Bailey przygładził dłonią włosy... Co i tak nie zmieniło ich wyglądu... Obojętna twarz nie zdradzała kłębiących się pod czaszką myśli mężczyzny.
"Co za demon mnie pokusił, by zgłosić się na tę samobójczą wyprawę". "Za nudno było w domu przy kominku". "Wyprawa do innego Świata... Oby nie był to ten lepszy, obiecywany przez kapłanów."
Rzucił okiem na współtowarzyszy.
"W takim towarzystwie będzie ciekawie" - przemknęła kolejna myśl.
W końcu oderwał się od obserwacji.
- Bailey Fence - przedstawił się krótko.
Spokojnie przytroczył ekwipunek do siodła.
- Sądzę, że powinniśmy ruszać - powiedział dając przykład i dosiadając rumaka. - Gdy wyjedziemy za bramy pałacu nasz towarzysz i przewodnik zarazem - skinął głową w kierunku przedstawiciela Starszego Ludu - może się z nami podzielić kilkoma szczegółami na temat czekającej nas drogi i czających się tam niebezpieczeństw.
Poklepał po szyi niecierpliwiącego się wierzchowca.
- To jak? Ruszamy? - spytał. |