Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-08-2022, 17:55   #110
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Po kilku minutach Huw otrzymał wreszcie pomoc od kogoś, kto od biedy uchodził za polowego medyka. Szybkie oględziny wykazały, że dwie rany postrzałowe, odpowiednio w barku i udzie, były raczej draśnięciami, zaś trzeci pocisk przeszedł na wylot przez goleń. Wyglądało to o tyle osobliwie, że jeszcze niedawno detektyw żegnał się ze światem, obecnie zaś rokował wcale dobrze. Choć doskwierał mu intensywny ból, to jakimś sposobem nie nastąpiły większe komplikacje. Wkrótce obandażowany Lwyd mógł wsiąść do jednego z aut, które udostępnił im major. Samochód prowadził Eliasz, jako że ten był w najlepszej formie, a zaraz za nim do środka wsiedli również Robin i Owen. Ich następnym i jednocześnie ostatnim przystankiem miało być Sionn.
Gdy całą grupą opuszczali usiany trupami teren, dostrzegli jeszcze jak ludzie majora zaczęli przenosić poległych w jedno miejsce. Hałda ciał powiększała się z minuty na minutę, wypuszczając w okoliczną ziemię strumienie krwi. Siedzący w samochodzie zauważyli także jak niedobitki z kompanii Pieńka są zaganiani pod sędziwy klon, a następnie skuwani trytkami pod jego rozłożystymi gałęziami. Z dawnych bojowników uleciał już cały hart ducha i przedstawiali sobą żałosny widok. Mieli spuszczone głowy i szare twarze.
Jechali jakiś czas w milczeniu. Droga prowadziła przez wertepy i serię wykrotów, toteż Addington zmuszony był do wykonywania brawurowych manewrów. Mężczyzna zdawał się również z czymś niecierpliwić. Kilka razy otwierał lekko usta, to znów zamykał. Gdy drzewa się przerzedziły i wjechali na ubitą drogę, wreszcie zabrał głos.
– Wiem, że będą to tylko słowa, ale jestem wam wdzięczny – powiedział, spoglądając najpierw na Huwa we wstecznym lusterku. – Postanowiłeś mnie szukać, nie patrząc nawet na zapłatę od żony. Swoją drogą Sarah pewnie już wychodzi z siebie, ale o to się nie martw. Jakoś jej to wytłumaczę. Pytałeś co mam zamiar dalej robić… Cóż, chyba znów pójdę na terapię. Zawsze się wszystkiego bałem i góra wykorzystała moje słabości – mężczyzna przełknął ślinę. – Więc tak sobie myślę, że leczenie to chyba najlepsze co mogę zrobić, prawda?
Zjechali z dużej, usianej iglakami skarpy. Asfalt zrobił się mniej wybrakowany, więc Eliasz przyspieszył. Wkrótce skręcili w trasę, która prowadziła bezpośrednio na stację benzynową. Tuż obok niej, na zaniedbanym i pustym parkingu wciąż dało się ujrzeć zaschniętą plamę krwi Paula.
– Co do ciebie… – zaczął znów Eliasz, tym razem zezując na Robin, – tam w twoim interiorze dałaś mi do myślenia. Może w mojej głowie nie dokonałaś rewolucji, ale coś zmieniłaś. Czuję to. I doceniam – chrząknął i poprawił się na siedzeniu.
Eliasz dodał gazu, jakby mimo wszystko chciał uciec od tematu, więc już wkrótce wszyscy ujrzeli zarysowania górskiego miasteczka. Nad rozrzuconymi po dolinie zabudowaniach prześlizgiwały się oślepiające refleksy słońca. Sionn budziło się właśnie do życia.


Budziło – i to dosłownie. Zdezorientowani mieszkańcy wstawali z ulic i trawników, przecierając oczy zarówno ze snu, jak i zdumienia. Miało się bowiem okazać, że anomalia wywołana przez Brenin zesłała na wszystkich sen tak jak stali. Teraz przechadzali się po okolicy, niewiele ze wszystkiego rozumiejąc. Eliasz podjechał bliżej i uchylił okno, aby podsłuchać jedną z rozmów zaskoczonych obywateli. Wynikało z niej, że Sionn stało się świadkiem czegoś, co wzięto za rodzaj masowej narkolepsji. W jej trakcie lokalsi stracili przytomność, a wiele osób wspominało chaotyczne koszmary, których sens jednakże im umykał. Wyglądało więc na to, że choć sami nie byli celem góry Brenin, to odczuli echo jej mocy.
Zaparkowali we wschodniej części miasta. Owen miał stąd załatwić sobie transport do Ynsevall, a Eliasz wynająć samochód i ruszać dalej, było to więc miejsce ich pożegnania. Sam Gryffith jeszcze raz podał wszystkim rękę, zapewniając że pojawi się zarówno na urodzinach Huwa, co ślubie Robin.
– Dobra, pewnie u mnie też jest burdel, więc wracam ogarnąć swój rewir – stwierdził, patrząc na wciąż błąkających się mieszkańców. – Nie lubię ckliwych pożegnań, więc po prostu się trzymajcie. I do zobaczenia w lepszych czasach.
Kiedy policjant ruszył przed siebie, Addington podszedł bliżej towarzyszy. Ten z kolei uśmiechnął się blado, lecz okazał się bardziej wylewny w gestach. Uścisnął dwójkę i życzył im wszystkiego najlepszego.
– Chyba najlepiej zrobię, jeśli powiem policji, że sam postanowiłem gdzieś zniknąć. A żona… chciałbym być wobec niej szczery, ale nikt kto tego nie przeżył i tak w to wszystko nie uwierzy – wzruszył ramionami. – Jakoś to będzie.
Wkrótce i on odszedł, a Huw i Robin spojrzeli po sobie. Obydwoje mieli tu coś jeszcze do załatwienia.



Lwyd udał się, a właściwie poczłapał do szpitala. Sama placówka również była pogrążona w chaosie. Niedysponowany przez ostatni czas personel dwoił się teraz, aby nadrobić zaniedbania względem pacjentów. Jedno trzeba było jednak przyznać – w szpitalu Sionn pracowali ludzie oddani swojej misji i względnie sprawnie kierowali przychodnię na właściwe tory.
Kiedy Huw znalazł właściwą salę, a Goodman ujrzał swojego przyjaciela, ten niemal zerwał się z łóżka, aby go przywitać. Paul był jednak nadal zbyt obolały, więc ograniczył się do heroicznego powstania z prześcieradła. Jak zwykle robił dobrą minę do złej gry, posyłając detektywowi szelmowski uśmiech numer trzy.
– Widzę, że i ty oberwałeś, stary draniu – zaświecił zębami. – Dobrze cię widzieć. Jak ja się czuję? Chyba też będę żył. Właściwie, to wiesz co… – wyprostował lekko plecy i jęknął, – mam dość siedzenia tutaj. Wypisuję się jeszcze dziś, nie mam zamiaru dłużej gnić w tej dziurze. A ty mi wszystko po drodze opowiesz, bo czuję, że jest o czym.



Carmichell podążała wraz z Foxy do centrum Sionn. Mimo zamieszania w miasteczku, jego rynek nadal miał swój urok. Promienie słoneczne nadawały mu ciepłej barwy, zaś kilkanaście pliszek usadowionych na dachach domów odśpiewywało właśnie poranną arię.
Willa zobaczyła już z daleka: na widok znajomej sylwetki serce od razu zabiło jej mocniej. Suczka również rozpoznała mężczyznę, czym zareagowała wymachując ogonem z zawrotną prędkością. Posłusznie została jednak przy swojej pani, podążając przy niej, podczas gdy Robin zmniejszała dystans dzielący ją od ukochanego.
Kiedy Will również ją dostrzegł, błyskawicznie zmierzył ku behawiorystce. Natychmiast przytulił ją i przez kilka chwil nic nie mówił, po prostu trzymał kobietę w objęciach. Gdy wreszcie niechętnie wypuścił Robin z rąk, w jego oku zajaśniała łza, którą mało dyskretnie wytarł przegubem dłoni.
– Jesteś – choć przywitał ją tylko jednym słowem, to kryło się za nim bardzo wiele.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 19-08-2022 o 10:29.
Caleb jest offline