| W podróży była już od dłuższego czasu i nawet nie pamiętała dokładnie, kiedy opuściła rodzinny Marienburg. Miasto wszelkich interesów dusiło ją, nie pozwalało rozwinąć skrzydeł, a nakazy i zakazy ojca tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że najlepiej będzie zostawić rodzinny dom za sobą. Wiedziała, że kiedyś tam wróci, gdy osiągnie postawione przed sobą cele, albo umrze próbując. I choćby źle jej się wiodło, była zbyt dumna, by wrócić do Marienburga z podkulonym ogonem. Z drugiej strony, była pewna, że poradzi sobie zawsze i w każdym okolicznościach. Bo głupia nie była, a urodą i gładkimi słowami dało się zdziałać wiele na szlakach Imperium, o czym przekonała się już kilka razy.
Delberz było miejscem, gdzie poznała swoich nowych towarzyszy drogi, którzy, tak jak i ona, chcieli zaciągnąć się na wyprawę organizowaną przez księcia Ostlandu. Oferowane pieniądze zdecydowanie pomogłyby jej w osiągnięciu życiowego celu i z takim nastawieniem maszerowała wraz z pozostałymi podmokłym, zimnym traktem wiodącym ponoć w stronę Altdorfu. W ich grupie każdy wyróżniał się wyglądem i nie odbiegała od reszty pod tym względem. Była wysoką, ładną brunetką o dużych, orzechowych oczach, prostym nosku i pełnych ustach. Właściwe kobiecie kształty kryła pod najlepszej jakości ubraniem podróżnym - miała na sobie czarne spodnie z wyprawionej skóry i buty pod kolana, a wyżej kubrak oraz koszulę pod którą znajdował się skórzany kaftan bez którego nie rozstawała się na szlaku.
Obrazu dopełniał fioletowy, zdobiony haftami płaszcz z kapturem który mógł zdradzać, że pochodzi z wyższej warstwy społecznej. Skórzane rękawiczki skrywały obie dłonie, a jedna z nich zawieszona była na rękojeści pięknie wykonanego rapiera. Oprócz niego, przy pasie można było dostrzec sztylet a przez pierś biegł pasek od wypchanej po brzegi torby, na której znajdowała się przytroczona do niego lina, latarnia i parę innych rzeczy.
Na przestrzeni tych kilku dni, w których razem podróżowali, dała się poznać jako osoba żywiołowa, otwarta, mająca swoje zdanie i nie bojąca się go wygłaszać. Sympatyczna, ale twardo stąpająca po ziemi; wygadana, ale nie nachalna i nie mieląca ozorem na wszystkie strony. Gibkość jej ruchów pozwalała jasno stwierdzić, że na pewno umie posługiwać się noszoną przy pasie bronią a szybkość i zręczność w walce to jej główne atuty. Nawet teraz, gdy deszcz siekał jej twarz a ubranie było całkowicie przemoczone, trzymała się prosto a jej krok był pewny. - Przydałoby się znaleźć jakieś miejsce na nocleg - rzuciła do kompanów kobiecym, przyjemnym głosem. - Pewnie nie ma co marzyć o jakiejś samotnej karczmie na tym zadupiu, ale przynajmniej jest jeden pozytyw: bardziej już nie zmokniemy. - Uśmiechnęła się pod nosem. - No i jeśli coś kryje się w tych lasach, to pewnie też doszło do wniosku, że w taką pogodę najlepiej siedzieć w miejscu, gdzie nie kapie na głowę.
Nieprawdopodobne okazało się jednak możliwe, gdy gdzieś w oddali ujrzeli światła. Dagmar przyspieszyła kroku a gdy okazało się, że w mroku majaczą mury jakiegoś budynku, aż wyszczerzyła białe ząbki w szerokim uśmiechu. - Bogowie muszą nad nami czuwać, skoro w takim miejscu trafiliśmy na jakiś przybytek - powiedziała. - Sprawdźmy to, może będzie można się przespać w cieple i wysuszyć ubrania.
Niedługo później oba wrota otworzyły się i w ich stronę zaczął pędzić jakiś wóz. Woźnica poganiał konie, a jego towarzysz wygrażał garłaczem, krzycząc w niewybredny sposób, żeby zeszli im z drogi. - Lepiej się odsuńmy, zanim ci szaleńcy nas stratują - burknęła do pozostałych i zrobiła kilka kroków w stronę lasu po lewej stronie, by odejść jak najdalej poza zasięg pędzącego powozu. Z taką prędkością będą pewnie rozbryzgiwać błoto na lewo i prawo, a zabrudzenia swoich już i tak przemoczonych szat wolała uniknąć. Jednocześnie starała się przyjrzeć mijającemu ich wozowi, może zauważy coś ciekawego. |