Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-08-2022, 01:36   #65
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Tłoczne ulice Perpignanu
23 sierpnia 2595


Chwilowe pożegnania nie potrwały długo. Gdzie należało Jehan jedynie oszczędnie skinął, gdzie należało skłonił się z szacunkiem, reszcie - równym statusem jemu - pomachał tylko dłonią z uśmiechem. Chwyciwszy za uzdę wiekowej szkapy ruszył w tłum, niknąc w napierającej zewsząd kolorowej ciżbie, zupełnie schodząc z widoku za którymś z zakrętów. Dopiero wtedy odetchnął już głęboko, potoczył ramionami jakby dopiero co zrzucił z siebie jakowyś ciężar i wyprostowany ruszył pewnym krokiem przed siebie. Zatrzymał się dopiero przy ślepym zaułku, gdzie okoliczne kurwy miały w zwyczaju obsługiwać swoją klientelę, i przezornie zatarasował wejście żywą barykadą w postaci konia, ściągając z siodła swój płaszcz i wydobywając tubus. Odwrócony plecami do gwarnej ulicy, przewiesił gauthierowy podarek przez pierś jak w pierwszych chwilach na szlaku, ubierając płaszcz w chwilę później. Mimo gorącej aury, zasznurował i zapiął materiał, kryjąc tym samym tubus i otaczając go wyblakłą, skórzaną egidą mającą chronić przed wścibskimi oczami. Podejrzanie wybrzuszająca się kurta mogła wzbudzić podejrzenie wśród stróżów przy wjeździe do Perpignanu, ale tutaj, w miejskim labiryncie, nie była żadnym niezwykłym widokiem.

Zwłaszcza im dalej Jehan zapuszczał się od głównych arterii miasta i Bramy Pirenejskiej, gdzie względna czystość zaczęła przechodzić w podejrzanie zabarwione kałuże, wzmógł się smród i nikt nawet nie myślał o trzymaniu fasad budynków w reprezentatywnie estetycznym stanie. Bruk przeszedł w drewno pod stopami, a Jehan parł dalej. Zatrzymując się przed sklepikiem Lupa, niegdysiejszego złomiarza który na stare lata osiadł w Perpignanie, obecnie handlarza szeroko pojętymi kuriozami i przygodnego pasera. Lupo siedział na stołku przed swoim królestwem, strugając kawałek drewna w... coś. Dopiero zaczął, nie sposób było powiedzieć co miał w planach wyrzeźbić.

- Jak Marla? - Zagaił Bordenoir w ramach powitania.

- Lepiej - Lupo burknął w odpowiedzi. Nie miał w zwyczaju się uśmiechać, ale ulga w głosie była dobrze słyszalna, gdy poinformował chłopaka o stanie zdrowia swojej żony. - Już nie gorączkuje i je nawet.

- Świetne wieści - Jehan pokiwał głową. - Pozdrów ją ode mnie.

Zamierzał ruszyć dalej, ale paser zatrzymał go.

- Słuchaj, chłopcy dzisiaj przywieźli towar spod Akwitanii - oznajmił. - Pascal jęczał ostatnio, że chce meble i akurat mam nowe. Chcesz zerknąć?

- Nie mam czasu, muszę odstawić konia Mustafie - Baudelaire poklepał szkapę po szyi. - Ale przekażę Pascalowi, pewnie zaraz tu przyleci z denarami.

Lupo zarechotał aprobująco i machnął zdawkowo łapą w pożegnaniu, wracając do rzeźbienia, a Jehan ruszył dalej. Skręcił jeszcze bardziej ku zewnętrznym zabudowaniom wyznaczających granicę miasta, od czasu do czasu zerkając na migający między ruderami jałowy krajobraz. Buty zadudniły na wiekowym marmurze gdy Bordenoir wkroczył do łukowatego pasażu, jednego z reliktów Dawnej architektury, gwałconego “naprawami” i “dekoracjami” lokatorów pięter. Jeszcze parę stopni w dół, trzy-cztery zakręty wąskimi alejkami i Bordenoir stanął przed stadniną, zwaną tak szumnie i na wyrost, Jednookiego Mustafy. Szkapę doprowadził do stajni, gdzie czekała już na niego jedna z córek starego Frankijczyka. Jehan zebrał swój dobytek i zarzucił torbę na ramię, głaszcząc końską grzywę.

- Ojciec zajęty?

- Z klientem - potwierdziła Edita, przejmując lejce. - Możesz poczekać, ale dopiero co zaczęli.

- Nie mam czasu - Jehan machnął dłonią. - Podziękuj ojcowi ode mnie.

Dziewczyna przytaknęła, a Bordenoir obrócił się na pięcie i żwawym krokiem opuścił plac, odpuszczając sobie rozmowę o (najprawdopodobniej) nowym kliencie stadniny. Konie Mustafy nie były pod żadnym względem rozchwytywane, nawet nazwać je “przeciętnymi” byłoby wielkim komplementem, więc i klientela je wypożyczająca nie należała do najciekawszych. Gdyby nie fakt, że Jednooki użyczał mu swoje wierzchowce w zamian za branie na krechę w “Młynie” i gdyby było go stać na coś lepszego, Jehan nie postawiłby u niego nogi. Ale że bogaczem nie był, to i wybrzydzać nie wypadało.

Tubus zaczynał ciążyć, przypominając o sobie. Jehan przyspieszył kroku jeszcze bardziej, z ekscytacją zaczynającą iskrzyć w sercu. Droga do “Młyna” wiodła przez lepsze już dzielnice, brukowane aleje i zielone bulwary pełne ludzi, ale nawykły do manewrowania w mieście Bordenoir przemykał nimi z wprawą i werwą.

Motywacja dodawała skrzydeł.




“Czerwony Młyn”
23 sierpnia 2595


“Młyn” o tej porze, poza godzinami otwarcia, świecił pustkami jeśli idzie o klientelę i jedynie personel kręcił się po kamienicy, oddając się zwyczajowym dziennym obowiązkom takimi jak sprzątanie, gotowanie czy szykowanie pomieszczeń na wieczór. Przyjemna cisza oplatała budynek, przerywana jedynie rozmowami przechodniów i szumem mulistego kanału, nad którym został postawiony. Jehan, wydobywszy klucz z kieszeni wszedł na wewnętrzny dziedziniec bramą wychodzącą właśnie na tą arterię wodną, przekręcając za sobą zamek. Samotna postać usadowiła się na jednej z kanap, które wystawiali na zewnątrz w ciepłe miesiące, pałaszując owsiankę aż mu się uszy trzęsły.

- Czołem, Alban - Jehan powitał młodziaka. - Gdzie zgubiłeś kolegów i koleżanki?

- Fą na bafaze - Alban odparł z pełną gębą, wykrzywiając usta w uśmiechu.

Baudelaire skarcił go spojrzeniem i pokręcił głową, sadowiąc się na drugim końcu sofy ze stęknięciem. Po podróży do Pradesu i dniach w siodle poduchy mebla wzrastały rangą do największych łóż najbogatszych afrykańskich magnatów. Jehan wyciągnął nogi i przeciągnął się, pozwalając Albanowi skończyć talerz by uniknąć owsiankowego śrutu.

Zgraja sierot z okolicznego przytułku Siwej Very była częstym widokiem w “Młynie” odkąd Pascal i Jehan, w geście charytatywności, postanowili zacząć je dokarmiać. Umorusane dzieciaki w zamian robiły, jak w innych częściach Perpignanu, za posłańców i tak zwanych “chłopców na posyłki”, czasami nawet przynosząc ciekawe informacje czy fanty zwinięte z kieszeni przypadkowych przechodniów. Baudelaire nawet zaprzęgał niektóre z nich do konkretniejszych zadań od czasu do czasu, głównie na przeszpiegi. Tak to już było, że na bezdomną dzieciarnię mało kto zwracał uwagę.

Alban skończył owsiankę, odstawił talerz, przetarł usta i kwitnący nad nimi dziewiczy wąsik i rozłożył się na swoim końcu kanapy, bekając przeciągle i klepiąc się demonstracyjnie po brzuchu. Jehan z trudem powstrzymał się od słownej nagany i grymasu obrzydzenia.

- W sumie dobrze, że jesteś - oznajmił Baudelaire. - Bo będę miał dla ciebie zadanie. Dalej biegacie czasami dla Rezysty?

- Aha, czasami - przytaknął chłopak. - A co?

Jehan wysupłał część denarów, jakie dostał od Wanadu i błysnął nimi w stronę Albana. Nie zapomniał o prośbie Neolibijczyka ze szlaku.

- To niech twoje towarzystwo nasłuchuje przy najbliższej okazji - zakomenderował. - Interesuje mnie jeden sierżant. Renton. Mathieu Renton.

- Się zrobi - Alban wyszczerzył zęby, łapiąc denary rzucone w jego stronę.

- I nie idź na razie nigdzie - kolejna komenda uleciała z ust Baudelaire’a. - Może będę miał jeszcze inną robotę dla ciebie.

- Jaki w tym mój interes? Czas to pieniądz, Jehan, sam wiesz najlepiej.

Pascal niegdyś wspomniał, że Alban przypominał mu młodego Jehana i teoretyzował żartobliwie, że może są dawno zaginionym rodzeństwem. Choć Baudelaire nigdy nie przyznałby się do tego na głos, w chwilach takich jak ta był skłonny zgodzić się z tymi słowami. I w tym podobieństwie - jawnej arogancji, bezczelności i niefrasobliwości chociażby - Bordenoir upatrywał przyczyn nienaturalnej jak na niego sympatii do junaka. Oraz okazyjnie, jak choćby teraz, chęci do chwycenia go za kark i utemperowania najgorszych zachowań, jak i jego samego niegdyś temperowano.

- Mam chyba gdzieś połowę czekolady - odparł Baudelaire, mimowolnie uśmiechając się.

- Z Trypolisu? - Albanowi zaświeciły się oczy.

- Konstantyny.

- Eee, to niedobra. Z Trypolisu lepsza.

- Nie chcesz, to nie. Sam dokończę - Jehan zaczął się podnosić.

- Ej, dobra! Dobra - zaśmiał się Alban. - Może być i z Konstantyny. Lepsza taka niż żadna.

Jehan podniósł się w końcu z kanapy, odetchnąwszy po żwawej wędrówce miejskimi ulicami i przedzieraniu się przez tłumy. Ponownie zarzucił torbę na plecy, taksując krytycznym spojrzeniem Albana. Młodziak wyszczerzył zęby w odpowiedzi i wyciągnął się jeszcze mocniej na kanapie. Baudelaire nachylił się nad nim, dźgając palcem pod żebra przez dziurę w ciemnej koszuli.

- Daj to komuś do zacerowania - nakazał tonem nieznoszącym sprzeciwu. - I wykąp się przy okazji, bo cuchniesz portem.

Jehan minął Albana, kierując się do sali głównej, odprowadzony radosną ripostą.

- A ty cuchniesz końskim zadem!






Prędkie zerknięcie w salę główną zdradziło, że Pascala tam nie było. Po pomieszczeniu krzątali się tylko pracownicy, czyszcząc i polerując stoły, poprawiając poduszki na siedziskach czy wymieniając świecie w stojakach i latarniach. Jehan zaczepił Rudą Lolę, która oznajmiła że Pascal był u siebie, na górze i pewnie leczył kaca po zeszłonocnej popijawie, na której gościł rzekomych “znajomych z Akwitanii”. Czy miał jakichkolwiek znajomych w tamtych stronach - tego Jehan nie wiedział i nie miał na razie w planach się dowiadywać, bo inne sprawy wysuwały się na pierwszy plan. Podziękował więc Loli i przeciął parkiet szybkim krokiem w kierunku schodów na piętro, przeskakując co drugi stopień.

Chrapanie Pascala słyszał z daleka, jeszcze zanim na dobre przekroczył drzwi oznakowane tabliczką oznajmującą “Obszar prywatny. Tylko dla personelu.”. Jehan sunął korytarzem pewnie, przestępując co jakiś czas nad panelami które skrzypiały głośniej niż inne, gdy się na nie nastąpiło. Stanąwszy przed drzwiami gabinetu nawet nie kłopotał się kulturalnym stukaniem, najzwyczajniej w świecie chwytając za klamkę i wślizgując się do środka. Moulin sen miał na tyle głęboki, że pewnie dałby radę przespać ostrzał artyleryjski. Jehan zsunął torbę z ramienia i zostawił ją przy zamkniętych drzwiach, chwytając tylko za tubus i przemykając w stronę biurka po drugiej stronie pokoju. List zostawił oparty o bok mebla, odwracając się w stronę drzemiącego na szezlongu Pascala.

Jak ten delikatny mebel utrzymywał ciężar atletycznej sylwetki Moulina w pozycji dość komfortowej na drzemkę, Jehan nie wiedział. Pan na zamku niestrudzenie chrapał aż ściany się trzęsły, a obnażona przez rozchełstaną koszulę ciemna pierś oprószona owłosieniem unosiła się i opadała miarowo. Baudelaire chwycił jeden z gęstych loków między palce i eksperymentalnie pociągnął, ale Moulin nie zareagował, mlaskając tylko przez sen. Jehan z szelmowskim uśmiechem przesunął się dwa, trzy kroki na prawo, stając nad głową Pascala i uniósł dłonie w przygotowaniu do pobudki. Palce uderzyły w szerokie barki, zaciskając się niczym szpony, gdy Baudelaire ryknął mu wprost do ucha jednym tchem.

- WSTAWAJSZKODADNIA!

Pascal wystrzelił do góry jak oparzony, wierzgając kończynami w próbie ucieczki od domniemanego zagrożenia, zamroczony półsnem. W tym wszystkim zleciał z szezlonga i rąbnął w dywan, co tylko wyrwało z Jehana jeszcze mocniejszą salwę śmiechu. Moulin spojrzał na niego z żądzą mordu w oczach i wyciągnął się z jękiem na podłodze, zarzucając ramię na oczy.

- Pierdol się, Jehan - burknął jeszcze pod nosem.

Jehan, dalej rozbawiony i zadowolony, podreptał tylko i okrążył biurko, sadowiąc się za nim na skórzanym fotelu na kółkach. Nogi zarzucił na ciemny blat, krzyżując je już w locie i przysunął do siebie paterę z niedojedzonym śniadaniem, częstując się dobrociami i pozwalając Pascalowi przebudzić. Jęki ze strony podłogi ustały w końcu, a Moulin zebrał się do pionu i ciężkim, powłóczystym krokiem dobił do krzesła. Siadając spojrzał karcąco na obłocone buty spoczywające na blacie, ale Jehan udał że tego nie widzi. Pascal wiedział lepiej i nie skomentował, bo tylko strzępiłby sobie język.

- Jak Prades? - Mruknął, ziewając.

- W Pradesie bez zmian - oznajmił Jehan, splatając palce. - Brudno, szaro, ponuro i nudno. Za to na szlaku było już o wiele ciekawiej.

- Tak?

- Mhm - zamruczał Jehan z uśmiechem. - Spotkaliśmy ciekawe osoby w drodze powrotnej.

- Kogo?

- Bernamota Gauthiera.

Pascal parsknął śmiechem, sięgając po karafę z wodą, ale zastygł w pół ruchu gdy odpowiedziała mu cisza. Powaga na twarzy Jehana, będąca rzadkością nad rzadkościami przy ich prywatnych rozmowach, tylko potwierdziła że słowa nie były wydumanym żartem.

- Pierdolisz - Pascal był prostym człowiekiem niewielu słów. - Gdzie?

- Przed Ille-sur-Têt. Przy piaskowcach.

- Blisko. Czego tam szukał?

- Kruków - ripostował Jehan, wyginając nogę i czubkiem buta przesuwając karafkę w wyciągnięte palce Pascala, który dalej trwał zastygły w miejscu niczym posąg. Drgnął w końcu gdy naczynie zetknęło się z opuszkami, nalewając wody do kubka i odchylając się w krześle z ponurą miną. - I je znalazł. Wypatrzyli jakąś grupę pod Lézignanem i ścigali ich aż w te strony. Rozbili obóz, podobno zniszczyli ich radio. Trójka im się wymknęła, ale złapali ich tutaj. Dwójkę zdążyli ukrzyżować, zanim nas zatrzymali. Trzecia była leperoską. Ze stygmatem Miraru.

- Kurwa - podsumował zwięźle Pascal.

- Do tego szukał odpowiedniego posłańca, który mógłby dostarczyć wiadomość i ostrzeżenie Veracqowi. I tak się złożyło, że posłańcem Bernamota Gauthiera stał się nikt inny, jak ja - Jehan rozłożył ręce i wskazał siebie oboma kciukami.

Pascal z niedowierzaniem wpatrywał się w Bordenoira, ściskając kubek aż mu knykcie bielały. Cud, że naczynie nie pękło. Jehan przechylił się w fotelu, sięgając dłonią po skryty dotąd tubus, który podał Moulinowi nad blatem, pieczęcią do góry. Niedowierzanie tylko się pogłębiło.

- ”Powiedz Veracqowi i Radzie Żurawi, że Perpignan musi dokonać oczyszczenia” - zadeklamował przesadnie Jehan, imitując Rzeźnika. - ”Zło powróciło po latach, przyniosło zepsucie Pleśni. Powiedz im to: Przedrzeźniacze wróciły.”

Pascal tylko spojrzał smętnie w jego stronę, w zamyśleniu gładząc pieczęć palcami. Jehan widział, jak trybiki pod tą burzą loków działały na pełnym i niemalże słyszał, w jakim kierunku szły myśli Moulina. Rękę dałby sobie uciąć, że w tym samym co jego, tyle że o nieco wolniej.

- Gdzie masz kalendarz?

- Hę? - Nagłe pytanie skonfundowało Pascala na parę sekund. - W szufladzie. Środkowej. Po co ci?

Jehan w końcu ściągnął buty z biurka i usiadł w krześle jak bogowie przykazali, otwierając wskazaną szufladę. Wydobył zeń stertę papierów, których marginesy zdobiły dziurki w równych odstępach, przez które przeciągnięta była metalowa spirala.

- Bo chcę wiedzieć, kto następny przybije do portu - odparł. - Chyba ”Traviata” jutro, ale mogę się mylić.

- Chyba tak. O ile Truchło jej nie zatrzymało.

- Oby nie - Jehan wydął usta. - Andromeda obiecała mi wino adriatyckie.

Pascal parsknął śmiechem, a Baudelaire wziął się za wertowanie improwizowanego rolodexu. Lektura nie należała do najłatwiejszych, biorąc pod uwagę koślawe pismo Moulina i Bordenoir zaraz zatęsknił za swoimi zwojami papieru, które nie dość że obrazowały rozkład na cały kwartał, to do tego były zapisane czytelnym i schludnym pismem technicznym.

- Serio, Pascal - żachnął się w końcu. - Tobie chyba artretyzm powoli zachodzi w palce, bo coraz gorzej u ciebie z pisaniem.

- Jakoś nie narzekałeś na moje palce, jak ci je ostatnio ws-EJ!

Rozkojarzony rewelacjami Jehana i nie do końca jeszcze rozbudzony Pascal nie zdążył wznieść gardy przed ciśniętą w jego kierunku pomarańczą, która przerwała mu sprośny komentarz. Baudelaire zachichotał pod nosem, unosząc do tego dłoń w wulgarnym geście popularnym wśród perpignańskiej młodzieży.

- ”Traviata” i “Libera” - oznajmił w końcu, zamykając kalendarz. - Obie jutro, przy dobrych wiatrach.

- Kurwa, tylko nie “Libera” - jęknął Pascal. - Martin znowu rozpierdoli mi stół i pół tuzina krzeseł.

Jehan wzruszył tylko ramionami, oddając się już w pełni pałaszowaniu niedojedzonego śniadania, pozwalając Moulinowi na porządne przetrawienie informacji i wysnucie własnych wniosków. Pascal od czasu do czasu zadawał pytania, dopytywał o szczegóły czy upewniał się co do jakiegoś detalu. Jehan wyśpiewał mu wszystko i na parę chwil zapadła cisza.

- Co teraz? - Pascal nachylił się w stronę Jehana, opierając łokcie o blat.

- Teraz to pójdę się wymyć i wypachnić na audiencję z Veracqiem - ripostował Baudelaire między ostatnimi kęsami. - Możesz mi potowarzyszyć, jeśli chcesz.

- Wiesz, że nie o to pytałem.

Jehan nachylił się w stronę Pascala z szelmowskim uśmiechem i błyskiem w oku.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 26-08-2022 o 03:11.
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem