Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-07-2022, 18:28   #27
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 12 - 1998.01.25 nd, południe

Czas: 1998.01.25 nd, przedpołudnie; g 14:40
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Zachodnia; Diaz; rancho Caribe
Warunki: jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, b.sil.wiatr, umiarkowanie


Wszyscy






https://i.pinimg.com/564x/0e/4b/64/0...a9d31cd249.jpg


- O, cześć Carabinieri! To tobie też się udało? No i dobrze, sam widzisz, coraz nas więcej. - Dymitriemu nieźle wychodziło udawanie taksówkarza. Znów nią zajechał na podwórze a potem przed główne wejście tego “domku dla gości” rodziny Corrales. Tym razem przywiózł załogę “Czarnej szkapy” jaka musiała wczoraj w nocy odpłynąć od plaży Auyama. A potem krążyć wokół wyspy nim sytuacja się nie uspokoiła na tyle aby wpłynąć do portu już dziś rano.

- Ano jestem. Prościzna! Jedziesz na jedno lotnisko, wsiadasz w samolot, wiozą cię na kolejne, tam wysiadasz i tak to leci. - włoski policjant mógł już wystąpić w roli gospodarza a nie jak rano gdy był takim gościem jak Frog i dwójka tubylczych załogantów.

- Siadajcie, zjedzcie coś. Akurat na obiad przyjechaliście. - Storm zaprosił ich gestem i słowem do wspólnego stołu. Wyżywienie też tutaj mieli na całkiem przyjemnym poziomie. Wciąż można było się czuć jak na wakacjach w tropikach. Nawet jedna czy dwie ładne, kelnerki były, jedna biała a druga raczej latynoskiej urody.

- Pojechaliśmy do mnie. Do hotelu. Tam zjedliśmy śniadanie no i dałam znać, że już jesteśmy. A jak Dymitri po nas przyjechał to już było z górki. - Carla dosiadła się na jednym z wolnych krzeseł i skróciła co tam się u nich działo i gdzie zostawili kuter. Teraz jak był już bez trefnego towaru to właściwie był to tylko stary, śmierdzący rybami, kolejny kuter w porcie. Nikt chyba nie powinien zwracać na niego uwagi.

- No chyba, że ci gliniarze z wczoraj jednak spisali jego numery zanim do nas wyszli. Ale jakoś łodzi ze Straży Przybrzeżnej nie spotkaliśmy. Może nas nie szukali a jak szukali to nie znaleźli. W nocy było najgorzej. Silny wiatr był, bujało nami jak korkiem w kiblu. Trochę odespałem w hotelu no ale po prawdzie to kawa by mi się przydała. - Brytyjczyk dopowiedział resztę historii ale wydawał się być w dobrym humorze i cieszył się z tego spotkania w miejscu docelowym.

- Słyszałem, że poznaliście naszego wodza. I jakie zrobił na was pierwsze wrażenie? - Oliver jak to pasowało do reportera i kronikarza był ciekaw reakcji najemników na temat lokalnego przywódcy. Dimitri przez drogę zdążył im streścić chociaż w grubszych zarysach co się od rana działo na rancho.

- I po drodze zajechaliśmy do Carlosa. Bo Buck pytałeś o to miejsce na jakiś obóz czy coś takiego. No myślę, że mielibyśmy coś odpowiedniego. Na Margaricie Zachodniej. Półwysep Arenitas. Tam jest jedna plaża ale raczej same wzgórza są dość puste. Nie ma tam co zwiedzać więc o ile ktoś nie uprze się łazić po tych wzgórzach to powinno być pusto. To jakieś pół godziny, może godzina jazdy samochodem. Ale przez te wzgórza to ostatni kawałek trzeba by już przejść pieszo bo tam nie ma dróg. Właśnie dlatego mało kto tam chodzi. No i tam nic nie ma, żadnych farm, hoteli, domów no to chyba tak jak chciałeś. Jak macie jakąś mapę to wam pokażę. - Carla wydawała się być nieźle zorganizowaną osobą i widocznie wspólnie z Carlosem udało im się znaleźć jakąś propozycję co do miejsca o jakie rano Amerykanin pytał wodza partyzantów. Widocznie dość szybko udało im się znaleźć takie miejsce. Jak Drava oderwała się od stołu i poszł do bagaży po mapę to manager z tutejszego hotelu pokazała na mapie rejon o jakim mowa. Chodziło o ten wschodni nawis Margarity Zachodniej jaki tworzył lewą część łagodnej zatoki gdzie po lustrzanej stronie Juangriego tworzył podobny nawis. Na mapie nie wyglądało to zbyt interesująco. Od łagodna zieleń nizin i izometry też pokazywały dwie czy trzy wypukłości ale raczej w roli pagórków a nie wzgórz. Nie było widać żadnych nitek dróg ani mrowia kwadracików i prostokątów oznaczających budynki. W linii prostej, przez wody zatoki, z rancho to było ze 30 km. Ale jak trzeba było jechać drogami i ogólnie łukiem przez ten most pomiędzy dwoma wyspami to się robiło z 1,5 raza tyle. Carla i Dymitri czekali czy to o coś w tym stylu Buckowi chodziło czy mają poszukać czegoś innego. Ogólnie Margarita Zachodnia była dość pustawa więc jak szukać bezludnych terenów to właśnie tam. Ale z drugiej strony każdy się tam rzucał w oczy ale jednak jeździli tam turyści ale głównie okupowali plaże, czasem odwiedzali muzeum morskie albo wspinali się na szczyt góry jaka rosła w centrum wyspy jeśli lubili treking lub wspinaczkę. Ale ogólnie to większość populacji mieściła się na Wschodniej Margaricie. Tu można było się wtopić w tłum o ile wyglądało się jak turysta.

- Widzę, że jesteś człowiekiem czynu Buck. Dobrze, bardzo dobrze, właśnie takich ludzi nam potrzeba. Zobaczę co da się zrobić w sprawie tego spotkania. - rano Miguel był w pierwszej chwili zaskoczony taką werwą w planowaniu jaką okazał się lider najemnijów z AIM ale przyjął to za dobrą monetę. Obiecał zastanowić się nad możliwościami i odezwać się wkrótce. No i widocznie to wkrótce to było teraz skoro Carla z Dymitriem po drodze z hotelu spotkali się z Carlosem i przywieźli miejsce wybrane na taki obóz surwiwalowy czy coś podobnego.

- Ale wieje. Dobrze, że jak byliśmy na kutrze to nie wiało aż tak bo ta łupina naprawdę mogłaby się rozpaść. - brytyjski weteran z SBS* spojrzał z uśmiechem za okno. A tam wiatr bez trudu zamiatał nawet grubymi konarami a mniejsze drzewka i krzaki to omiatał w całości. Tworzył się nieprzerwany szum a wiatr był na tyle silny, że idący musieli przymykać oczy i odczuwali ten napór jako niewidzialną siłę jaka próbowała ich zepchnąć z obranego kursu. Jak się jechało konno to tak samo.

Corrales byli nieco zdziwieni, że dwójka ich gości chce się wybrać na wycieczkę konną zaraz po śniadaniu. Ale oczywiście nie oponowali. Skoro Mi sama wybrała sobie wierzchowca to tylko córka Corrallesów zabrała ogiera aby go osiodłać i przygotować do drogi. I przygotowała też Daisy, łagodną i mądrą klacz jaka była “samosterowna” i w sam raz dla początkujących.

Oboje wyjechali z rancho akurat jak się właśnie zrywał ten mocny wiatr. Więc nie jechało się zbyt przyjemnie. Tak silny wiatr stanowił realną przeszkodę jaką trudno było pominąć. Ale nie przeszkodziło to amerykańsko - japońskiej parze w objeździe dookoła rancho. Wynik tych oględzin pod względem systemu zabezpieczeń i próby ich sforsowania, zwłaszcza nocą był taki sobie.

Po pierwsze całą farmę okalał ok 2-metrowy mur. Co stanowił całkiem solidną przeszkodę chociaż dla odpowiednio zdeterminowanego i wysportowanego człowieka żadną realną. Wystarczyło podskoczyć, złapać za krawędź i wspiąć się na górę. Pewnie większość najemników AIM by dała radę sforsować tą przeszkodę. Przynajmniej z tych co już dotarli na wyspę. Mur blokował jednak wgląd w głąb farmy co zapewniało całkiem sporo dyskrecji co tam się dzieje. Ale od środka również blokowało wyglądanie na zewnątrz.

W murze były dwie bramy. Ta główna, południowa od strony drogi jaką przyjechali no i po przeciwnej stronie od północy. Bramy wyglądały całkiem solidnie. A otwieraniem i zamykaniem zajmowali się strażnicy w budce. Po dwóch w każdej, w uniformach pewnie jakiejś firmy ochroniarskiej. Sprawiali wrażenie raczej dozorców na dobre czasy niż krwiożerczych komandosów i morderców. Ale z drugiej strony pilnowali cywilnej farmy jaka głównie przyjmowała zachodnich turystów co chcieli skorzystać z konnej przejażdżli czy szkółki jazdy konnej. Przed większością normalnych zagrożeń jakich można by się spodziewać w trakcie pokoju pewnie by to wystarczyło. Jak zamknęli bramę i w połączeniu z murem to jak się nie miało broni palnej - a o tą na wyspie wcale nie było tak łatwo - to robiło się to trudne do sforsowania.

Sam mur od zewnątrz okalała gruntowa droga. Przy okazji tworząc kilkumetrowy pas oczyszczonej ziemi bez wiekszych przeszkód dla napastników. Tyle, że jak nie było wież strażniczych ani żadnych outpostów to i tak raczej nie miał kto ich dostrzec z wnętrza. Czasem były przy farmie puste pola jakie dawały wgląd z muru na kilometr albo i dalej gdzie nie było większych osłon. Ale większość wschodniej ściany sąsiadowała z jakimś lasem. Tu dałoby się pewnie dojść do samej okalającej drogi bez większych trudności. W kilku miejscach, nawet po zachodniej stronie, gałęzie drzew wznosiły się nad drogą na tyle, że pewnie sprawna osoba o małpiej zwinności mogłaby się pokusić przejść po niej i zeskoczyć na mur albo poza niego.

W narożnikach były kamery. Albo atrapy kamer. Z zewnątrz ciężko było zgadnąć. Więc chociaż nie było wież strażniczych ani nic takiego to mogły zaalarmować właścicieli jakby ktoś próbował sforsować ogrodzenie. Chociaż było kilka podejrzanie długich miejsc gdzie pewnie była szansa, że obraz może być już tak niewyraźny, że można by przegapić taki numer. Tu już jednak wchodził w grę czynnik ludzki. Czyli czujność strażników i jak poważnie by traktowali swoje obowiązki. Czy są jacyś strażnicy oprócz tych czterech przy bramach albo gdzie jest pokój kontrolny tych kamer tego jadąc konno w tym smagającym wietrze nie szło zgadnąć.

Sporo było też lamp wzdłuż murów. I takie uliczne latarnie i takie zamontowane na murach. Jeśli wszystkie działałyby jak należy to pewnie większość muru i terenu przed i za nim powinna być po zmroku dość dobrze oświetlona. W dzień jednak się nie świeciły.

No i sam moment pojawienia się kogoś na murze a potem zeskok do wewnątrz mógł być już jak najbardziej do zauważenia z wewnątrz. W pechowej sytuacji wystarczyłaby dowolna osoba jaka akurat patrzyłaby w tą stronę. Z werandy, z balkonu, z podwórza. Większość farmy wewnątrz to były wybiegi dla koni, tor z przeszkodami czyli teren który słabo obfitował w osłony dla napastników którzy sforsowaliby mur. Po prawdzie kilku strzelców nawet z myśliwskimi sztucerami ulokowanych na balokach i piętrach miałoby bardzo dobre pole ostrzały do takich napastników. Tylko znów jak na razie najemnicy nie wiedzieli czym dysponują gospodarze. Po farmie jak dotąd nie kręcili się jakieś uzbrojone typy.

Ale były psy. Widzieli wewnątrz jednego czy dwa. Ale słyszeli jak szczekają gdy choćby Dymitri przyjeżdżał samochodem. Na tak dużej farmie psy nie były niczym dziwnym. A trzeba było się liczyć z tym, że podobnie jak na Grenadzie podczas nocnej akcji u Cyrusa wyczują intruzów i podniosą larum.

Sam Miguel Cantano wyjechał z farmy jeszcze zanim Carabinieri przyjechał. Więc widocznie naprawdę przyjechał tylko się przywitać i uściskać rękę swoim najemniczym aliantom w walce z reżimem ale nie zamierzał tu dłużej zostawać. Właściwie ze zbrojnego ramienia partyzantów został tylko Dymitri. O ile akurat nie jeździł po kogoś na lotnisko. Olivera czy Carlę chociaż byli wtajemniczeni w spisek trudno było uznać za “zbrojne ramię”. Carlos wyjechał z farmy niedługo po swoim szefie. Rodzina Corralesów i ich pracownicy pasowali do tego miejsca czyli obsługi domu, koni i stajni. Wydawali się mili i przyjaźni dla swoich gości. No i były te dwa duety strażników w obu bramach, pewnie nie byli tu wiecznie to na noc się zmieniali. Gdzieś na farmie powinien być jeszcze pokój kontrolny do obsługi tych wszystkich kamer jakie widać było na ogrodzeniu. Ale mimo wszystko to był obiekt typowo turystyczny i cywilny. Jak gdzieś w trzewiach posiadłości nie krył się oddział uzbrojonych strażników gotowych wypaść w każdej chwili do zniszczenia wroga to siła bojowa tego obiektu prezentowała się raczej słabo. W sam raz do cywilnej farmy jaka chce zapewnić komfort i bezpieczeństwo zagranicznym turystom jacy przyjeżdżają tu odpocząć na końskim grzbiecie uciekając przed miejskim zgiełkiem.


---


*SBS - Special Boat Service (ang) brytyjska jednostka komandosów, specjalizująca się w działaniach nurkowych i z pokładów lekkich jednostek na statkach, rafineriach i obiektach przybrzeżnych. Oddział wywodzący się z SAS z czasów II WŚ i nadal jego siostrzana jednostka.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline