Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2022, 21:56   #72
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Na dole nadal tłoczyli się ludzie. Pomocnicy Towarzystwa, których znałam jedynie z widzenia, próbowali ogarnąć ten chaos i przerażenie. Do środka wszedł Gładzik. Lewą ręką uciskał sobie kikut prawej, powstrzymując w ten sposób upływ krwi. Kiedy mnie zobaczył zatrzymał na mnie wzrok.

- Ojczulek lub Siostrzyczka? - Rzucił, blady jak płótno a krew tętnicza kapała przez jego palce na podłogę.

Podbiegłam do niego.

- Aniołek nadal jest w piwnicy - Powiedziałam szybko i zacisnęłam dłonie wokół jego ramienia próbując sięgnąć do Pieczęci, aby przynajmniej pomóc mu zatamować krwawienie.

Moc przepłynęła przeze mnie niczym gorące ciepło. Przez moje ubranie zalśniła pomarańczowo-czerwona poświata. Moja Pieczęć także zmieniła swoją barwę. Rana Gładzika natychmiast zasklepiła się, tkanka miękka zarosła na mięsie, chroniąc wrażliwe ciało. Energia była niczym kopnięcie, euforia, przyjemność, dzika moc dająca poczucie sprawczości. Nigdy nie czułam się tak wszechwładna i wszechmocna. Cokolwiek to było, nie pochodziło od Jehudiela takiego, jakim znałam go wczesniej. Ta moc była dużo silniejsza, więcej w tym wszystkim było gniewu i czegoś jeszcze, czegoś, czego nie potrafiłam zdefiniować. A potem zrozumiałam. On upadł. Jehudiel upadł. Przeciwstawił się Zwierzchności, stanął przeciwko "swoim" i zapewne potraktowali go tak, jak kiedyś pierwszych z Upadłych.

- Ja pierdolę! - Wrzasnęłam Gładzikowi prosto w twarz, kiedy zrozumiałam co się wydarzyło i dlaczego kolor Pieczęci na piersi Fincha się zmienił.

- Wiedziałam, że coś jest nie tak! - Dodałam i popędziłam na zewnątrz.

Musiałam przepchnąć się przez ostatnich tłoczących się w wejściu uciekinierów. Ujrzałam Fincha, który stał naprzeciwko pięciu skrzydlatych istot. Cztery z nich trzymały się z tyłu, a O'Hara rozmawiał z jednym z nich. Lśniącym, androgenicznym bytem, ubranym w otoczoną jasnym płomieniem zbroję, z długą włócznią czy wręcz lancą o ognisto-świetlistym ostrzu i podwójną parą rozświetlonych blaskiem skrzydeł. Obok Fincha stała Kopaczka, z mieczem w dłoni. Ostrze miecza ociekało srebrem, krwią Skrzydlatych.

O'Hara coś mówił. Anioły słuchały. Wokół mówiących walały się ciała. Cały plac był pełen zwłok. Leżały w kałużach krwi. Dosłownie wszędzie.

Chciałam ostrzec Fincha i Kopaczkę a propos moje odkrycia, ale najwyraźniej fakt, iż byliśmy naznaczeni Pieczęcią Upadłego nie wywołał u Skrzydlatych amoku i nie rzucili się na nas. Może ociekające ich krwią ostrze trzymane przez Alicją było odpowiedzią na to co ich powstrzymało. A może coś innego? Wiedziałam za to jedno, Finch nie był opętany ani w żaden sposób skażony przez demona, bo gdyby tak było Świetliści by to wyczuli i raczej nie rozmawiali z nim.

Zaczęłam powoli i cicho skradać się w tamtym kierunku próbując podsłuchać wymianę zdań pomiędzy O’Harą a Skrzydlatym. Widziałam, że grupa anielska oraz ja, Finch i Kopaczka nie byliśmy jedynymi istotami w okolicy. Niedaleko stał Fury. Jasnowidz był spokojny i opanowany, jakby lekko nieobecny, jak w jakimś transie. Skoro on nie panikował to chyba oznaczało, że rozlew krwi został zatrzymany. Obok niego stał Zimorodek. Fae był wyczerpany i pokryty swoją błękitną krwią.

Kawałek dalej stał Szeptacz w otoczeniu grupy kobiet, które już wcześniej mu towarzyszyły. Carr też był spokojny. Ani on ani nikt z jego otoczenia nie wyglądał na rannego. Dlaczego?

Z odległości na jaką dałam radę się podkraść nic nie mogłam usłyszeć. Wiedziałam, że Fantom nie działał na Skrzydlatych, więc jeśli chciałam się dowiedzieć o czym była mowa musiałam podejść jawnie bliżej. Tak też zrobiłam.

Kiedy podchodziłam, rozmowa najwyraźniej dobiegała końca. Wyniosły Skrzydlaty wbił wzrok w O'Harę i przeniósł go na Fury'ego, Vordę i na koniec na mnie. Szlag by to ! Jego oblicze jaśniało tak, że nie dało się w nie patrzeć bez zmrużenia oczu. Skrzydła za jego plecami falowały leniwie. Kojarzyły mi się z ruchem ogona drapieżnika.

- Więc mówisz, że to jest część Planu. Że wy jesteście częścią Planu. Że wypełniacie wolę Zwierzchności.

- Skontaktuj się z Nim, Symielu. - Finch stał nieporuszony, wpatrując się w Skrzydlatego bez lęku czy wahania. - Zapytaj. Nie zadawaj śmierci tym, którzy mają stanąć przed Tronem. Nie wyrokuj nad tymi, którzy mają się Mu pokłonić. Wejrzyj w me serce, wejrzyj w serca ludzi i ujrzyj to, co Zwierzchności. Wejrzyj w nasze serca i dusze. Proszę. Jeśli znajdziesz w nich to, co nakazuje ci wymierzać niebiańska pomstę, wymierz ją. Jeżeli nie znajdziesz, odejdź i pozwól nam chronić tych ludzi tak, jak należy.

Anioł świecił i lśnił, a potem z niewiadomych powodów przeniósł wzrok na mnie. A mogłam zostać gdzieś dalej.

- A ty, córo Ewy, co masz do powiedzenia? Jakimi słowami będziesz karmiła me uszy?

Co miałam mu odpowiedzieć? Jak grzecznie komuś odpowiedzieć żeby spierdalał?

- Zwierzchności wyznaczyły mi pewną rolę w tym wszystkim, coś co muszę zrobić kiedy nadejdzie odpowiednia pora - Przypomniałam sobie słowa Jehudiela - A one się nie mylą. - Dodałam przybierając poważną, skupioną minę i pasujący do tego ton głosu. I w tym momencie czułam to, czułam się jak mała sprężynka w tym całym anielskim mechanizmie, czułam nieuchronność tych zdarzeń. A to sprawiło, że odczuwałam smutek. Właśnie chyba przez tą nadchodzącą nieuchronność. Czy nie było innej drogi?

Anioł spojrzał na mnie swoim ognistym wzrokiem, a potem poczułam, jak ogarnia mnie ciepło. Pieczęć na moim ciele zdawała się płonąć. Bolała. Nie mocno, nie słabo. Odczuwalnie.

- Nie chciałaś jej, córo Ewy? - Zapytał anioł, czy raczej stwierdził fakt.

- Nikt nie zapytał o moją zgodę. - Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - A ja nie wiedziałam z czym się wiąże posiadanie jej. - Dotknęłam lekko dłonią miejsca gdzie odczuwałam ból.

- A gdybyś mogła ją odrzucić, zrobiłabyś to?

- A mogę ją odrzucić? - Zapytałam ostrożnie zaniepokojona jego pytaniem i sugestią - Czy mam taki wybór?

- Tak. Mogę ją przełamać i dać ci wolność.

- A co oznacza ta wolność? - Dopytywałam dalej.

- Brak Pieczęci. Brak woli nad tobą. Możliwość sądu.

Aha! O to chodziło.

- A teraz nie mogę zostać osądzona? - Zapytałam tym razem nieco przekornie kiedy już wydawało mi się, iż wiedziałam do czego zmierzał.

- Tylko przez tego, który ją nałożył, lub jako jedna z Ostatnich.

- A jeśli mi ją przełamiesz to kto mnie osądzi? Ty? - Teraz zapytał już niemal wprost.

Finch spojrzał na mnie i delikatnie, niemal niezauważalnie pokręcił głową potwierdzając moje podejrzenia. Czyli ta dzida jak tylko zdjęłaby ze mnie Pieczęć to natychmiast by mnie “osądziła” tak ostatecznie. Nie powiem kusiło mnie pozbycie się pieczątki, ale nie po to żeby zaraz potem mnie zarąbał jakiś tępak.

- Tak. Ja będę sędzią w twojej sprawie, córo Ewy.

- Dlaczego? - Nie potrafiłam się powstrzymać.

- Bo jestem sędzią. A moja wola jest wolą Zwierzchności.

- Jak to możliwe skoro Zwierzchności zaplanowały coś dla mnie. - Skontrowałam.

Anioł patrzył swoją oślepiającą twarzą z żarem, który niemal czułam na swojej skórze, ale nic nie odpowiedział. Chyba wywaliło mu jakiś błąd logiczny pod czachą i postanowił go zignorować. No cóż.

- Czy możemy już wrócić do swoich zajęć i pogrzebać zmarłych - warknęła Kopaczka, w której wyraźnie buzowała hyper-adrenalina. Okaleczyłeś jednego z naszych przyjaciół. Ty i twoi żołnierze zmasakrowaliście niewinnych, ja poharatałam dwóch z nich. Naprawdę, Emmo - spojrzała na mnie - uważasz że to czas na pierdolenie o tym wszystkim. Tam wykrwawiają się ludzie! I albo się napierdalamy dalej, panie Skrzydlaty, albo odlatujecie, jak to was grzecznie, zbyt grzecznie, prosił O'Hara.

Poczułam się winna po tych słowach Alicji i chciałam niemal natychmiast ruszyć na pomoc tym potrzebującym jednak Skrzydlaty jeszcze z nami, a przynajmniej ze mną nie skończył.

Anioł odwrócił swoją świetlistą twarz w stronę Vordy.

- Więc jaką decyzję podejmiesz, córo Ewy, Emmo Harcourt, w tej chwili, która dzieli mnie od wyrwania serca twojej pyskatej towarzyszki broni?

Ja za to patrzyłam w twarz Skrzydlatego.

- Nie. - Powiedziałam spokojnie - Użyłeś słowa przełamać a to dla mnie oznacza przemoc, a przemoc nie jest rozwiązaniem, a przynajmniej nie powinna być. - Czułam się jakbym tłumaczyła coś dziecku.

- Przemoc jest zawsze rozwiązaniem - powiedział głucho Skrzydlaty, a Alicja zaśmiała się na te słowa dźwięcznie. - Ale ten syn Adama - Skrzydlaty spojrzał na O'Harę - przekonał mnie. Doceniam cenę, jaką zdecydowałeś się zapłacić, aby dać im te siedem dni spokoju. Za siedem dni wrócimy, by upomnieć się o to, co należy do Zwierzchności i odebrać od ciebie, synu Adama, zaoferowaną za rozejm cenę. Żałuj, że nie zdjęłaś tych kajdan, córo Ewy. Bo ten, kto naznaczył was swoją Pieczęcią, zbłądził i nie będzie ona chroniła was już zbyt długo. A kiedy nasi łowczy dopną swojego, zgaśnie niczym ogieniek rozpalony w gniewie wichury.

Po czym Skrzydlaty skłonił się lekko przed O'Harą, złożył lekki ukłon w moją stronę, zignorował Alicję i załomotał skrzydłami wzbijając się w górę, pozostawiając po sobie żar rozgrzanego powietrza. Jego podkomendni postąpili za jego przykładem.

Finch spojrzał na mnie, uśmiechnął się ciepło, a potem, nie czekając na nikogo, szybkim, energicznym krokiem zwiastującym kłopoty, ruszył w stronę Szeptacza.

- Tępa dzida - Mruknęłam nie precyzując o kogo mi chodziło - Aniołek powinien być nadal w piwnicy - Rzuciłam do Alicji. - Nie wiem gdzie jest jest reszta leczących, ale zatamowałam krwawienie u Gładzika. - Dodałam nawiązując do słów Kopaczki o pomocy dla rannych.

Po tych słowach ruszyłam za Finchem.

Alicja jednak nie kierowała się do piwnicy. Z zaciśniętymi zębami i pięściami, ruszyła za O'Harą przestępując nad ciałem jednej z dziewcząt wcześniej uratowanych z sierocińca, a teraz leżącej bez życia, twarzą do ziemi, z potworną raną na plecach. Kopaczka nie patrzyła na nikogo. Kontrolując hiper-adrenalinowy haj szła w stronę Szeptacza. Zapewne nie widziałaby teraz nikogo i niczego więcej, o ile nie zagrażałoby to jej bezpośrednio. Czyli to jej całe gadanie o rannych było tylko gadaniem. Po co to mówiła?

Widząc nas zbliżających się kobiety towarzyszące Szeptaczowi stanęły przed nim, tworząc żywą ścianę ciał odgradzającą od nas swojego mistrza. Poważnie? Facet dosłownie chował się za plecami tych kobiet. Dobrze, że nie pod spódnicą. Ciekawe czy któraś z nich to jego mama? Finch zwolnił kroku, tak abym mogła się z nim zrównać.

- Ale ze mnie dureń - Powiedział cicho, tak abym tylko ja mogła go usłyszeć.

Byliśmy jakieś sześćdziesiąt kroków od Szeptacza i jego grupy.

- No cóż - Odpowiedziałam Finchowi, bo rzeczywiście często zachowywał się jak dureń - A do czego dokładnie nawiązujesz tym stwierdzeniem?

- Ogólnie. Do całokształtu moich działań. Nie nadaję się na przywódcę. I negocjator ze mnie też raczej kiepski. A teraz idę, nie mając pewności, czy to Szeptuch nas wystawił. Bądź przy mnie z tą swoją mądrością i rozwagą, której mi brakuje, Em. W porządku?

- Ala nie poszła po Aniołka. Może powinnam go zawołać, żeby pomógł rannym, jeśli jacyś tutaj są. Poza tym zapytajmy Morgan z kim pracowała zamiast od razu konfrontować się z Szeptaczem. I mówiłam ci, że coś z Pieczęcią jest nie tak, że coś się zmieniło. Jak się zorientowałam co to chciałam was ostrzec, ale już gadaliście z tymi tłukami, więc było trochę za późno na to. No i co im kurde zaoferowałeś w zamian za te siedem dni spokoju, które tak naprawdę to teoretycznie nigdy nie miną, bo czas się zatrzymał.

- Nic istotnego. jakieś dyrdymały, bo za siedem dni to już wyjaśnimy sprawę. A obiecałem swoje moce na usługi Zwierzchności. Wiesz, nie chcę aby zabrzmiało to pyszałkowato, czy coś, ale chyba oni się mnie bali. Ciebie zresztą też. Dlatego chciał tak bardzo abyś wyrzekła się Pieczęci i mocy, jaką ona ci daje. Jehudiel coś nawywijał. A ja nie mam pojęcia co.

- Nie czujesz tego? - Zdziwiłam się. - On upadł, dlatego Pieczęć i jej moc uległa zmianie. Poza tym to chyba nie dlatego się ciebie obawiali, ale to rozmowa na później. To jak może chodźmy po tego Aniołka i pogadajmy najpierw z Morgan? - Uważałam rozmowę z Carrem za zły pomysł, póki nie mieliśmy więcej informacji.

- Jak chcesz to idź, ale ja muszę powstrzymać Kopaczkę, bo zaraz wykopie mózg Szeptacza przez jego tyłek. Nie to, żebym miał coś przeciwko, ale jakoś tak to trochę, no nie wiem, niegodne czy coś.

Ale ja wiedziałam o co mu chodziło. Bał się o Alicję. Czułam to wyraźnie. Bał się Szeptacza. Z kolei Szeptacz najwyraźniej bał się Fincha skoro chował się przed nim za mamusią.

Alicja w tym czasie była już w pół drogi do czarownika i jego sabatu.

- Fury mówił, że on, ten cały Carr po coś tutaj jest i nie wydaje mi się żeby Ernestowi chodziło o tą rzeź. - Przypomniałam Finchowi.

Potem uścisnęłam dłonią jego ramię i puściłam się biegiem w stronę piwnicy, gdzie wedle mojej wiedzy powinien znajdować się Aniołek.

Niepotrzebnie wparowałam tam z taserem w dłoni, bo okazało się, że piwnica była pełna ludzi, którzy byli już wystarczająco wystraszeni i wymachiwanie przed ich oczami paralizatorem było ostatnią rzeczą jakiej potrzebowali w tej chwili. Za to okazało się, że Aniołek dokładnie wiedział czego potrzebowali i już sobie urządził punkt medyczny w miejscu gdzie niedawno robiliśmy rytuał. Rannych nie było wielu, zaledwie kilkunastu. Niestety Skrzydlaci byli bardzo precyzyjni i bezwzględni w swoich działaniach i większość ludzi, która się z nimi zetknęła nie potrzebowała opieki medycznej tylko pochówku. Rany poszkodowanych powstały raczej podczas panicznej ucieczki kiedy przerażeni ludzie wpadali na siebie próbując skryć się w jakimś bezpiecznym miejscu. Zobaczyłam, iż Aniołek nie pracował sam. Pomagała mu jakaś dziewczyna, najprawdopodobniej któraś z uchodźców, bo jej nie byłam w stanie rozpoznać. Dłonie dziewczyny otaczała słaba, migotliwa poświata, posiadała jakieś moce leczące, ale bardzo słabe, ledwie przebudzone i nierozwinięte. Aniołek był tak zajęty udzielaniem pomocy mistyczno- magicznej, że nawet nie zauważył mojej obecności.

Nie zamierzałam mu przeszkadzać, bo już robił to o co chciałam go poprosić, więc pozostawiłam go jego pracy i zamiast tego rozejrzałam się za Mandą i Morgan.

Obie znajdowały się w głębi piwnicy. Opatrzona Morga pilnowana była przez Mandę i Gładzika, który siedział obok, w świetle migoczącej żarówki twarz Egzekutora wyglądała na szarozieloną. Nadal musiał zmagać się z osłabieniem po utracie krwi i ręki.

Skierowałam się w ich stronę.

Gładzik spojrzał na mnie i uśmiechnął się blado.

- Dzięki za pomoc - rzucił.

- Jak się czujesz? - Przykucnęłam przy nim.

- Całkiem dobrze, jak na okoliczności - odpowiedział, chociaż widziałam, że nie aż tak dobrze.

- Powiedziała coś? - Wskazałam brodą na Morgan.

- Nie wiem. Odpoczywam tutaj i pilnuję.

- Odpoczywaj. - Wyprostowałam się i zajęłam miejsce tuż przy Mandzie. - Porozmawiamy gdzieś dalej?

- Tu jest najdalej, jak się da - odpowiedziała kobieta. - Chyba, że przeniesiemy się gdzieś indziej.

Zerknęłam w stronę Morgan sprawdzając czy mogłaby usłyszeć coś z naszej rozmowy. Nie powinna, szczególnie, że przy tej ilości ludzi skupionych na małej przestrzeni było tutaj dość gwarno.

- Dobrze. - Zgodziłam się - Niech będzie tutaj. Powiedziała coś? Coś przydatnego? Z kim pracowała? I dlaczego?

- Nie. Śmieje się tylko, jakby coś się jej pod kopułą przepaliło.

- Naprawdę? Hmm? - Zastanowiłam się chwilę - Jestem tym faktem rozczarowana, ale nie powiem żebym była zaskoczona. Wydaje mi się, że ją spisano na straty. Ten atak z nożem był desperacką próbą, która nie miała prawa się powieść, bo przecież ani ona ani ci, z którymi współpracowała nie mogli wierzyć, że zdoła prześcignąć Alicję. To moim zdaniem było odwrócenie uwagi, nic więcej. W takim razie ty mi musisz pomóc znaleźć resztę tych osób, które rzuciły czar i jeszcze wystawiły nas Skrzydlatym. Jeśli nadal uważasz, że to może być ten Szeptacz to musimy znaleźć na to dowód, a jeśli nie on to jakie masz sugestie? Potrafisz dokładniej namierzyć skąd pochodziła energia zaklęcia? - Musiałam się tego dowiedzieć, a oprócz tego byłby to dobry sprawdzian samej Mandy, bo nadal w stosunku do niej coś mi w tej sprawie nie grało.

- Tak - zawahała się. - Myślę, że tak.

- Rozwiń tę myśl. - Poprosiłam.

- Wyczułam wtedy coś. Ale teraz … teraz jest wszędzie wokół mnóstwo energii. To jak splątane ze sobą kilkanaście włóczek w jeden wielki węzeł, a ja muszę to rozsupłać. I nie mam pojęcia, czy się nie pomylę, czy dam radę. Jestem dobra, ale nie najlepsza. No i już kilka razy mocno nadwyrężyłam swoje zdolności w krótkim czasie.

- Mogę ci jakoś w tym pomóc? - Zapytałam - No i wybacz, ale muszę o to zapytać. Jak to się stało, że się pomyliłaś podczas badania tej energii kiedy była jeszcze w O’Harze? Czemu sądziłaś, że to była anomalia związana z Pieczęcią? - Dałam jej szansę, żeby jakoś sensownie się wytłumaczyła.

- Pieczęć emanowała bardzo silnie. Mocno. Pulsowała. Oddziaływała na moje badanie. To trochę tak, jakbyś ustawiła kilka odbiorników w tym jeden ciszej a drugi znacznie głośniej. Trudno usłyszeć ten cichy, skoro ten głośniejszy dominuje i zagłusza. Wiem. Dałam ciała. Powinnam być bardziej uważna, dociekliwa.

Czy jej tłumaczenie było sensowne? Mnie emanująca Pieczęć w niczym nie przeszkadzała, chociaż wiedziałam, że zdolności Mandy opierały się na innej bazie niż przeprowadzony przeze mnie rytuał i każdy mógł w tym przypadku odwoływać się do innej techniki jednak nie przekonała mnie. Czyli nadal mogła być zdrajcą tylko lepiej kryjącym się. Czy w takim razie wystawiłaby Morgan żeby odwrócić naszą, czyli moją uwagę od siebie?

- To co, pomogę ci znaleźć tę nitkę i namierzymy ich, dobrze? - Zaproponowałam.

W ten sposób sprawdziłabym ją i gdyby coś kombinowała to wiedziałabym o tym, a jeśli wszystko by poszło dobrze to może w końcu dowiedziałabym się komu “zawdzięczamy” tę całą masakrę.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline