Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-07-2022, 12:51   #2
Pliman
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
Carter nie był religijny. Tak na prawdę był ateistą. A oprócz tego mordercą, bandytą, draniem..., ale nie hipokrytą. W jego mniemaniu to co się tutaj wyprawiało to jawne zakłamanie. Jak można wierzyć, modlić się i zwracać do Boga, jeśli łamie się jednocześnie podstawowe zasady, które On narzucił. Nie, to nie do pogodzenia.

Droga do kościoła wlekła się w nieskończoność. Prowadzili ich jak bydło na rzeź, wycierając sobie mordy religijnymi hasełkami. Dla Jacksona ten etap można było pominąć. Nawet powinno się go pominąć. W tej chwili jedyne na czym mógł się skupić to jutrzejsza walka o przetrwanie. Marzył by stać już na polu walki z karabinem w ręku. Albo nawet z nożem. Cholera, choćby z gołymi rękami! Byleby móc wreszcie walczyć. Decydować o czymś, a nie być pieprzonym skazańcem, który musiał spełniać zachcianki samozwańczego prezydenta. Człowieka, który miał paść z jego ręki...

Wszyscy skazańcy podobnie jak i Carter, uczepili się jedynej, nikłej nadziei. Wygrać święte łowy. Wygrać życie. Nikt wprawdzie nie wiedział na ile można ufać w obietnice Cesara Carama, jednak co innego im pozostało? Człowiek to takie dziwne stworzenie, które ma nadzieję nawet w sytuacji całkowicie beznadziejnej. Ta właśnie taka była, jednak Jackson oczyma wyobraźni widział siebie jako zwycięzcę. Zwycięzcę, który rozwalił cały ten cyrk i stoi właśnie nad truchłem Cesara. Wielkiego el Presidente, którego przed chwilą wyprawił na tamten świat. Który przed momentem szczał pod siebie widząc jak „The Wall” celuje mu w łeb! Tak, nigdy nie porzucił zamiaru wykonania zlecenia. A teraz pragnął zakończyć zadanie jak jeszcze nigdy dotąd.

Przed kościołem – a raczej świątynią obłudy – stała dziewczyna. Jeszcze dziecko. Córka naczelnego hipokryty. Co z niego za człowiek? Myśli w głowie Cartera kłębiły się jak oszalałe, a kolejne zdarzenia utwierdzały go tylko w przekonaniu, że wcale nie jest aż tak strasznym sukinsynem, za jakiego się do tej pory uważał. Nie miał dzieci. Nawet nie chciał ich mieć. Jakim byłby ojcem? Co mógłby zaoferować dziecku? Ale gdyby się zdarzyło, gdyby wpadł… Nigdy, przenigdy nie pozwoliłby własnej córce oglądać czegoś takiego.

- Przyjaciele! Hahaha! Kolejny poziom zakłamania! Nienawidzę cię skurwysynu! - Jackson komentował w myślach słowa el Presidente. Wcześniej był dla niego tylko celem, bandziorem podobnym do niego, miał go wyeliminować. Tyle. Nie czuł emocji. Nie czuł ich też kiedy został złapany. Zawiódł. Tamten okazał się lepszy. Cóż, taki fach. Spodziewał się kulki w łeb. Nawet tortur. W sumie przecież zasłużył. Teraz jednak, kiedy widział jak ten łotr wypacza wszystko w co wierzyli jego rodzice, to co próbowali wpoić i jemu, pojawiły się emocje. Być bandytą to jedno, ale być bandytą, który udaje dobrego człowieka, to już kurestwo. Brak uczciwości nawet wobec samego siebie. I jeszcze klecha! On też w tym uczestniczy. Cóż, w sumie kogo innego spodziewał się zastać w kościele?

Jedzenie? Pierwsza dobra rzecz dzisiejszego dnia. Wyglądało naprawdę smacznie. Szczególnie przy tym czym ich karmili przez ostatnie dni. Lepiej nie wspominać. Jackson zasiadł przy stole, zrobił znak krzyża okraszony ironicznym uśmiechem i sięgnął po soczysty kawał mięsa. W końcu jutro będzie potrzebował dużo sił.
 
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?

Ostatnio edytowane przez Pliman : 08-07-2022 o 12:58.
Pliman jest offline