Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2022, 18:07   #16
Dydelfina
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
- Bonjour mademoiselle. - przywitał się w ich ojczystym języku uśmiechając się przy tym ciepło. Po czym otworzył szerzej drzwi aby mogła wejść do środka. Był ubrany w nieskazitelnie białą koszulę i spodnie od garnituru. Jak przechodziła obok niego wyczuła zapach jego wody kolońskiej. A on zaprosił ją gestem głębiej do kuchni. Póki mieszkali razem to właśnie zwykle jadali posiłki w kuchni.

- Bonjour monsieur - dziewczyna odpowiedziała grzecznie, całujac go w policzek na przywitanie i dalej przeszła tak dobrze znanym korytarzem prosto do celu, wyprzedzając elegancika pasujacego do ich dawnego domu w Paryżu, a nie zapyziałej bazy która i tak stanowiła szczyt luksusu na dziesiątki kilometrów.
- Świetnie wyglądasz, masz dziś randkę? - odezwała się żartobliwie po francusku skoro byli tylko we dwoje - Powiedz kto jest tą szczęściarą i jak szybko mam się ewakuować aby wam nie przeszkadzać?

- Idę wieczorem na premierę. Nasi kabareciarze z Glasgow mają grać jakąś nową sztukę. Jest sobota wieczór, cały tydzień nie ma czasu człowiek wziąć głębszy oddech to miałem nie iść tylko zrobić to co nie zdążyłem przez ten tydzień a dobrze byłoby zrobić na poniedziałek. No ale pomyślałem, że trudno. Trzeba chociaż raz na tydzień złapać głębszy oddech, wejść w inne otoczenie bo inaczej zwariować można. Poza tym jako ordynator i szef działu dostałem oficjalne zaproszenie. To nawet nieco nie wypada mi nie iść. - poinformował najpierw jej plecy gdy szli do kuchni a potem gestem wskazał jej stół gdzie od lat miała swoje ulubione miejsce. A on swoje. Wszedł w rolę gospodarza sprawnie zdejmując potrawy z garnków i półmisków na talerze. A gdy skończył usiadł na swoim miejscu.

- A ty jakie masz plany na dzisiaj? Jeśli to nie jest zbyt wścibskie pytanie oczwiście. - zapytał energicznie krojąc pierwszy kawałek rybnej pieczeni. Dziś chyba miał ochotę na chińszcyznę bo dominował ryż i podobne dodatki do tej ryby.

Dziewczyna rozsiadła się na swoim krześle z podłożoną dodatkową poduchą i podwinęła kolana pod brodę. Czas stanął w miejscu, a potem cofnął o parę lat.
Na szczęście zdolności kulinarne Theodora z roku na rok robiły się coraz lepsze.
- Wygląda i pachnie przepysznie - przyznała, czekając g

- Bonjour mademoisellerzecznie aż gospodarz nałoży porcje na talerze. Dzięki temu mogła gadać.
- Słyszałam o tej sztuce. Podobno jakieś mroczne elfy czy inne cudaki. Kitty będzie grać demonetkę… czymkolwiek by to nie było. Chyba jakiś sukkub… tak. Maski, lustra i demony… normalnie panorama nowelistyki francuskiej z lat 1880-1900 - zaśmiała się na wspomnienie opowiadań dekadentów tamtych czasów.
- Cieszę się że wychodzisz, dobrze jest rozerwać się od czasu do czasu aby właśnie nie zwariować… i daj spokój. Jasne, że możesz pytać. - prasknęła wesoło biorąc widelec.
- Szczerze to sama myślałam czy nie iść, mamy bilety. Gemma pójdzie z naszą znajomą na pewno. Ja… szczerze mówiąc najchętniej poszłabym spać. Padam na twarz, kawa powoli przestaje działać i mam co odsypiać. Przepraszam za.. ekhm. Hałas. Mam nadzieję że mimo tego się wyspałeś.

- O tak, też tak słyszałem. Ma być coś o rodzinie mrocznych elfów. Ale komedia. No ciekawe co tam wymyślili. Bo mroczne elfy to tak kojarzą się… no mrocznie właśnie. Więc pewnie jakaś parodia. - wujek pokiwał swoją łysą głową na znak, że tytuł i temat nowej sztuki Grupy Teatralnej z Glasgow naprawdę go zaintrygował. Wsadził kawałek ryby do ust, potem trochę ryżu i sałatki i przeżuwał to chwilę.

- Gemma idzie? No tak, pewnie będzie z połowa naszego szpitala. W końcu nieźle reklamowali tą premierę. A jak tam wyszło z tą dziewczyną co po nią mieliście rano jechać? - zapytał gdy przełknął ten pierwszy kawałek orientalnej potrawy. Jak tak się namyślił to pewnie mu wyszło, że nawet licząc po obsadzie ich szpitala to pewnie będzie sporo znajomych twarzy. Ale też doktor Hobbs skojarzyła mu się z tą wyprawą do Rhu o jakiej rozmawiali wczoraj wieczorem.

- I masz może moje pióro? Bardzo je lubię a jak pewnie wiesz ciężko teraz dostać coś dobrego. - zapytał półżartem unosząc do góry jedną brew i patrząc na nią koso przez stół jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. Ale skoro pozwalał sobie na takie żarty to chyba miał dobry humor.

- A te wczorajsze hałasy… - zaczął temat i zamilkł. Przeżuwał energicznie kolejny kawałek jakby zbierał się w sobie jak tu ugryźć ten temat.

- Właściwie to nie bardzo wiem co mam ci powiedzieć. - zaczął rozkłądając na chwilę trzymany nóż i widleec na boki aby podkreślić tą swoją niewiedzę. Chyba sam dostrzegał tą ironię bo się nieco ironicznie uśmiechnął.

- Jak tylko zostaliśmy we dwoje zdawałem sobie sprawę, że tego typu rozmowa kiedyś pewnie nadejdzie. A jak nadeszła jestem tak samo głupi jak dziesięć lat temu. Więc mam nadzieję, że pomożesz mi przez to brzebrnąć. - zaczął jakby chciał zaznaczyć, że dla niego też jest to kłopotliwa i nietypowa sytuacja.

- Nie chciałbym wyjść na takiego tatuśka co to każdego boyfrienda swojej córki traktuje jak wroga i straszy go łopatą i dołem wykopanym w ogródku. Chociaż jak wiesz ogródek i łopatę mam. - powiedział uśmiechając się z przekąsem do tego małego żarciku na jaki sobie pozwolił.

- A co do hałasów cóż… Nie powiem bym cię nie rozumiał. Sam też byłem młody ze 20 lat temu i ostro korzystałem z tej młodości. Z nas dwóch to raczej twój ojciec był ten grzeczny i bezkonfliktowy. Więc jak wczoraj poszłaś na górę z tymi dwoma kawalerami no nie spodziewałem się, że będziecie w bierki grać czy filmy oglądać. W końcu już nie jesteś nastolatką tylko młodą, w pełni sił kobietą. A każda dorosła i zdrowa osoba, czy mężczyzna czy kobieta, ma swoje potrzeby w tym względzie. Jesteś lekarzem więc o antykoncepcji i ciąży nie będę ci truł. - rozłożył swoje sztućce ponownie dając znać, że jego wczorajsze szacunki co do zamiarów trójki młodych ludzi względem siebie okazały się nadzwyczaj trafne.

- No ale mimo wszystko te wasze zawieranie znajomości było na tyle intensywne, że nie zdziw się jak cię sąsiedzi będą odprowadzać dziwnym wzrokiem. - wskazał palcem dookoła siebie chcąc zaznaczyć, że nie tylko on tu mieszkał i mógł coś słyszeć z wczorajszej nocy na ostatnim piętrze.

- Z tym się musisz liczyć. Raz to można zmyślić cokolwiek no ale jak to się będzie powtarzać… No chyba zdajesz sobie sprawę jakie to może robić wrażenie i plotki. Zastanów się na spokojnie na czym ci naprawdę zależy bardziej. - dał jej zadanie do przemyślenia, niekoniecznie na teraz. Raczej tak aby miała to na uwadze planując sobie kolejne dni i noce.

- I to był Wingfield? Młody Wingfield? Znałem jego ojca. Tego twojego trochę pamiętam jak był jeszcze młokosem. - powiedział nieco przekierowując temat z wczorajszych hałasów na jego sprawców. - No cóż, lepszy niż ten Garcia. Mam nadzieję, że skończyłaś z nim te romanse. To nie jest materiał dobrze rokujący na przyszłość. A ten Wingfield może nie jest już oficerem marynarki… No ale jakoś trzyma pion. No i przynajmniej miał na tyle odwagi aby stawić czoło majorowi. Ten drugi to widzę jakiś śmieszek. No cóż mam ci powiedzieć moja droga. Jesteś już dorosła i to od jakiegoś czasu. Chcesz się bawić i używać młodości aby mieć potem do wspominania grzechy młodości to się baw. Ale miej na uwadze, że kazdy z nas w końcu staje w szranki z tymi grzechami sam. I podobnie sami piszemy swoją opinię i cv. - powiedział jako podsumowanie. Więc raczej nie brzmiało to wszystko jak potępienie i nagana. Raczej jak dobra rada i ostrzeżenie przed konsekwencjami. Jakby zdawał sobie sprawę, że historia pomiędzy starym a młodym pokolenie powtarza się niezmiennie od początku świata. A nawet po jego końcu. I każdy musi przez to przejść osobiście a samo gderanie i marudzenie nie zmieni tutaj wiele więc mija się z celem.

Cokolwiek się robiło przede wszystkim należało dbać o wizerunek. Swój osobisty jak i rodzinny. Starszy Jobin przez lata pracował na nienaganną opinię, dbał o nazwisko więc teraz jego bratanicy nie wolno było zaprzepaścić tego ot tak, dla zabawy i chwili przyjemności bo ta znikała razem ze świtem, a wtedy zaczynał się sąd okolicy. Lekarze musieli wzbudzać zaufanie, byli przecież osobami użyteczności publicznej. Niepotrzebne plotki jedynie szkodziły. Niemniej brak potępiającego spojrzenia opiekuna uspokoiła Dominique. Obawiała się przeprawy jak kiedyś z poprzednim chłopakiem, ale o dziwo tym razem poszło całkiem gładko. Aż przez pierwsze minuty w to nie do końca wierzyła. Słuchała wuja trzymając na twarzy uprzejme zainteresowanie i jadła powoli kolację, kiwając głową w odpowiednich momentach. Jednak przy wspomnieniu młodego porucznika uśmiechnęła się szczerze i trochę nieobecnie.
- Oj cholera… będzie co wspominać - parsknęła robiąc się czerwona. Podniosła szklankę soku upijając trochę.
- Masz rację, wybacz. Powinnam pomyśleć… ale jakoś tak wyszło. Następnym razem użyję głowy zanim ją stracę. Więcej powodów do plotek sąsiadom nie dam, nikt na mieście nie zacznie mieszać naszego nazwiska z błotem o to się nie martw. Rozumiem też że nie będziesz latał ani za jednym ani za drugim i ich na muszce prowadził na klif żeby “porozmawiać jak mężczyzna z mężczyzną”? Dobrze, bardzo mnie to cieszy. Chociaż Davidowi by się przydało naprostować parę klepek najlepiej młotkiem, ale to sobie poradzimy we własnym zakresie - jej uśmiech zrobił się trochę krzywy po czym westchnęła, spoglądając w talerz.
- Tak wujku, ja i Riley to prehistoria, nie masz się absolutnie czym przejmować… sam mówiłeś że było słychać, co nie? Poza tym też uważam że Wingfield, znaczy Tommy… cóż, nie mówię że teraz, ale może kiedyś…bardzo bym nie chciała aby mu się przytrafił wypadek podczas konserwacji broni. Ma jaja, sam to powiedziałeś. Wiedział co zrobiłeś z Garcią, a mimo tego przyszedł… i lubimy się od jakiegoś czasu. Z Davidem też, ale inaczej… - urwała niby pijąc sok, a tak naprawdę przepijała zmieszanie.
- Mógłby wnieść do puli genowej naszej rodziny naprawdę sporo pozytywów. Sprawdzałam jego kartę pacjenta i historię chorób w rodzinie. Mieszkali w bazie przed Impaktem, zostało sporo dokumentacji. Brak chorób psychicznych w rodzinie, brak wad serca, nowotworów, przyzwoita długość życia. Jego ojciec do końca utrzymał pełnię władz umysłowych, czyli żadnego Alzheimera. Parkinsona również nie odnotowano. Żadnych krewnych z zespołem downa. Jest bystrym, zdolnym i przede wszystkim rozsądnym mężczyzną. Wysokim, sprawnym fizycznie. Skoliozy ani płaskostopia nie odnotowano. Wzrok w normie. Wydolność płuc mimo czasów również nie wzbudza zastrzeżeń. Bez astmy, bez epilepsji… i porucznika dostał. Nie byłoby zbędnego gadania gdyby zaczął się pojawiać u mnie, albo ze mną na mieście. Nikt by ci nie robił docinek.

- No cóż… Brzmi jak idealny kandydat na męża i ojca. Oby wam się ułożyło. Dobrze jakbyś sobie kogoś znalazła. Jak twoi rodzice. I popracowali nad tym przedłużeniem puli genowej w rodzinnym gronie. - powiedział chyba rozbawiony zasięgiem rozważań swojej bratanicy. Chociaż postarał się być w tym dość dyskretny. Niemniej zdawał się jej dobrze życzyć i trzymać kciuki za jej związki aby się jej poszczęściło jak najbardziej.

- A z tymi wybrykami no mam nadzieję, że rozumiesz sytuację. Aby daleko nie szukać spójrz na pannę Craig. Na Mercedes. Pewnie jesteście w podobnym wieku. Tylko ona poszła na nawigację. I robi kurs pilota. Dobrze. Nawigatorzy i piloci nam są potrzebni tak samo jak lekarze i marynarze. Parę sprawnych śmigłowców jeszcze chyba mamy. Chociaż nie wiem czy ci nowi piloci kiedyś sobie na nich polatają. I podobno nieźle jej idzie na tych szkoleniach. Ale pewnie słyszałaś o tym wyskoku z Merolem? No. To pewnie wiesz co się teraz o tym mówi. A taki numer to zwykle mimo wszystko mniej kole po oczach niż jakieś takie zabawy jak wczorajszej nocy. Złośliwych i zazdrosnych ludzi jest pełno. A jak są za słabi aby nas zaatakować w bezpośredniej konfrontacji to plotka i oszczerstwo jest często ich bronią. - powiedział jakby jeszcze raz chciał przestrzec przybraną córkę przed pochopnym traceniem głowy. W końcu machnął na to ręką i upił kompotu ze swojego kubka.

- No nic. Zawsze byłaś rozsądną dziewczyną a teraz kobietą. Pewnie masz to po rodzicach. Na pewno postąpisz właściwie. Z konsekwencjami każdy z nas musi sam brać się za bary no ale po to ma się rodzinę i przyjaciół aby nas wspierali. Co będę mógł to ci pomogę. No ale nie wybronię cię przed każdym paskudztwem tego świata. - dodał obdarzając ją ciepłym uśmiechem nie chcąc pewnie aby odniosła wrażenie, że w razie kłopotów wypnie się na nią i zostawi samą.

- Dobrze, że zgłosiłaś się do tych wypraw. To dobrze wygląda. Zawsze może być twoim atutem gdzieś tam kiedyś pewnego dnia. Nikt nie będzie mógł mnie czy tobie zarzucić, że tylko chowasz się za moim biurkiem i ci wszystko załatwiam. Dobrze, że się zgłosiłaś. - pochwalił jej inicjatywę jakby dostrzegał w niej coś więcej i dalej niż tylko samo uczestnictwo w tych planowanych wyprawach poza bazę. O wiele dalsze niż standardowe patrole wokół niej czy nawet w miarę regularne wyprawy do Glasgow.

Dziewczyna sapnęła, biorąc do rąk kubek i zaczęła go okręcać w palcach.
W końcu prychnęła.
- Pod względem zawodowym nikt nie ma najmniejszego prawa mi zarzucić że jadę na twoich plecach. Byłam najlepsza na roku, wszelkie egzaminy zdawałam w terminie zerowym z najwyższymi ocenami. Nie byłam tylko teoretykiem, co udowodniłam w praktyce asystując jako medyk patrolom poza murami od początku nauki i na rezydenturze. Zawsze biorę nadgodziny, operuję większość najcięższych przypadków. Nie odwalam fuszerki i nie nadużywam przerw. Prędzej chodzę głodna lub niewyspana niż spławię petenta. Trzy razy sprawdzam zanim postawię diagnozę i tłukę się z administracją o każdą nadprogramową terapię albo dawki leków. Poważnie traktuję naszą przysięgę, uczyłam się od najlepszych i wiem że nie mogę cię zawieść. Zrobię wszystko abyś był ze mnie dumny tak ja ja jestem dumna że mam tego farta być twoją rodziną. Brakuje mi mamy i taty… ale w ogólnym rozrachunku nie mogłam sobie wyobrazić lepszego ojca niż ty - wyprostowała się na krześle i zrobiła się poważna.
- Musiałam się zgłosić, tak trzeba. Zaczyna nam brakować wszystkiego po kolei, jeśli mamy przeżyć czeka nas eksodus na południe gdzie nie sięgnie zlodowacenie. Do tego trzeba nam paliwa, wysuniętych przyczółków. Siedzenie z założonymi rękami i czekanie aż się samo zrobi nie wypali i oboje dobrze o tym wiemy. A jeśli uda się odkryć coś wartościowego, co przechyli szalę przetrwania na nasza korzyść w raporcie Admiralicji wśród uczestników wyprawy znajdzie się nazwisko Jobin… najpierw to, potem będę myśleć o przedłużaniu gatunku. Nie chcę mieć dzieci póki nie będę w stanie zapewnić im bezpiecznego życia i leczenia jeśli przyjdzie taka konieczność. Jeszcze jest czas, na wszystko. Dlatego najpierw obowiązki. Wobec reszty osób z Clyde. Wobec ciebie i rodziny. Wobec tych na których mi zależy. - odstawiła kubek na stół i zalała go nowym sokiem.
- Tommy nie pracuje już dla RN, ale jako wolny strzelec. Mamy środki aby zatrudnić jego oddział choćby na tydzień? Ma świetnych ludzi, od zwiadowców po sani. Jest też rozsądny, no i byli tymi którzy nawiązali pierwszy kontakt z Szarańczą. Znają się na robocie, a wokół Arduli może być różnie. Gdybyś rozmawiał z Holzem zasugeruj mu kontrakt z nimi. Raz że do ochrony są idealni, dwa pracują z naszymi naukowcami dostarczając im próbki… słyszałam plotki o wielkiej hordzie Szarańczy w okolicach bazy. Plotki nie poszatkowałyby tak strażnika którego znaleziono. Jeśli zajdzie potrzeba zrzeknę się miesięcznego wynagrodzenia na rzecz opłaty ich usług. Są tego warci.

- To chyba nie będzie konieczne. - ordynator szpitala obdarzył ją ciepłym uśmiechem do tej ostatniej uwagi o zrzekaniu się poborów. Bo wcześniej słuchał z dość poważną miną. Kiwał nieco swoją łysą głową niemo zgadzając się ze słowami swojej bratanicy.

- Wspomnę o nich na zebraniu skoro ich tak polecasz. Tak, wiem, że przeszli na własny rachunek. Ale w poniedziałek powinno być to ogłoszone publicznie. Ta wyprawa do Ardlui. Lepiej aby się zgłosili. Wówczas będą w puli zgłoszonych ochotników. No i może uda się ich wtedy dołączyć do tej wyprawy. - powiedział to tak jakby częściowo piłeczka była po stronie Łowców Szarańczy. Bo gdyby się nie zgłosili podejrzanie by wyglądało jakby mimo wszystko admiralicja dołączyła ich do wyprawy a nie jakichś innych ochotników. Bo na rozkaz to mogli posłać jakiś oddział marines a najemnicy czy im podobne grupy to raczej pracowali na kontrakt, na zlecenie jakiego się podjęli czy zgłosili.

- No a eksodus tak. Zapewne to nas czeka. Jak nie w tym roku to następnym. A ta wyspa Man to tylko pierwszy krok. Trochę jak trening przed właściwą wyprawą. Musimy sprawdzić sprzęt, ludzi, procedury. To dość blisko to w razie czego będzie łatwiej coś skorygować. Może nawet wysłać jeden z tych śmigłowców gdyby sytuacja była awaryjna. Ale docelowo to taka rozgrzewka. I tych wypraw w głąb lądu też pewnie będzie więcej. Musimy zebrać co się da aby się przygotować na tą akcję kolonizacyjną nowych lądów. - dodał w zadumie nad planami na nadchodzący sezon. Ten mniej zimny i śnieżny tradycyjnie nazywany latem chociaż z dawnym latem wiele wspólnego nie miał.

Na przeciwko niego blondynka pokiwała w ciszy głową. Zapowiadał się ciężki czas, dużo pracy przed wyruszeniem. Dla wszystkich po logistyka przeniesienia miasta była w tej chwili czymś wręcz niewyobrażalnym. Ale niezbędnym aby przetrwać.
- Zbierzemy, nie przejmuj się. Wrócę z Man i oddam się Admiralicji do dyspozycji na dalsze wyprawy. A z Tommym pogadam rano. Teraz poszli sprawdzić trop zdziczałego stada psów zza murów. Wrócą na śniadanie i bez obaw. Tylko śniadanie - powiedziała zdecydowanie, chociaż czuła smutek patrząc na łysola naprzeciwko.
Wreszcie wychyliła się ściskając jego dłoń.
- Zostaniesz tu sam. Tu czy potem… będziemy daleko od siebie. Ty ogranizując zaplecze medyczne nowej bazy, a ja w terenie. Może wyjść że przez parę tygodni albo i miesięcy jedyny kontakt między nami będzie się odbywał przez listy albo depesze. Łamie mi się serce jak o tym pomyślę… bardzo chciałabym abyś nie zostawał w pojedynkę. Mówiłeś o zakładaniu rodziny, przedłużaniu gatunku, uzupełnianiu puli genowej. Rozumiem że masz mnóstwo na głowie i to się nie zmieni… tylko wracanie do pustego domu jest okropne. Zasługujesz na szczęście i trochę prywaty poza pracą. Na porządną kobietę i dzieci, przecież jesteś jeszcze dziarskim facetem który niejednego młokosa wprawi w zakłopotanie. Cieszyłabym się, gdyby mój dawny pokój zajął ktoś ci równie bliski.

- Bardzo ci dziękuję za troskę i te miłe słowa. - odparł ujmując jej dłoń i całując ją po szarmancku i w starym stylu. - Ale rodzina i dzieci to coś dla innych a nie dla mnie. Dzieci to są dobre aby im dać prezent pod choinkę albo na urodizny. Poza tym to małe, wrzaskliwe diabełki jakich wszedzie głośno i pełno. Dobrze, że ty już mi się trafiłaś dość wyrośnięta, prawie dorosła właściwie. Ale dzieci, zmienianie pieluch, kłótnie z żoną to nie, to nie dla mnie. Ale nie martw się o mnie ja tu mam cały szpital i sektor zdrowia do towarzystwa i na mojej łysej głowie. Wierz mi to prawdziwa przyjemność wrócić do swojego cichego i spokojnego mieszkania. Miła odmiana. - odparł dobrotliwie ale i z rozbawieniem. Pewnie nie chciał aby się o niego zamartwiała gdy zostanie tutaj a ona będzie gdzieś indziej. Do tej pory od dekady się prawie nie rozstawali. Bo nawet jak któreś z nich musiało opuścić bazę to najdalej byli w Glasgow czyli względnie blisko. A teraz się szykowały wyprawy liczone w najlepszym razie w dniach. A w najdłuższym to nie szło teraz zgadnąć.

- A przedłużenie nazwiska? Powinieneś mieć syna choćby z tego powodu. Ponad trzysta lat udokumentowanej historii rodziny nie może iść ot tak, w zapomnienie. Jak kiedyś dobrze pójdzie przyjmę nazwisko męża jako człon własnego, moje dzieci wedle tradycji będą nosić nazwisko ojca - Domino podeszła do sprawy z innej strony i westchnęła z rozbawieniem.
- Od pójścia na randkę albo kolację nie zawali się świat. Czekają nas jeszcze cięższe czasy, korzystajmy póki możemy mieć chwilę oddechu. Przystojniak z ciebie, podobasz się kobietom. Szarmancki, kulturalny oficer z nienagannymi manierami i czarującym uśmiechem.

- Coś widzę usilnie pracujesz aby mieć ciocię. - wujek roześmiał się, tym razem serdecznie. Ale uniósł toast kubkiem z kompotem aby oddać szacunek swojej bratanicy i jej słowom. - I tak już słyszałem to i owo o mnie i Keirze. Bo po co staremu, łysemu, ordynatorowi taka młoda i atrakcyjna asystentka. W szpilkach. - dodał w rozbawieniu jakby z powodu Keiry też już coś słyszał podobnego.

- No i za twoje dzieci. Ile by ich nie było i z kim byś ich nie miała. Aby były zdrowe i przynosiły ci szczęście i spokój ducha. A pewnego dnia, przy pewnym stole, musiała im tłumaczyć dlaczego pewien rodzaj hałasów w nocy jest szczególnie niestosowny. - wypił ten toast kompotem i mówił tak życząc jej jak najlepiej a na koniec nieco ironicznie spojrzał na nią z nutką złośliwości w spojrzeniu.

Dziewczyna przepiła toast zachowując uprzejmą minę chociaż ślepia to śmiały się jej na całego.
- Szczęście bliskich jest równie ważne, a nawet ważniejsze niż swoje własne - rzuciła maksymą i bez cienia ironii kontynuowała.
- Dobrze że kiedyś robili grubsze mury, szczególnie w tych naszych bazach nad Sekwaną. Ponoć hałasy się aż tak nie niosły. Tata coś tam wspominał raz czy trzydzieści - upiła z kubka aby ukryć uśmiech.
- Ludzie zawsze będą gadać, prawda? Nieważne czy coś zrobimy albo nie. Na kabarecie będzie Gemma, to dobra i mądra kobieta. Oddany lekarz, profesjonalistka. Bardzo się jej podobasz, więc mi tu nie gadaj o starych łysolach. Tylko zaproś ją na kolację albo po prostu pogadaj chwilę mniej oficjalnie. Sam zobaczysz że od tego się nie umiera. Ani nie degradują. Nie mówię od razu o przeprowadzaniu nocnych manewrów bo okropnie się tu niosą dźwięki. Do kitu te budownictwo, a niby Royal Navy.

- Czy ty mnie swatasz młoda damo? I to ze swoją koleżanką co pewnie jest w twoim wieku? - brwi gospodarza uniosły się ze zdziwienia do góry gdy usłyszał tak otwarte zaproszenie do mniej oficjalnego kontaktu z młodą panią ginekolog z Glasgow. Pokręcił swoją łysą głową, pobawił się trochę kubkiem i dopił jego zawartość.

- Pójdę dziś wieczorem na tą premierę. A co dalej to zobaczymy. Sama pewnie wiesz, że romanse szefa z podwładną nie są zbyt mile widziane. Jeszcze z taką dużą różnicą wieku to już w ogóle. - pokręcił głową, wstał od stołu i wsadził ten kubek do zlewozmywaka. Miał o tyle racji, że w tej dość niewielkiej w sumie społeczności wszyscy się mniej lub bardziej znali. Co mocno utrudniało zachowanie czegoś w sekrecie. A romanse i tajne schadzki zawsze były łakomym kąskiem takich plotek.

- W moim wieku więc dobrze byśmy się dogadywały - blondynka też wstała, zbierając resztę naczyń i zrobiła minę niewiniątka, bo przecież nie miała niczego zdrożnego na myśli.
- Duża różnica wieku to kiedyś był problem, a teraz? Proszę cię… w kim masz wybierać jak większość kobiet w twoim wieku jest zamężna, albo w związkach i sobie już wychowuje gromadkę dzieciaków? Nie jest jak kiedyś, jest nas ograniczona ilość, więc mniej powinno szokować że kobieta o wolnym statusie wchodzi w związek z mężczyzną o wolnym statusie. Ta sama dziedzina, medycyna. Macie wspólne tematy i zainteresowania. O czym byś gadał z babą co handluje rybami? No i nie oszukujmy się, większość dojrzałych osób zginęła przez dekadę od Zagłady. Powinno nam zależeć na utrzymaniu gatunku, młoda żona jest gwarancją na dzieci bez większej ilości obciążeń genetycznych. Szczególnie przekazanie genów osób wartościowych - podeszła do zlewu i położyła mężczyźnie brodę na ramieniu żeby spojrzeć mu w oczy.
- Chyba że wolisz dwie.

Kręcił głową i uśmiechał się gdy tak jak kiedyś gdy jeszcze mieszkali razem zdarzało im się wspólnie myć naczynia. Wtedy też on stał przy zlewozmywaku a ona mu podawała albo odbierała naczynia. Wtedy różnica wzrostu była większa niż teraz ale chociaż bratanica jak na kobietę wcale nie była taka niska to on nadal ją przewyższał wzrostem. No i tak myli te naczynia po kolacji na cztery ręce gdy mu tłumaczyła swoje argumenty i mimo wszystko nadal coś chyba nie miał przekonania do tego pomysłu. Ale ostatnie zdanie na tyle go wybiło z rytmu i zaskoczyło, że odwrócił do niej głowę i spojrzał na nią zdziwiony.

- Dwie? Jak to dwie? Cóżeś znowu dziewczyno wymyśliła? - zapytał zaintrygowany tym ostatnim punktem w jej argumentach.

- Z trzema byłby problem - udała że się zastanawia i dla lepszego efektu przygryzła wargę z tego zamyślenia. Nie wyglądał na oburzonego, to dobrze.
- A dwie akurat jakby się ze mna kumplowały… wtedy częste odwiedziny w naszej klatce nie wzbudzają żadnych podejrzeń bo nikt nie przypatrzy się do którego mieszkania wchodzą. Tym bardziej że to ostatnie piętra, pracujemy razem i mamy dobre relacje. A dla ciebie dwa razy więcej radości - pomachała mu rzęsami mrugając szybko.
- Wiesz co? Chyba jednak przejdziemy się razem na ten kabaret. Będzie świetna zabawa.

- Dobrze, że już jestem łysy. To mi włosy nie wypadną. I nie osiwieją. Na to co ty wygadujesz dziewczyno. - wujek pokręcił głową i wzniósł oczy do nieba. Czyli ku sufitowi. Ale chyba raczej był rozbawiony niż zły czy obrażony. Kończyli już to zmywanie naczyń i czas było zacząć myśleć aby szykować się na wyjście na tą premierę.

- Dobra, dobra. Kapitan Jobin nie takie numery odstawiał na przepustkach. Byłam dzieciak, ale uszy miałam. Dodawanie też mi nieźle szło tak jak łączenie kropek. Ciągle jesteś w grze, nie pakuj się sam na ławkę rezerwowych albo w papucie starego ramola bo ci w nich nie do twarzy. Już nie musisz świecić przykładem całodobowo i siedem dni w tygodniu. Jestem dorosła, wychowałeś mnie perfekcyjnie. Rozumiem czym jest trzymanie prywatności, a co pokazuje się publicznie. Teraz zrób coś dla siebie - zaśmiała się blondynka stając na palcach żeby pocałować go w policzek.
- Jak mamy iść razem będę potrzebowała twojej pomocy. Tylko obiecaj że się nie wściekniesz i Glock zostanie w szufladzie, dobrze?

- No nie wiem… - udał, że się zastanawia gdy strząsł ręce z nadmiaru wody i sięgnął po ścierkę do wycierania rąk. - Może jakbyś poszła jako moja partnerka i przyzwoitka… No to nie musiałbym sięgać po gnata z szuflady. - dodał trochę żartobliwym tonem jakby się targował. Chociaż ta litania pochwał pod swoim adresem chyba sprawiła mu przyjemność.

Młodsza Jobin udała że się zastanawia. Mrużyła oczy, robiła głośnie “hmmm” i szukała natchnienia za oknem. Wreszcie kiwnęła głową.
- Pójdę jako twoje wsparcie i będę cię ubezpieczać w razie potrzeby… chociaż nie wydaje mi się abyś potrzebował wsparcia. Niemniej jestem tuż za tobą, więc środki przymusu bezpośredniego zostają w domu - zgodziła się wesoło. Po chwili jednak trochę nastrój jej siadł. Westchnęła cicho.
- Tylko nie wymagaj ode mnie dziś tańców albo szybkiego biegu z pełnym obciążeniem przez mgłę. Miałam ciężką noc i od rana latam jak kot z pęcherzem… jednak jako wsparcie mentalne masz mnie całą. Tylko naprawdę nie denerwuj się, dobrze? Wszystko jest pod kontrolą… przyniosę podkład i pomożesz mi z siniakami bo sama nie sięgnę na kark i tył pleców, a skoro to premiera i wychodzimy wyjściowo trzeba nie robić ci siary i iść w sukience.

- To ma być przedstawienie teatralne. To tańców chyba nie będzie. - odparł wujek aby uspokoić swoją partnerkę na dzisiejszy wieczór. Zafrapował się nieco słysząc o tych siniakach i tak dalej. Przygryzł wargę ale skinął głową na znak, że jej pomoże.

- To leć. Jeszcze nie jest na ostatnią chwilę no ale jak mamy iść to nie ma co zwłóczyć. - machnął ręką w stronę klatki schodowej dając jej znać, żeby przyniosła zestaw maskujący wczorajszej nocy.

- Daj mi pięć minut - Domino szybko uścisnęła go, a potem wyleciała biegiem z mieszkania na klatkę schodową. Pokonując po dwa stopnie dopadła drzwi swojego mieszkania. Tam chwilę bawiła się z kluczami, a kiedy zamek ustąpił, wpadła jak burza do środka od razu kierując się do szafy. Z wieszaka zdjęła prostą, czarną sukienkę. Z szuflady wyjęła bieliznę i pończochy, a z innej szafy palto oraz kozaki na wysokiej szpilce. Na koniec zgarnęła kosmetyczkę z lustra w łazience i powtórzyła trasę z powrotem na dół.
Wpadła z powrotem do mieszkania numer 63 prawie całe pięć minut później, jak zapowiedziała.

- Jestem! - krzyknęła od progu, a potem rzutem na taśmę udała się do salonu aby tam zostawić ubrania. Z kosmetyczką w ręku stanęła na środku mnąc ją w palcach. Wiedziała jak wygląda, z czasem nie robiło się lepiej bo siniaki dojrzewały i puchły, wybroczyny robiły ciemnoczerwone, a szramy pokryły strupy. Dało się to maskować golfem, długimi rękawami i całą resztą.
- Ale na pewno nie wywiniesz numeru jak z Rileyem, klifami i męskimi rozmowami, tak? Obiecujesz?

- To jest aż tak źle? - uniósł brwi, tym razem w podejrzliwym grymasie. Przez chwilę wyglądało jakby naprawdę się zastanawiał czy obietnica jest warta zostawiania gnata w szufladzie. Ale w końcu pokiwał swoją łysą głową.

- No dobra. Klify i Glocki sobie daruję. - powiedział gdy zgodził się na taki kompromis pełen złych przeczuć. Jak się zgodził i bratanica zdjęła z siebie golf i resztę miał okazję ujrzeć pobojowisko pełne siniaków i zadrapań na jej ciele. Pamiątki z ostatniej nocy. To aż sapnął. I po zaciśniętych szczękach poznała, że chyba pożałował właśnie tej obietnicy. Ale nic nie powiedział. Poza tym, że ma usiąść, podnieść ramię, opuścić, podnieść głowę, opuścić. A sam z chirurgicznym spokojem, systematycznie zaczął pracować wacikami i resztą przyniesionego szpeja aby zamaskować te wszystkie siniaki i wybroczyny jakie na sobie miała. Chodził, klęczał, kucał, nachylał się nad nią trochę jak fryzjer albo jakaś kosmetyczka. No ale wyczuwała jego złość. Tylko nie była pewna czy na nią, czy na nich.

- Skończone. Wstań i obróć się. - powiedział gdy uznał, że skończył. Jak wstała mógł ją jeszcze raz obejrzeć w całości. Podszedł i poprawił jeszcze tam i tu aby dokładniej zaszpachlować te siniaki. W końcu jednak dzieło nakładania kamuflażu było skończone.

Pacjentka stała jeszcze przez chwilę nieruchomo dając kosmetykom wyschnąć i w pełni przylepić się do skóry. Wciąż czuła ból przy poruszaniu choćby łokciem i żebrami, lecz wyglądała normalnie. Jakby zeszłą noc przespała grzecznie sama w swoim łóżku od zmierzchu do świtu. Chciała rzucić dowcip na rozładowanie sytuacji, ale czuła że to nie poprawi sytuacji, a może ją zaostrzyć.
- Trochę wypiliśmy i się zapomnieliśmy… a… - urwała, zerkając na wuja z miną imitującą spokój. Przecież nie stało się nic złego. Aż tak złego. Przeciwnie. Podobało się jej i dobrze zapasy we trójkę wspominała. Te fragmenty które pamiętała.
- Sama chciałam, nie zrobili niczego na siłę. Tak wyszło… i też ich poharatałam. Nie bądź zły, przynajmniej będę miała co za dwadzieścia lat wspominać. Co prawda o tym nie wspominaliśmy, ale byłoby super jakby wszystkie noże też nie opuściły szuflady. Poza tym zima jest, ziemia twarda. Ciężko się kopie.

- Ale Zatoka zamarznięta nie jest. - odparł cicho wujek jakby zima nie była go w stanie powstrzymać. Gdyby się uparł. Pocałował swoją przybraną córkę w czoło i odłożył kosmetyki i waciki na stół. Zamarł tam jakby zastanawiał się przez chwilę nad czymś.

- Wolałbym pochować ich niż ciebie. Mam nadzieję, że wiesz co robisz i się pakujesz. Obiecałem twoim rodzicom, że się tobą zajmę. I jakiś tam były porucznik mi w tym nie przeszkodzi. - powiedziała jego łysa czaszka i plecy do niej. Chyba dalej się z tym gryzł i bolał jak to się mogą skończyć takie ekstremalne zabawy jego podopiecznej. W końcu odwrócił się do niej frontem.

- No ale przecież nie będę ci wisiał non stop nad sypialnią. Mam nadzieję, że ta zabawa którymś razem nie posunie się za daleko. Bo dopiero wtedy bym został na tym świecie naprawdę sam. Miej to proszę na uwadze córeczko. - powiedział uśmiechając się samymi kącikami ust i po ojcowsku wyciągnął ku niej ramiona.
 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to
Dydelfina jest offline