Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2022, 09:07   #18
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 03 - 2066.03.13; sb; wieczór; - Rodzina mrocznych elfów

Czas: 2066.03.13; sb; zmierzch; g 19:30
Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; sala gimnastyczna; sektor VIP
Warunki: wnętrze sali gimnastycznej, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: noc, zachmurzenie, łag.wiatr, mroźno (-2)



Domino i wujek i dziewczęta



Wujek i przybrany ojciec Dominique miał rację. Premiera nowej sztuki Grupy Teatralnej z Glasgow stała się istnym pokazem mody dla mieszkańców Clyde. Chyba każdy chciał tu być i pokazać się z jak najlepszej strony. Dawno nie widziała takiego nagromadzenia garniturów, krawatów, eleganckich sukni, kolczyków i innych dodatków. Tak, każdy widocznie włożył co miał najlepszego aby się pokazać w odpowiednim świetle. Przez te dwa czy trzy tygodnie wystepów artyści z Glasgow dali się poznać jako świetne źródło wieczornej rozrywki. No ale teraz zapowiedzieli nową sztukę, jakiej jeszcze nie grali nawet u siebie w Glasgow. Mieli w planie rozpocząć nią nowy sezon i ten pierwszy raz miał właśnie przypaść w udziale mieszkańcom dawnej bazy Royal Navy w Clyde. Do tego tytuł był dość intrygujący. “Rodzina mrocznych elfów”. Brzmiało to jak jakieś fantasy. Ale do tej pory takich skeczy artyści raczej nie prezentowali. Trudno więc było zgadnąć czego się tu spodziewać. Eksxytacja i nadzieje były jednak spore. Zupełnie jakby dzieci oczekiwały na worek prezentów od grubasa z brodą i w czerwonym kubraku.

Wcześniej zdarzało się, że Dominique towarzyszyła na jakichś przyjęciach czy uroczystościach jako partnerka czy gość honorowy swojego wuja. Gdy już podrosła na tyle aby nie traktować jej jak dziecko no i właśnie można było ją zabrać na takie spotkania. Zwykle czyjeś urodziny, awans czy jakaś szpitalna albo oficjalna akademia. Wszyscy chyba już przyzwyczaili się, że Theodore Jobin, były major francuskiej marynarki wojennej a obecnie ordynator szpitala no i właściwie szef całej służby zdrowia w Clyde pojawia się sam. Ale czasem właśnie ze swoją przybraną córką jako swoją partnerką. Co przyjmowano ze zrozumieniem no a dla Domino było okazją do poznania śmietanki towarzyskiej bazy. Często od tej mniej oficjalnej i służbowej strony. Ale dość dawno mu nie towarzyszyła więc jakby odkrywała na nowo jak to jest być jego parnterką na oficjalnym przyjęciu. Całkiem nieźle.

Wszyscy go znali a i on znał wiele osób, często z imienia. Zwłaszcza tych z wyższej półki bo z nimi najczęściej załatwiał interesy i różne inne sprawy czy to dla szpitala czy całej bazy albo występował jako ekspert i przedstawiciel służby zdrowia. Dla zwykłej GP to byli ludzie z wyższej półki jakich znałaby co najwyżej z nazwiska, z twarzy jako ci co pojawiali się na oficjalnych uroczystościach bazy czy szpitala no ewentualnie jakby ktoś do niej trafił jako pacjent. A tak to miała okazję ujrzeć ich z bliska, uściskać im dłoń czy co niektórym dać pocałować swoją no i posłuchać i poobserwować z bliska jak to wymieniają z jej wujem różne okolicznościowe i grzecznościowe uwagi. Wydawało się, że mężczyźni go szanują a kobiety lubią. Z bliska przynajmniej u kilku z nich dojrzała obiecujący uśmiech czy błysk zainteresowania w oku. Zresztą podobnie jak u mężczyzn pod swoim adresem. Ale wszyscy trzymali się zasad dobrego wychowania i na tym się kończyło.

- O, jest i Alex. Chodź przywitamy się. - no to już trzeba było być bliskim współpracownikiem admirała Alexandra Craiga aby sobie pozwolić na nonszalancję mówieniu o nim per “Alex”. Ale często słyszała, że i w domu czy mniej oficjalnych spotkaniach w szpitalu też tak o nim mówi. I obaj panowie a do tego oficerowie natowskich marynarek wojennych zdawali się żywić szacunkiem a nawet sympatią. No i byli swoimi bliskimi współpracownikami od prawie dekady a tam w sztabie, za zamkniętymi drzwiami to z tego co jej wuj czasem opowiadał to panowała podobnie rodzinna i przyjacielska atmosfera jaką wuj starał się wprowadzić w szpitalu. Więc podeszli do “Alexa” jaki przybył na premiere razem z żoną i swoją córką Mercedes. Dominique znała każde z rodziny Craig. Najlepiej chyba właśnie Mercedes bo były prawie rówieśniczkami, córka admirała była chyba od niej o rok czy dwa starsza. Ale zaliczyły tą samą bo jedyną szkołę średnią i dopiero potem ona poszła na studia medyczne a córka admirała na nawigację w barwach Royal Navy.

- To może panowie niech sobie porozmawiają a my zajmiemy miejsca. - zaproponowała w pewnym momencie pani Craig z ciepłym uśmiechem wtrącając się na chwilę w rozmowe obu oficerów. Którzy już ją mieli kończyć, już mieli iść i siadać ale jeszcze coś im się przypomniało, że mieli do omówienia. Państwo Craig przywitali się ładnie i ciepło z osieroconą dwójką Jobin no ale najwięcej mieli sobie do powiedzenia głowy rodzin gdy pani i panny z reguły musiały się przysłuchiwać. A, że panom widocznie ta dyskusja sprawiała przyjemność to nie chciały im przerywać. Jednak w końcu widząc, że nie zanosi się na szybki koniec to pani Craig na moment przejęła inicjatywę uwalniając się od tego raczej niemego towarzystwa z ich strony.

- Gdzie macie miejsca? - zapytała Dominique i okazało się, że nie aż tak daleko. Głównie dlatego, że loża VIP-ów, czyli kilka stołów i krzeseł ustawionych tuż pod sceną nie była aż tak liczna to niejako wszyscy uznani za VIP-ów byli swoimi bliższymi lub dalszymi sąsiadami.


---



Theodore Jobin wciąż toczył swoje rozmowy jak nie z Alexem to z kimś jeszcze kogo spotkał i miał okazję pogadać tak towarzysko i prywatnie. A jego przybranej córce przyszło czekać bo przyszli trochę za wcześnie i scena nadal była pusta. Nie czekała jednak zbyt długo sama. Wkrótce dojrzała jak do loży przychodzą Holtz. Franceska prowadząca swojego ojca. Starszy z Holtzów za nic sobie miał styl i resztę manier, przyszedł w swojej charakterystycznej szerokiej opasce spinającej długie i już od dawna siwe włosy. Przez co wyglądał jak podstarzały hipis. No i był szefem biblioteki chociaż aktywne obowiązki to już raczej scedował na swoją dorosłą córkę. Oboje do pewnego stopnia wyznaczali też trendy w dziedzinie edukacji i to właśnie Henry prawie dekadę temu był głównym inicjatorem otwarcia szkoły dla dzieci i młodzieży jakie mieszkały tu wcześniej albo dotarły wraz rodzicami. Jak choćby właśnie sama Dominique. Ale takich jak ona było całkiem sporo. To właśnie młodzież jaka wówczas zaczynała naukę teraz była już młodymi specjalistami co zaczynali karierę zawodową. A dekadę temu to jeszcze popularny był pogląd, że rząd z Londynu przyśle jakąś pomoc, jakieś ONZ, UE albo ci niezawodni Amerykanie. Wszystko wtedy jeszcze wydawało się czasowe i panowała nadzieja, że jakoś to będzie. Otwieranie i urządzanie szkoły w jednym z biurowców bazy wydawało się chybione. No ale w końcu admiralicja ustąpiła Henremu bo zgodzili się, że zostawione samopas dzieci i młodzież mogą zacząć robić jakieś głupoty a tak to będą mieli jakieś konstruktywne zajęcie. No a z każdym upływającym rokiem jak nadzieja na ratunek z zewnątrz malała to coraz poważniej traktowano tą kontynuację obowiązku szkolnego i dalsza edukację. Dzięki temu po dekadzie nadal mieli pod tym względem zbliżone standardy do tych sprzed katastrofy a poza murami bazy to ta edukacyjna przepaść rosła z każdym rokiem. Wystarczyło choćby posłuchać Gemmę jak opowiadała co się dzieje w Glasgow. A w końcu to było w miare duże miasto i miało większe możliwości w tym względzie niż jakieś półdzikie komuny koczowników żyjących w okolicy.

Właściwie to ani Henry ani Franceska nie należeli do ważnych i decyzyjnych osób w bazie. No ale mieli spore poważanie, zwłaszcza Henry w sztabie bazy. No a jego córka często występowała jako jego mentalna spadkobierczyni, wysłanniczka i kontynuatorka jego edukacyjnego dzieła. A także jako opiekunka jak choćby teraz. Oboje usiedli przy stoliku przed Dominique a Franceska odwróciła się ku niej aby ją pozdrowić i zamienić parę słów.

- I jak wam poszła ta rowerowa wycieczka? - zagaiła nawiązując do przypadkowego spotkania dziś rano.

- Był sex, narkotyki i rock and roll? - zagaił starszy pan śmiejąc się cicho do motta ze swojej młodości.

- Tato! - syknęła na niego córka.

- Co tato, co tato? Taka prawda. Nie uciszaj mnie tu moje dziecko, tak trzeba. Musimy się rozmnażać. No ja to może już nie chociaż jakby się trafiła jakaś taka fajna nimfa to jeszcze bym chociaż spróbował. Ale wy, młodzi, zwłaszcza wy, młode, zdrowe kobiety bo to wy macie w tym decydującą rolę to wy musicie się rozmnażać aby dać zdrowe pokolenie. Potrzebujemy nowego pokolenia bardziej niż kiedykolwiek. Więcej rąk do pracy. Tak, tak, czeka nas dużo pracy, maszyny i komputery się skończyły albo wkrótce skończą to wszystko trzeba będzie zasuwać ręcznie jak w średniowieczu. Więc musimy się rozmnażać a nie, że wstyd, że kariera, że to nie ten partner, nie ma co wybrzydzać moje drogie, trzeba się rozmnażać, na końcu wojny zawsze zwycięża demografia i zasoby a nie jakieś kill ratio* czy inne dyrdymały. - starszy pan nawijał i nawijał, przesunął się na bok krzesła aby było mu wygodniej patrzeć i mówić na swoją o pokolenie albo dwa młodszą rozmówczyni. A mówił z taką werwą i swadą, że kilka bliżej siedzących osób też zaczęło go słuchać.

- Tato! Już wystarczy! - prosła go córka rumieniąc się trochę na ten monolog ojca i trochę nerwowo rozejrzała się dookoła.

- Co wystarczy, co wystarczy? Wiesz Dominique, że ona nie chce mi zamówić jakiejś gorącej panny na moje urodziny? No mówi, że jestem za stary. To jej mówię, że pokażę jej jak się robi nowe pokolenie skoro ona sama coś się nie kwapi aby dać mi wnuka. A ja mogę odejść lada chwila. No to myślę dorobię jej braciszka albo siostrzyczkę nim mnie kostucha zabierze. Będzie chowała moje jak nie chce swojego. Znasz jakąś wolną pannę? Najlepiej aby miała fajne cycki. Lubię jak kobietę jest za co złapać no a fajne cycki są najlepsze. No i aby nie wybrzydzała, że do buzi to nie, w tyłek błe i w ogóle jakaś cnotka. Nie wiem po co robią takie cnotki. Po to Bóg dał kobiecie piczki i cycki aby tego używała a nie chowała dla jakiegoś boskiego rycerza który wiadomo, że się nie pojawi a jak już to i tak oleje jakąś sztywną cnotkę tylko poleci na fajną dupkę i cycki. - staruszek nawijał jakby rozmawiali we trójkę i wcale nie przejmował się uśmieszkami czy śmiechami rozbawienia a czasem zakłopotania jakie rozeszły się tam i tu wobec jego nieskrępowanej hipisowskiej tyrady.

- Tato! Ostatni raz do ciebie mówię! Uspokój się! Nie jesteśmy tu sami! - Franceska nieco podniosła głos bo sama też była zakłopotana tematem tej rozmowy co dało się poznać po pąsie na jej twarzy. No i sama raczej uchodziła za nerda niż rozrywkową dziewczynę czyli mogła odebrać te słowa jako osobisty przytyk ze strony ojca. Ten w końcu machnął ręką, uśmiechnął się ostatni raz do młodej Francuzki no i uniósł ręce do góry na znak poddania się takiemu reżimowi ze strony swojej córki.


---


*kill ratio - czyli stosunek własnych zabitych i ogólnie strat do zabitych przeciwnika. Jeden z popularnych w NATO, zwłaszcza USA, współczynników do badania sukcesów w jakiejś kampanii, bitwie czy wojnie.

---



Pan i panna Holtz zajęli się w końcu czekaniem na występ gdy Domino dojrzała znajome, kobiece sylwetki. Właściwie z Gemmą to znała się już jakieś dwa lata. Ale dość powierzchownie. Ot kolejna koleżanka - lekarka ze szpitala i tyle. Nawet mniej bo z większością rówieśników to chodziła jak nie do klasy to robiła studia medyczne. Nawet Jamesa Sivle który tak im podpadł ostatnio znała lepiej bo był od niej dwa czy trzy lata starszy ale nadal w mniej więcej podobnym wieku. To zdarzało jej się widzieć doktor Hobson na jakichś uroczystościach w szpitalu czy innych gdzie się nie chodziło w fartuchu lekarskim tylko jakoś tak bardziej elegancko. No ale chyba i ginekolog wyczuła co się święci na dzisiejszej imprezie bo się odstawiła w krótką, niebieską i niebieskie szpilki jakby wyszła na towarzyskie łowy. Młoda, ładna, zgrabna sylwetka zakończona ładnie ułożonym blond kokiem.

Brittany rano spotkała pierwszy raz w życiu. Wtedy była w koszuli, krótkiej spódnicy czyli stroju standardowym dla kelnerki. Potem u siebie w domu jak się przebrała po kąpieli to była w zwykłej bluzie i dżisnach to wyglądała jeszcze bardziej zwyczajnie i domowo. Potem widziały ją z Gemmą bez tych spodni i majtek jak ją wzięły na badania do gabinetu okularnicy. Większość wyników zależała od badań w labie a ten wznawiał pracę dopiero w poniedziałek rano. To wyniki przyjdą pewnie popołudniu na koniec dnia albo na wtorek rano. Na ile szło ocenić to panna Fletcher tak okiem amatora to pod majtkami skrywała to co młoda i zdrowa kobieta powinna. I to w całkiem przyjemnym do zwiedzania stanie. Ale okiem lekarza, zwłaszcza ginekologa i to tam w środku to już nie było tak różowo. Obie lekarki poznały, że przynajmniej raz była w ciąży. Poza tym Gemma przepisała jej receptę na uporządkowanie tych spraw intymnych. Ostatecznie uznała, że jak na kogoś kto od dekady nie znajdował się pod żadną opieką medyczną nie mówiąc o ginekologicznej to w sumie jest całkiem nieźle. Chociaż gdyby to była mieszkanka Clyde to uznałaby, że bardzo się zaniedbała w tych intymnych sprawach. Ale tego tak na zewnątrz nie było widać. A już na pewno nie teraz jak uczesana i wystrojona w agresywną czerwień Brittany szła na szpilkach za swoją lekarką w stronę drugiej.

- Cześć Domi! Jednak przyszłaś? Cudownie! Ślicznie wyglądasz, polujesz na kogoś konkretnego czy tak rzucasz tylko wabik? - Gemma nachyliła się nad nią i uściskała po przyjacielsku a z bliska dało się wyczuć zapach jej szamponu i perfum. Tych samych zresztą co u Brittany gdy ta podobnie przywitała się ze swoją drugą dobrodziejką.

- Tak się pindrzyłyśmy przed lustrem i w łazience, że już się bałam, że nie zdążymy. Cieszę się, że się udało. - powiedziała Hobson siadając obok swojej koleżanki ze szpitala. A rudzielec usiadła za nią.

- Twój wuj widzę świetnie wygląda. Hmm… Czy mi się wydaje, czy właśnie flirtują z Amandą? - Gemma rozejrzała się po okolicy i dostrzegła łysinę ordynatora szpitala. Właśnie rozmawiał z Amandą Clausen co też należała do HQ bazy tylko z pionu cywilnej administracji. Byli mniej więcej w podobnym wieku tyle, że ona była od dawna wdową. Ale figurę zachowała bardzo dobrze no i chociaż średni wiek było po niej widać to był to całkiem zadbany średni wiek i wciąż uchodziła za atrakcyjną kobietę. I właśnie całkiem wesoło sobie rozmawiali z wujem Domino.


---



- Cześć! Już jestem! To jednak będziemy w komplecie? - do tego kobiecego kompletu doszła im jeszcze Manisha. Pewnie nie załapałaby się na lożę dla VIP-ów, z całej czwórki może tylko Francuzka jako partnerka swojego wuja miałaby tu miejsce. Ale dzięki VIP-owksim biletom od Kitty Blond miały najlepsze miejsca z możliwych. No i hinduska pielęgniarka przyszła jako ostatnia. Ale gestem dała znać Domino aby wstała. Siedziała pierwsza z ich trójki to wyglądało to całkiem naturalnie. A gdy wstała usłyszała od Manishy aby spojrzała w konkretny rząd. W międzyczasie te rzędy krzeseł zdążyły się zapełnić więc można było dostać oczopląsu. Potem wstała też Gemma i Brittany. Oprócz tej ostatniej co jeszcze prawie nikogo tu nie znała to obie blondynki dość sprawnie wyłowiły ten duet o jakim mówiła ich kumpela.

- Keira? Z nim? No nie wierzę. Myślałam, że ma lepszy gust. - sapnęła z niedowierzaniem Hobson jak zorientowała się, że tam, w trzewiach tego tłumu co obsiadł krzesła ustawione w rzędy siedzą obok siebie James i Keira. Ją było łatwiej zauważyć bo śnieżnobiała biel jej sukienki aż biła po oczach w tym pstrokatym tłumie.

- Może tylko przypadkiem tak siedzą obok siebie. - rzuciła Brittany mając trudności ze zorientowaniem się kogo obserwują.

- Raczej nie. Widziałam ich jak tu szli razem jak szłam do was. Tylko skręcili właśnie tam. No to sama nie wiem. Nie słyszałam aby Keira z nim chodziła. Albo w ogóle, że ma kogoś. Myślałam, że jest singielką. - pielęgniarka ubrana była po zachodniemu ale nie odmówiła sobie egzotycznie wyglądających akcentów w postaci kolczyków i biżuterii.

- No ja też nie. No ale ja ich tak nie znam jak wy. A trzymali się za rączki czy coś? - okularnica nie ukrywała, że niezbyt ją raduje myśl, że nielubiany kolega z płucologii znalazł sobie partnerkę na dzisiejszy wieczór. I to tak atrakcyjną jak asystentka ordynatora.

- Nie. Nic specjalnego, po prostu szli razem i trochę rozmawiali. Jakby nie szło o niego to bym wam powiedziała, że Keira jednak ma kogoś i tyle. No ale to on. Wiecie jaki on jest. - pielęgniarka mówiła jakby wolała zobaczyć długonogą szatynkę w szpilkach w towarzystwie kogokolwiek innego niż Jamesa. Czy może raczej w jej opinii James nie zasługiwał aby być z jakąkolwiek kobietą. Przynajmniej z tych jakie lubiła i szanowała.

- A ona jest singielką? A nie wiecie czy lubi z dziewczynami? Jakby lubiła to śmiesznie by było jakby go zostawiła dla powiedzmy jakiejś blondynki nie? - Gemma rzuciła żartobliwym tonem może dla rozładowania trochę skwaszonej atmosfery.


---



- O widzę, że będziemy mieć urocze towarzystwo podczas tego przedstawienia. - doktor Jobin chyba wreszcie się nagadał ze swoimi znajomymi. Albo po prostu dźwięk gongu oznajmiającego początek początku w końcu zmusił go do zajęcia miejsca z loży VIP-ów zrobionej ze zwykłych stołów i krzeseł. Nawet nie były odgrodzone taśmą od reszty zwykłej publiczności ot, stały trochę z przodu przy samej scenie.

- Dobry wieczór! - towarzyszki jego bratanicy uśmiechnęły się do niego ładnie i przywitały się obdarzając go ciepłymi uśmiechami. O ile z Gemmą musiał się znać chociaż z widzenia a poza tym był w większości komisji egzaminujących finalne egzaminy no i on wręczał patent każdemu świeżo upieczonemu lekarzowi. Podobnie z Manishą mimo, że była tylko pielęgniarką. O tyle podobnie jak rano jego bratanica z Brittany spotykał się po raz pierwszy. Niemniej szarmancko ucałował kobiece dłonie jakie mu ich właścicielki tak chętnie i wdzięcznie podały. I dopiero wtedy usiadł na miejscu obok swojej bratanicy.




Czas: 2066.03.13; sb; zmierzch; g 20:10
Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; sala gimnastyczna; sektor VIP
Warunki: wnętrze sali gimnastycznej, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: noc, zachmurzenie, łag.wiatr, mroźno (-2)



Scena



W końcu nadszedł ostatni gong zapowiadający początek występu. I zaraz potem wyszła na scenę dwójka już dobrze rozpoznawalnych aktorów. Mężczyzn prezentował Hubert zaś co było trochę nietypowe, partnerowała mu dzisiaj Kitty Blond a nie jak zazwyczaj Jeanette. Kitty była w pelerynie która ją zakrywała prawie całą, że wystawały tylko buty i głowa. Ale mimo to było widać, że ma pomalowaną na czerwono twarz w na głowie diabelskie rody. Więc chyba wczoraj nie żartowała, że ma grać demonetkę. Wokół oczu miała zrobione, żóte, kroplowate plamy co z daleka pewnie mogło wyglądać jak płonące ogniem piekielnym oczy.

- Witamy, witamy! Witamy gorąco najgorętszą publiczność w Szkocji! - jak zwykle zaczął lider aktorskiej trupy i jak zwykle od razu kupił sobie uwagę i sympatię publiczności. On też był skryty peleryną więc nie było widać co miał pod spodem. Ale widać było długie uszy jakie pewnie miały symbolizować elfa jakiego miał odgrywać. W końcu to miała być sztuka o rodzinie mrocznych elfów. Tylko żadnej demonetki nie było w tytule. A stała obok niego. Z publiczności zgromadzonej w sali gimnastycznej gruchnęły brawa i wiwaty. Zaś gdy umilkły Huber zaczął zapowiadać tą ekspeymentalną sztukę, w konwencji fantasy ale komediowej bo nie ma co się jeszcze w sobotni wieczór smucić jak wokół i tak jest tyle nieszczęść. I tu niejako przekazał pałeczkę raczej milczącej do tej pory partnerce.

- Właśnie. Ja miałam ostatnio taką mało przyjemną przygodę przez jaką wylądowałam w szpitalu. Ale już nic mi nie jest! - Kitty płynnie przejęła wątek i mówiła do mikrofonu. Ordynator szpitala trochę się chyba zdziwił, że padła nazwa instytucji jaką kieruje a Gemma szybko spojrzała na Domino bo akurat spotkały przecież Kitty podczas owej “mało przyjemnej przygody”. A nawet dzisiaj, kilka godzin temu. Między innymi od niej miały te bilety w tej loży w jakiej siedziały.

- No i ta przygoda uświadomiła mi jak łatwo przekroczyć granicę. I jak wielką pracę wkładają ludzie z NHS aby nam pomóc i ustrzec przed różnymi przykrościami jakie nas spotykają na co dzień. Dlatego bardzo was proszę, wielkie brawa dla NHS i podziękujmy im za ich trudną służbę! - Kitty pod koniec musiała już prawie krzyczeć bo jej apel spotkał się z bardzo żywym odzewem ze strony publiczności. W końcu były sektory jakie były liczniejsze niż szpital ale jako pracodwaca to nadal był jeden z większych w bazie. A dzisiaj, na tej premierze sporo było tu pewnie osób z personelu szpitala lub mieli kogoś takiego w rodzinie. Więc było im bardzo przyjemnie, że aktorka z tej lubianej i popularnej grupy kabareciarzy tak oficjalnie o nich pamiętała, wspomniała i wyraziła swoje poparcie. A i reszta sali też zaczęła bić brawo.

- A przede wszystkim chciałabym podziękować doktor Dominique Jobin i Gemmie Hobson co się tam troskliwie mną zajęły. I pani doktor, daję słowo stosowałam się do zaleceń i nie robiłam żadnych afterków i biforków! Ale jakby pani miała ochotę to zapraszam do nas! - jak brawa i oklaski uciszyły się na tyle by znów było sens mówić do mikrofonu to Kitty Blond podeszła do krawędzi sceny, tuż naprzeciwko obu blond lekarek i podziękowała im imiennie. Znów nieco uderzając w ton i styl posłusznej pensjonariuszki jak dziś w południe na szpitalnym korytarzu. Rozbawiło to chyba całą widownię bo znów rozległy się wesołe brawa i śmiechy.

- Zobacz Domi! Pamiętała o nas! I jeszcze nas zaprasza do siebie! - okularnica z wrażenia złapała za ramię drugiej blondynki nie mogąc się nacieszyć chwilą gdy gwiazda estrady, z estrady, zwóciła się ku nim imiennie no i z podziękowaniem.

- To ty ją znasz? - wujek z drugiej strony bił brawo jak cała reszta ale chyba był jeszcze bardziej od reszty zaskoczony. - No, no ale nam zrobiła gratisową reklamę. Zwłaszcza wam obu. - przyznał uśmiechając się pod nosem bo faktycznie dostali darmową promocję na najwyższym możliwym poziomie przed najważniejsza publoicznością w bazie. No a gdy już ten wstęp i zapowiedzi się skończyły to zaczęło się właściwe przedstawienie.




Czas: 2066.03.13; sb; zmierzch; g 21:45
Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; sala gimnastyczna; sektor VIP
Warunki: wnętrze sali gimnastycznej, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: noc, zachmurzenie, łag.wiatr, mroźno (-2)



Scena



- Mój panie! Mój władco! O najpotężniejszy z potężnych! - pierwsza scena otwierająca nową sztukę była mocna. Pewnie po części ze względu na kostiumy. Gdy światło rozjaśniło scenę gdzie dekoracje przedstawiały jakiś zamek dało się poznać dwie sylwetki. Mężczyzna stał w dumnej pozie a kobieta klęczała tuż u jego stóp. Istna, klasyka męskiego zdobywcy i uległej, wdzięcznej białogłowy. Mężczyzną był Hubert który odgrywał ojca dumnego, rodu mrocznych elfów. Okazało się, że peleryna jest częścią jego stroju a pod nią miał coś co wyglądało na zbroję. I to nie taką zwyczajną, ze średniowiecza ale taką jaka pasowała wizreunkiem do wyobrażenia o elfach. Do tego u pasa miecz no i jeszcze buławę za pasem. No istny rycerz, wódz i zdobywca.

Kitty zaś miała na sobie znacznie mniej. Właściwie nie było pewne czy w ogóle coś na sobie miała. Była bowiem cała pomalowana na czerwono co pewnie miało sugerować jej demoniczne pochodzenie. Zaś za kostium robiło jej coś co chyba było błyszczącą, czarną taśmą. Na tle czerwieni te paski czerni wyglądały mocno kontrastująco no i ładnie podkreślały te kobiece kształty czerwonej kusiceli. Do tego prawdziwa obroża na szyi i skórzane obręcze na nadgarstkach i kostkach. Ukoronowaniem kostiumy były rogi wpięte we włosy widocznie juz wcześniej. Właśnie ona klęczała w uległej pozie u stóp swojego elfiego zdobywcy i wychwalała go pod niebiosa.

- Tak, tak, dobrze ci idzie Demi, kontynuuj proszę. - Hubert jako wódz elfów łaskawie zgodził się z jej słowami. Dalej stał w dumnej pozie jakby pozowali do jakiegoś plakatu z klasyki fantasy i komiksów.

- Mój zdobywco! O największy i najpotężniejszy! Tylko ciebie pożądam, tylko ty dajesz mi prawdziwą rozkosz i spełnienie! - Demi uniosła się nieco w kolanach i mocniej złapała za udo swojego elfiego wodza jakby naprawdę nie mogła się bez niego obyć.

- Tak, właśnie tak. Widzę, że masz dobry dzień dzisiaj. Nie psujmy tego. - elfi wódz i zdobywca znów okazał uległej demonetce swoją łaskawość i pozwolił jej się pławić w swojej męskiej wspaniałości a sobie w jej pochlebstwach.

- Oh proszę, pozwól mnie po tysiąckroć przeklętej, nasycić się swoim jestestwem! Napełnij mnie swoją potęgą i mocą! Chcę cię natychmiast tu i teraz! - Kitty się postarała bo wyjęczała to tak rozkosznie i przekonywująco jakby nie mogła istnieć ani chwili dłużej bez natychmiastowego skonsumowania swojego uległego związku ze swoim panem. I pewnie niejeden widz z chęcią znalazłby się na miejscu Huberta aby skosztować tej kuszaco uległej demonetki. Wódz elfów też miał minę jakby właśnie podzielał takie zdanie i już otworzył usta aby coś powiedzieć gdy wtrąciły się w tą scenę osoby trzecie.

- Tato, tato, tato! - Michelle wbiegła z impetem na scenę wywołując chaos swoją ekspresją z jakiej była znana. Też była ubrana w jakieś elfi kostium i widocznie odgrywała zgrabną, ciemnoskóą elfkę. Z biczem u pasa.

- Nosz ku! Dlaczego zawsze w takim momencie! - syknął rozeźlony Hubert i na ile to mógł dyskretnie próbował sobie zasunać rozporek. Dyskretnie oczywiście przed Michelle a nie przed widownią. Demi zaś grzecznie opadła na kolanka do początkowej pozycji i z miną niewiniątka udawała, że nic się nie działo.

- Tato no… - Michelle zatrzymała się obserwując ich oboje jakby sprawdzała czemu mogła przeszkodzić.

- To twoja matka tak twierdzi. - mruknął wyraźnie zirytowany elf a sala buchnęła śmiechem. Co prawda nie poznali jeszcze matki Michelle i pewnie żony elfiego wodza no ale jak kogoś kabareciarze nie ukrywali w zanadrzu to z kobiet brakowało tylko Jeanette. Więc z tym “tato” w ustach Michelle to faktycznie był niezły ubaw.

- Oj no tato to jak już skończyłeś się zabawiać z Demi… A właśnie Demi to przyjdź do mnie jak już ululasz tatę… No to ten, to mi się niewolnicy skończyli i potrzebuję nowych. - Michelle też miała sztuczne, elfie uszy przyczepione do własnych i wyglądała jak jakaś wojowniczka. Tylko zamiast miecza miała zwinięty u pasa bicz.

- Hej, chwila, jak to “przyjdź do mnie”?! Jak to “ululasz tatę”?! Co to ma być? I zaraz jak to skończyli ci się niewolnicy? Przecież dopiero co ci kupiłem cały tuzin. - dzielny wódz elfów no a przy okazji ojciec Michelle i pan Demi, popatrzył na nie jakby się właśnie dowiedział, że coś je łączy za jego plecami. Ale uwaga o niewolnikach bardziej przykuła jego uwagę.

- Oj no skończyli się. Tuptuś był trochę nieuważny przy karmieniu. - wyznała niezbyt tym zrażona córka swojego ojca.

- Jak to “skończyli się”? Cały tuzin? To powinno wystarczyć na kwartał. Co ty z nimi robisz? I jak to Tuptuś był nieuważny? Zaraz… Chyba nie karmisz niewolnikami swojej hydry? - ojciec rozłożył ręce i klapnął nimi o uda dając znać, że coś mu tu mocno nie gra w opowieści córki. Ale nagle jakby wpadł na pomysł w jaki sposób owi niewolnicy tak szybko mogli “się kończyć”. Michelle zaś ndziwnym trafem zaczęła przypatrywać się swojej stopie jaką zaczęła rysować w tę i we w tę po podłodze zdradzając rolę winowajcy. Zanim wódz elfiego rodu zdążył coś przedsięwziać znów się rozległ podobny okrzyk jak wcześniej.

- Tato, tato, tato! - tym razem był to męski głos i za chwilę na scenę wbiegł Terry. I on już samym pojawieniem się wywołał burze oklasków i śmiechów. Z całej szóstki był bowiem najwyższy, najtęższy i najcięższy. Więc najmniej pasował do kostiumu baletnicy w zwiewnej kiecce i pończocach. A własnie wbiegł w takim stroju. Zarówno jego siostra jak i ojciec popatrzyli na niego krytycznie.

- To twoja matka tak twierdzi. - mruknął Hubert znów chyba niezbyt będąc dumny ze swoich dzieci. Zresztą to jak się potem okazało było dość odwzajemnione uczucie.

- Tato ja już nie chcę być baletmistrzem. - Terry powiedział coś co sprawiło, że jego ojciec zbystrzał.

- Nie? No nareszcie! Mój synu! - podszedł do syna, objął go, uściskał jakby wreszcie ten zmądrzał, skończył z młodzieńczymi wygłupami i był gotów przejąć po nim schedę.

- No. To głupie. I mało męskie. - Terry pokiwał głową a w końcu był z pół głowy wyższy od kolegów a z koleżanek to prawie o głowę. Może oprócz Jeanette bo ta jak na kobietę była dość wysoka i dorównywała wzrostem obu kolegom a w szpilkach i upiętych włosach to nawet wydawała się ciut wyższa.

- Nareszcie! To kim chcesz być? Jako potężny, dumny, syn prastarej rasy mrocznych elfów! Zabójcą? Egzekutorem? Wojownikiem? No niech stracę, może magiem? Ostatecznie to też zawód jak każdy inny. Jak się przymknie oko. Albo oba. No nieważne, mag w sumie może ostatecznie być. A może… A może chcesz być morskim korsarzem?! Jak tatuś! - Hubert zdawał się przelać na Terrego całą ojcowską miłość, wyrozumienie i tolerancję. Nawet maga mógł mu wybaczyć chociaż wydawał się żywić do niech jakąś niechęć.

- Nie no co ty tato, nie rób siary… Aż tak zdesperowany nie jestem. - Terry spojrzał na niego i przyjął dość młodzieżowy ton jakby ojciec chciał mu narobić obciachu przy kolagach.

- Tak? Dobra. To kim chcesz być. No mów. Dawaj. Przetrwałem już barda, poetę, stylistę, baletmistrza to dawaj co tam masz. - ojciec westchnął, odsunął się od syna i zachęcił go słowem i gestem aby ten wyprowadził ten cios w jego serce jak wiele wcześniejszych.

- Chcę zostać seksualnym niewolnikiem. - odparł Terry i na twarzy wykwitł mu lubieżny uśmieszek. Zaś widownia znów zaczęła bić mu brawo. Bo pod względem fizyczności to jemu było najdalej do standardowych kanonów piękna.

- Co?! Chyba oszalałeś! Czy ty wiesz co to oznacza?! Wiesz co ci zrobią!? - Hubert wybuchnął jakby mimo wszystko znów spróbował synowi ostatni raz przemówić do rozsądku.

- No już trochę wiem. Ale jeszcze nie wszystko. No i właśnie dlatego przyszedłem. Pożyczysz mi na wieczór Demi? Muszę potrenować. - Terry bezwstydnie wskzazał na wciąż klęczącą na poduszkach demonetkę. Ona zaś odwzajemniła mu się gestem jakby strzelała z niewidzialnego bicza. Na co on jej pomachał wesoło dłonią.

- O nie, nie, mowy nie ma, Demi jest moja i w ogóle tak mamy napisany cyrograf i w ogóle to nie ma mowy, absolutnie nie. - ojciec pokręcił przecząco głową jakby Demi była jego ostatnim skarbem i deską ratunku jaką chciał mieć tylko dla siebie.

- Tak? A kto pisał ten cyrograf? A zresztą… Maamooo! - Terry złapał się za biodra jakby dostał nie taką odpowiedź jakiej oczekiwał i mu się to bardzo nie podobało. Ale wiedział jak uzyskać to co chce.

- Nie! Nie wołaj jej! Bo przyjdzie! No jeszcze jej tu tylko brakowało… No i przylazła… - dumny i męski wódz prastarej rasy przez chwilę zżymał się na syna ale już nie dało się powstrzymać nieuniknionego więc poddał się biegowi wypadków.

- Słucham cię synku? - na scenę wkroczyła Jeanette. I miała równie dopasowany kostium co Hubert. Tak jak on w spokoju mógł grać w nim elfiego króla tak ona jego królową. No i przyszła stukając dumnie obcasami i trzymając pod bokiem ostatniego z ich szóstki czyli Juniora. Który z kolei miał męski odpowiednik stroju Michelle czyli jakiegoś młodego wojownika o niższej od wodza randze. Za to nadrabiał atrakcyjną sylwetką i wyglądem. A przez sposób wprowadzenia na scenę wyglądał na aktualnego kochanka elfiej wiedźmy. No i wyjaśniło się czemu ojciec i mąż żywił taką niechęć do magów. Jego żona była jedną z nich.

- A tata nie chce mi pożyczyć Demi na noc. - Terry poskarżył się matce na swojego ojca pokazując go oskarżycielsko palcem.

- A mi nie chce kupić nowych niewolników. - Michelle skorzystała z okazji i dołożyła swoje trzy grosze. - I nie chce pożyczyć Demi. - dodała jakby na deser.

- Tak? Mój drogi, że tak zażartuję, mężu. Jak możesz wyjaśnić swoje niestosowne zachowanie względem, że tak zażartuję, naszych dzieci? - zapytała elfia królowa jakby to ona w tej rodzinie miała dominujący głos i pozycję.

- Ty wiesz kim on chce zostać? A ona karmi swoją hydrę tymi niewolnikami! - Hubert nie poddał się tak łatwo i mimo wszystko spróbował swojej argumentacji z żoną. - A w ogóle kto to jest? To Garlond już ci się skończył? - jakby na deser zapytał o mężczyznę towarzyszącego jego żonie.

- No niestety mój drogi ktoś musi pracować na naszą rodzinną pozycję. I proszę cię nie marudź. Nie wiesz co się ostatnio nasłuchałam o tobie od Elandii. No naprawdę gust ci sie nieco poprawił z tymi kochankami ale no mój drogi, jak już się z którąś umawiasz to proszę cię rób co do ciebie należy. A nie. Zasypiasz w połowie. Musiałam dokończyć za ciebie. Na szczęście Elandii jest o oczko wyżej od tej twojej poprzedniej wywłoki i nawet miałam z tego nieco przyjemności. Nim jej poderżnęłam gardło. - żona prychnęła na swojego męża i w paru zdaniach streściła jak to wyglądają stosunki w tym elfim społeczeństwie.

- Znowu?! Nie no nie możesz ciągle podrzynać gardeł moim kochankom! W końcu żadna nie będzie się chciała ze mną umawiać! Temu swojemu dandysowi poderżnij gardło! - Hubert wybuchnął jakby od strony rodziny otrzymał kolejny cios.

- Nie. Jeszcze nie. Na razie mnie zadowala. A Elandii to tylko biznes. Potrzebowałam świeżej krwi do czarów a ona była, że tak zażartuję, pod ręką. Nóż też no ale sama chciała. Mówiła, że to ją kręci. Co miałam przyjemności odmówić koleżance? - Jeanette wzruszyła ramionami i odparła dość spokojnie. Za to jej kochanek promieniał z dumy patrząc z wyższością na swojego pokonanego konkurenta. Do momentu gdy usłyszał to “jeszcze nie”.


---



- Nie, ma tego dość! Mam tego wszystkiego, cholernie dość! Koniec tego! Biorę statek i wypływam na wiking! Biorę swoją wierną załogę i wypływam! Nie wiem kiedy wrócę i czy w ogóle wrócę! Demi! Zbieraj się, jedziesz ze mną! - przez większość sztuki poza jej początkiem to głowa elfiej rodziny nie wyglądała zbyt dumnie. W miarę jak widzowie dowiadywali się o kolejnych grzeszkach każdego z członków tej mrocznej i mocno patologicznej rodziny wydawali się mniej idealni. Każdy miał jakieś wady, grzeszki, był próżny i egocentryczny. No i nawet każdy w jakiś sposób romansował z Demi chociaż w całkiem innym stylu. Tak to w pewnym momencie Michelle po zabawach z Kitty oddała jej swój pejcz aby zrobiła użytek na jej bracie którego uważała za niedojdę ale i konkurenta do majątku i tytułów. No a sama Demi wydawała się zwinnie lawirować pomiędzy członkami elfiej rodziny jakimś cudem dogadując się z każdym a i wszyscy chcieli mieć z nią dobre relacje a najlepiej to mieć słodko uległą demonetkę tylko dla siebie. Ona też jakby stanowiła łącznika i negocjatora pomiędzy zwaśnionymi stronami próbując ich jakoś pogodzić albo chociaż uspokoić. Zaś głowa rodziny zaś jawiła się jako zwykły ciapciak i kapeć jaki nie ma szacunku i poważania nawet we własnym domu. I pławi się w chwale swoich dawnych dni i wyczynów. Aż do ostatniej sceny. Wtedy bowiem krew w nim zawrzała na tyle, że postanowił zerwać z tym wszystkim i ruszyć na łupieżczą wyprawę z jakiej słynęła rasa mrocznych elfów.

- Tak mój panie! Z rozkoszą mój panie! - Demi zerwała się z miejsca i pobiegła za swoim władcą jaki zdążył już wyjść ze sceny.

- Korsarska wyprawa? To będą nowi niewolnicy! Tuptuś będzie szczęśliwy! Tato! Tato poczekaj! To ja też chcę płynąć z tobą! - Michelle zawołała w stronę widowni ale na koniec już w bok i pobiegła za swoim ojcem. Bo przez cały występ nie mogła się doprosić o nowych niewolników ani od ojca ani od matki.

- Korsarska wyprawa? To będą tawerny i zamtuzy! Wreszcie zdobędę doświadczenie i będę mógł się pokazać z lepszej strony! Tato! To ja też płynę! Poczekaj, jeszcze ja! - Terry też był nadspodziewanie zadowolony z decyzji swojego ojca. I w koncu też wybiegł ze sceny znikając z oczu widowni.

- Korsarska wyprawa? No nie wierzę… Tak jak kiedyś, jak byliśmy młodzi… I był taki dzielnym, bezkompromisowym zdobywcą… Tak poetycko krew sikała z ran jego wrogów jak przyszedł po mnie gdy wyrżnął ich wszystkich… A potem kochaliśmy się całą noc śliscy od tej krwi! - Jeanette chociaż przez całą sztukę ewidentnie pogarzała takim ciapciakiem jaki był jej mężem chociaż zawze umiała to ubrać w gładkie słówka chociaż nadal to były ostre, drażniące szpile. I raczej nie grała tu miłej postaci, raczej była symbolem kobiety zimnej i wyrachowanej. Ale ociekającej zimnym, dominującym erotyzmem. Teraz jednak, na sam koniec sztuki jakby się przebudziłą. I dostrzegła w tym ciapciaku mężczynę w jakim była kiedyś zakochana i jakiego szczerze pożądała. - Kochanie! Kochanie, proszę cię zaczekaj! Może jeszcze to wszystko przedyskutujemy?! - zawołała w bok i w końcu wyszła energicznym krokiem w ślad za swoimi dziećmi i mężem. No i ich rodzinną demonetką.

- Korsarska wyprawa? No poważnie? Nosz w mordę a już miałem wszystko poukładane i zaplanowane! - Junior miał najmniej mówioną rolę i odgrywał raczej młodego i ambitnego karierowicza. Który chętnie pozbyłby się starszego rywala i zajął jego miejsce. A miał ku temu sporo okazji bo w pewnym momencie właściwie wszyscy mieli dość pozera w roli ojca i chętnie oddaliby dowódczą buławę komuś takiemu jak on. Jedynie Demi do końca stała po stronie starego kapitana i to ona dosypała blekotu do wina młodszego konkurenta przez co się potem zbłaźnił i zawalił sprawę. Ale pewnie by to jakoś odkręcił. Ta nagła wyprawa korsarska jednak mocno pokrzyżowała mu plany. - No i bedę musiał płynąć razem z nimi. - westchnął na końcu bo nawet jak zamierzał zamieszać w tych rodzinnych relacjach o był niejako skazany na dzielenie ich losu. - Panie kapitanie! Panie kapitanie proszę zaczekać! Na pewno przyda się panu zaufany nawigator! - krzyknął głośniej i też udał się w bok sceny za pozostałymi.


---


No i był koniec przedstawienia. Cała szóstka wyszła jeszcze raz na scenę, wciąż w swoich kostiumach. Ukłonili się na raz dostając brawa a w końcu owacje na stojąco. Premiera nowej sztuki w eksperymentalnym gatunku fantasy i komediowej konwencji zakończyła się sukcesem. Sztuka się skończyła i cała szóstka znów była zgranym zespołem aktorów, kolegów i koleżanek z jednej trupy jako ciężko pracowali nad tą sztuką i teraz mieli chwilę aby nacieszyć się brawami i okrzykami uznania.

- Tak, tak, dziękujemy. Nagrania będą dostępne wkrótce. Misimy jakoś zarabiać na naszych tantiemach. A gdyby się okazało, że coś można zarabiać na naszych autografach to dajcie znać. I to tam za chwilę jak zejdziemy ze sceny. - Hubert zabrał głos w imieniu całego zespołu i jak to często miał w zwyczaju lubił w żartach podkreślić, że aktorzy dla kasy zrobią wszystko albo bardzo wiele a w ogóle to są tylko bezdusznymi maszynkami do zarabiania pieniędzy. Oczywiście nikt w to nie wierzył bo w tych ich skeczach i przedstawieniach było czuć pasję, serce i duszę jaką aktorzy w to wkładają. Nie dałoby się tego robić bez uczuć i na zimno. W końcu aby wziąć to trzeba dać. Tak samo z okazywaniem emocji ze strony widowni tak jak teraz. Nie dało się tego zrobić bez okazywania własnych. Tak to kiedyś wspomniał pół żartem pół serio podczas jednego ze swoich żartobliwych monologów przed jednym z występów. Ale też tradycją się stało, że po występie artyści niejako “schodzili do ludu”. Czyli zwykle dosłownie schodzili ze sceny na dół i można było z nimi pogadać, pożartować, skomentować na gorąco występy czy choćby wziąć autograf.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline