- No to pięknie – pomyślał Jackson, gdy świat przed oczami zaczął mu wirować, pomimo że alkoholu nawet nie powąchał. Początkowo widząc współbiesiadników spadających pod stół był pewien, że pili na umór, korzystając z ostatniej szansy w życiu. Tym bardziej, że jako jeden z pierwszych padł pomarańczowowłosy idiota, którego absurdalne okrzyki doprowadzały Cartera do białej gorączki. Koleś pił kubek za kubkiem, więc nic dziwnego.
- Jednak dlaczego ja...?
Wall ocknął się gdy było już widno. Całą noc śniła mu się strzelanina, krzyki, krew. Nic przyjemnego, chociaż dla niego był to w sumie dzień powszedni. Jednak nie tym razem. Zawsze to on był łowcą. Dzisiaj miał być zwierzyną...
Po około kwadransie przyszli po niego.
-
Wstawaj śmieciu! Idziesz zdechnąć ku uciesze tłumu! - „zachęcił” go strażnik. Carter wstał i posłusznie ruszył ku miejscu ostatecznej rozprawy. Wszedł na teren miasta-widma od zachodu, stosunkowo daleko od ciężarówki z naganiaczami. Strażnik wręczył mu broń i zamknął furtkę. Kątem lewego oka Jackson dostrzegł księżulka chowającego się w kanale.
- Dobre miejsce dla takiego szczura - pomyślał. Rozglądając się zauważył znajdujący się niewiele przed nim wykop. Idealna osłona do rąbania z karabinu automatycznego na leżąco.
- Mam fart. Dobra kryjówka i niezła broń. W szczególności podobał mu się właśnie ten karabin. Pistolet maszynowy umocowany do drona wyglądał trochę jak broń kosmitów.
- Zdaje się, że jakiś pieprzony, amerykański producent broni dogadał się z Caramem i testuje tutaj swoje prototypy – kontynuował rozmyślania.
Jackson ułożył się wygodnie w wykopie, dokładnie za stojącą przed nim taczką, przyłożył lunetę karabinu do oka i czekał na sposobność posłania pierwszego skurwiela do piachu. W pewnej chwili zobaczył jak na pole walki wpuszczają Meksa, który nazwał wczoraj wypłoszonego klechę Danielem Luną.
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?
Ostatnio edytowane przez Pliman : 15-07-2022 o 14:42.