Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2022, 21:01   #9
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Pierwszy na miejsce kraksy przybył Nakpena, w końcu był najbliżej…

Samolot zaorał dobre 200m dawnego parku, skosił sporo drzewek i krzaków, po czym w końcu się zatrzymał. Miał zgnieciony kompletnie dziób, i kabinę pilotów, stracił jedno skrzydło, oraz urwało mu ogon. Trochę też się kopciło z jego drugiego silnika, ale płomieni tam jeszcze nie było.

Wszędzie na zieleni walała się masa jego części, mniejsze lub większe kawałki, zryta ziemia, kilka lekko dymiących miejsc. I tyle. Cisza…

Indianin mógł wejść bez problemu poprzez rozwalony tył do maszyny, wahał się jednak. Nie był narwanym kłodzikiem, nie pchał się niepotrzebnie z kurwem na gębie do przodu, zwłaszcza, nie wiedząc co go wewnątrz czeka. No i nikt się nie wydzierał, nie wołał o pomoc. Ale i tak podszedł blisko, ściskając swój M4 w łapach, bacznie się przyglądając to i wrakowi, jak i najbliższej okolicy.

~

Odgłosy motoru, i auta. Rozpoznał oba. Harley, niemal identyczny do jakiego posiadał on sam, oraz pickup… yup, czerwony pickup, Ford. Nadjeżdżali znajomi z "Ludzi Marthy".

Thomas, Mach, dwie siostry… Eve i Dove. A na motorze ten chińczyk-karateka, jak mu tam było… Liao?

Pozdrowili się jeszcze z daleka machnięciem dłoni. I teraz Nakpena mógł już wejść do rozbitej maszyny, miał "plecy"...

- Za chwilę mogą tu być dzieciaki z Lions, powinniśmy się ruszać - Ktoś powiedział.

No to się ruszyli.

Trup na podłodze samolotu. A właściwie tylko jego dolna połowa, tak od pasa w dół, z flakami na wierzchu, w wojskowych spodniach i butach… no ale ludzki trup. Jakiś nieszczęśnik, który tej kraksy nie przeżył.

Odrobina dymu, jakieś iskrzące kabelki. Puste fotele pasażerów…

- Jest tu ktoś żywy? - Szepnął trochę głośniej idący na szpicy indianin. Za nim podążała uzbrojona Eve, potem zaś Liao i Mach. Dove i Thomas zostali na zewnątrz, zabezpieczając pojazdy, jak i teren wokół samolotu.
- Pomocy… - Głos był bardzo, bardzo słaby, ledwie słyszalny - Pomocy…

Kobieta. Blada, zakrwawiona, siedząca w fotelu, z paskudnie przebitym bokiem jakimś prętem, wystającym z jej ciała na dobre 30cm. Masa krwi, ciemnej krwi, jak nic wątroba. Nie, nie można jej było uratować, to wiedzieli niemal momentalnie wszyscy. I w sumie, nie można jej było również ruszać, inaczej umarłaby natychmiast.

Wpatrywała się w nadchodzących wzrokiem pełnym obawy, a z jej ust pociekła stróżka krwi. Była o krok od śmierci.

….

- Musicie… musicie jej… pomóc… - Szeptała kobieta, drżącym głosem - Ona… ona jest nadzieją… nadzieją ludzk… ludz… ludzi… teczka… tam… papiery… teczka… - I zmarła. Tak po prostu. Z jej ust pociekła jeszcze strużka krwi, ale ciało i oczy znieruchomiało. Dla niej było po wszystkim.

A wtedy, w rzędzie siedzeń po drugiej stronie kabiny, na podłodze, skulona, i do tej pory jakimś cudem nie zauważona, zakwiliła mała dziewczynka. Przyłożyła obie dłonie do uszu, po czym zaczęła wydawać z siebie dziwne dźwięki, poza płaczem, zapewne z szoku.
- Aaaah! Aaaah!


Teczka? Jaka teczka? O czym gadała ta kobieta? Co to jest… "teczka"? I kim ta mała ma być??

- Nadchodzą dzieciaki!! - Krzyknęła z zewnątrz, gdzieś przy pickupie Dove. Wciąż również wewnątrz samolotu od czasu do czasu iskrzyło, i to w sumie był jeszcze cud, że nie wybuchło?

Teczka, teczka, szukać teczki! No i zająć się małą? Zabrać stąd, nim wszystko wyleci w powietrze, albo zjawią tu się cholerne dzieciaki-kanibale z Lions!



***


W trochę innej części Chicago, na wysokiej wieży, zarośniętej sporym zielskiem, która jakimś dziwnym trafem jeszcze się nie rozsypała, obserwował wszystko przez lornetkę Laverne.

Widział(chyba) indianina, widział czerwonego pickupa, harleya… znajomych. Widział i samolot, burdel jaki ten narobił, choć nie eksplodował przy kraksie. Widział i w końcu dzieciaki z Lions po paru minutach, pojawiające się na obrzeżach dawnego parku, jakieś 100m od pozycji kumpli. I trochę ich było.

10… 20… 30… może i więcej. Wyłaziły obszarpańce ze swych dziur, wyłaziły dzikusy, skuszone nowymi, nietypowymi odgłosami. Liczyły na mięso, obojętnie, czy świeże, czy nie, zżerały wszystko.

Aż przeszły go dreszcze.








***
Komentarze jeszcze dzisiaj.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 04-07-2022 o 18:17.
Buka jest offline