Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-09-2022, 09:58   #151
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
James wypytujący o trzech typów, miał nieco więcej szczęścia… ale, aby na pewno?

[MEDIA]https://recollections.biz/blog/wp-content/uploads/2020/08/SH26918-2032CBK-110301-710x1024.jpg[/MEDIA]


- Tak, tak! Trzech i było, i mieli jakiś worek, czy coś - Panienka z wyglądu będąca chyba… dziwką, wskazała w głąb miasta - Jechali tędy… to ile dostanę? - Wyciągnęła ku Jamesowi na koniu, swoją dłoń, po zapłatę.
- Co z tym światem? - żachnął się James - A dobre słowo nie wystarczy? - zapytał z ironią i z kieszeni spodni wyciągnął dolarówkę i wcisnął ją do ręki panience - Ale jak panienka kłamała…panienka nie chce mnie okłamać? - rewolwerowiec przytrzymał jej dłoń, nie dając na chwilę uciec z pod jego wzroku i znacznie bardziej surowego tonu
- Gdzieżbym śmiała… takiego miłego pana… - Powiedziała z nieco nerwowym uśmiechem panienka - To… to wszystko, czy może jeszcze mam jakoś pomóc? - Tym razem uśmiechnęła się już bardziej przyjaźnie. O wiele, wiele bardziej.
- Dziękuję. Pójdę poszukać sam. Miłego dnia pani życzę - James skinął jej głową, dotykając i przyginając nieco palcami rondo kapelusza jak nakazywał dobry obyczaj dżentalmena żegnającego kobietę. Ruszył w kierunku miejsca spotkania z resztą bandy. Plan Oppenheimera, zakładający spotkanie pod biurem szeryfa był o tyle realny, że kobieta wskazywała centrum miasta, a tam zgodnie z informacjami od recepcjonisty znajdywała się psiarnia.
“No dobra, Melody. Idziemy po Ciebie” pomyślał idąc w stronę konia.

Tymczasem w innym miejscu ulicy...

Dwóch facetów, zajętych rozładowywaniem wozu pełnego jakiś worków, obejrzało sobie najpierw konną Elizabeth z góry do dołu…
- Chyba takich widziałem - Powiedział jeden.
- Dwóch ich było? - Drugi się podrapał po czole.
- Nieeee, trzech…
- Ano masz rację, trzech! Worek, gadacie panienko? Nieee, to dywan był!
- Jaki kur… jaki dywan?! To był worek Joshua! Ty to już całkiem ślepy jesteś…
- A widzieli panowie, w którą stronę pojechali ci konni? Albo może nawet rozpoznali któregoś z nich? - Elizabeth zrobiła słodkie oczka w stronę mężczyzn. A obaj pokazali momentalnie ten sam kierunek, bardziej gapiąc się na jej cycuszki, niż w twarz… a ona zaśmiała się w myślach, nie dając znać tego po sobie. Mężczyźni… pochyliła się nieco, aby pomóc im w zakładaniu w to jakże odległe dla nich miejsce.
- Czyli co? Żaden z was nie rozpoznał żadnego z jeźdźców? Bardzo zależy mi, aby do nich trafić… obiecałam im coś, wiecie jak to jest? - Dixon nie spuszczała z nich wzroku mówiąc bardzo słodko, zdając sobie sprawę jak działa to na mężczyzn.
- My zajęci robotą - Pierwszy rozłożył bezradnie łapy.
- Przejechali, to przejechali… nie pozdrowili… to kij wie, kto to był… - Odparł drugi.
- Dziękuję za pomoc panowie - Powiedziała prostując się w siodle i pojechała we wskazanym kierunku szukać innych osób, które mogłyby jej pomóc, bądź coś wiedzieć o osobach, których szuka. Nikt zapytany po drodze, nic więcej jednak nie widział…

Wypytywanie zwykłych frajerów i porannych dziwek było bezcelowe. Albo Melody była w areszcie lokalnego szeryfa, albo już zdołano wywieźć ją poza miasto. Był tylko jeden sposób aby to sprawdzić.
James powoli wjechał na ulicę prowadzącą do aresztu, widząc już kręcących się dokoła budynku Johna i Artura.

- Jest tam? - zapytał szubienicznika, patrząc z siodła na budynek szeryfa.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline