Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2022, 18:08   #17
Dydelfina
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Nie podnosił głosu, nie rugał… ale się gapił w ten specyficzny sposób, dobierając podejście pod drugą stronę i miał w tym doświadczenie. Lekarka jak po sznurku podreptała do niego, parkując w przygotowanym doku, a poczucie winy gniotło ją od środka. O tak, stary major doskonale wiedział co powiedzieć aby podziałało.
- Dobrze… obiecuję że więcej się to nie powtórzy… do tego stopnia co wczoraj. Masz na to moje słowo - powiedziała mu gdzieś na wysokości obojczyków, mocno obejmując w klatce piersiowej. Dość głupich testów i eksperymentów, spróbowała i wystarczy. Łysol miał wystarczająco trosk na głowie żeby jeszcze musieć się przejmować nią.
- Naprawdę bym sie ucieszyła jakbyś pogadał z Gem. Wyobraź sobie sytuację odwrotną gdy ja się martwię o ciebie… mniej więcej tak jak ty przed chwilą o mnie.

- To ona jest aż tak niebezpieczna aby narobić tyle zadrapań i siniaków? No popatrz… A wygląda na taką miłą, sympatyczną dziewczynę… - humor też musiał mu się poprawić po tej obietnicy i zachowaniu swojej bratanicy. Bo nawet pozwolił sobie na mały żarcik pod adresem blond ginekolog w okularach.

- No może jak się trafi okazja to zamienię z nią słówko czy dwa. Ale sama rozumiesz. Ja jestem ordynatorem a ona moją lekarką. - powiedział jakby też chciał pójść ze swojej strony na pewien kompromis w sprawie młodej blond koleżanki Domino ale mimo wszystko zdawał się patrzeć na sprawę także jako ordynator a zwykle romanse między szefem a podwładnymi były kiepsko widziane a nawet potrafiły być z tego powodu służbowe nieprzyjemności.

- Dobrze to teraz jak mamy iść oboje na tą premierę to musimy się odpowiednio wystroić. Wybacz ale muszę jeszcze dokończyć ubieranie się. - cmoknął ją jeszcze raz w czubek blond głowy i przez chwilę ojcowskim ruchem obejmował ją przytulając do siebie. Czuła ciepło jego żywego ciała jakie biło przez tą śnieżnobiałą koszulę i zapach wody kolońskiej. Ale puścił ją i ruszył aby się przygotować do tego eleganckiego wyjścia do teatru.

- Prawie jakbyśmy szli na Jezioro Łabędzie do Opera Garnier - parsknęła patrząc uważnie czy na jego koszuli nie zostały ślady podkładu, ale udało się uniknąć plam. Wzięła się więc za przygotowanie siebie, aby nie robić wstydu opiekunowi. Łyknęła też nową dawkę leków przeciwbólowych trochę żałując że jednak nie zostaję w domu. Z drugiej strony przyjemnie było wyjść gdzieś z wujem Theo… jakby naprawdę wrócili do normalnych czasów.
- Zagrajmy w grę wyobraźni - powiedziała głośno poprawiając w lustrze na ścianie makijaż.
- Nigdy nie było kosmicznej kolizji ani burzy słonecznej. Jest sobota wieczór, moi rodzice wyjechali i jesteśmy oboje skazani na siebie. Gdzie byś mnie zabrał aby nie kisić się w domu? Nadmienie że już jestem pełnoletnia.

- W sobotni wieczór? Tak, żeby po pworocie twoi starzy mnie nie zabili i nie mieli pretensji? - uśmiechnął się zaintrygowany jak stał przed lustrem i wiązał sobie muszkę. Zastanawiał się chwilę nad tym nietypowym zagadnieniem. Całkiem sporo czasu mu to zajęło bo zawiązał tą muszkę, potem dobrał staromodne ale eleganckie spinki do mankietów koszuli i w końcu podszedł do szafy i zaczął zakładać marynarkę. Widać zamierzał się ubrać w pełni na galowo, zupełnie jakby szli do jakiegoś prawdziwego, paryskiego teatru czy opery a nie do takiego szkolnego standardu urządzonego w sali gimnastycznej. No ale nic godniejszego pod tym względem tu nie mieli.

- Nocny lot Osprey’em. Bez i w noktowizji. Niesamowity widok. Akurat miałem znajomego pilota i trochę w obsłudze ruchu, myślę, że dałbym radę to załatwić. Ospreyem lata się całkiem inaczej niż zwykłym śmigłowcem. Szkoda, że tutaj takiego nie mamy. Mamy jeszcze parę śmigłowców no ale to już nie to samo. Niesamowity widok. Zwłaszcza niskie przeloty na pełnej prędkości. Robią wrażenie. Poprosiłbym go aby przeleciał wzdłuż Sekwany. Z niego był taki numer, że przelatywał pod mostami. Byłoby na co popatrzeć i co wspomninać. - rozmażył się gdy zapinał swoją marynarkę. Skończył akurat razem z opowieścią. Stał przed lustrem jako dystyngowany, starszy pan, w sam raz pasujący do śmietanki towarzyskiej miasta jaki zamierza się wybrać na jakiś uroczysty wieczór.

- A z tym strojeniem to się nie dziw. Pewnie wszyscy co będą odstawią się w co mają najlepszego. Wszyscy chcą zobaczyć tą nową premierę. No i trochę jak próba generalna przed Dniem Pamięci. - rzucił ku niej sprzed lustra dokonując ostatnich poprawek w swoim wyglądzie. Był już prawie gotowy do wyjścia.

U Domino było gdzieś w połowie roboty. Makijaż skończyła, teraz powoli kończyła upinanie włosów przy pomocy całej serii wsuwek i puszki lakietu bo sama spinka było za mało aby jakoś to wyglądało. Zaśmiała się słysząc propozycję łysego na sobotni wieczór.
- Może uda się znaleźć jakiegoś na kontynencie. Nikt nie wie co tam znajdziemy, ale musiały się zachować wojskowe hangary. Wyglądało jak symulacja? Ten lot nocny? - popatrzyła na niego przez odbicie lustra i uśmiechnęła się łagodnie.
- Ja bym cię zabrała do Katakumb, ale nie na jakąś nudną wycieczkę z przewodnikiem którą da się zamówić przy oficjalnym wejściu przy Denfert-Rochereau. Tylko przez dziurę pięć kilometrów na północ, za starym browarem. Kawałek chodnika się tam zapadł i powstało dzikie zejście. Chodziliśmy tam co weekend na imprezy. Stroboskopy, alkohol, dragi, lasery, kości i muzyka. Wszędzie kości, miliony kości i czaszek patrzących ze ścian. Bywało zajebiście, ale należało uważać. Chciałeś się oddalić na ubocze na numerek to ktoś i tak pilnował. Paru się zgubiło, nigdy ich nie znaleziono. Ponoć Katakumby były przeklęte, znajdowało się tam zejście do Piekła… ale to pierdoły. Po prostu paro poziomowy labirynt grożący zawaleniem w każdym momencie ma to do siebie, że otwierają się pod nogami dziury. Dlatego policja tak nas ganiała, jednak nie mieli szans. My znaliśmy te tunele jak własną kieszeń, przynajmniej kilka najbliższych kimometrów. A po każdej powodzi i zimie chodziliśmy na rozpoznanie co się pozmieniało tym razem. Czasami otwierały się zupełnie nowe sale i korytarze. Czasami traciliśmy kawał znajomego terenu przed osunięcia i podmycia. Mamie mówiłam że nocuję u Adele i uczymy się do egzaminów. Albo jedziemy z jej starszą siostrą za miasto na weekend. Byłam okropnym dzieckiem, teraz się niewiele zmieniło. Wciąż “wszystko wiem najlepiej” - zaśmiała się i pokręciła głową.
- W święta robimy kolację, będzie dużo ludzi. Ciebie pewnie nie puszczą z oficjalnych imprez, ale jakbyś chciał wpaść na drinka to zapraszam. Będziemy siedzieć pewnie do rana to pora nie gra roli.

- Dziękuję za zaproszenie. Ale raczej się mnie nie spodziewajcie. - powiedział dobierając sobie białą chusteczkę w klapę marynarki. Popatrzył jeszcze ostatni raz na odbicie w lustrze i pewnie uznał, że lepiej już nie będzie. Bo wreszcie od niego odszedł i popatrzył na swoją dzisiejszą partnerkę.

- To ciekawe zabawy miałaś w Paryżu jako nastolatka. - powiedział patrząc na nia nieco kpiącym wzrokiem co to tu się po latach dowiadywał o swojej bratanicy. - A Osprey, chyba powinien być na naszych symulatorach marynarki. Pewnie dałoby się to zasymulować z jakimś pilotem. No ale to mimo wszystko tylko lot na symulatorze a nie naprawdę. - dorzucił nieco z żalem, że póki co na takie plany trzeba się obejść smakiem.

- Jak to było? Każdy był młody i robił różne szalone rzeczy przysługujące młodości? - ona też popatrzyła na niego równie ironicznie, rozbierając się do bielizny bez skrępowania. Założyła pas do pończoch, a gdy kończyła je do niego mocować zaśmiała się.
- Dobra, w takim razie masz moje słowo że ci poszukam tego Ospreya. Jeszcze się takim przelecisz, zobaczysz. Wtedy ja będę za twoim fotelem gapić ci się przez ramię. Od ciebie ogarnięcia mi katakumb nie wymagam… ale myślisz, że wrócimy do domu? - trochę posmutniała bo zdała sobie sprawę co to oznacza.
Ujrzenie ruin czegoś co kochane żyło pięknymi wspomnieniami w pamięci.

- Spotkała nas straszna ale losowa katastrofa. To nie była wojna atomowa aby każde większe miasto na kontynencie oberwało paroma głowicami. A Nemesis uderzył na drugiej półkuli. Więc zapewne samo miasto, podobnie jak Glasgow stoi. Ale więcej to niczego nie można być pewnym. - wzruszył ramionami ale dyskretnie odwrócił głowę od przebierającej się bratanicy. Sam pomysł ze znalezieniem sprawnego latadełka o jakim rozmawiali wydał mu się zabawny bo pokiwał w zadumie swoją łysą głową chyba niezbyt wierząc, że to jest możliwe ale nie chciał psuć takich pięknych marzeń.

- To ja przygotuję płaszcz. - powiedział wskazując na drzwi do korytarza i tam faktycznie wyszedł aby naszykować okrycie wierzchnie na tą mało przyjemną dzisiaj pogodę. Dobrze, że jak rano jechali na zewnątrz rowerami to nie było tak paskudnie jak w drugiej połowie dnia i teraz.

- Jasne, za pięć minut będę gotowa - odpowiedziała nie wspominając że ponad dekada dewastacji i korozji do spółki z kwaśnymi deszczami, opadami popiołu oraz masowymi pożarami zapewne zrobiła z ich pięknego miasta wypaloną skorupę pokrytą szlamem oraz kośćmi. Kości pod ziemią, kości nad ziemią… jedna wielka metropolia śmierci jak wiele pozostałych miast.
- Cité des ossements… - westchnęła cicho zakładając buty.
Popiół i kości, tyle zostało z pięknej niegdyś cywilizacji która nigdy już nie wróci, a z pewnością nie za życia aktualnego pokolenia. Byli głupi ci, którzy łudzili się że jest inaczej.
Ale marzenia były jedynym co zostawało.
 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to
Dydelfina jest offline