Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-08-2022, 18:00   #256
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


Gawron zamyślił się chwile na pytanie Mikela
- Jutro tak. Dziś nie bardzo. Nie te zaklęcia.



Gawron leciał nisko nad dachami zastanawiając się co jeszcze dziś mógł zrobić… nadzorował by naprawę murów, gdyby nie były prawie wykończone nim w ogóle przybył do Longshadow. Przysiadł na jednym z dachów próbując się zrelaksować skoro nie był produktywny.

Nie szło mu najlepiej.

W przepaści między szczytem dachu a brukiem zafałszowanej rozmiarem gawronich oczu życie trwało jakby wcale nie miało się skończyć za kilka dni, choć jeśli się przyjrzeć to czuć było napięcie. Zamknął oczy i wsłuchał się w dźwięki miasta. Jego czułe uszy wyłapywały bardzo dużo. Lekka gwara rozmów. Część na zewnątrz, wiele w domach. Gdzieś stukanie sztućców, gdzieś kłótnia. Z dalszej odległości słyszał dwóch osobnych kowali, z drugiej strony ujadał pies i zaraz dołączyło do niego więcej czworonogów…


Pół godziny później gawron dalej siedział na dachu w zrzędząc i narzekając do siebie na krasnoludzką modłę formując długie wiązanki, rozbudowując krótki przekaz na wiele, wiele więcej imponująco obelżywych słów…

- Hej! - przerwał gdy usłyszał, że ktoś woła do niego. Był to jakiś chłopak, może piętnaście lat zadzierał wysoko głowę i mrużył oczy bo słońce mu w nie świeciło. Rzucał w niego spojrzeniem jakby było ono wyzwaniem. Gawron przekręcił głowę dostrzegając, że coś co zaczęło się jako wiązanki pod nosem skończyły się jako dosyć głośne wiązanki. Dobrze, że przynajmniej w krasnoludzkim.
- Czego młody? Gadającego ptaka nie widziałeś?! - zapytał nim ugryzł się w język. Czym był tak rozdrażniony.
- Sami mówiła, że jej matka słyszała jak ktoś tam widział, że nowy w mieście druid przyniósł do świątyni dziwne błotniste mikstury co leczyły choroby. To byłeś ty?
Gawron ugryzł się w język nim znów naskoczył na dzieciaka.
“Co mnie ugryzło?”
- Tak, to ja - odpowiedział i zleciał w dół by uchronić kark chłopaka przed złamaniem. Wylądował na połamanej beczce - O co chodzi?
- Moja siostra… chcę kupić od ciebie jedną taką miksturę.
Gawron przyglądał mu się dłuższą niezręczną chwilę.
- Znaczy… - kontynuował zakłopotany chłopak, czując się przyłapanym na kłamstwie - na kredyt. Odpracuję ją dla ciebie.
Gawron zmrużył oczy jakby rozważał coś po czym zeskoczył na ziemię i moment później przed chłopakiem stał krasnolud w ciężkiej kamiennej zbroi.
- Trzymaj.
Wcisnął mu do rąk skórzaną torbę i otworzył ją tak, że klapa zasłoniła chłopakowi twarz.
- Jak ci na imię?
- Peter.
- Vircan. Co jest twojej siostrze?
- Chromiane dreszcze.
- Tsk, tsk, tsk… jak teraz wygląda?
- Czerwona, drży przez pół czasu, drugie pół ma spazmy takie, że wiązać ją musimy.
- Nie wiążcie jej. Zrobicie jej tym najwyżej krzywdę. Gdy dostaje ataku zostawcie ją w spokoju. Tylko pilnujcie by głową w nic nie uderzyła i leżała możliwie na płaskim. W ilu żyjecie pod jednym dachem?
- Tylko Ava, ja i wuj Brom.
- Ava kaszle?
- Jakby trzydzieści lat paliła podziemne ziele.
- Mokry kaszel czy suchy?
- Mokry.
- To nie chromiane dreszcze, a chromica. Podobna choroba. Spenetrowała już płuca i w kaszlu ją wypluwa. Poza ciałem choroba bardzo szybko umiera, ale mieszkając pod jednym dachem można się zarazić. Gotowe.
Druid zdjął chłopakowi torbę z rąk. Peter zobaczył leżące w dłoni nie jedną a trzy ceramiczne buteleczki.
- Niesmaczne, ale wypijcie wszyscy. Przede wszystkim Ava, ale wy też musicie. Wiesz gdzie złapała chromicę?
- Przyniosła z lasu chyba - odpowiedział chłopak wciąż wpatrując się w trzy wywary - mówiła, że jakiś owad ją użarł.
“To pewnie był któraś z zielonek, a nie owad. Musiała jakoś rozdrażnić mroczne fey.”
Ale to oznaczało, że Shelyn wspomogła Vircana i dotarł do pacjenta zero nim zaczęła być w ogóle mowa o epidemii w którą miało to wszystko pewną szansę się przerodzić.
- Ale… mistrzu Vircanie… nie stać mnie na trzy. Jedną będę odpracowywał przez lata…
- Daj spokój Peter. Nic od ciebie nie chcę za nie. Zanieś rodzinie i nie zgub, nie daj się okraść. Daleko masz do domu?
Chłopak pokręcił głową z brodą drżącą gdy starał się zachować męski wyraz twarzy… Nie opowiedział, bo Vircan nie pytał, ale trzy dni go szukał po mieście jako ostatniej szansy by siostrę uratować po tym jak w świątyni mu odmówili wskazując pełne łoża innych chorych z których większość tak samo bądź bardziej potrzebowała już magii.
- To leć - krasnolud klepnął go w ramię.
Chłopak drgnął gdy zwalczył impuls by okazać wdzięczność uściskiem, kiwnął głową i pobiegł co sił w nogach.


Vircan na skrzydłach bystrookiego orła wylaciał z miasta. Plany hobgoblinów planami hobgoblinów, ale zamierzał potwierdzić wcześniejsze ustalenia i, że nic się nie zmieniło w międzyczasie. Opierzony szacował, że każda godzina lotu pozwalała mu pokonać dystans jaki piesza armia pokona w cztery, czy sześć. Czyli nie powinien jeszcze jej zobaczyć, ale powinien móc skontrolować czy nie ruszyła z kopyta w którymś momencie, może zobaczyć dym obozowisk… kto wie?

A może po prostu potrzebował się przelecieć i pobyć sam…
 
Arvelus jest offline