Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2022, 08:08   #73
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
EMMA HARCOURT

Kolejny rytuał. Czy też raczej jego namiastka. W zatłoczonej piwnicy nie było łatwo się skupić, ale nigdzie, w całej przeklętej "Radości" zapewne nie było to teraz możliwe. Emma była jednak przyzwyczajona przez pracę w Ministerstwie Regulacji do trudnych i niesprzyjających warunków. Kwestia wytrenowania zmysłów tak, by odcinać się od niepotrzebnych bodźców rozpraszających bez tracenia czujności.

Finch był gdzieś na górze. Alicja też. Wyczuwała ich obecność. Złapała się na tym, że kiedy świadomie sięgnęła po moc Pieczęci, czuje ich … silniej. Jakby, no nie wiem, stanowili część złożonej całości, z odpowiednią ilością indywidualności oczywiście. Żadna wspólna jaźń. Żaden konglomerat myśli i ciał. Po prostu świadomośc tego, że istnieją inni, tacy jak ona i że są blisko.

Poza innymi z Pieczęcią Jehudiela wyczuwała też Skrzydlatych. Krążyły wokół nich. Blisko. Zbyt blisko, jak na jej oczekiwania. Emanowały … obojętnością i energią, która była niczym wyładowania elektryczne lub impulsy, które oddziaływały na Emmę w jakiś trudny do opisania sposób. Była ich świadoma, chociaż budziło się w niej przekonanie, że anioły nie wyczuwają jej w ten sam sposób. Jakby jej Pieczęć odbierała, ale nie wysyłała tych impulsów.

Manda rozpoczęła "namierzanie". Emma nie bardzo wiedziała, jak może jej pomóc. Nie miała daru dziewczyny, nie widziała tych wszystkich fluidów, przepływów mocy i energii. Potrafiła się przed nimi ukrywać, ale jej dar działał bardziej jak instynkt, jak impuls, wzmacniany jej świadomością i wolą. Była zdana na Mandy. Na jej uczciwość i profesjonalizm - a w sumie obie te rzeczy budziły ostatnio jej wątpliwości.

Manda zamknęła oczy. Emma zobaczyła, jak kobieta uspokaja oddech, jak wchodzi w pół-trans, w stan głębokiej medytacji. W tym niewątpliwe była dobra. Widać było praktykę, doświadczenie i rozwinięty talent. Twarz Mandy stała się spokojna, rysy - do tej pory wyostrzone i napięte ze względu na stres i zagrożenie - złagodniały, mięśnie się rozluźniły. A potem uśmiechnęła się łagodnie, samymi kącikami ust.

- Mam go - powiedziała.

A w chwilę później jej czaszka, dosłownie, eksplodowała. Krew i kawałki kości bryznęły na Emmę. Jeden z zębów Mandy wbił się w skórę nad okiem Emmy. Przez chwilę, rozpaczliwie szokującą chwilę, Emma stała zbyt zszokowana, by zareagować, a potem, nada oślepiona przez szczątki Mandy spływające po jej ciele, Emma usłyszała i poczuła kilka rzeczy jednocześnie.

Jedna z Pieczęci, która wyczuwała w pobliżu - Fichna lub Alicji - zapłonęła bólem, druga - wściekłością. Na zewnątrz ktoś lub coś uwolniło ogromną falę magii. Energię tak potężną, że Emma czuła, jakby nad głową wybuchła jej magiczna supernowa.

W piwnicy rozpętało się piekło. Ktoś wrzasnął, komuś innemu - podobnie jak Mandzie głowa - eksplodowała klatka piersiowa, komuś innemu wybuchł brzuch, zachlapując wszystko smrodliwą mieszanką flaków i płynów, jakie człowiek w sobie nosi za życia.

Ktoś wrzasnął! A może to sama Emma krzyczała?

Wokół niej ludzie umierali w brutalny, magiczny sposób. A z ich szczątków, w mrokach piwnicy, gramoliły się jakieś stwory, co Emma zobaczyła po kilku sekundach.

Ociekające krwią i parującymi wnętrznościami, oblepione kawałkami krwistego mięsa i skóry potworki wyglądały niczym pokrzywione, wypaczone płody. Miały jednak szponiaste łapy, ogony jak u węży, skrzydła jak u nietoperzy i paszcze pełne zębów, jak też rogate łby. Emma, biegła w rozpoznawaniu wszelkich Fenomenów, od razu rozpoznała w nich pomniejsze byty demoniczne - pomioty piekielne zwane impami. Pojedynczo nie stanowiły większego zagrożenia, ale kiedy było ich dużo… Kiedy było ich dużo sprawy mogły się skomplikować.

Jeden z pierwszych impów wydostał się z rozdartej klatki piersiowej mężczyzny, rozłożył błoniaste skrzydła i z sykiem, celując pazurami w twarz, skoczył prosto w stronę jednej z rannych sierot uratowanych przez Towarzystwo, zdawało się wieki temu. Ten syk otrzeźwił Emmę, wyrwał z tej kilkusekundowej chwili rozpaczy i szoku.

Sufit nad ich głowami zatrząsł się, rozdarła go długa linia pęknięcia, a na głowy jeszcze bardziej zszokowanych ludzi posypały się kawałki cegieł i wapiennej zaprawy.

Pieczęć na ciele Emmy płonęła pomarańczową łuną, reagując na ból i krzywde, jaka spotykała innych posiadaczy Pieczęci stosunkowo niedaleko od Emmy.

Cokolwiek się właśnie wydarzyło było brutalnym i krwawym atakiem magicznym.

Imp z klatki piersiowej, spiął małe lecz silne mięśnie do skoku. A w dziurze, w ciele trupa, które stało się portalem, pojawiała się następna, rogata głowa i zalśniły kolejne ślepia, żółte niczym piekielne węgliki.


VANESSA BILINGSLEY

Ostrożnie i w miarę szybko oznaczało dość sprawne działanie. Za jej plecami Brigit zwarła się w starciu z lodowymi jeźdźcami. Vannessa słyszała szczęk stali zderzającej się z czymś , co brzmiało jak kamień. Nie oglądała się za siebie.

Do linii drzew dotarła dość szybko i tam, ukryta za pniem i krzewami, mogła przyjrzeć się starciu. Brigit była niczym furia czy, sięgając do mitologii skandynawskiej, walkiria. Nie ukrywała swojej natury. Z jej pleców wyrosły świetliste skrzydła, którymi posługiwała się w walce niczym kolejna parą oręża. Miecz w jej rękach poruszał się tak szybko, że oko Vannessy nie nadążało za świetlistą klingą. Sama Brigit też była niczym rozmazana, niepowstrzymana istota.

Wspomnienia napłynęły do Vannessy niechciana falą. Uderzyły w nią niczym ciężki młot do uboju zwierzyny.

Przed jej oczami rozbłysły obrazy. Jakiejś istoty ze skrzydłami, jakiegoś mężczyzny poruszającego się w dzikiej furii. Widziała miejsce w pustce, pełen posągów. Stała przed kimś lub przed czymś odrzucając dar uzurpacji. Dar lub klątwę.

Przytłoczona tym, co dzieje się w jej głowie Vennessa ujrzał siebie, stojącą w kręgu kamieni. I jednocześnie widziała kogoś ze skrzydłami, kogo trzymali trzej inni Skrzydlaci. Oblicze tego, który został schwytany wydawało się jej dziwnie znajome. Oczy płonęły pomarańczowym ogniem. Otaczały nieskazitelną, piękną twarz burzą płomieni. Trzymany przez trójkę Skrzydlatych jeniec uwolnił się. Uderzył jednym ze skrzydeł odrzucając w tył jednego z napastników, próbującego założyć mu na ręce kajdany z czystego, płynnego złota lub czegoś, co wyglądało jak ten roztopiony metal, czegoś co jednak trzymało w miarę stabilną formę łańcuchów.

- Nie!!! - krzyk, niechciany i bezwiedny, wyrwał się z gardła Vannessy, nim zorientowała się, że to ona krzyczy.

Obrazy w jej głowie jednak nie znikły.

Skrzydlaty z płonącą twarzą wyrwał się, odwrócił w jej stronę i coś krzyknął w stronę Vannessy. A ten krzyk był jak drugie uderzenie.

Druidka poczuła, jakby ktoś stłukł szybę szklanego pojemnika, w którym przebywała. Trzask pękającego szkła mieszał się z trzaskiem rozstrzaskiwanego lodu, dobiegający z miejsca, gdzie walczyła Brigit.

Vannessa odzyskała oddech i wzrok. I ujrzała że stoi nad nią jeden z pokrytych lodem wojowników. Patrzyła na nią czaszka z długimi włosami i zamarzniętą brodą. Patrzyły na nią lodowate, bezduszne jak rozświetlone przez zimne ognie piekieł, dwa kawałki lodu, które zastępowały istocie oczy. Dwie małe iskierki światła, niczym odległe i pozbawione ciepła gwiazdy, ukryte w pustych oczodołach. Draug wzniósł do ciosu ostrze miecza wykonanego z lodu i stali.

Vannessa chciała zareagować, ale w tym momencie zalała ją kolejna fala niechcianych wspomnień.

Ujrzała jakieś twarze. Jedna z nich wydała się je znajoma. Mimo, że nie były przyjaciółkami, to imię pierwsze wypłynęło z podświadomości, z zapomnianych zakamarków uśpionego zaklęciami umysłu Vannessy.

Ostrze miecza opadło, ale w tym samym ułamku sekundy, Vannessa otworzyła pod sobą czarną czeluść - portal. Wpadła do niego, niczym Alicja do króliczej nory, a zaraz potem wypadła.

Poczuła pod sobą nagrzaną ziemię. Piasek, w który uderzyło jej ciało. Na tym piasku rozlano świeżą krew. Metaliczny, żelazisty zapach zaatakował zmysły Vannessy. Ktoś obok niej krzyknął. Agonalnie i krótko, a kiedy spojrzała w tamtą stronę zobaczyła czerwonowłosą kobietę, która wydawała się Vannessie znajoma. Kobieta wyszarpywała z paskudnym mlaśnięciem ostrze długiego noża z ciała jakiejś innej kobiety. I to właśnie krzyczała ta kobieta, z której piersi czerwonowłosa wyciągnęła swoje śmiercionośne narzędzie. Zabójczyni potężnym kopnięciem posłała swoją ofiarę na ziemię i odwróciła się w stronę czterech innych kobiet, ubranych niczym wdowy - w czarne suknie z ciemnymi welonami zasłaniającymi ich twarze. "Wdowy" miały w rękach sierpy i zakrzywione noże i poruszały się z szybkością nieco przekraczającą możliwości człowieka. Czerwonowłosa jednak był szybsza! I wyraźnie lepiej wyszkolona.

Nie zwracając uwagi na Vannessę doskoczyła do jednej z wdów i wbiła jej śmiercionośny nóż prosto w oko, z paskudnym zgrzytem przebijanej kości czaszki.

- Finch! - krzyknęła morderczyni.

To imię też było Vannessie dziwnie znajome.

- Finch, kurwa! Podnoś tę jebaną, chudą dupę z ziemi!

Kolejne cięcie ostrza i kolejna "wdowa" upadła na ziemię.

- Jeżeli nie żyjesz, to … kurwa … osobiście cię zabiję! Ruszaj dupsko! Szeptacz spierdala!

Ktoś przebiegł koło Vannessy. Przeskoczył nad nią.

- Nexus! Kurwa! Żyjesz!?

Czerwonowłosa zabójczyni przebiła swoim sztyletem kolejną wdowę ignorując uderzenie sierpem, jakie zadała jej czwarta z napastniczek.

Kolejna osoba potknęła się o leżącą Vannessę. Kolejne kobiety w czarnych welonach otoczyły, nie wiadomo skąd, miotającą bluzgami czerwonowłosą.
 
Armiel jest offline