niego i pozostała trójka.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline