| Buck stał oparty o drewniane ogrodzenie i przyglądał się koniom spacerującym w środku zagrody. Jego uwagę przyciągnął szczególnie kary ogier, największy ze wszystkich koni w zasięgu wzroku. Zwierzę nerwowo biegło wzdłuż płotu, ale zawsze omijało miejsce, w którym stał wielki Amerykanin. Co chwile koń stawał parę metrów przed nim, przyglądając się mu badawczo. Ciężko powiedzieć czy nerwowo, strachliwe czy może z wrogością. A może wszystko po trochu. Buck nie znał się na zwierzętach, chyba, że były już na talerzu. Coś tu jednak było wyraźnie na rzeczy. - Spokojnie, nie mam zamiaru nawet próbować. - rzucił do zwierzęcia, po czym wskazał palcem na zbliżając się Mi Na Wen - Ale na nią bym mocno uważał. -
Buck uśmiechał się krzywo do japonki, Mi przewróciła tylko oczami, opierać się o to samo ogrodzenie, zaraz koło zwalistego Amerykanina. Wielki ogier tylko parskał głośno, stajać lekko dęba, ale ku zdziwieniu Bucka za moment podbiegł do japonki i bez oporów dał się dotknąć i pogłaskać po szyi. - Mogłem się tego spodziewać… - burknął po nosem, obserwując całą scenę. Mi przez chwilę zajmowała się zwierzęciem, po czym koń wyraźnie zadowolony odbiegł a japonka zwróciła się do Kazińskiego. - Masz jakieś plany, czy zmieniliśmy tylko miejscówkę na leżakowanie na następy tydzień. - - Owszem mam. Szykuj się na przejażdżkę a potem na nocne przygody. - - Och, jak bezpośrednio. Nie dziękuję. Mam już tutaj randkę. – Mi wskazała na ogiera - Sam rozumiesz, kwestia rozmiaru… - Buck skrzywił się wyraźnie widząc drwiący uśmiech na jej ustach. - Ale ta przejażdżka… Chyba da się coś zorganizować… - - Nie ma mowy. - stwierdził kategorycznie Kaziński, widząc za czym podąża wzrok Azjatki. - Zapomnij! - dodał jeszcze wyraźniej, w odpowiedzi na jej tajemniczy uśmiech.
Wybawieniem ze zmierzającej w niebezpiecznym kierunku rozmowy okazał się przyjazd przywódcy secesjonistów. Buck zdecydowanie uścisnął mu dłoń, po czym od razu przeszedł do rzeczy, płynne posługując się hiszpańskim. - Witam. Również cieszę na wspólną pracę. -
Słysząc o planach gospodarza, postarał od razu wrzucić swoje trzy grosze. - To naprawdę piękne miejsce, ale nikt z nas nie przyleciał tu na wakacje. Zaaklimatyzowaliśmy się już na Grenadzie, nie ma też potrzeby czekać na całość zespołu. Możemy zacząć działać od razu. - - Co Pan ma na myśli? - zapytał nieco niepewnie Catano. - Proszę zwołać swoich ludzi. Punk zborny proszę wyznaczyć gdzieś w niezamieszkanym ternie, oddalonym od najbliższych miejscowości co najmniej o kilkanaście kilometrów i takim, żeby stąd dało się tam dotrzeć samochodem w maksymalnie cztery, pięć godzin. Czas pojawianie się na miejscu, to środa 6 rano. Oczywiście musi to być miejscówka, która pomieści wszystkich spodziewanych ludzi, plus mój zespól. - - Co?! Nie rozumiem, nie uprzedzano mnie o jakieś planowanej akcji. Takie przedsięwzięcie wymaga czasu, prowiantu, zapatrzenia, broni… - - Sytuacje należy traktować jaką nagłą. Proszę nie informować ludzi o celu spotkania, ale jasno dać do zrozumienia jego najwyższą wagę. Broń nie będzie im potrzebna, mamy własną. Prowiant i reszta wyposażenia we własnym zakresie. Obozujmy w terenie, żadnych budynków. Przewidywana czas to około dwa do trzech dni. Tak, abyśmy zdążyli wrócić na planowane spotkanie w sobotę. - - Rozumiem… To test naszych… możliwości, prawda? Nie sądziłem, że będziemy oceniani już od pierwszego dnia. Nie byłem na to przygotowany. - - W moim kraju jest takie modne ostatnio słowo „assessment”. Przed określeniem strategii i wprowadzeniem zmian, należy ocenić posiadane zasoby, organizacje, kompetencje, perspektywy, itd. Poza tym, nie uważam, że czas działał na naszą korzyść, dlatego należy zacząć od razu. –
- Rozumiem. Być może Ja też chciałbym podać Pana i Pana ludzi takiemu… „assessmentowi”. –
- Gwarantuje, że będzie miał Pan okazje. Postaram się w tym pomóc, jednak wskazana jest tu obecność całego oddziału. -
- Tak… rozumiem. -
- Na dziś zaś będę potrzebował samochodu. -
- Dymitri może zawiść Was gdzie tyko chcecie. -
- Nie ma takiej potrzeby. Niech skupi się na przerzucie moich ludzi. Nie mam zamiaru od razu atakować lokalnego garnizonu Panie Cantano. -[/i] Buck uśmiechał się do Latynosa, ale zaraz uśmiech znikł z jego twarzy, bo za jego plecami zobaczył Mi prowadzącą osiodłane, znanego mu już czarnego konia. Za nią szedł pracownik rancza, prowadzącą drugiego… - Odwołuje to. Samochód jednak nie będzie mi potrzebny… - |