Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2022, 17:58   #14
Dydelfina
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
- Tak, możemy iść - Jobin zgodziła się, dając znać aby ruszali dalej. Po paru metrach, gdy brama zniknęła im za rogiem, odezwała się po raz drugi.
- Są zmiany przepisów, teraz trzepią podobne “skierowania” bo ponoć za dużo osób chce się wkręcić do miasta. O’Hara też się zorientowała prawdopodobnie że to ściema. Niemniej udało mi się załatwić przedłużenie przepustki dla Brittany bez konieczności wizyty na komendzie przed rocznicą Impaktu. - zrobiła krótką przerwę, a następnie bez żadnego skrępowania grzebnęła Tomowi w kieszeni spodni wyjmując papierosy.
Zapaliła jednego i odłożyła paczkę na miejsce.
- Zaprosiłam ją jutro na obiad, ma wpaść z gotowymi drukami. Wydaje się sympatyczna, nie uważacie?

- Tak, wydawała się bardzo miła. Ale… Zorientowała się? - Brittany zgodziła się z wnioskiem lekarki o policjantce. No a poza nią tylko ona przez chwilę z nią rozmawiała podczas skanu.

- Zorientowała się, że to lewe papiery? I mimo to nas puściła? I jeszcze zgodziła się napisać przedłużenie? Jutro u ciebie? - Gemma zamrugała oczami bo do tej pory chyba sądziła, że wszystko poszło dobrze. A tu kumpela mówiła jakby O’Hara tego nie kupiła. A mimo wszystko jakby i tak zgodziła im się pomóc. Zamiast zaalarmować swoich kolegów i w ogóle zrobić aferę.

- Na to się zanosiło od jakiegoś czasu. Słyszałem, że mają zaostrzyć przepisy. Widocznie się wreszcie za to wzięli. To dobrze, że trafiliśmy na nią. A nie jakiegoś skurwiela. - Thomas dał sobie wyjąć paczkę fajek a potem wsadzić ponownie. I szedł razem z nimi bo tak się łatwiej rozmawiało niż jadąc a do drugiej bramy było blisko.

- Potrzebujesz z nią jakiejś pomocy? Jak coś by było potrzeba to mogę przyjść i pomóc. - zaoferowała się ginekolog chyba już myślami będąc przy opcji jutrzejszego spotkania kumpeli z tą policjantką jaką właśnie zostawili za swoimi plecami.

Domino westchnęła, pociągając papierosa. Dym zadrapał w gardle, jednak udało się nie rozkaszleć.
- Nazwała mnie ślicznotką… dobra, chyba jeszcze pamiętam jak być urocza i czarująca. Tak mi się wydaje - prychnęła, kręcąc głową i dmuchnęła dymem do góry. Mieli farta, zepsucie tego na tak zaawansowanym etapie byłoby głupotą. Nagle wciągnęła głośno powietrze.
- O’Hara, cholera… znam to nazwisko! - popatrzyła na resztę towarzystwa i jęknęła.
- To ta sierżant MP o której chodzą plotki na mieście. Podobno za “okazanie wdzięczności” puściła złodziejkę, młodą i ładną. Słyszałam jak gadali o niej MP na rutynowej kontroli w zeszłym miesiącu u nas. Pięknie… - zaciągnęła się znowu, tym razem spalając prawie ⅕ papierosa naraz.
- Dobra, załatwię to - warknęła krótko, rzucając niedopałek pod nogi.

- Oj bo jesteś śliczna i czarująca Domino! - Gemma nachyliła się nad swoją kierownicą na tyle aby po przyjacielsku pacnąć kumpelę w dłoń. I zaraz wymownie spojrzała na obu panów.

- No tak, to prawda. - zgodził się Wingfield kiwając zgodnie głową.

- No. Masz śliczny tyłeczek i taki gościnny. I umiesz siadać na kolankach. No tak, ta gliniara zna się na rzeczy. O’Hara? A kurde coś słyszałem w ten deseń. Ale nie wiedziałem, że to właśnie ta. - David jak zwykle był bardziej wylewny od kumpla. Ale wzmianka o nietypowym zachowaniu policjantki wywołała jakieś mętne skojarzenia w jego wygolonej prawie na zero czaszce.

- A to… Znaczy jutro jak przyjdzie… Bo jakbyś potrzebowała wsparcia czy co… Żeby z nią załatwić… No to mogę ci pomóc. Chyba, że wolisz sama to nie ma sprawy. - okularnica mimo wszystko zaoferowała swoją pomoc jak przed chwilą. Bo te plotki o owej sierżant nieco zmieniały światło na jutrzejsze spotkanie.

- Jakby co to ja mogę ją dla ciebie załatwić. Was obie. I jeszcze ciebie. No to i dla Britt nie będę robił wyjątku bo by jej przykro było, że tak sama i smutna siedzi jak koleżanki mają ze mną tyle frajdy i radochy. No nie Britt!? - właściwie David też zaoferował swoją pomoc. A nawet rozszerzył ją na resztę potrzebujących dam aby było wiadomo, że w takich sprawach mogą liczyć na obrotnego byłego kaprala.

- David, na litość boską… jeszcze to napisz i przyklej na tablicy pod szpitalem - Domino przetarła twarz dłonią. Jednak nie było sprawiedliwości… ona ledwo się ruszała, a ten chciał już zagarniać całe stado samic do zabawy prokreacyjnych. Nie fair… chociaż niczego nie żałowała, a wspomniana pojemność na niej też zrobiła wrażenie. Czego to człowiek się o sobie dowiadywał gdy ćpał…
Za to na Gemmę popatrzyła w wdzięcznością. Druga blonyndka nie podkuliła ogona kiedy zaczynały się komplikacje, miła rzecz… bardzo miła.
- Jeśli ci to nie przeszkadza byłabym niezmiernie wdzięczna za wsparcie - westchnęła, kręcąc głową.
- Nie pociągają mnie kobiety, wolę To… warzystwo kogoś innego - zajęknęła się, próbując ukryć zakłopotanie.
- Albo pójdę wieczorem do “Syrenki” i zamówię jej na deser Juls, trudno. Mój portfel jakoś to wytrzyma, zresztą szykowałam się na łapówkę w ten czy inny sposób. Załatwimy, nie bój się - popatrzyła z pewnym siebie uśmiechem na Brittany.
- Zostajesz w Clyde.

- Tak?! Oh, dziękuję! - oczy kelnerki z zewnątrz rozszerzyły się a twarz ozdobił pełen radości, szeroki uśmiech. Podskoczyła do blondynki bez okularów, uściskała mocno podskakując w miejscu więc i pozostali musieli na chwilę się zatrzymać nim wznowili marsz do wewnętrznej bramy.

- A jak coś trzeba z tą policjantką to ja też mogę. Dla mnie to żaden problem. Była całkiem miła. - rzuciła jej cicho na ucho korzystając z okazji, że są tuż przy sobie. A potem jako, że była jedyną co nie prowadziła żadnego roweru to szła obok swojej wybawicielki.

- No to jak ci nie przeszkadza to wpadnę jutro na kawę czy co. Nie bój się, co będę mogła to ci pomogę. - ginekolog chciała chyba dodać otuchy swojej kumpeli ze szpitala i wybawić ją z opresji na tyle na ile mogła. I miała minę jakby chciała powiedzieć coś jeszcze ale albo zrezygnowała albo Thomas jej przerwał.

- No to już jesteśmy. Przyszykujcie te papiery do kontroli. Teraz to już powinno pójść szybko. - porucznik wskazał na drugi zestaw budki strażniczej, bramy i szlabanu do jakiego się zbliżali. Faktycznie okazało się to tylko formalnością. Sprawdzanie identyfikatorów, u Brittany wystarczyła krótka kontrola czasowej przepustki wystawionej jej na zewnętrznej bramie i w parę minut cała piątka znalazła się wewnątrz murów Clyde.

- No to witamy w bazie Royal Navy - Dominique postarała się zrobić symaptyczną minę gdy zwracała się do rudej kelnerki. Dotarli, przeszli przez kontrolę. Teraz należało zakwaterować dziewczynę i poradzić z problemami po drodze. Idąc parę metrów blondynka popatrzyła na Hobbs.
- Mam jeszcze Hyper, gdyby szło ciężko. Działa tak jak opisują, ale następnego dnia… są ciężkie efekty uboczne. Po coś odczuwamy ból, blokowanie jego receptorów nie jest specjalnie mądre. Zwłaszcza w… ekhem. - kaszlnęła, urywając temat, za to popatrzyła w niebo szukając tam odpowiedzi.

- Masz? Ciekawe. Słyszałam o tym. Ale nie próbowałam. - druga z blondynek, z plecakiem paramedyka na plecach szła obok. Widocznie wszystkim się lżej rozmawiało jak się szło niż jechało rowerem.

- Koniecznie nadrób to natychmiast! Dziewczyno nie wiesz co tracisz! Mówię co bomba sprawa! Nawet bzykanie krzesła robi się super ciekawe! - Dave jak tylko usłyszał o czym obie blondynki rozmawiają od razu dorzucił swoje trzy grosze. Większość Hobs przyjęła z uśmiechem i kiwaniem głowy. Dopiero ta wzmianka o krześle wybiła ją z rytmu i sprawiła, że zmrużyła oczy.

- Tom próbował i bardzo sobie chwali. - wyjasnił uprzejmie Moore jak zwykle wrabiając kumpla z uprzejmym wyrazem niezbyt rozgarniętego dziecka. Blondynka i ruda roześmiały się wesoło na ten mały żarcik.

- Dobra to podjedźmy. To już niedaleko. - Wingfield zniósł ten przytyk w dzielnym, męskim milczeniu ale sam wsiadł na siodełko rikszy i machnął na Brittany aby ta wróciła na swoje miejsce w koszyku. David też dosiadł swojego kołowego rumaka i ruszył pierwszy. Okularnica też się zebrała na swój ale korzystając z małego zamieszania z powrotem na siodełka rzuciła cicho do koleżanki.

- To ta jedna z kluczowych decyzji z Glasgow co ci mówiłam wczoraj. Jak trzeba to ja mogę z tą policjantką i bez prochów. Ładna jest i robi sympatyczne wrażenie. No i właściwie to chce nam pomóc. Jak coś by jutro było w tej sprawie to mogę cię zastąpić jeśli ty i ona się zgodzicie. - powiedziała cicho i szybko aby pozostała trójka ruszająca znów rowerami ich nie słyszała. Po czym sama też dosiadła swojego pojazdu i czekała aż kumpela ruszy razem z nią.

- Byłabym wdzięczna… i przepraszam Gem. Jestem sztywniarą dokładnie taką na jaką wyglądam. Jakoś to rozliczymy, będziesz miała u mnie przysługę - Jobin skrzywiła się, ruszając rowerem za resztą. Zaraz prychnęła, podnosząc głos aby inni ją słyszeli.
- Bzykanie krzesła? Dzięki Dave, rozumiem że jestem drewnem ale takiego określenia na siebie jeszcze nie słyszałam. Prawie poetyckie! - rzuciła w plecy łysola kwaśnym spojrzeniem tak dla zasady.

- Nie no daj spokój! - zwiadowca odwrócił się na ile mógł aby spojrzeć na nią. - O tobie miałem nie mówić! Chyba, że w ogłoszeniu przed szpitalem! To wcale nie mówię o tobie! Tylko o krześle! I o Tomie! On lubi taką grę! - odkrzyknął wesoło i zaśmiał się rubasznie. Dziewczyny roześmiały się rozbawione.

- Brittany. Pozwalam ci rzucić śnieżką w kaprala Moora. - powiedział niby poważnie Wingfield jakby wydawał podwładnej polecenie służbowe. Chwilę to trwało zanim była kelnerka nachyliła się na tyle aby złapać jakąś śnieżną grudę leżacą na drodze po czym cisnęła ją w jadącego na czele kaprala. Nie trafiła ale śmiechu było co nie miara. I tak dojechali do tej samej bramy co rano spotkali okularnicę w zimowym ubraniu.
Sprawnie oddali rowery, zgarnęli plecaki na plecy i dalej piechotą ruszyli do swoich porannych śladach.


Sobota; przedpołudnie; mieszkanie Domino

Odstawienie rowerów w Bike World było formalnością teraz w środku dnia jak był otwarty. I jeszcze Amelia pewnie uprzedziła kolegów więc nie byli zdziwieni pojawieniem się rowerowej piątki. No i chociaż niektórzy pewnie rozpoznawali chociaż jej współlokatorkę więc to była formalność. Potem piątka, już pieszo, zaczęła trasę powrotną przez ulice swojej bazy pod znajomy adres z ostatnią klatką i piętrem w roli głównej. Jeszcze chrobot klucza w zamku, ruch klamki i Domino wróciła do znajomego, domowego zacisza. I na spotkanie wyszła jej krótkowłosa kumpela z Australii.

- Cześć. I jak poszło? - przywitała się z łagodnym uśmiechem czekając aż po gospodyni pozostała część grupy wtarabani się do środka.

- Ooo jaaa! Prawdziwe mieszkanie! Takie jak kiedyś! - Brittany chyba odkąd przeszli przez wewnętrzną bramę i znaleźli się w niedostępnym do tej pory świecie była cicho. Jakby bała się spłoszyć te widoki dookoła niej które dla reszty były już standardem. Nawet Gemma Hobson co mieszkała tu najkrócej z nich wszystkich miała jakieś dwa lata aby się do tego przyzwyczaić. Dopiero jak oddali rowery i szli na piechotę ulicami miasta rudowłosa zaczęła na głos odkrywać swoje zdumienie niczym dawny stereotyp japońskiego turysty. Do kompletu to jej tylko aparatu fotograficznego brakowało. I u pozostałych budziło to zwykle sympatyczne i ciepłe uśmiechy. No i ktoś jej tłumaczył na co akurat patrzy i co mijają. Trochę dziwnie było pomyśleć, że Fletcher zapewne od dekady nie widziała takich luksusów jakie przed Impaktem znali i mieli wszyscy. Więc i gdy weszła do mieszkania swojej dobrodziejki to nie wytrzymała aby nie okazać swojego zachwytu i zdumienia na głos.

Wszyscy przeszli przez rytuał zdejmowania kurtek i odwieszania ich na kołki przy drzwiach, zdejmowania butów oraz czapek. Było to też moment kiedy żołnierze mogli zdjąć część oporządzenia i odstawić pod ścianę broń.
- Poszło dobrze, nie było żadnych niepokojów po drodze. Żadnej Szarańczy, żadnych psów albo bandytów. Wyrobiliśmy się przed Silvą… Amy poznaj Brittany. Nasza nowa pacjentka - zrobiła krok w bok po uściskaniu Australijki aby ta mogła zobaczyć rudą w pełnej krasie.
- Na końcu korytarza po lewo jest łazienka, jeśli sobie życzysz możesz się odświeżyć. Zaraz przyniosę ci ręcznik i nowe ubrania. Stare wrzuć do kosza, upiorę je potem. Wchodźcie, nie będziemy tak stać w progu - pogoniła resztę do salonu.

- Łazienka? A jest woda? Taka w kranie i prysznicu? Słyszałam, że tu u was to jest. - oczka Brittany świeciły się jak małe żaróweczki z tej ekscytacji. Grzecznie odwieszała kurtkę i zdejmowała buty i wykonywała resztę poleceń. Ochoczo przywitała się z Australijką pod wpływem nadmiaru emocji ściskając ją mocno jak od lat nie widzianą siostrę czy przyjaciółkę.

- Tak, tak odśwież się i zdejmij ubrania. Najlepiej wszystkie. Nie krepuj się. - podpowiedział jej Moore podejrzanie życzliwym tonem. Ruda głowa pokiwała mu energicznie uśmiechając się wesoło i jednym ruchem rozsunęła zamek swojej bluzy pod jaką widać było koszule w jakiej pracowała jako kelnerka.

- Nie tutaj! Amy weź ją zaprowadź i pokaż co i jak. - Gemma zareagowała szybko jakby obawiała się, że z tej ekscytacji Brittany się zacznie rozbierać tu i teraz. Strofowała zwiadowcę wzrokiem prosząc Amelię o pomoc.

- Właśnie Amy, pokaż Brittany co i jak. My wiemy gdzie jest kuchnia no i mamy Domino. - Tomas trzepnął w ramię kumpla aby ten przestał pajacować. No i po chwili obie kobiety poszły do łazienki a pozostała grupa do kuchni. Amelia powiedziała, że obiad jest na szafce i w piekarniku. Więc na razie to na Domino spadły obowiązki gospodyni.

- O, to tak sobie mieszkacie? Bardzo ładnie. Podoba mi się. - Gemma co pierwszy raz była tu z wizytą rozglądała się z zaciekawieniem po kuchni. - Coś ci pomóc? - zapytała koleżanki z pracy gdy panowie z lubością zdejmowali z siebie tą całą taktykę i resztę szpeja jaki mieli na sobie. Na chwilę wszyscy zamarli i spojrzeli w tą samą stronę. Bo od strony łazienki doszedł ich kobiecy pisk radości.

- Woda leci! Zobacz Amy woda leci! - słyszeli radosne okrzyki Brittany.

- Czekaj! Nie w ubraniu! Rozbierz się najpierw! - brzmiało trochę jakby w ostatniej chwili Amelia próbowała uratować suchość ubrań nowej znajomej. Ale co z tego wyszło trudno było z kuchni zgadnąć. Zaś w kuchni Amelia przygotowała wszystko co trzeba do obiadu na pół tuzina osób. Wystarczyło ponakładać na czekające talerze i można było zaczynac obiad. Po tych trzech godzinach spędzonych na mrozie powrót do ciepłego i jeszcze ciepły obiad na talerzu wydawał się świetnym pomysłem. A i te poranne kłopoty z brakiem łaknienia chyba wszystkim przeszły bo byli już w pełni głodni.

Znowu się sprawdzało, że współlokatorka taka jak Amelie to prawdziwy skarb. Słuchając hałasów z łazienki Jobin parsknęła pod nosem, aby zrobić się czerwona na policzkach kiedy przypomniała sobie warunki w jakich korzystała z prysznica po raz ostatni. Rzuciła spojrzeniem po obu żołnierzach jeszcze mocniej się czerwieniąc.
Odchrząknęła, stając frontem do szafek i obiadu.
- Pomóż mi z kubkami i sztućcami, ja nałożę obiad - poprosiła Gemmę. Najpierw chciała jej powiedziec aby z komody w sypialni wyjęła jakieś rzeczy lecz zorientowała się że nie sprzątnęła rano pobojowiska więc w porę ugryzła się w język.

Hobson sprawnie weszła w rolę pomocniczej gospodyni wspomagając właścicielkę mieszkania w przygotowywaniu obiadu. Panowie pozbyli się nadmiaru szpeja i na chwilę przeszli do salonu aby go zostawić tak jak wczoraj wieczorem. Po czym wrócili i jak wzorowi chłopcy zasiedli za stołem akurat jak obiad był prawie podany. A do kuchni wróciła Amelia. Miała podwinięte do łokci rękawy bluzy a tu i tam i tak widać było mokre plamy.

- Wskoczyła pod prysznic w ubraniu. Nie zdążyłam jej zatrzymać. - oznajmiła rozbawionym tonem wskazując kciukiem za siebie na drzwi do łazienki. - No ale to nic. To jej ubranie i tak do prania a my jej damy coś nowego. Zresztą ona coś tam ma w tej swojej torbie to będzie miała się w co przebrać. Coś wam pomóc? - cała heca z prysznicem Brittany, możliwe, że pierwszym od dekady, raczej ją rozbawiła i nawet rozczuliła niż zezłościła. A widząc dwie krzątające się po kuchni koleżanki zapytała czy może jakoś dołożyć swoją cegiełkę.

- Wszystko jest pod kontrolą, zaraz będzie gotowe - Jobin z uśmiechem pod nosem wskazała poprocjowany obiad od zapachu którego ślina sama zapychała usta.
- Chłopaki nam dzielnie pomagają dając pracować. Pod nadzorem abyśmy niczego nie pomieszały - parskajac wzięła dwa talerze i postawiła przed Moorem i Wingfieldem. Poklepała ich obu po ramionach a potem w przypływie czułości pocałowała w policzki.
- Zaraz lecicie do pracy, nie czekajcie na nas tylko jedzcie od razu. Zapakujemy wam coś na drogę abyście nie zmarnieli do rana, pasuje? Gem, podasz dzbanek z herbatą?

Koleżanka w okularach spojrzała we wskazaną stronę i podała gospodyni ten dzbanek z herbatą. Zaś koledzy z satysfakcją wbili swoje widelce w ciepły obiad.

- Dobre. Bardzo dobre. - pokiwał z uznaniem Thomas ale z pełnymi ustami nie bardzo mógł powiedzieć więcej. Ale z tego całusa to obaj byli bardzo zadowoleni. Jeszcze bardziej niż z obiadu.

- No, tak, nie będziemy zawracać wam gitary. Jeszcze musimy sprawdzić co z resztą. Mam nadzieję, że nikt nie przyniesie żadnego L4. - porucznik przełknął pierwszy kęs i myślami wrócił pewnie do reszty swojego oddziału z jaką rozstali się wczoraj na początku wieczoru w “Syrence”.

- Jak są normalni to pewnie jeszcze śpią. W końcu wczoraj mieliśmy sobie zrobić sobotni wieczór. No i z Julką ich zostawiliśmy. Ona na pewno im nie przepuści. Ciekawe czy udało im się skołować Hyper. - David pokiwał głową dołączając do tych rozważań o kolegach i koleżankach o jakich do tej pory nie rozmawiali za bardzo. Zostali obsłużeni z obiadem to i panie też zyskały okazję aby do nich dołączyć.

- Dajcie spokój, przecież nam nie przeszkadzacie. Czujcie się jak u siebie, rozkład domu znacie i wiecie gdzie trzymamy wódkę - Domino z ciepłym uśmiechem nalała im herbatę po czym sama zasiadła do jedzenia. Z talerza patrzyła na nią spora porcja fasoli w pomidorowym sosie, z warzywami które dało się dostać na rynku i suszonym mięsem.
Wyglądało i pachniało przepysznie.
- Racja, tylko nienormalni zrywają się w sobotę bladym świtem i jeszcze jeżdżą za miasto bo im głupia baba płacze w rękaw że tak trzeba, a bez nich sobie lebiega nie poradzi. Zgubi na prostej trasie, wilki ją zjedzą i co najgorsze los okrutny również na niewinną kumpelę sprowadzi. - pokiwała mądrze głową.
- A jakby tego było mało wyciąga taka dzielnych, walecznych pogromców Szarańczy z ich przepustki… myślę że reszta znalazła to czego szukała. Taka kobieca intuicja… właśnie! Jak ich spotkacie przekażcie, że w Dzień Impaktu robimy obiad dla samych swoich. Byłoby nam niezmiernie miło gdybyście wpadli w komplecie. Tak jak wy dwaj jutro wpadnijcie po zleceniu na coś ciepłego na ząb… i nadal podtrzymuję tamto - spojrzenie uciekło jej do Wingfielda.

- Dzięki. Wpadniemy. Powiem reszcie. Na pewno się ucieszą. - Tom nachylił się ku blond sąsiadce i cmoknął ją w policzek uśmiechając się przy tym ciepło. Siedzieli już wszyscy w piątkę i cieszyli swoje smaki i żołądki pysznym obiadem przygotowanym przez buntowniczkę z odległej krainy. Brakowało tylko rudej no ale sadząc po szumie prysznica pewnie jeszcze cieszyła się powrotem do cywilizacji.

- I daj spokój. Dobrze, żeśmy po nią pojechali. Całkiem miła dziewczyna z tej Brittany. Dobrze, że mogliśmy jej pomóc. No ale zostać za długo nie możemy bo jak zostaniemy to na pewno nie pójdziemy spać. A musimy kontaktowac co i jak się dzieje dookoła jak wieczorem pójdziemy za bramę. - odparł Thomas całkiem sporo jak na swój standard. Ale widocznie wcale nie żałował, że zrywali się z samego rana aby pomóc tak sympatycznej dziewcyznie jaką się okazała ta desperatka z ogłoszenia.

- Trochę szkoda, żeśmy tego lamusa od was nie spotkali. To ten z szoferki? Ale kurde tylko mignął. Nie zdążyłem się przyjrzeć. Heh. Można by Oli o nim wspomnieć. - Moore chyba już sobie też odpuścił to wdzięczenie się od rudej za ratunek i wrócił do przyjemniejszych tematów.

- Oj nie wiem czy to dobry pomysł. - brwi porucznika nieco zmarszczyły się gdy chyba obrabiał propozycję kumpla w myślach. Widząc pytające spojrzenia wokół siebie wyjaśnił. - Oli jest strasznie cięta na takich typów. Jak typ nie chodzi na jakieś karate czy co to lepiej aby z nią nie zostawał sam na sam. A jak już to trzeba by jej zabrać nóż. - powiedział co nieco o swojej koleżance z oddziału jaka pełniła rolę zwiadowcy ale głównie strzelca wyborowego.

- Też się cieszę, że mogliśmy jej pomóc. A za tydzień mogę przyjść z nią? Bo co? Samą ją w domu zostawię jak sama pójdę do was na balety? - Gemma chwilę trawiła te wieści o nieznajomej znajomej chłopaków. Ale wróciła do rozmowy o rudowłosej i tym przyjęciu na Impact Day o jakim wspomniała gospodyni.

- Jasne, wpadnijcie obie. Będzie weselej - Jobin uśmiechała się szeroko udając że wcale i w ogóle nie wpatruje się w porucznika cielęcym wzrokiem. Zmieniła obiekt zainteresowania na współlokatorkę aby im obojgu nie robić siary.
- Jak stoimy z zapasami? Przeżyjemy jeszcze parę dni czy trzeba się kopnąć do Hectora i porobić wielkie oczy? I tak będziemy szły po przydział dla Brittany, przy okazji wysępić można coś ekstra dla nas. Jutro rano mamy chłopaków na śniadaniu, potem jedną sierżant na obiedzie. Podpytam Manishy czy jej ojcu udało się wyczarować coś ekstra. Specjalne życzenia? - rozejrzała się po grupce.

- Z gotowaniem to na nas nie liczcie. Ale może uda się coś skołować z kantyny. Albo dziewczyna Beara coś pomoże. Zawsze robi mu dobre żarcie. A jak robił urodziny i nas zaprosił to dobra szama była. A to ona właśnie robiła. Bo jutro to nie. Jak będziemy szli w teren to nie będziemy nic brać. - Thomas poczuł się pewnie wywołany do wypowiedzi w imieniu Łowców bo odezwał się pierwszy. Trochę w małej sprawie na jutrzejszy powrót z nocnego patrolu na zewnątrz bazy a trochę na tą imprezę pamiątkową za tydzień co się zaczynali umawiać.

- No. Ona coś tam hoduje w swojej szklarni na dachu. Coś jej tam nawet czasem wyrośnie. Pomidory nawet jej raz urosły. Takie małe, zdechłe właściwie. Nie takie jak kiedyś. Ale jak ze trzy Bear przyniósł i rozkroiliśmy dla każdego to każdy się tym zażerał. Rany, nie pamiętam kiedy ostatni raz jadłem prawdziwego pomidora. - kumpel poparł kumpla i też widocznie miło wspominał te kulinarne i ogrodnicze umiejętności narzeczonej ich kumpla. A teraz bez światła słonecznego takiego jak dawniej to wszelkie rośliny napędzane chlorofilem kiepsko rosły. Więc wyhodowanie czegoś zjadliwego w rozsądnej ilości było trudne. Ale tak symbolicznie i prawie do smaku, w ogródkach przydomowych czy jakichś szklarniach jeszcze się co jakiś czas udawało. Widocznie dziewczyna cekaemisty była jedną z takich osób. A o pomidory i inne takie płody rolne było bardzo trudne. Jak już były to z puszki albo mrożonki ewentualnie jako dodatek na jakiejś pizzy czy zapiekance. Ale takich soczystych, świeżych, czerwonych kulek to była rzadkość.

- Byłoby miło. - odparła Amelia kiwając głową i przygryzając wargę gdy się zastanawiała nad pytaniem właścicielki mieszkania. - No ja bym musiała mieć listę na ile osób mam zrobić to przyjęcie. I to tak jak ma być w niedzielę no to do środy, czwartku. Bo do piątku bym musiała wszystko albo większosć kupić a w sobotę to by mi w kuchni zeszło aby na niedzielę było. No a jak kupować to też bym właśnie musiała wiedzieć na ile osób. - dziewczyna z Australii nie była przejęta ogromem zadania. Raczej podchodziła do sprawy rutynowo. Ale skoro chodziło o większą liczbowo skalę to po prostu czekało ją więcej pracy i zakupów.

- Ja mogę dać moje esktra talony. Albo jak powiecie co kupić to spróbuję kupić. Tylko trochę mi ciężko bo w dzień mam dyżury a jak kończę to już tak popołudnie to trudno coś dostać. - Gemma też chciała coś dorzucić od siebie. Jak nie ręce do pracy to chociaż swoje talony. Bo te zwykłe to każdy dostawał tyle aby starczyło na przeżycie. No ale one jako lekarki dostawały też te ekstra co można było kupić więcej jedzenia albo coś mniej typowego. No i był jeszcze barter czyli najczęsciej jeśli chodzi o jedzenie coś co udawało się złowić w zatoce ewentualnie jak jakimś szperaczom coś udało się wyszperać i przynieść. Zwykle jakiś makaron, kaszę czy puszki jakie przetrwały dekadę w jakimś zapomnianym, bezpańskim obecnie domu.

- No i tak, teraz coś trzeba będzie skołować dla Britt. Bo jakby była w szpitalu to by karmiła ją nasza kuchnia jak resztę pacjentów. Chociaż powinnam dać radę jej wystawić papier na ekwiwalent w talonach. To by miała swoje kieszonkowe. - lekarka pokiwała głową zerkając na gospodynię. Faktycznie gdyby rudzielec znalazła się jako pacjentka w szpitalu to by odpadał kłopot z jej wyżywieniem i utrzymaniem. Ale jeszcze była możliwość wypisania do domu i załatwienie ekwiwalentu na żywność w talonach. Nie był zbyt duży no ale pozwalał takiej osobie nie umrzeć z głodu.

- Na jutro to mam makaron i jakieś słoiki. Może pójdę do portu to udałoby mi się dostać jakąś świeżą rybę. To jak mała to bym zupę albo gulasz zrobiła a jak większa to może własnie coś z ryby. Może z frytkami. - Amelia wróciła do bliższego, jutrzejszego posiłku zerkając pytająco na Domino jaka powinna być najlepiej zorientowana w sytuacji. Przerwała bo usłyszeli kroki i do kuchni weszła przebrana w świeże ciuchy Brittany. Z jeszcze mokrymi włosami. Śmiała się od ucha do ucha.

- Ooo! Ile jedzenia! - zatrzymała się widząc stół otoczony domownikami i gośćmi. i to stół zastawiony talerzami, miskami i garnkami z jedzeniem. Sądząc po minie chyba zrobiło to na niej spore wrażenie. A pozostali dali jej znać aby usiadła na wolnym miejscu i dołączyła do nich.

“Problemy pierwszego świata” pomyślała Domino obserwując kątem oka reakcję rudzielca. Oni tu rozprawiali o przygotowaniu fury żarcia dla kilkunastu osób, a tamtą zachwycał zwykły obiad dla sześciu osób. No dobra, nie taki zwykły skoro przygotowała go Amelia.
- Zapytam czy Basia wydębi nam parę rzeczy z Neptuna, dam jej talony. W końcu najlepsza restauracja w bazie, od Felixa weźmiemy parę flaszek. Bo oczywiście oni też przychodzą. Nie wiem co z Garcią - mruknęła dość poważnie znad talerza, bawiąc się widelcem.
- Jeśli jest w mieście… nie ma już nikogo, pewnie od dawna nie jadł niczego domowego. Szkoda żeby chlał sam skoro nawet nasz ulubiony barman będzie tutaj… byle go wujek nie przyciął bo znowu przyleci z Glockiem, a po co nam awantury. Albo co gorsza wypadki z bronią, bo przecież wiadomo że takowe się zdarzają każdemu i oficerowie nie są tutaj wyjątkiem - westchnęła. Niby zamknięty rozdział, ale jakoś zamknąć do końca się nie dał.

- Jakąś berbeluchę to my możemy skołować. - obaj panowie popatrzyli na siebie przez chwilę jakby w myślach oceniali swoje możliwości wsparcia tej nadchodzącej imprezy. I widocznie wyszło im, że w przypadku promili mogliby pomóc.

- Garcii nie widziałam ostatnio, ale jakby był to można go zaprosić. W końcu to Dzień Pamięci. Trochę jak wigilia. Nie wypada aby ktoś był sam. - Amelia odezwała się w sprawie kontrowersyjnego nicponia jaki niegdyś zawrócił w głowie jej kumpeli tak, że do dziś tak całkiem nie mogła o nim zapomnieć chociaż już niby nic specjalnego ich nie łączyło. No a póki łączyło to miał właśnie ów zatarg z wujkiem Domino o tym wypadku z czyszczeniem broni o jakim obaj chłopcy się dowiedzieli wczoraj trochę od niej a trochę od niego samego.

- Jak coś trzeba to ja mogę pomóc. Tylko nie wiem co. Może w kuchni. Bo miasta to nie znam to musiałby ktoś ze mną iść. - Brittany chętnie się poczęstowała tym jedzeniem i jadła szybko, prawie, że zachłannie. Ale mimo to też nie chciała wyjść na pasożyta społecznego co tylko żeruje na innych nie dając nic w zamian więc co mogła to chciała pomóc.

- A jakby Basia miała być to może coś by się dało u nich zamówić? Chociaż za gotowce to trzeba by pewnie zabulić. - kucharka z Australii rozważała kolejny wątek co by można przygotować na następny, rocznicowy weekend.

- Gotowce nie… ale półprodukty i zapasy? Może mięso, albo coś specjalnego. Chyba że ciasto, ale to zobaczymy co nam powie. Jest też Manisha i jej rodzice. Na pewno przyniesie od nich któryś z tych kolorowych cudów - Jobin popukała widelcem w talerz dla lepszego skupienia.
- Britt pomoże Amelie, chłopaki ogarną alkohol. My z Gem załatwimy co się da i gdzie się da. Przyniesiemy tutaj i niech nasz szef kuchni zobaczy co z tego da się wyczarować. - pokiwała głową. Brzmiało jak dobry plan, naprawdę bardzo dobry. Druga rzecz to łażenie po mieście aby poinformować znajomych o zaproszeniu.
- Juls nie dadzą wolnego, ale można ją zamówić. Zapłacimy za prywatny pokaz u klienta żeby jej szef nie marudził i też z nami posiedzi. Idą święta, przyda się dziewczynie odpoczynek. - jakoś tak wymownie popatrzyła na Moore’a mając nadzieję że zrozumiał słowa “posiedzieć” oraz “odpoczynek”.
- W ogóle gdzie was gnają dziś? O ile możecie powiedzieć - zwróciła się do Wingfielda, pod stołem ocierając łydką jego łydkę, a ponad blatem udając że nie dzieje się nic nieprzyzwoitego.

- Nigdzie nas nie gnają. Ot, dostaliśmy cynk, że te psy co tak ostatnio się za bramą kręcą i atakują ludzi to tam są. I mieliśmy tam iść. W nocy powinno je dać się łatwiej podejść niż w dzień. No ale wleźliśmy w tą cholerną czerwoną mgłę… No i sama wiesz. - Wingfield skrzywił się i nieco pomarudził na tą wymuszona zmianę planów przez to uszkodzenie. Lekarka poklepała go po przedramieniu z miną “wiem, wiem”.

- No ale to było w czwartek, wczoraj zabalowaliśmy to dzisiaj idziemy trochę w ciemno. Ale mamy w dzień spotkanie z naszym informatorem. Może dowiedział się coś nowego. No i dlatego też nie będziemy mogli zbyt długo zostać. Znaczy ja bym mógł no ale pan sztywniak to się zawsze upiera sam z wszystkimi gadać. A przecież Oli też sie zna i wie o co pytać no i Hank jeszcze jest no ale, pan sztywniak musi wszystko sam. - Moore dorzucił swoje uwagi, znacznie luźniejszym i nieco zgryźliwym tonem. A w ich grupie faktycznie od rozpoznania był on i Olivia no ale głównym mózgiem był Wingfield. Zaś Hank, że był radiowcem i technikiem też często robił za pomocniczego człowieka od kontaktów z innymi.

- Ja chętnie pomogę z tym chodzeniem i resztą. Właściwie to i tak dyżur kończymy podobnie to po pracy mogłybyśmy iść razem jakby gdzieś trzeba było. - Gemma i pozostałe koleżankie Domino bez sprzeciwu przyjęły zaproponowany przez nią podział ról i obowiązków związanych z tą imprezą za tydzień. Każda wydawała się być zadowolona z takiego zadania jakie jej przypadło.

- Nie bój się Britt, wszystko ci pokażę co i jak. Weźmiemy riksze ode mnie z pracy albo rower dla ciebie to się uwiniemy raz dwa z tymi zakupami. - Amelia poklepała ramię nowej znajomej aby zapewnić ją, że we dwie sobie poradzą. Rudzielec pokiwała posłusznie głową i uśmiechnęła się do niej i reszty ciepło na znak, że nie ma obiekcji w takiej sprawie.

- A z Juls… No chyba bym mogła pomóc. - Gemma odezwała się ponownie ale trochę się zawahała. Pozostali popatrzyli na nią więc westchnęła i ciągnęła dalej. - Zamówiłam ją dla siebie. Na Dzień Pamięci. - przyznała blondynka w okularach rozkładając ręce na boki. - No co? Pamiętam jak to było rok temu. Przykre. Nie chciałam być sama. A nie wiedziałam, że mnie zaprosicie. No to się z nią dogadałam na domową wizytę. Lubię ją. Nie wiedziałam, że się z nią znacie. Nic mi o was nie mówiła. To ta koleżanka od tv co ci wczoraj mówiłam. - powiedziała trochę jakby spodziewając się jakichś wyrzutów czy oskarżeń. I nieco nerwowo dłubała widelcem po swoim talerzu. Wyglądało jakby na poważnie nie spodziewała się spędzać świąt w innym towarzystwie niż zamówiona na domową wizytę nocna syrenka.

Wyrzuty ani oskarżenia się nie pojawiły, zamiast nich był szeroki, radosny wyszczerz Domino, która klepnęła drugą blondynkę w ramię.
- Świetnie, odpada konieczność bicia się o nią z jakimś podstarzałym erotomanem gawędziarzem. Juls jest dyskretna, taka praca. Znamy się spoza niej, jak będzie chciała to ci opowie po obiedzie za tydzień. Złożymy się po połowie, aby za bardzo cię nie obciążać Gem. - pokiwała głową i przeniosła wzrok na łysola.
- Nie dziwi mnie że Tommy woli iść sam interesu dopilnować. Jeszcze byś zepsuł albo polamał. Poza tym już ustaliliśmy że pan porucznik posiada atuty o których reszta może sobie tylko pomarzyć, albo ponarzekać lub pojojczyć na niesprawiedliwość - z przemiłą miną posłała mu buziaka.

- Widzę, że on ma na ciebie zły wpływ. Zaraża cię swoją niewdzięcznością wobec mojej, wspaniałej osoby. Poczekaj aż znów znajdziemy się pod prysznicem. - Moore obdarzył ją tonem i spojrzeniem jakim do tej pory czasami częstował Thomasa. Zwykle aby jemu i otoczeniu przypomnieć jak porucznik wiele zawdzięcza swojemu wybitnemu kapralowi a w ogóle to by bez niego pewnie już dawno zginął. Przynajmniej wedle słów owego kaprala. Teraz chyba i Domino awansowała do tej samej kategorii. Oczywiście chociaż Moore wydawał się smiertelnie poważny w tym wyrzucie to i tak chyba każdy przy stole roześmiał się słysząc tą kolejną porcję jego pajacowania.

- A z tą Julią to nie trzeba. Już za nią zapłaciłam. Sama mi to podpowiedziała. Żeby zapłacić wcześniej to będzie zaklepana dla mnie nawet jakby ktoś przyszedł z większą kasą to już będzie, że zajęte i jest wynajęta. Poza tym pewnie i tak wy będziecie miały na co wydawać. No i chętnie wam pomogę czy to z tym chodzeniem, kasą czy w ogóle. - okularnicy chyba ulżyło, że tak gładko i ciepło gospodyni i grono jej znajomych przyjęli te wieści o jej znajomości z tancerką z nocnego klubu. Bo po tej chwili nieco nerwowego oczekiwania na ich reakcję roześmiała się i znów była cała w skowronkach od tego uczucia akceptacji i bezpieczeństwa. No i wspólnoty. Bo w przeciwieństwie do zeszłego Dnia Pamięci tym razem zapowiadało się, że spędzi go w gronie osób które ją tolerują, szanują a nawet lubią.

- Jej… To naprawdę gruba biba się szykuje… Naprawdę chyba będę musiała zrobić listę gości aby kogoś nie pominąć. - Amelia też się roześmiała ale z innego powodu. Wyglądało jak z każdym kwadransem ich obiadu ta potencjalna lista gości wydłuża się coraz bardziej o kolejne osoby.

- My porozmawiamy w nocy ze swoimi. To wam jutro powiemy kto od nas będzie a kto ma inne plany. - Thomas też pewnie się z tym zgadzał bo zadeklarował się w imieniu całego oddziału. Jeszcze z nimi nie gadali o tym no ale wieczorem mieli iść na akcję to pewnie będą mieli do tego okazję. No a na jutro i tak byli z kapralem umówieni tutaj.

- Doskonale, w takim razie po przybyciu do punktu zbiórki, ale przed udaniem do kantyny zostanie przeprowadzona zbiórka w węźle sanitarnym. Odpowiednio przeszkolony personel medyczny sprawdzi czy nie wnosicie kapralu żadnego obcego materiału biologicznego potencjalnie chorobotwórczego lub niebezpiecznego. Bardzo dokładnie sprawdzi. Wszystkie brudne zakamarki. Przygotuje dziś węża i gumowe rękawice do inseminacji. Na wszelki wypadek - Dominique z chłodną uprzejmością popatrzyła na kaprala jak na jednego ze swoich krnąbrnych pacjentów. Pod stołem z zaczepiania łydki porucznika przeszła do trącania stopą jego kolana i uda.
Za to do Gem zwróciła się z ciepłym uśmiechem.
- Świetnie, nie będę latała jak wielbłąd albo muł juczny. We dwie obskoczymy co trzeba i ponosimy w razie potrzeby. Obgadamy szczegóły jutro przed przyjściem O’Hary, dobrze? Przynajmniej szkielet planu ustalimy i zobaczymy co wyjdzie. Zaczniemy od listy - wycelowała palec w Australijkę.
- Aby nasz chief wiedział ile gąb trzeba zapchać, a my ile miejsca przygotować. Bardzo się cieszę że na razie nikt z was się nie wyłamuje. Będzie co wspominać podczas misji poza Clyde i do czego, a raczej kogo wracać jak najszybciej na powtórkę - podniosła szklankę przepijając toast do wszystkich i za wszystkich przy stole.

Zrobiło się całkiem miło i rodzinnie. Jakby oblewali jakieś święto, awans czy urodziny. Szklanki brzękły i w gardła polał się płyn. Biesiadnikom zaś humory dopisywały. Amelia przyjęła niemy salut na znak, że cieszy się z takiej inicjatywy koleżanki i reszty grona. Thomas patrzył na główną gospodynię ze skromnym uśmiechem pozwalając jej stopie błądzić po swoich udach i ich złączeniu. Gemma też wydawała się być zadowolona i jeszcze tylko chciała wiedzieć na którą powinna przyjść jak policjantka miała być o 18-tej. Moore zaś wydawał się być wręcz zachwycony obietnicami przyjemności jakie miały na niego czekać jutro w tym węźle sanitarnym, a Domino łyknęła kolejną białą tabletkę udając że wszystko jest pod absolutną kontrolą.

 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to
Dydelfina jest offline