Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-07-2022, 06:52   #29
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 13 - 1998.01.28 śr, ranek

Czas: 1998.01.28 śr, ranek; g 06:20
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Zachodnia; płw. Arenitas; okolice obozu
Warunki: na zewnątrz: jasno, deszcz, powiew, umiarkowanie


Wszyscy



- Cholerna pogoda. A myślałem, że w tropikach to zawsze jest słonecznie, ciepło i biega się na krótki rękaw. - w eterze popłynęło sarkanie któregoś z obserwatorów. No faktycznie, pogoda była taka sobie jak na aktywność na świeżym powietrzu. Noc była umiarkowanie spokojna i ładnie widać było pogodne, nocne niebo. Najemnicy wyznaczeni do grupy obserwacyjnej poustawiali sobie budziki na 2 rano albo niewiele po. Jak wstawali to mieli za oknami ładnie rozgwieżdżoną, spokojną noc. Ale im bliżej świtu tym bardziej się chmurzyło a wreszcie jeszcze zanim pojawiła się jakakolwiek zapowiedź świtu rozpadało się. Właśnie jakoś w tą porę, jak jeszcze było ciemno jak w nocy najemnicy AIM wyznaczeni na obserwatorów wstawali z łóżek, ubierali się w swoje rzeczy ale jeszcze nie tak bojowo i mundurowo tylko aby wyglądać na turystów. Dominowały więc kolorowe koszule, dresy no i kurtki skoro się rozpadało na całego. A mieli w kim wybierać.

Od weekendu to zjechali się na rancho już prawie wszyscy. Najwięcej wczoraj, we wtorek. Właściwie to brakowało już tylko Alpena, Schiffer i Voo Doo. Z czego Alpen dzwonił gdzieś z Meksyku, że coś tam poszło nie tak i siedzi w areszcie. Liczył, że wykaraska się z tego w ciągu paru dni no ale na razie go nie było na wyspie. Voo Doo była w szpitalu. Z powodu jakiegoś mordobicia. Ale czy to ona kogoś czy to ją ktoś to nie bardzo było jak rozmawiać. Liczyła, że jak już wyjdzie ze szpitala to dotrze na lotnisko i dokończy podróż. Mówiła zmęczonym i zirytowanym głosem więc nie była w zbyt dobrym humorze. Podobnie w szpitalu była Greta. Chociaż z całkiem innych powodów i całkiem gdzie indziej. Coś tropikalnego ją użarło i okazało się, że ma na to uczulenie. Spuchła, dostała gorączki, i w ogóle rozwaliło ją to na całego. Powoli dochodziła do siebie ale na razie nie była w stanie dokończyć podróży za co bardzo przepraszała. No ale reszta dotarła już przez lotniska i przesiadki na rancho Corralesów, najwięcej wczoraj i przedwczoraj. Więc poza pechową trójką reszta już była na właściwej wyspie. Chociaż technicznie to Legionista, Cossack i Newman dotarli we wtorek wieczorem czyli ledwo kilka godzin temu, ostatni z nich, Lando, to jak Dymitri go przywiózł na rancho to już pierwsi w grupy rozpoznawczej wstawali aby się ubrać, zjeść śniadanie i tak dalej.

Potem trzeba było zapakować się na dwie osobówki jakie od weekendu zdążyli zoganizować dla sojuszniczych najemników ludzie Miguela. Problemem nie były tyle samochody co paliwo. A raczej jego koszt. W ciągu ostatnich miesięcy stopniowo ceny szły w górę i teraz z prywatnych użytkowników mało kto mógł sobie pozwolić na swobodne tankowanie ruch samochodów był więc dość skromny, nawet w środku dnia. Jeździły głównie autobusy, czasem radiowozy oraz auta wynajmnowane przez zachodnich turystów. Te portfele z bogatych krajów stać było aby sobie pozwolić na taki podstawowy środek transportu ale dla tubylczych zarobków to był już luksus. Dla ludzi Miguela był to jawny dowód, że na wyspie i w ogóle w Wenezueli nie dzieje się dobrze a w lokalnej sytuacji te ceny paliwa odbierali jako dodatkowe restrykcje z Caracas. Ale zatankowane samochody jakoś zorganizowali.

