Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2022, 21:49   #71
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Byłam bardzo zdeterminowana, żeby postawić Fincha na nogi. Nie przyznałabym się do tego nikomu, ale obarczałam się winą za jego stan. Poza tym miałam żal do niego samego za niefrasobliwość z jaką wziął na siebie ryzyko ewentualnej porażki i ewentualny ciężar problemów jakie mógłby ściągnąć na nas rytuał ochrony. Kiedy wszystko się popieprzyło on postanowił wystąpić i przyjąć na siebie cały cios mocy, bo uznał, że reszta z nas nie dałaby sobie sama rady. Z jednej strony okazał nam totalny brak zaufania, ale z drugiej strony rozumiałam jego chęć pomocy. Jednakże sytuacja była bardziej skomplikowana i powinien wziąć pod uwagę, że jako jedyny posiadający wiedzę o naprawieniu tej sytuacji nie mógł podejmować takiego ryzyka. Czyli innymi słowy wszyscy inni mogli się wywalić, bo byli do zastąpienia, a on nie. To budziło kolejne wątpliwości natury takiej, że nie powinno się powierzać istotnych informacji wyłącznie jednej osobie, a jeśli już się tak zrobiło to taka osoba albo powinna się nimi podzielić albo powinna być trzymana w sejfie, to znaczy nie takim prawdziwym, ale powinna być chroniona absolutnie przez wszystkich i nie powinna nigdy niczym ryzykować.

I tu pojawiała się moja wina. Powinnam kurde o to wszystko zadbać a nie pozwolić O’Harze bawić się w jakieś rytuały. Wiem chcieliśmy chronić ludzi, ale oni rozważając sprawę na zimno i pragmatycznie nie byli aż tak istotni, a Finch był. I go straciliśmy, tak jakby. Czułam przez to złość, że nie przemyślałam tego i nie rozwiązałam lepiej. I czułam złość i żal na tego kogoś kto nas zdradził. A do tego czułam złość, że przez ten cały czas kiedy Finch leżał nieprzytomny nikt, ale to nikt nie pomyślał o tym żeby obmyć mu krew zlepiającą jego uszy i włosy. Jakby nie zasługiwał według nich na taki prosty przywilej.

Przeprowadziliśmy rytuał, który miał sprowadzić Fincha z powrotem do nas i sprowadziliśmy go. Powinnam się cieszyć, ale poczułam się w jakiś sposób oszukana. Coś mnie mocno zaniepokoiło podczas tego całego procesu odzyskiwania O’Hary. I nie była to śmiejąca się Morgan ani nawet nóż, który chciała komuś wsadzić. I zaczęłam się zastanawiać co w takim razie mnie tak zmroziło.

Stałam na własnych nogach i nawet nie byłam bardzo wyczerpana, tak jakby ten rytuał okazał się spacerkiem w porównaniu do tego wcześniejszego, który tak sczyścił naszą ekipę.

Pierwsze co zrobiłam to sprawdziłam swoim Zmysłem Śmierci wszystkich w pomieszczeniu a w szczególności Morgan i Fincha. I mój Zmysł natychmiast mi odpowiedział określając wszystkich bez wyjątku jako czystych.

Co oznaczało, iż Morgan nic nie opętało i samodzielnie postanowiła wybrać sobie ten śmiech Złola. Najwyraźniej nie była niczyją marionetką.

Zastanawiałam się jak to się stało, że O’Hara sam nie potrafił wybudzić się z tego stanu w jaki wpędziło go zaklęcie, ale kiedy my się za nie zabraliśmy to pojawił się i pozamiatał naszych przeciwników w jedną chwilę. No i martwiła mnie zmiana koloru Pieczęci. Nie żebym w jakiś sposób uważała, że kolor czerwieni powiązany był z czymś złym, ale wcześniej Pieczęć nie przybierała tej barwy.

No i aura Fincha wzmocniła się nieco, ale to chyba dlatego, że aktywował Pieczęć. Wiedziałam, że wtedy potrafił emanować nieopisaną siłą.

Czas na rozważania jednak minął i trzeba było coś przedsięwziąć, bo najwyraźniej nasz przeciwnik nie tylko postanowił wysłać na nas Morgan z nożem, co było straszliwie głupie jeśli o tym pomyśleć na spokojnie, ale wysłał też kogoś innego kto atakował ludzi na górze.

Nadal coś dodatkowo mnie niepokoiło w tym wszystkim, ale nie potrafiłam powiedzieć co i okropnie mnie to irytowało.

Ruszyłam do działania.

- Ala, bierz Gładzika i lećcie na górę. Myślę, że ogarniemy sytuację tutaj, a wy sprawdźcie co się tam dzieje. Chrońcie przede wszystkim dzieciaki.

Powiedziałam dzieciaki ogólnie, ale miałam nadzieję, iż Alicja domyśli się, że priorytetem byli Harry i Gemma.

Podeszłam do noża i przydepnęłam butem jego rękojeść żeby czasem Morgan nie przyszło do głowy próbować go chwycić zdrową ręką.

- Morgan, daruj sobie ten śmiech złola. Nie pasuje ci. - Zwróciłam się do kobiety.

- Aniołek, jak się czujesz? Wszystko w porządku? - Zawiesiłam pytanie czekając aż Kopaczka ruszy do góry opanować sytuację.

Alicja upewniła się, że byliśmy w stanie zapanować nad wydarzeniami w piwnicy i ruszyła, używając swoich egzekutorskich zdolności, na górę. Pozostawiła po sobie tylko powiew wiatru. No właśnie, ktoś naprawdę sądził, że Egzorcystka z nożem w ręku prześcignie Egzekutora? Czy Morgan była tylko zasłoną dymną, którą postanowiono poświęcić?

Aniołek pokiwał głową w odpowiedzi na moje pytanie, ale widać było, że był mocno wymęczony. O'Hara też to zauważył. Wyciągnął do niego swoją dłoń i przekierował część energii z Pieczęci do ciała ojczulka. Potem spojrzał na mnie, jakby chciał się zorientować czy ja także nie potrzebowałam podobnego zastrzyku energii.

Nie potrzebowałam, bo już uzmysłowiłam sobie co mnie tak mocno zaniepokoiło kiedy Finch odzyskał przytomność, poza łatwością z jaką to się stało i zmianą koloru Pieczęci. Jego słowa.

Odwróciłam się w stronę O’Hary.

- Dobra to teraz możesz już przestać udawać i powiedzieć prawdę… - Zaczerpnęłam powietrza - Czy zamierzasz mnie zabić?

Pytanie zawisło w powietrzu a ja zacisnęłam pięści.

- Zabić? - Mężczyzna zamrugał śmiesznie powiekami. - Czemu miałbym to robić? Chciałem ci pomóc.

W tym czasie Manda zajęła się ranną Morgan. Aniołek, jak tylko doszedł do siebie, przyłączył się do Wiedźmy i zaczął jej pomagać ogarnąć zranioną Egzorcystkę. Jak dla mnie Morgan mogłaby jeszcze chwilę dłużej pocierpieć.

- Czemu miałbyś mnie zabić? - Odpowiedziałam - Ty mi to powiedz, przecież próbujesz od wielu lat a teraz jak… - głos mi się załamał na chwilę, chociaż starałam się grać twarzą opanowaną i spokojną osobę - Fincha nie ma z nami to nie ma też nikogo kto mógłby cię powstrzymać.

- Ej. To ja. Finch. Nie wiem co się dzieje, że myślisz inaczej, ale to ja. Zajmijmy się tym, co się tutaj dzieje, a potem opowiesz mi, czemu wydaje ci się, że to … właściwie, kim miałbym być? Anderfajfusem, tak?

- No proszę cię - Wybuchłam oburzona - a to niby przypadek, że Pieczęć płonie jakby walczyła z czymś w środku i że jeszcze użyłeś akurat tych słów jak się obudziłeś. Nie oszukasz mnie.

- Emma. To ja. O'Hara. Nie wiem jakbym miał cię przekonać. Ale to naprawdę ja. Dajecie sobie tam radę? - Zerknął na chwilę na Aniołka i Mandy, którzy "ogarniali" Morgan. - Tam, na górze, dzieje się coś niedobrego. Bardzo niedobrego. Idę tam, pomóc naszym. Liczę na to, że będę miał cię koło siebie. Potem porozmawiamy, dobra, szalona, kochana, paranoiczko?

Uśmiechnął się słabo, ale jego oczy zdradzały, że moje podejrzenia sprawiły mu przykrość. Uważałam, jednak że nie były całkiem bezpodstawne. Pomyliłam się co do Mandy i Morgan, bo to pierwszą z nich uznałam za bardziej podejrzaną a Egzorcystkę podejrzewałam jako drugą. Jeśli zatem w tym przypadku się myliłam to może też błędnie oceniłam rzucone na Fincha zaklęcie i wcale nie miało go ono zabić tylko osłabić żeby stał się podatny na opętanie. I teraz właśnie Andrealfus próbował wedrzeć się do jego głowy a Pieczęć dlatego tak napierdzielała czerwonym blaskiem, bo próbowała odeprzeć ten atak. No i jeszcze te słowo. “Wróciłem”. Skąd niby Finch wrócił? A Andrealfus użył dokładnie tego samego słowa kiedy miałam wizję o jego ataku na Gemmę. Mogło tak być. Prawda? Chociaż nie musiało.

Nie odpowiedziałam O’Harze, bo jeszcze nie wiedziałam co o tym wszystkim sądzić. Zamiast tego zwróciłam się do Wiedźmy.

- Manda udało ci się wyśledzić energię zaklęcia? Wiesz kto je rzucił?

- Jakiś krąg, ale przewodził im ktoś o mrocznej i silnej aurze. Gdzieś niedaleko, nad nami.

No tak. Bardzo przydatna informacja. Po tym tekście uznałam, że nie mogę oczyścić Mandy z podejrzeń jakie miałam względem niej, bo nadal dawała mi jakieś mętne, mało przydatne odpowiedzi.

W tym czasie Finch ruszył w stronę wyjścia z piwnicy. Szedł szybkim krokiem, ale nie biegł zerkając na mnie, czy miałam zamiar pójść za nim.

Szybko przeszukałam wzrokiem pomieszczenie. Znalazłam jakąś szmatę. więc rzuciłam ją na sztylet Morgan, owinęłam materiałem ostrze i dopiero wtedy wzięłam je do ręki. Lepiej być przesadnie ostrożnym z takimi rzeczami. Ruszyłam w stronę drzwi, ale stwierdziłam, że nie będę latać z tym po okolicy, więc podeszłam do Aniołka i podałam mu zawiniętą broń.

- Przypilnuj tego i Morgan też. Zapytaj ją od kogo to miała i kogo zamierzała tym dziabnąć.

Potem szybko ruszyłam w stronę drzwi dobywając tasera.

Finch zdążył pokonać te kilkanaście schodków, które prowadziły z piwnicy na górę. Kiedy otworzył drzwi do moich uszu dobiegły dotychczas tłumione dźwięki: wrzaski i krzyki agonii dochodzące gdzieś spoza murów pensjonatu, wrzaski i krzyki przerażenia dochodzące z górnych pięter i parteru oraz strzały, też dochodzące gdzieś z okolicy.

Finch złapał za ramię przebiegającą obok niego, spanikowaną dziewczynkę jedną z ocalałych sierot.

- Uciekajcie do piwnicy.

Wyczułam potężną falę energii bijącą z kilku miejsc jednocześnie, spoza pensjonatu. Znałam tę energię. To byli Skrzydlaci posłańcy Końca Świata. To oni zaatakowali uchodźców.

- Muszę spróbować przemówić im do rozsądku - O'Hara odwrócił się do mnie. - Nie wiem czy Pieczęć Jehudiela wystarczy, aby kupić ich ocalenie, ale muszę spróbować. Gdyby coś nas rozdzieliło, spróbuj dotrzeć do tego przystanku w drodze do "Radości", gdzie … no wiesz, o który mi chodzi. Okej?

- Wiem. - Odpowiedziałam krótko - A jeżeli to naprawdę ty, to o co w tym chodzi? - Wskazałam palcem na jego płonącą innym światłem Pieczęć.

- Jehudiel … daje mi więcej mocy, niż wcześniej. Nie wiem czemu. I, cholera, Emm - upewnił się, że nikt go nie słyszy poza mną - boję się. Boję się. Bardzo. Odszukaj Gemmę i naszych, którzy są ci bliscy. Nie wiem, ale … mam przeczucie, może to podszept Jehudiela, że … od nich zależy, czy przetrwamy. Od ciebie zależy … wszystko.

Odwrócił się, aby ruszyć w stronę wyjścia z pensjonatu.

Zamyśliłam się na krótką chwilę roztrząsając co tak naprawdę miał na myśli i podsumowując, że gdyby jak zwykle nie dramatyzował tylko wypowiedział się konkretnie i rzeczowo to może zrozumiałabym co chciał mi powiedzieć a potem ruszyłam w przeciwnym kierunku z zamiarem odszukania Ali i Gemmy. Starałam się też wsłuchiwać w odgłosy paniki i strzałów, próbując określić czy tylko Skrzydlaci byli zagrożeniem czy coś jeszcze czaiło się także tutaj w środku, wśród ludzi.

Na Gemmę trafiłam, jako pierwszą. Dziewczynka przepychała się razem z tłumkiem innych dziewcząt, trzymając przy tym za rękę przerażonego Harryego. Widać było, że mogłaby przedostać się przez ten tłumek szybciej i sprawniej, ale nie zamierzała puścić chorego na progerię chłopca. Zresztą ja sama też miałam problem z przemieszczaniem się, bo napierał na mnie spanikowany tłum małolat. Przez wrzaski i krzyki słychać było charakterystyczny, cienki głosik Piagett, przeklinającej na czym świat stoi. Gemma parła, pokrzykując i rozdając kuksańce, próbując chronić Harry'ego, ale chyba mnie nie zauważyła. Walczyła zaciekle, aby nie zostać stratowaną przez większe dziewczyny i jednocześnie starała się chronić Harry'ego.

Zwróciłam się w jej kierunku i zaczęłam przepychać, ale zamiast przypuścić frontalny atak na napierający tłum wybrałam drogę bardziej od boku żeby nie wbiegli na mnie uciekający w panice ludzie. Starałam się podejść do Gemmy od boku. Schowałam paralizator i używałam obydwu ramion aby torować sobie drogę.

Ten manewr w połączeniu z moją motywacją i zwinnością zdał egzamin, więc udało się mi dotrzeć do zaskoczonej Gemmy. Na mój widok twarz dziewczynki rozjaśnił uśmiech, kontrastujący z krwią spływającą z rozbitego nosa. Harry szedł obok zbyt przerażony, aby nawet zorientować się w tym, że znalazł się w moich ramionach, bo przejęłam go od Gemmy jak tylko do nich dotarłami i podniosłam do góry. Nadal jednak byliśmy w centrum zamieszania. Nikt nie zwracał na nas uwagi. Co gorsza, odgłosy walki na zewnątrz przybrały na sile, a coś uderzyło w dach "Radości" z siłą, słyszalną nawet przez harmider i rozgardiasz.

- Za mną! - Krzyknęłam do dziewczynki i zaczęłam przeć w tym samym kierunku, z którego przyszłam, gdzieś w bok żeby opuścić ten ścisk i tłok. Posadziłam sobie Harry’ego na biodrze i mocno go trzymałam, żeby wpadający na nas ludzie nie wytrącili mi chłopca z ramion.

Popłynęliśmy z falą ludzi, którzy próbowali dostać się do budynku i ukryć w pokojach czy też gdziekolwiek. W końcu, zepchnięte przez napierających uciekinierów, znaleźliśmy się przy schodach na piętro, gdzie także gramoliła się masa spanikowanych ludzi. Strzały za oknami zdecydowanie zmniejszyły swoją intensywność. Gemma została pociągnięta przez grupę dziewczynek na górę.

- Cholera! - Zdenerwowałam się widząc pociągniętą przez tłum dziewczynkę. Nie zamierzałam przebijać się z ludźmi na piętro budynku, ale w tej sytuacji nie miałam innego wyjścia. Zaczęłam poruszać się w kierunku, gdzie zniknęła mi Gemma. Próbowałam nadążać za narzuconym tempem poruszających się osób, żeby nie zgubić całkowicie Gemmy, ale musiałam też uważać na Harry’ego w moich ramionach. Sytuacja nie wyglądała kolorowo.

Na piętrze rozluźniło się, bo dziewczyny pochowały się po "swoich" pokojach, więc w końcu mogłam ruszać się ze swobodą. Ogień na zewnątrz ucichł całkowicie. Nie miałam pojęcia co to mogło oznaczać. Coś pozytywnego czy wręcz przeciwnie?

- Gemma - zaczęłam nawoływać dziewczynkę - Gemma, gdzie jesteś? - Rozglądałam się po korytarzu za swoją młodszą kopią nadal trzymając Harry’ego na rękach.

- Tutaj - Usłyszałam odpowiedź z okolic pokoju, w którym zostawiłam ją kilka dni temu.

- Ok. - Skierowałam się tam i w końcu postawiłam chłopca na ziemi. - Wejdźmy tutaj na chwilę. Powiedz mi proszę Gemmo co tutaj się wydarzyło. Skąd te strzały i ten cały rozgardiasz?

W pokoju, poza nami, były jeszcze trzy przerażone dziewczynki. Tuliły się do siebie w kącie. Gemma otarła nos z krwi i spojrzała na mnie hardo, jakby chciała pokazać, że się nie bała. Za to Harry drżał na całym ciele.

- To skrzydlate stworzenia. Pojawiły się nad nami i zaczęły atakować ludzi. Chyba ktoś z obozu im pomaga. Alicja wybiegła jak szalona i kazała nam się ukryć w środku, a potem pobiegła tam, gdzie wtargnęli wrogowie. - Zrelacjonowała Gemma.

Znalazłam jakieś chusteczki i zaczęłam nimi przecierać twarz dziewczynki.

- Co ci się stało w nos? Ktoś cię uderzył? - Zapytałam.

- Podczas przepychanek dostałam z łokcia od jakiejś większej dziewczyny. Ale nieumyślnie, więc nic się nie stało. Ochraniałam Harry'ego, więc to nic wielkiego. On jest cały?

Westchnęłam, a potem delikatnie przytuliłam dziewczynkę.

- Tak, Harry jest cały, tylko się wystraszył. Czemu uważasz, że ktoś pomógł Skrzydlatym nas znaleźć?

- No bo przecież rytuał zrobiliście, aby nas ukryć. Tak mi wyjaśniał Aniołek, jak pytałam się, czy z tobą wszystko dobrze. Strasznie go wtedy o ciebie męczyłam, aż mi normalnie głupio. Więc jak one mogły nas znaleźć jak był ten cały rytuał, co?

- Wiem, ale dogadywanie się z nimi jak dla mnie jest niewyobrażalne, już szybciej bym podejrzewała, że ktoś dogadał się z drugą stroną. No dobrze, ale teraz pytanie do ciebie czy mogę was tutaj na chwilę zostawić i pójść się zorientować w sytuacji, bo jak nie uda nam się tego opanować to będziemy musieli stąd wiać i to szybko. Dacie radę zostać tutaj?

- Jasne. Idź. Zaopiekuję się nimi - Zrobiła zaciętą minę małej buntowniczki.

- Tylko gdyby tak się stało, że długo bym nie wracała i nikt inny by po was nie przyszedł a tutaj zaczęłoby się robić niebezpiecznie to wtedy musicie stąd sami uciec. - Zaczęłam tłumaczyć Gemmie sytuację - Tak? Kierujcie się wtedy do tych zarośli po prawej stronie jeziora. Tam wtedy spróbuję was znaleźć albo podesłać kogoś po was. Na razie jednak zostańcie tutaj.

Pogłaskałam dziewczynkę po głowie potem zrobiłam to samo Harry’emu, powiedziałam coś w stylu żeby był dzielny, słuchał się Gemmy i że poszukam jego mamy. Opuściłam pokój, zamknęłam za sobą drzwi i szybko zbiegłam na dół. Zamierzałam odszukać Fury’ego żeby się kurde wytłumaczył o co tutaj chodziło albo znaleźć źródło tego całego chaosu.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline