Thirleas energicznym krokiem przemierzał niknące w mroku ulice miasta, dumnie prezentując naszywkę Zielonych Płaszczy przypiętą do zbroi. Sam dotyk kawałka materiału energetyzował go - miał pewność, że może jeszcze nie teraz, ale kiedyś jemu podobni będą mogli odczytać jej wspaniałą historię. Historię, którą on stworzy. Isger w końcu uwolni się spod cheliaxańskiego jarzma, a sierżant Wallnar będzie z dumą wspominał ich pierwsze spotkanie (oczywiście przemilczając to, że chciał wyrzucić go z domu, a jego żona wyglądała wtedy, jakby miała ochotę utopić go w jedzonej właśnie zupie).
Ale ale, nie powinien znowu wybiegać myślami zbyt daleko do przodu. Rewolucje zawsze zaczynają się powoli, zanim nabiorą impetu. Najpierw musiał odnaleźć pozostałe Zielone Płaszcze i wesprzeć ich działania. Rysopisy podane przez sierżanta nie były zbyt dokładne, co w połączeniu z pijanymi tłumami nie dawało mu wielkiej szansy w poszukiwaniach. A jednak Milani uśmiechała się do Thirleasa tej nocy, gdyż wiedziony ciekawością zaszedł w okolice areny, na której dostrzegł jednego z opisywanych mężczyzn, a zaraz potem dwóch następnych. Z jednym z nich jednak działo się coś złego - wydawał się przed czymś uciekać, przedarł się przez tłum i zniknął w uliczce obok. Półelf ruszył za nim, krzywiąc się, gdy nagle odczuł, jak aura tego miejsca się zmienia. Nie miał czasu badać szczegółów tej zmiany, ale coś było zdecydowanie nie tak…
- Wszystko w porządku, przyjacielu? - zapytał, wchodząc w alejkę za Apollyonem. Starał się nadać głosowi możliwie sympatyczny ton, świadom tego, że może wyglądać groźnie. Thirleas był wysoki i mocno zbudowany, chociaż jego elfia krew sprawiała, że mimo muskulatury był dość smukły. Ubrany w łuskową zbroję, z tarczą przypiętą do przedramienia, kilkoma czakramami u pasa i masywnym, zdobionym dwuręcznym toporem na plecach wydawał się iście eklektyczną mieszanką wojsk, kultur i zwyczajów.