Później, właśnie jakoś o 3 rano, jak jeszcze było ciemno jak w nocy ale już zaczynało padać trzeba było zapakować te parę osób wyznaczonych do roli obserwatorów i ruszyć przez główną bramę rancho na zachód. Tą samą drogą jaką jechali tutaj pierwszej nocy z plaży Ayuama. Właściwie teraz okazało się, że mijali wówczas po lewej te wzgórza na półwyspie Arenitas ale wtedy był to tylko nieciekawy fragment nocnego krajobrazu i tak poza oświetlonym reflektorami fragmentem drogi ledwo majaczący w bocznych oknach. Teraz miało być inaczej. Samochodem nie było to tak daleko, może z pół godziny drogi. Gdzieś o 3.30 wysiadali w ten deszcz na polnej drodze prowadzącej od głównej drogi na malowaniczą plażę. Znaczy w dzień i słoneczną pogodę to ta plaża była pewnie malownicza jak z folderów reklamowych. Co trochę później mógł Buck stwierdzić osobiście jak zabrał jeden z wozów w pobliże tej plaży i czekał na raporty. Jak tam zajechał to było trochę przed 4 rano. I w nocnych ciemnościach, pod zachmurzonym niebem i deszczową pogodą wcale nie było jak z folderów reklamowych. I dookoła nie widział żywej duszy. Musiał czekać aż jego koledzy i koleżanki z grupy dotrą na umówionych miejsc spotkania.

Marsz na przełaj, po ciemku, podczas deszczu, przez nieznany teren nawet dla doświadczonych najemników nie był taką oczywistością. Ci co mieli najbliżej dotarli na wzgórza trochę po 4 rano. Ci co mieli zająć pozycję nieco bardziej na północ zanim się dotarli na miejsce była już prawie 5 rano. I w miesiąc po zimowym przesileniu nadal było ciemno jak w nocy. I cały czas padało.

Jeszcze trochę trwało zanim w wybranej okolicy obserwatorzy znajdą sobie w tym błocie indywidualną kryjówkę do obserwacji. Wcale nie było to takie proste. Wzgórza w przeciwieństwie do tych w centrum wyspy były prawie pozbawione drzew. Rosły jakieś rachityczne krzewy, trawa i kaktusy. Deszcz i nocne ciemności nie ułatwiał sprawy. Ale idea polegała na tym, że z tych okolicznych wzgórz dobrze powinno być widać dolinę w jakiej rebelianci mieli założyć obóz. A o 6 rano to już powinno być dzienne niebo a na ziemi półmrok. Zaś potem w ciągu kwadransa czy dwóch powinien wstać pełny dzień.

- Tam chyba ktoś jest. Tam na dole. W dolinie. Tam chyba ma być ten obóz. Widzę jeden namiot. - zameldował ten farciarz co miał najbliżej do południowo - wschodniego narożnika a więc najwcześniej przybył na swój posterunek. Gdy pozostała trójka jeszcze mozoliła się z błotem, ciemnością i deszczem.

- Przy głównej drodze jest jakaś osobówka. Zaparkowana. Nie widzę tam ruchu. Może to ktoś z tego namiotu? - gdy już ci od zachodnich punktów ulokowali się na miejscu mogli sobie dorzucić swoje do tej układanki. Ale to już była prawie 5 rano. Jak już się ulokowali to właściwie nuda. Nic się nie działo. Noc się zbliżała do końca, deszcz padał monotonnym szumem, moczył wszystko i wszystkich, obserwatorzy gapili się przez lornetki albo gołym okiem na okolicę. Więc jedyną rozrywką było pogadać przez radio. Buck z plaży przynajmniej mógł obserwować bliższe i dalsze łodzie jakie płynęły w tę lub we w tę w melancholijnym tempie.

- Ciekawe czy to ktoś z naszej grupy czy to jakieś randomy. - zastanawiali się obserwatorzy. Blokada informacyjna między najemnikami a spiskowcami działała w obie strony. Nie mieli pojęcia co Miguel czy Carlos przekazali swoim ludziom w sprawie tego obozu. Więc nie mieli pojęcia kim mogą być ci co pewnie teraz śpią w tym namiocie. I czy to ma jakiś związek z samotną osobówką stojącą na niewielkim parkingu przy poboczu głównej drogi.

- Będzie śmiesznie jak to jakaś parka albo rodzinka z Ameryki albo Europy przyjechała nacieszyć się piknikiem na łonie przyrody. - zaśmiał się cicho któryś z obserwatorów. I tak to schodziło w bezruchu, ciszy i deszczu, kwadrans, za kwadransem. 04:45… 05:00… 05:15… 05:30… Właśnie trochę po tej 05:30 coś się zaczęło dziać.

- Ktoś wyszedł z namiotu… Facet… Leci się odlać pod drzewko… Wraca… Patrzy na zegarek… Wrócił do namiotu. - zameldował któryś z obserwatorów. Nie brzmiało to jakoś sensacyjnie no ale przy tak nudnym czekaniu nawet takie coś ożywiło zmokniętych zwiadowców. Potem wyszedł drugi, potem też po pospiesznym podlaniu drzewka schował się w namiocie. Po jakimś czasie ten pierwszy ubrany w kurtkę z kapturem wyszedł z namiotu i zaczął się z mozołem wspinać pod zachodnie wzgórze.

- Witamy w klubie. - mruknął z przekąsem któryś z obserwatorów bo niedawno sami zmagali się podobnie jak ten w kapturze. Facet wspiął się na szczyt wzgórza a potem zszedł po jego zewnętrznej stronie. Zajęło mu to gdzieś ze 20 minut nim wyszedł na parking i zatrzymał się przy osobówce do jakiej zaraz wsiadł chroniąc się przed deszczem.

- Siedzi w środku. Nie odjeżdża. Jak dla mnie to czeka na coś lub na kogoś. - rozległo się w eterze zdanie zachodniego obserwatora. Ci ze wschodniego wzgórza w ogóle nie widzieli tej głównej drogi ani parkingu z zalewaną deszczem osobówka.

- Jadą jakieś furgonetki. Dwie. Prawie 6 rano. Może to nasza radosna wycieczka. - znów rozległo się w eterze gdy faktycznie już było nieco przed 6 rano. Furgonetki zajechały na parking a facet znów założył kaptur i wysiadł z osobówki. Boczne drzwi pojazdów otworzyły się i wysypały się z nich postacie. Widać było, że się znają z tym czekającym bo się powitali i coś zaczęli rozmawiać wskazując w stronę wzgórz. Po czym ci co przyjechali zaczęli pakować plecaki, torby i resztę sprzętu. Trwało to z 10 minut w raczej pogodnej i przyjacielskiej atmosferze. A jak byli gotowi ruszyli gęsiego za swoim przewodnikiem jaki po nich wyszedł. Jedna z furgonetek zawróciła i odjechała a jedna została na miejscu. Chyba pusta. Z kwadrans po 6 rano gdy niebo już jaśniało początkiem środowego dnia ale na ziemi jeszcze panował półmrok świtu dotarli na miejsce. Faktycznie z tymi plecakami, karimatami i śpiworami wyglądali jak jakaś wycieczka co zamierza rozbić się na obóz w terenie.

- Nie licząc tych dwóch z pierwszego namiotu to chyba jest ich ze dwudziestu. Może sztuka czy dwie więcej albo mniej. - taki meldunek dostał Buck czekający w samochodzie na plaży. Z zachodnio - północnym obserwatorem to już byli od siebie na tyle daleko, że łączność się rwała. Z pozostałą trójką mógł jednak rozmawiać w miarę swobodnie.

- Na razie to po prostu stawiają namioty i tak dalej. Trochę to im zajmie. Zwłaszcza w tym deszczu. - zameldował kolega bo widocznie tym się zajęli właśnie ludzie Miguela. Szczerze mówiąc przez te dwa dni jakie minęły od niedzieli to dominowały wśród najemników dwa sprzeczne oczekiwania co do tego samostanowienia się tubylców z tym obozem w plenerze. Jedni uważali, że skoro bez wysłanników z AIM to oleją sprawę i nikt nie przyjedzie. Inni, że będą mieli wręcz młodzieńczy entuzjazm i potraktują jak jakąś młodzieńczą przygodę stawiając się tłumnie. No jak teraz się przekonali wyszło coś pośrodku.

- Nie napalajcie się na nie wiadomo co. Oni chcą nas sprawdzić tak samo jak my ich. Też są ciekawi ale i ostrożni. Dobrze, że to nie czarnuchy. Rany jacy oni są leniwi! Co innego Araby. Ci to jak mają zapał to umieją robić rewolucję. Szkoda, że nie mamy z tuzina Kubańczyków. Jak do rewolucji to zawsze można było na nich liczyć. No ale białasów i Latynosów to jeszcze nie szkoliłem. - rosyjski szkoleniowiec jak tylko przyleciał wczoraj i się dowiedział o tym projekcie pokiwał głową, że pomysł mu się podoba. No ale co do swoich oczekiwań to zalecał aby się ani nie napalać na nie wiadomo co bo wtedy rozczarowanie mniejsze a i nie podchodzić do nich jak do zawodowych nieudaczników bo to też zniechęca. Tylko tak coś pośrodku. Przynajmniej jemu w Afryce i na Bliskim Wschodzie to się zwykle sprawdzało. Jego zdaniem separatyści pewnie wyślą jakąś próbną grupkę, żeby zobaczyć co się stanie. Jak wynajęci szkoleniowcy ich potraktują. I będą czekali na ich relacje. W gruncie rzeczy więc na sobotnim spotkaniu nie tylko Buck będzie coś wiedział o ochotnikach do zrobienia rewolucji ale i Miguel pewnie coś też usłyszy od swoich ludzi o najemnikach. Dokładnie z tych samych powodów.

- I nie spodziewajcie się drylu i równych szeregów jak w regularnej armii. My dopiero mamy ich wszystkiego nauczyć. A z nich to pewnie jest cywilbanda. Nawet jak któryś był w ich wojsku, umie strzelać czy co to raczej indywidualnie a nie jako zespół. Nie napalałbym się na coś więcej niż poziom zielonych rekrutów, góra po unitarce. Oni właśnie po to nas wynajęli abyśmy ich tego wszystkiego nauczyli. - Arab owinięty swoją firmową arafatą dorzucił tym swoim spokojnym, wręcz fatalistycznym tonem jakby chciał kolegów przestrzec by nie oczekiwali poziomu z regularnej armii chyba, że świeżo przyjętych rekrutów co jeszcze są raczej cywilami w mundurach niż żołnierzami. Tak mówił, wczoraj wieczorem przy kolacji jak Dymitri pojechał po Newmana aby odberać go z lotniska. Ikebana dorzuciła swoje trzy grosze.




https://i.pinimg.com/564x/ad/06/fb/a...8193ba450e.jpg


- Pojeździłam trochę z Carlą po wyspie. - powiedziała Japonka bo ją większość zamieszania na rancho ominęło. Poniedziałek i wtorek to pozostali widywali ją albo na śniadaniu albo na kolacji. A tak to Carla przyjeżdżała po nią rowerem, Kaneko brała swój, pożyczony od Corralesów i jechały na przystanek. I tak sobie jeździły prawie, że turystycznie po wyspie autobusami, rowerami i pieszo aby się zapoznać z terenem. Wnioski jakie wczoraj po tych wycieczkach przedstawiła japońska techniczka były takie, że raczej nie ma co liczyć na zakłócenie czy zniszczenie wojskowej łączności. Główny nadajnik był w koszarach i trzeba by go uszkodzić czy wysadzić. Pomijając ten “detal” jak się dostać na teren koszar to i tak wiele by to nie zmieniło. Armia powinna mieć mobilne środki łączności na przyczepach albo ciężarówkach. A ostatecznie mogła skorzystać z środków cywilnych jakie mieli choćby na międzynarodowym lotnisku na jakim lądowała większość najemników wymieszanych z morzem zachodnich turystów. I jeszcze każdy statek marynarki wojennej jaki pływał wokół wyspy mógł pełnić rolę radiostacji przekaźnikowej. Aby zlikwidować taką wojskową łączność z kontynentalną częścią kraju trzeba by zlikwidować te wszystkie środki łączności co wydawało się na obecnym etapie bardzo mało realne.

W sprawie łączności policji było nieco łatwiej. Każde większe osiedle czy miasto miało swój posterunek policji a w nim nadajnik. Razem tworzyły sieć łączności pomiędzy sobą nawzajem a radiowozami. Chociaż oplatała ona głównie Margaritę Wschodnią. Na zachodniej wyspie łączność już mogła szwankować tam jak już pewniejsze były telefony. Ale z racji tego, że mało kto tam mieszkał to tych było niewiele. Ikebana wysnuła teorię, że zachodnia krawędź Margarity Zachodniej, ta jaką od wschodu zasłania centralny masyw w ogóle mogłaby być w radiowym cieniu bez łączności. Ale potrzebowałaby jakieś radiostacji większej niż krótkofalówka aby to sprawdzić w praktyce. No chyba, że jakoś dzięki radiostacjom na łodziach, jachtach i kutrach by przekazywać pośrednio taki sygnał.

Wyłączenie jakiegoś nadajnika na którymś z posterunków wydawało się łatwiejsze niż w koszarach ale wymagałby odpowiedniego planu. Do tego trzeba by zlikwidować zarówno centralę radiową jak i telefoniczną. Zwłaszcza, że część policjantów, podobnie jak Santos, zdawała się sprzyjać planom separatystów. Skuteczność takiego ataku Ikebanie trudno było oszacować. To zależało od zadanych zniszczeń oraz tego ile w zanadrzu zapasów radiostacji i telefonów mają siły rządowe. Bo jak mają to przerwa w łączności mogłaby trwać tyle aż przyjechałby nowy zestaw i go zamontowano. Może kilka godzi, może kilka dni, albo tygodni. Trudno powiedzieć. A czy armia albo policja ma takie zapasy tego Carla nie wiedziała. Jej zdaniem cywile posługiwali się głównie telefonami i dzięki nim dawało się dodzwonić prawie wszędzie na Wschodniej Margaricie. Znikał też problem wzgórz jakie blokowały sygnał radiowy.

Zdaniem Ikebany ten system łączności telefonicznej partyzantów jak na cywilne możliwości działał dość dobrze. Chociaż oczywiście mógł być na podsłuchu i trzeba było nieco wprawy aby rozumieć między wierszami odpowiednie hasła i kody na które podsłuchujący by nie zwrócił uwagi albo nawet jak domyślił się, że to jakiś szyfr to nie powinien domyślić się o co właściwie chodzi. Ale łączność kablowa miała swoje ograniczenia na przykład nie działała tam gdzie nie było aparatu telefonicznego albo chociaż własnego aby podpiąć się do kabla. Nie na darmo od czasów II WŚ wszelkie armie odeszły od telefonów na rzecz radia. Ale z łącznością radiową u partyzantów było jeszcze słabiej niż z bronią. Przynajmniej tak to wywnioskowała Japonka po rozmowach z Carlą i Santosem. W domu czy w samochodzie prawie każdy miał radio ale mógł dzięki niemu tylko biernie słuchać eteru.

Czy dałoby się opanować czy namówić do współpracy którąś z cywilnych rozgłośni radiowych? Być może. Tego Carla nie była pewna. Tym się zwykle nie zajmowała. To już trzeba by obgadać z Carlosem albo Miguelem. Kaneko była zdania, że jakby się udało można by spróbować nadawać odpowiednie sygnały i wiadomości ale to raczej ze świadomością, że wróg słucha. Czyli pewnie podobnie jak to BBC nadawało zaszyfrowane komunikaty do różnych konspiracyjnych organizacji rozsianych na kontynencie. Zwłaszcza jak nadal większość spiskowców miałoby tylko radioodbiorniki. Do swobodnej rozmowy to potrzebny był wojskowy sprzęt z hoopingiem, kompresowaniem* i automatycznym szyfrowaniem a tego jak na razie nie mieli.

- 6:20. Robimy coś? - w eterze nad wzgórzami półwyspu Margarity Zachodniej rozległo się pytanie jednego z obserwatorów. Na razie wycieczka w plener rozbijała namioty w tym deszczu no i niezbyt im to szło. Chociaż zadanie nie było zbyt przyjemne nawet dla zawodowych żołnierzy czy surwiwalowców. Wart chyba nie rozstawili bo większość z nich zmagała się właśnie z błotem, deszczem, śledziami i linkami. Chociaż ze dwie czy trzy postacie przechadzało się po obrzeżach tego rozbijanego obozu coś dyrygując albo obserwując zbocza jakie ich okalały. Mieli pewnie marne szanse dostrzec ukrytych wcześniej obserwatorów ale na tych nagich wzgórzach każdą wędrującą sylwetkę już raczej powinni dostrzec.


---


*hooping - automatyczne przeskakiwanie z kanału na kanał, kilka razy na sekundę co sprawia, że nawet jak wróg podsłucha ten ułamek sekundy to raczej wiele mu to nie powie. Kompresowanie to też automatycznie “zbijanie” komunikatu aby trwał jak najkrócej. A szyfrowanie no to szyfrowanie. Całość sprawia, że cywilny sprzęt bez tych bajerów nawet jak złapie namiar takiego komunikatu wiele mu on nie powinien powiedzieć. Potrzebny jest bliźniaczy sprzęt, aktualne hasła i procedury aby móc utrzymać taką komunikację.


---


Mecha 18


https://orokos.com/roll/945435


Rzut k10:

1: 1 dzień;
2 - 3: 2 dni;
4 - 6: 3 dni;
7 - 9: 4 dni;
10: pech

18d10=9, 10, 7, 7, 9, 4, 1, 9, 2, 6, 10, 7, 8, 1, 10, 1, 8, 2

01 Arana Flores, Augusto (Tercio) 9 > 4 dni
02 Baum, Julius (Alpen) 10 > pech
04 Cassady, Michael (Jumper) 7 > 4 dni
05 Cruz, Juan (Jojo) 7 > 4 dni
06 Davidson; David (DD) 9 > 4 dni
07 Henson, Samuel (Sam, Wuj Sam) 4 > 3 dni
08 Jerković, Drava (Sara) 1 > 1 dzień
09 Kazancew, Yuri (Arab) 9 > 4 dni
10 Lorenzo, Marco (Carabinier) 2 > 2 dni
11 Meister, Monique (Tweety) 6 > 3 dni
12 Muller, Greta (Schiffer) 10 > pech
13 Novak, Paul (Newman) 7 > 4 dni
14 Petrenko, Oleg (Cossac) 8 > 4 dni
16 Rojas, Alberto (Blanco) 1 > 1 dzień
17 Silva Melo, Lavinia (Voo Doo) 10 > pech
18 Varela, Ricardo (Kay) 1 > 1 dzień
19 Voncken, Lando (Legionista) 8 > 4 dni
20 Yamada, Kaneko (Ikebana) 2 > 2 dni



1 dzień; sb.01.24

08 Jerković, Drava (Sara) 1 > 1 dzień
16 Rojas, Alberto (Blanco) 1 > 1 dzień
18 Varela, Ricardo (Kay) 1 > 1 dzień


2 dni; nd 01.25

10 Lorenzo, Marco (Carabinier) 2 > 2 dni
20 Yamada, Kaneko (Ikebana) 2 > 2 dni


3 dni; pn 01.26

07 Henson, Samuel (Sam, Wuj Sam) 4 > 3 dni
11 Meister, Monique (Tweety) 6 > 3 dni


4 dni; wt 01.27

01 Arana Flores, Augusto (Tercio) 9 > 4 dni
04 Cassady, Michael (Jumper) 7 > 4 dni
05 Cruz, Juan (Jojo) 7 > 4 dni
06 Davidson; David (DD) 9 > 4 dni
09 Kazancew, Yuri (Arab) 9 > 4 dni
13 Novak, Paul (Newman) 7 > 4 dni
14 Petrenko, Oleg (Cossac) 8 > 4 dni
19 Voncken, Lando (Legionista) 8 > 4 dni

pech

02 Baum, Julius (Alpen) 10 > pech
12 Muller, Greta (Schiffer) 10 > pech
17 Silva Melo, Lavinia (Voo Doo) 10 > pech
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline