Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-08-2022, 07:43   #109
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Ulga była tak silna, że pod Robin ugięły się nogi. Usiadła więc na ziemi pozwalając psu – jak kiedyś, kiedy był szczeniakiem – wejść sobie na kolana. Foxy w końcu znieruchomiała, przytłoczona ilością szczęścia, która ją spotkała. Wcisnęła mordę pod pachę kobiety i udawała, że jej nie ma.
- Skoro ona wyszła, to inni też dali radę – powiedziała Robin . – Sparks mi pomogła.. ale ona tam została. Jak rozumiem, teraz ona zadba … - szukała słowa – zaopiekuje się tym miejscem. Powinno się udać.
Wysłuchała wyznania Owena, nie przerywając ani jednym słowem. Potem podniosła się na nogi i dotknęła jego ramienia.
- Nie minie – potwierdziła słowa Huva. Głos jej zmiękł. – Ale teraz, kiedy zaakceptowałeś fakty, kiedy przyznałaś się sam przed sobą, że Twoje córeczki umarły, będziesz mógł przejść po nich żałobę. Ból będzie wracał, ale pomieścisz go w sobie. Bo będą też wracały dobre wspomnienia. I dzięki temu znajdziesz siłę, żeby żyć dalej. I nie zwariować. Śmierć i życie to dwie strony tej samej monety. Nie mogą istnieć bez siebie. Tworzą całość. Positum. Skoro nie dopuszczałeś do siebie ich śmierci, tym samym negowałeś ich życie. Ich istnienie. Teraz wszystko będzie dobrze – zapewniła go.
Tym razem Gryffith spojrzał jej prosto w oczy, nie unikał emocjonalnej konfrontacji. Wreszcie się uśmiechnął. Całkiem szczerze, a przynajmniej na tyle, na ile pozwalała jego pobrużdżona twarz. Przez chwilę po prostu patrzyli sobie w oczy. Tyle przeszli razem, że więcej słów nie było trzeba.
- Dzięki. To wiele dla mnie znaczy - odpowiedział Owen w końcu.
- I ja dziękuję. Za wszystko - Robin objęła mężczyznę.
Przez moment patrzyła na jaśniejący horyzont, a potem przeniosła spojrzenia na Huva.
- Trzeba cię opatrzyć – powiedziała. – Słabe by było, gdybyś przeżył to całe szaleństwo, a potem umarł z powodu utraty krwi. Musimy znaleźć samochód i dostać się do miasta.
Huw wzruszył ramionami bagatelizując temat ale nie oponował.
- Nim pojedziemy chcę jeszcze zamienić słowo z Addingtonem i - Siwy spojrzał na policjanta - zajedziemy później do Paula?
Gryffith tylko pokiwał głową, kończąc swojego niby-papierosa.
- A potem.. chyba będziemy dalej normalnie żyć, nie? - wtrąciła Robin. - Normalnie i nudno.
- O niczym innym teraz nie marzę - wyszczerzył się Lwyd.
- Lub nie - uśmiechnęła się sama do siebie i wyciągnęła komórkę.
Wybrała numer narzeczonego, ale udało jej się dodzwonić dopiero za trzecim razem. Chaos, w tym ten elektromagnetyczny, dopiero się uspokajał i zapewne potrzebowali jeszcze kilku dłuższych chwil, aby wszystko wróciło do normy.
Will odebrał natomiast już po jednym sygnale.
- Jasna cholera, Robin. Wszystko w porządku? - zaczął mówić z prędkością karabinu maszynowego. - Słuchaj, jestem w Sionn. Co tu się do cholery wydarzyło?
- Dobrze cię słyszeć, kochanie - Robin dla odmiany mówiła wolno. - Trudno to tak wszystko streścić… chyba się zgubiłam, ale już wszystko jest ok. Znajdę jakieś transport i zaraz będę w Sion. Bardzo tęskniłam.
- Nie wiesz nawet jak ja! Spotkajmy się choćby na rynku. Pospiesz się, bo tu uświerknę!
- Będę najszybciej jak się da - zapewniła go Robin. - Zamów kawę, Dużo kawy. I daj znać wszystkim, że jest ok.
- Nim się rozejdziemy - Huw wręczył im po wizytówce gdy Robin zakończyła rozmowę.. - Za dwa miesiące, drugiego obchodzę swoje czterdzieste trzecie urodziny. Zapraszam was do mnie, do Cardiff. Nie przyjmuję odmowy!

- Czterdzieste trzecie? - zdziwiła się, nieco teatralne, Robin - wyglądasz na bardziej doświadczonego mężczyznę - puściła do niego oko. - Będę, oczywiście. Z Willem. Będziemy mieli dla Was zaproszenia na ślub. Również nie przyjmuję odmowy.

- Cieszę się bardzo - uśmiechnął się Lwyd. - Czas nie był dla mnie łaskawy. Oczywiście będę.
Gryffith milczał. Najpierw spojrzał na kartonik i już chciał coś powiedzieć, jakby zaoponować. Wahał się dłuższą chwilę, mamlał coś pod nosem.
Tyle że stary Owen może rzeczywiście się zmienił.
- Jasne, Huw. Będę. Tak się składa, że mam świetny tytoń, który będzie pasować do twojej fajki. A co do ciebie Robin… też nie odmówię. Nawet nie poznałem twojego wybranka. Powiedziałbym, że facet to cholerny szczęściarz, ale obrosłabyś w piórka. Więc nie powiem.
- Nie obrosnę - uśmiechnęła się Robin. To ja jestem szczęściarą.. Will czeka na mnie tyle czasu mimo tych wszystkich wyskoków. Przedstawię go wam. Przyjechał do Sionn.
Rozmowę przerwało pojawienie się majora. Choć ten wyraźnie kulał, to starał się iść wartkim krokiem. Mężczyzna przybył ze swoją świtą równie odrapanych i zmęczonych dziadów, a poza nimi był tu również blady Eliasz.
Major przyjrzał się po kolei całej trójce i zagryzł wargi.
- Jasna cholera, niech ktoś się zajmie Huwem - rzucił przez ramię, po czym jeden z mężczyzn nadbiegł z naręczem bandaży oraz medycznych przyborów.
Sam Thompson usiadł na kamieniu i potarł rękawem spocone czoło. Był ranny w kilku miejscach, ale nie wyglądało to na nic zagrażającego życiu.
- Słów mi nie starcza na opisanie tego, jak dobrą robotę tu odwaliliśmy. Niemniej mamy problem. Ten burdel rozniósł się na dziesiątki kilometrów. Mamy sytuację bez precedensu, zapewne cała okolica zaczęła wariować. Trudno będzie to wytłumaczyć zbiorową histerią. Kwestia godzin jak pojawią się tu rządowi. Możliwe, że sprowadzą wojsko. To dobrze i źle, bo mogę posłużyć się dawnymi znajomościami. Spróbuję choć trochę przypudrować sprawę, to może nikt was z nią nie skojarzy. Żeby to było w ogóle możliwe, musicie jak najszybciej wracać do domu. A potem udawać, że nigdy was tu nie było. Jeśli macie więc w pobliżu jakieś sprawy, załatwcie je teraz. No i to chyba jasne, że nigdy już się nie spotkamy, więc powiem tylko, że było zaszczytem z wami współpracować - dokończył już wyraźnie zmęczony i na jednym dechu, sprawdzając wzrokiem reakcje pozostałych.
- Jasne - Lwyd przytaknął w zrozumieniu. - Właśnie mieliśmy się stąd wynosić. Czy Eliasz może nas podrzucić do Sionn? Mam z nim do zamienienia parę słów i… Dobra robota majorze - dodał na końcu wyciągając prawicę. - Przybył pan w samą porę. Dziękuję.
Wymienili uściski ręki. Mimo upływu lat i ogólnego zmęczenia chwyt wojskowego pozostał silny. Następnie major spojrzał wymownie na Eliasza, dając do zrozumienia, że teraz każdy odpowiada za siebie.
Addington z kolei błądził wzrokiem, więc widok ciał na polu musiał się na nim odcisnąć. Jego przestrach okazał się jednak pozorny, bo młody mężczyzna nie był już bynajmniej taką galaretą, jak wcześniej. Robin odniosła nawet wrażenie, że mimo wszystko zaczyna przypominać tego Eliasza, którego śniła - przynajmniej podejmującego wewnętrzną walkę.
- Też nie zamierzam tu zabawić - powiedział wreszcie, przełykając ślinę. - I na mnie ktoś czeka. Jedźmy choćby zaraz.
- Jedźmy - adrenalina u Robin zaczęła opadać, zmęczenie coraz bardziej dawało się we znaki. Przypięła Foxy zapasową linkę z nerki, co w sumie było niepotrzebne, bo pies chodził przyklejony do jej łydki. - Trzeba cię, Huv, połatać przed tymi urodzinami.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline