Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2022, 16:50   #31
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację




************************************************** *************************************************
MIŁOŚĆ OBLANA CIENIEM
************************************************** *************************************************


Szczęście nieśmiało wychyliło łeb. Ann szybko dopiła zawartość ostatniej paczuszki, zadowolona z pełnego brzuszka, a jeszcze bardziej z telefonu...
- Już, już! - ruszyła w kierunku, gdzie stało urządzenie komunikacyjne, wracając się tylko, aby byle szybciej wyrzucić torebkę.

I pobiec po tym do telefonu.

- Jestem już. - od razu zakomunikowała przez słuchawkę, trzymając ją w drżących dłoniach.
- Dobrze. Będę się streszczał. Za jakieś pół godziny wyjeżdżam ze Stillwater, przyjedź bym mógł zostawić ci wskazówki co do twojego pobytu w tym miejscu.- odparł beznamiętnie stary wampir.- Wolałbym uniknąć rozmowy na temat szczegółów przez telefon.
Więc jeszcze jest... Musi tam się pojawić!
- Zaraz będę! - rozłączyła się i zaraz wróciła do Williama.

- Pojedźmy do Róży, proszę, proszę. - spojrzała błagalnie jak szczeniak.
- Dam ci kluczyki, pod warunkiem że nie rozwalisz mi samochodu. Żadnego szarżowania na drodze. No i musisz wrócić tu na noc. Ja dziś nie planuję opuszczać domu.- zaproponował Blake popijając krew z kieliszka.
- Już motorem szarżowałam. Nie będę zbytnio samochodem. - obiecała... w ten dziwny sposób - Wrócę przed czwartą, jestem grzeczną dziewczynką.
- To jedź… i uważaj na siebie.- rzekł wampir i poszedł po kluczyki. I po chwili Ann mogła pojechać do swojego ukochanego.



Podróż Ann się ciągnęła, mimo że pewnie trwała kilka kilkanaście minut. Nauczona jednak poprzednią wpadką młoda wampirzyca nie szarżowała na drodze. W końcu dotarła do miejscowego elizjum, gdzie Larry i ochroniarz Cyrila rozmawiali przy kontuarze i byli to jedyni Kainici na sali. Miejscowych Ventrue nie było widać, ani właścicielki przybytku ani neofitki.
- Hej, Larry. - odezwała się do Brujah, podchodząc do wampirów i zapytała Gangrela - Cyril w pokoju, jak sądzę?
- Pakuje się chyba. - Larry potwierdził jej przypuszczenia, a Raze skinął głową zgadzając się z nim.
- Dzięki. - nie marnując czasu, ruszyła do pokoju Cyrila.

***

Larry miał rację, stary Tremere pakował walizki. Nie zwrócił większej uwagi na nią, gdy weszła po zapukaniu.
Sam pakował walizki... Ann uważała, że to dość śmieszne, choć nie uśmiechała się.
- Wzywałeś. - odezwała się, podchodząc bliżej Tremere.
- Tak. Wzywałem. - Cyril wyprostował się i spojrzał na swoją podopieczną. - Trochę tu posiedzisz. Przynajmniej z miesiąc lub dwa. Twój powrót byłby… niefortunny dla mnie.
Przymknęła oczy uspokajając myśli.
- Co się dzieje w Nowym Jorku?
- Ktoś morduje Kainitów w sposób bardzo pomysłowy. I z pewnych powodów ja jestem głównym podejrzanym. - burknął Cyril.
- Czemu mój powrót byłby niefortunny? - zaniepokoiła się.
- Twoja obecność narobiłaby mi mnóstwo kłopotów. Lepiej gdy przebywasz… tutaj. - stwierdził spokojnie Tremere nie przerywając pakowania. - W ten sposób nikt nie uważa, że… zabiłem resztę twojej koterii twoimi rękami.
- Chyba też giną ważniejsze wampiry? - zapytała.
- Też… w tym kilku moich wrogów, co czyni mnie jednym z głównych podejrzanych. A że mój primogen tylko czeka okazji, by zawiesić moją głowę jako trofeum nad kominkiem, planuję mu nie dawać takich okazji. - stwierdził z odrobiną sarkazmu Cyril.
- Jesteś na celowniku Szeryfa?
- Każdy jest na celowniku Szeryfa. - zaśmiał się chrapliwie Tremere.- Nie muszę czekać na oficjalne pismo od tego szczurka by wiedzieć co się dzieje pod stołem. Nie istniałbym tak długo na tym świecie, gdybym nie potrafił zawczasu wywęszyć kłopotów.

- Wykonałyśmy z Nadią misję dla Wilkołaków... - niepewnie rzekła - Choć chyba futrzaki nas w jakiejś rodzinnej grze wykorzystały.
- Ich kazirodcze związki mało mnie obchodzą. Dostałaś zapłatę?- zapytał wprost Cyril kończąc się pakować i zamykając walizkę.
- Jeszcze nie. Nie chcieli od razu, bez sprawdzenia plików. Nadia musiała na koniec wykorzystać elektryczność, abyśmy się wydostały z miejsca... - zmarszczyła brwi - Tam był czarny wilkołak. Mówił, że to miejsce to jego Labirynt. - spojrzała uważnie na Tremere - Futrzaki mówią, że nie jest jak one. Wręcz były wściekłe, że o nim wspomniałyśmy, jakby był jednym z nich. Czy masz przypuszczenia czym on mógł być?
- Dla wilkołaków ważne są miejsca mocy… zwą je caernami. Przynajmniej tak w Europie je zwały. To ich siedziby, często obudowane labiryntem ścieżek i dróżek mających zmylić magów poszukujących potęgi. - odparł beznamiętnie Cyril. - Możliwe, że to właśnie caern tam jest. Dla nas Kainitów jest jednak bezwartościowy.
- Ten Wilkołak miał być wedle nich od Wyrma... ale wilki zwalczają Wyrma, przecież.
- Słuchaj moja droga.- odpowiedział z lekkim zniecierpliwieniem Cyril. - Wilkołaki to banda dzikusów które zostały obdarzone mocą. Mocą której nie pojmują, więc jak każda banda prymitywów dobudowali do tego folkor mający wyjaśnić ich bestię oraz dodać ich zmaganiom z własnym potworem szlachetne wytłumaczenie, oraz… nadać ich życiu sens oraz heroiczną misję. Ja osobiście zawsze uważałem je za istoty niewarte uwagi. Ten cały wyrm to prostu dopisanie osobowości bezosobowym siłom. Wyrm to Entropia, Tkaczka to Dynamika, a Gaia to Statyka. Trzy siły kształtujące świat… Wilkołaki opowiadają bajki dla dzieci i tylko dzieci mogłyby w to uwierzyć. Chcesz poznać szczegóły to ich pytaj. Ja nie marnowałem czasu na ich bzdety za życia i nie widzę powodu na marnowanie go po śmierci.
- Niezależnie jak wielkim dzikusem był ten czarny... Prawie się wykrwawiłam przez niego. - westchnęła - Na szczęście Nadia pomogła, bym do reszty wilków nie poszła oszalała z głodu.
- Jeśli ci tak zależy, pozwalam ci się zemścić na tym czarnym wilkołaku i go zabić. - łaskawie stwierdził Cyril nie poświęcając wielkiej uwagi kwestii pomocy od Nadii.

Może to i lepiej, że nie drążył...
- Czy... masz dla mnie jakieś polecenia poza siedzeniem tu?
- A tak… kilka. Ponoć ma się zjawić tu mag. U Williama. Obserwuj go i spróbuj zapamiętać co robi. Zapisuj jego czarowanie. Może uda się jakieś sekrety u niego wypatrzyć.- zaczął Cyril namyślając się wyraźnie.
- Byłoby łatwiej, gdybym choć ciutek wiedziała o okulcie... - nieśmiale zasugerowała.
- Cokolwiek bym ci powiedział i tak by nie miało znaczenia. Magyia, którą ja znałem i widziałem… zmieniła się znacznie przez te wieki. A ja sam nie mam kontaktów wśród magów. - wzruszył ramionami Cyril i zamyślił się.- Co wiesz o tym całym zabójstwie czy też porwaniu Giovanniego?
- Na jego szczątki nie trafiliśmy, ale na grasującą w okolicy bestię z innych wymiarów... Bariery w szpitalu psychiatrycznym padły i w trakcie pełni można wejść do tych miejsc... i pewnie w nich się zagubić. Czas i przestrzeń tam są... nieobliczalne. Różne stwory się wydostają teraz…
- Giovanni zdaje się nie kupować tej bajeczki i ja osobiście też nie. - stwierdził Cyril z cynicznym uśmieszkiem. - Owszem, wiem o szpitalu. Ale jakoś nie wierzę, że potężny nekromanta dał się pokonać jakiemuś wynaturzeniu i potulnie tam zaciągnąć. Coś tu śmierdzi…- po czym wzruszył ramionami. - ...tak czy siak, zakręć się wokół tego Giovanni, bądź przydatna i miej oczy otwarte. Może czegoś się dowiesz, a i może zyskasz jakąś przysługę od tego klanu do wykorzystania w przyszłości. Warto mieć dług wdzięczności u nich.
"Warto żebym ja miała czy ty przeze mnie?"
- Tak zrobię.
- Dobrze. Poza tym bądź czujna. Co prawda ów tajemniczy zabójca nadal działa tylko w Nowym Jorku i nie podążył za tobą, ale zawsze może zmienić zdanie. - odparł Cyril pocierając podbródek. - A Nadia dostanie podopiecznego.
- Charliego? - zapytała - Jeżeli to ten Panders, to ona złością wysadzi Stillwater....
- To już nie nasz problem. Tylko naszego Primogena.- zaśmiał się złośliwie Cyril i wzruszył ramionami. - Nadia dużo szczeka, ale nie gryzie aż tak często.

- Jeżeli chodzi o jedną kwestię... - spięła się w sobie - Skoro już wyjeżdżasz... a ja mam tu zostać.. długo... - spojrzała Cyrilowi w oczy, błagalnie - Czy możesz teraz... mnie nakarmić...?
- Nie. Twoja kara nie minęła. Przyślę ci fiolkę, gdy minie. - odparł zimno Tremere.
Wampirzyca czuła się, jakby została rozbita na kawałki.
- A... ale... - zagubiła się w słowach - Wtedy... Zapomniałam się... Ciężko znosiłam co mówili o tobie, panie... - powoli padła na kolana - Błagam... Nie zabraniaj mi...
- Nie dramatyzuj. Otrzymasz fiolkę wkrótce. Nie jest ci potrzebna do życia.- odparł spokojnie Cyril.
Ann wstała wpatrzona w podłogę.
- Czemu...? - szepnęła - Tak byłoby lepiej... Teraz dostać…
- Powinnaś się nauczyć wstrzemięźliwości i cierpliwości. - stwierdził spokojnie Cyril i dodał. - Poza tym… nie mam teraz czasu na zabawę w pojenie, muszę wyruszyć jak najszybciej jeśli chcę dotrzeć do miasta przed porankiem.
Nie odpowiedziała, z bólem próbując się pogodzić ze swoim losem.... Czy nie spodziewała się tego?
Tremere wziął walizkę i minął wampirzycę ruszając do drzwi.
- Pewnie wyślę paczkę za parę dni, albo zadzwonię.
- Dziękuję... - szepnęła idąc za Cyrilem.
"Teraz mówisz o wstrzemięźliwości i cierpliwości? W Nowym Jorku nie było to ważne?"
- Do zobaczenia. - to jeszcze usłyszała nim zamknął za sobą drzwi.

***

Ann chwilę stała wpatrzona w drzwi w osłupieniu. Uczucie znane z życia zaszczypało ją w oczy. Znowu ją zostawiał...
W Nowym Jorku było lepiej. Tam nie żałował krwi, karmił bardzo często. Wystarczyło być posłusznym, wykonywać polecenia... a czasem po prostu być w okolicy. Przez te wszystkie lata nie opuszczała Cyrila. Cztery dni pozostawienia to była największa trauma... a teraz?
Jak miała sobie radzić? Od odejścia zaczynała czuć się skołowana. Nie chciała tej rozłąki, niczym nie zawiniła!

Jest beznadziejnie uzależniona... do czego umyślnie doprowadził ją Cyril.

Ann opuściła pokój i widząc Tremere na końcu korytarza, skierowała się do głównej sali. Patrzyła w podłogę, przypominając postawą i bólem w spojrzeniu skopanego szczeniaka.
Szczenię kundla...

***

Larry siedział przy barze obojętnym spojrzeniem “eskortując” Gangrela i Tremere udających się do wyjścia. Nie zauważył załamanej Ann, a jeśli nawet, to najwyraźniej mało go to obchodziło. Sam w dość wesołym nastroju.
- Co jest powodem twojej wesołości i czy dasz jej trochę? - odezwała się Ann, gdy usiadła obok Brujah.
- Giovanni są… będzie ciekawie podczas najbliższych nocy. A czemu ty jesteś taka przybita? Miałaś ostrą akcję wczoraj. Powinnaś być zadowolona.- odparł Brujah przyglądając się Ann.
- Nawet nie wiesz jak ostrą... - mruknęła - Gdy wilkołak atakuje z zaskoczenia ze ścian w labiryncie, przestajesz się czuć jak potężny drapieżca, a raczej bliżej ci ofiary. - warknęła bezsilnie.
- Chcesz się założyć o to ? - uśmiechnął się bezczelnie Larry odsłaniając kły. - Ja się tam żadnego wilkołaka nie boję. I im groźniejszy wróg tym lepiej.
Po czym uderzył mocno plecy Ann klepiąc ją przyjacielsko. - Poza tym, tym bardziej powinnaś się cieszyć i świętować, wyszłaś z tego cała i zdrowa.
- W sumie... To nie było najgorsze. - zerknęła w stronę drzwi ze smutkiem - Czy Nadia ma dostać Pandersa pod swoje skrzydła?
- Tak słyszałem. I jest z tego powodu wkurzona.- zaśmiał się Larry i zauważywszy jej spojrzenie spytał. - A tobie co?
- Ty chcesz wrócić do Nowego Jorku. Ja też. - oparła policzek na dłoni - Tam było... inaczej. Tu... - przetarła oczy - Nieważne. - machnęła ręką - Ciężko zająć myśli, aby nie tęskniły.
- Wiesz… przyznaję że nie jestem najbystrzejszym pisklakiem w kurniku, ale… - zamyślił się Kainita dodając.- ... potrafię dostrzec, gdy ktoś kręci… zamiast powiedzieć wprost w czym problem.
Ann zastanawiała się, jak ubrać to w słowa.
- Tęsknię za pobytem w Nowym Jorku, a mówiąc szczegółowo - za pobytem przy Cyrilu Sauvetiirze, a ten jego pobyt teraz w Stillwater... nie wpłynęły dobrze na nastrój, nasze relacje.
- Tremere z natury nie są towarzyskimi stworami, więc…- zadumał się Brujah. -... jakoś nie wyobrażam sobie waszych towarzyskich relacji tam w Nowym Jorku. Siedzieliście przy kominku i opowiadaliście ploteczki?
- Opiekuje się mną. Nie plotkujemy. - uśmiechnęła się półgębkiem - Ale sama jego obecność, możliwość przebywania obok…
- Więź krwi… każdy przez to przechodził. Z czasem dojrzeje, jak to bywa z miłostkami.- znów przyjacielsko poklepał Ann po plecach. - Zobaczysz.
Skierowała spojrzenie na oczy Larry'ego.
- Sądzisz, że Nadia wybuchnie bibliotekę ze złości, czy jest szansa, że przetrwam, jeżeli do niej pójdę?
- Cóż… Nadia to furiatka, ale wyładowuje swój gniew na tym kto ją wkurzy. Unika postronnych ofiar, a teraz chyba jest cięta albo na primogena Nowego Jorku, albo na naszego księcia, więc… może unikniesz ciosów .- ocenił Brujah uśmiechając się szczerze.
- W najgorszym wypadku usłyszysz wybuch lub padnie elektryczność w całym Stillwater. - uniosła się z siedzenia - Mój motor przeżyje?
- Dziś go ci odwiozę do siedziby Blake’a… ale wpierw będę niańczył Giovanniego. Smith ma sprawy do załatwienia, a nie chce zostawiać nekromanty samego w kostnicy. Na wypadek gdyby ten postanowił odegrać u nas Świt żywych trupów. - zaśmiał się chrapliwie Brujah.
- Co mu wpadło do głowy, by Giovanniego do kostnicy dać? On nie zrobi świtu żywych trupów, tylko porno z żywymi trupami…
- Ich klan jest wkurzony tą sytuacją. Typek który jechał z limuzyną nie był pierwszym lepszym sztywniakiem z ich rodziny. To była szyszka z Europy, która przyjechała w ważnej sprawie do Ameryki. Ktoś wysoko postawiony w ich rodzinie…- wyszeptał cicho Larry nachylając się ku Ann. - Ci z Włoch mocno cisną na rozwiązanie sprawy, więc miejscowi są pod presją i naciskają nas.
- A tak szczerze... - oparła się o kontuar - Jak masz upewnić się, że sztywniak nie przekroczy linii, sam jej nie przekraczając? Raczej uszkodzenie go czy urażenie nie wchodzi w rachubę…
- Doprawdy? A pamiętasz za co tu mnie zesłano? Jestem postrzeleniem, który łatwo wpada w szał. - odparł drapieżnie się uśmiechając Larry. - Może mi odbić i mogę zrobić coś nieracjonalnego. I z pewnością ten nekromanta o tym… wie.
Teraz to Ann poklepała Larry'ego po plecach.
- Więc dobrej zabawy wariacie. - uśmiechnęła się - Idę do biblioteki rozluźnić swoje nerwy i obejrzeć spektakl. W roli głównej: Nadia.
- Powodzenia. Zostawić ci jakiegoś zombiaka do zabicia? Żywe trupy to jednak niezbyt ekscytujący przeciwnik. Chyba że idą dziesiątkami.- zażartował Brujah.



- Wejść. - krótkie i szorstkie słowo po zaanonsowaniu się przy drzwiach. Blokada ustąpiła, Ann mogła wejść i zejść do siedziby Nadii. Wampirzyca jak zwykle siedziała za biurkiem otoczona ekranami na których to toczyła samotną walkę z szeregami cyfr próbując rozgryźć ukryte w nich sekrety.
- Czemu zawdzięczam tą wizytę?- zapytała nie spoglądając na Ann.
- A więc Charlie był powodem twojej złości, gdy rozmawiałaś przez telefon. - wprost powiedziała.
- Mhmm… wepchnęli tego Pandersa do mojego klanu. Jako… własność, podwładnego. Na szczęście Augusto nie był na tyle głupi, by uczynić tego pomiota Sabatu jednym z Tremere. - wysyczała gniewnie Nadia i westchnęła. - No cóż, trzeba będzie jakoś z tym żyć.
- Ale przecież... Skoro umie magię... To jakby jest... Tremere? - powiedziała niepewnie.
- Nie. Nie jest! - wrzasnęła Nadia odrywając się od obliczeń i wstając.- Opanowanie dyscypliny nie czyni członkiem Klanu. To wymaga przygotowań, poznania natury Rodziny, historii i filozofii… Taumaturgię można poznać niezależnie, jak każdą inną dyscyplinę. Aby dołączyć do Klanu, trzeba czegoś więcej. I ten… parias, ta pijacka parodia zrobiona przez Sabat dla draki. Kpiny z Tremere nie jest i nie będzie pełnoprawnym członkiem klanu!
- Nawet przygotowywany i planowany wampir może zostać zniszczony już na starcie, jako nienadający się. - mruknęła - On nie został. Czemu nie wykorzystać okazji i nie poddać go testowi? Jeżeli jest porażką to padnie jak każda porażka, jeżeli zda... można otrzymać wartościowego wampira do wykorzystania nawet.
- Takie myślenie jest porażką Ann. Branie takich szans od losu i sądzenie, że wszystko wyjdzie dobrze na końcu. Że każde wyjście będzie jeśli nie sukcesem, to przynajmniej nie skończy się porażką.- odparła butnie Nadia i machnęła ręką. - Ale rzecz w tym, że przypadek to chaos… a chaos kończy się rewoltą… i to krwawą. Tremere wszystko planują, dokładnie odmierzają każdy krok. Nie ma tu miejsca na przypadek. Jest tylko ściśle określony porządek.

Ann patrzyła w milczeniu na Nadię nim rzekła.
- Ty... Boisz się.
- Ja widziałam rewolucję, widziałam chaos… ledwie go przeżyłam. Tak. Boję się.- burknęła Nadia. - Bo widziałam co jest na końcu chaosu. Ty zaś nie.
- Zostawianie niepewnego elementu samemu sobie w niczym nie pomoże. Naucz go porządku, dyscypliny. Nie zostawiaj skołowanego zdziczałego psa bez ukierunkowania.
- Augusto podrzucił mi go, więc to właśnie zrobię. - stwierdziła beznamiętnie Nadia uspokajając się. - Nauczy się swojej roli w społeczeństwie i w Klanie, pozna zasady Maskarady. I nic więcej nie zamierzam go uczyć. Może być kolejnym bezpańskim psem na usługach Tremere, żywym dopóki posłusznym. Jeśli uznam, że łamie Maskaradę, występuje przeciw memu Klanowi… jeśli uznam że szpieguje dla Sabatu, jest martwy. Primogen zlecił mi zadanie i nie mogę się z niego wymigać.
- Według mnie to marnowanie okazji dla siebie. - pokręciła głową - Oddawanie bez walki możliwego assetu, dla kogoś innego do skorzystania na twojej pracy, zamiast móc go wykorzystać w razie potrzeby.
- Jesteś przecież zabawką Cyrila, a dziwi cię to zachowanie? Jesteśmy bardzo egocentryczni i potęgę zachowujemy dla siebie niechętnie się nią dzieląc z kimkolwiek. Ten Panders zaś jest zbyt chaotyczny i zbyt…- machnęła reką.- … to alkoholik. Z tego co wiem, może jedynie pić krew pijaczków. To… wyjątkowe marnowanie potencjału.
- Dziwi, bo nie chcesz wykorzystać okazji, jaka może zwiększyć twoją siłę. - złożyła ręce za sobą - Mogę być zabawką Cyrila, ale sądzisz, że gdyby on nie miał przed oczami interesu w opiekowaniu się mną, to byśmy rozmawiały? I w przeciwieństwie do Charliego, ja nie szczycę się dyscypliną Tremere.
- Bo żadnej nie znasz na szczęście. - odparła Tremere ironicznie i zaczęła się bardziej przyglądać Ann w zamyśleniu. - To… ciekawe. Zastanawiałaś się może ile twoich słów pochodzi od twojego śmiertelnego charakteru, a przez ile z nich przemawia Lasombra, który cię stworzył?
- Do czego zmierzasz? - zapytała ostrożnie.
- Do tego… że to twoje kombinowanie pasuje do tego Klanu. Lasombry to żmije syczące do ucha silniejszym od siebie i manipulujące innymi zza ich pleców. To nie są osoby siedzące na tronie, to osoby stojące tuż za tronem. Doradzające i dążące do potęgi poprzez pociąganie za sznurki z cienia. - wzruszyła ramionami Nadia.- Oczywiście nie znasz swojego twórcy, ale jego krew płynie w tobie i objawia się nie tylko przez samą dyscyplinę, którą opanowałaś. Ma subtelny wpływ na twoją psyche.
- Interesuję się losem Pandersa na tyle, że sama chciałam mieć kogoś, kto by mnie poprowadził, a jego wiedzy o Stwórcy... Tak, zazdroszczę. - skrzywiła się - Chciałabym znać pysk tego, którego nienawidzę najbardziej. - spojrzała na twarz Nadii - Cyril mówił mi o interesach wśród Kainitów. Tak, to mógłby być też i dla mnie, mieć kogoś z Klanu po swojej stronie, ale wiem, że to samo musi się tobie opłacać. Temu pokazuję ci co zyskałabyś.
- Jesteś w Stillwater, Klany są daleko, my blisko. Tutaj wszyscy jesteśmy po jednej stronie,bo nikt inny nie będzie pilnować naszych pleców. Więc…- wzruszyła ramionami wkładając ręce w kieszenie.-... zresztą, no… Nie zostawiłam cię w laboratorium, prawda? Pilnowałyśmy się tam nawzajem. A już na pewno Garry i William dbają o ciebie.
Młoda kainitka uśmiechnęła się półgębkiem.
- Nie zostanę tu na zawsze, wątpię byś ty także pragnęła zostać. Nie jestem tak naiwna, aby sądzić, że wszyscy ze Stillwater zachowywaliby się tak samo w Wielkim Jabłku. Straciłam Koterię, a niezależnie od moich niechęci do nich... jednak byłam jakąś jej częścią. - skrzywiła się - A szczególnie starsze wampiry najchętniej by pozbyły się każdego kundla, do czego przykładają się milczącym przyzwoleniem na agresję względem Cienkokrwistych i Bezklanowych, sami chętnie wbijając nóż w plecy niegroźnym sobie wyrzutkom. Cyril chroni swoim wpływem, ale oczekuje, że na co dzień sama ogarnę przetrwanie. - założyła ręce na piersi - Sojusznicy są na wagę złota, szczególnie ci mogący być ciebie bliżej niż na wyżynach społecznych, do których nie masz dojścia. Inne priorytety są na górze, ważniejsze od problemów gruntu.
W odpowiedzi na to Tremere zaśmiała się sarkastycznie i rzekła. - Ty możesz wrócić do Nowego Jorku, ja mogę zostać zastąpiona w Stillwater przez innego członka klanu, ale ten… Charlie… on jest uwięziony w tym mieście do końca swojego nieżycia. To część umowy zawartej między Augusto a Smithem. Charlie nie może opuścić tej domeny. Więc jeśli chcesz skompletować tam nową koterię to nie masz co brać tego… Pandersa pod uwagę.
Ann przewróciła oczami.
- To niech przynajmniej będzie przydatny w Stillwater, żebyśmy nie musiały iść same znowu przeciw jakimś wilkołakom, tylko mogły postawić przed siebie mały bezpłatny koksownik.
- Uważasz, że zabiję tego eks-sabatnika przy najbliższej okazji? - zapytała Nadia z nutką zaciekawienia w głosie.
- Uważam, że polecenia od Augusto powinny cię zatrzymać, ale... Wypadki się zdarzają, każdy zdaje sobie z tego sprawę. - odparła lekko.
- Może innym się zdarzają. Nie mnie. Ja nie naginam zasad dla swojej korzyści, nie oszukuję i nie kombinuję. - odparła spokojnie i chłodno Nadia. - Od takiego naciągania reguł biorą się kłopoty i rewolucje. Jeśli nie szanujesz zasad, to nie masz problemu z ich złamaniem później. To jak próchnica… zaczyna się delikatnie, a potem… zniszczenia są nieodwracalne.
- A co z działaniami w afekcie? Traumy z przeszłości mogą do nich doprowadzić, Nadia.
- Jeśli nie potrafisz nad sobą zapanować to cóż… to twój problem. Ja doskonale panuję nad swoją bestią i umysłem i lękiem. Jestem wojowniczką mojego klanu. Nawet jeśli na taką nie wyglądam.- odparła z krzywym uśmieszkiem Nadia.- Nie przypisuj swoich słabości i lęków mnie.

- Och, czyli... Poszłabyś ze mną ubić tego wilkołaka, wojowniczko? - Ann wydawała się... zadowolona z tej opcji.
- Nie… wilkołacza indoktrynacja już ze mnie wyparowała. Nie mam interesu w zabiciu tego wilkołaka. - wzruszyła ramionami Nadia.
Ann nie była z tych słów zadowolona.
- Skoro ten Charlie to taki problem, to po co w ogóle go chciano tu?
- Spytaj naszego Księcia, albo Williama. Ja go tu nie chciałam. - stwierdziła ironicznie Tremere.
- Ale twój Regent się zgodził. Czemu?
- Spytaj Cyrila, to on negocjował. - wzruszyła ramionami Nadia.
- Gdzie jest ten Charlie w ogóle teraz?
- Lukrecja z Joshuą kończą go urabiać w hotelu. Póki co, nikt nie ma dostępu poza nimi. I Williamem. - zadumała się Nadia.- Pewnie wkrótce zostanie oficjalnie przedstawiony i przekazany mi.
- To będzie warte obejrzenia, gdy go utulisz jak niania. - zaśmiała się pod nosem.
- Niech cię fantazja nie ponosi. Nawet za życia nie byłam milutka.- odparła cierpko Nadia.
- Nie sądziłam, że znajdę kogoś, kto przebije Cyrila w byciu nudnym. - mimo słów przyjaźnie i łagodnie na Nadię patrzyła.
- Jeszcze za krótko nie żyjesz… - odparła obojętnym tonem Nadia.

- Ach, zapomniałabym. - rozejrzała się po pokoju - Masz w tej bibliotece jakieś książki okultystyczne?
- Hmm? Oczywiście, że mam. A po co ci one? - zapytała wampirzyca.
- Chciałabym zapoznać się z podstawami... nie z magią, na co mi to, ale podstawowymi zagadnieniami.
Nadia spojrzała na Ann zdziwiona i po chwili wybuchła śmiechem.
- Ty chyba nie sądziłaś, że dostaniesz coś dotyczącego prawdziwej magyi, co? Nie, nie, nie… jedynie co mogę ci dać, to te okultystyczne bzdety wypisane przez śmiertelników.
- Mówiłam, nie magia. Coś o... wampirach. Tylko śmiertelni... to śmieszne źródło.
- Dostaniesz kroniki Caina. Dobra lektura dla młodych Kainitów. - stwierdziła po namyśle Nadia i udała się w głąb biblioteki przekazując caitifce.- Zostań tu i NICZEGO nie dotykaj.
Ann grzecznie niczego nie dotykała, ale jednocześnie uważnie oglądała co Nadia ma w swojej jaskini.
Wkrótce Nadia wróciła z grubym i ciężkim tomem z mosiężnymi okuciami. Księga nie była podpisana.
- Oto kronika Caina. Jedne z najstarszych i najważniejszych tekstów. Mogą być trochę ciężkie dla nie wyrafinowanych umysłów. - rzekła ironicznie wampirzyca wciskając w ręce Ann ową księgę.
Caitiffka była bardzo zadowolona. Posiadane przez nią informacje pochodziły z zasłyszanych urywków rozmów, strzępów zdań, domysłów... Niektóre z nich mogły być błędne, a część fałszywa. Czasem Bezklanowca umyślnie karmiono fałszem dla zabawy. Ann przestała pytać, gdy zrozumiała jaką zabawę ma z tego jej Koteria.
- Dzięki. - uśmiechnęła się do Nadii, nie reagując na zaczepkę - Cyril może i jest dobrym nauczycielem dla Tremere, ale nie ma ochoty tłumaczyć nic kundlowi. - wzruszyła ramionami bez jakiegoś przejęcia czy zaskoczenia.
- Kronika nie przydaje się na ulicy. - wzruszyła ramionami Nadia.
- Mhm... - Ann zagapiła się dłużej na Nadię - Ale głupio nie wiedzieć niczego... eee... no, o wampirach. - na chwilę straciła wątek.
- Młodzi nieszczególnie interesują się historią. Dla nich Kain to bajka, a Przedpotowcy to potworki którymi straszy się małe wampirki.- oceniła melancholijnie Nadia nieświadoma zerkania Ann.
- Em... No tak, tak. Camarilla zaprzecza bajkom. - uśmiechnęła się nerwowo i przeczesała palcami włosy, patrząc na szyję Nadii.
- Nie. Nie zaprzecza .- zamyślła się tymczasem Tremere.- Po prostu… nie zajmuje się tym. Nie miej złudzeń, większość Primogenów drży na myśl o tym że któryś się z nich przebudzi, ale na co dzień…- westchnęła głośno. - Na co dzień są przepychanki polityczne, interesy, intrygi, plotki. Na co dzień zapominamy o tym co nad nami ciąży i wolimy być… jak ludzie.
- A czy... Jest tu też o Klanach? - zapytała podchodząc pół kroku - Bo... Najwyraźniej jest więcej Klanów niż myślałam... I wedle Księcia jest idealistycznym Brujah... To też się dzieje?
- Nie daj się nabierać na propagandę. Klan jest taki jaki jego primogen… - machnęła ręką Nadia. - To on nadaje mu kształt w domenie, to on trzyma wszystkich podległych mu Kainitów za metaforyczne jaja. Brujah mogą się uważać za idealistów, ale ci z Nowego Jorku to banda najemnych zbirów i rasistów, bo taki jest Groza, a u nas to fani łomotu, bo taki jest Larry.
- A wiesz czemu Larry... znaczy, co mu zrobił Książę Smith, że go do parteru przytrzymuje?
- Sprał go na kwaśne jabłko. Smith go powalił w walce wręcz i sprał tak mocno, że do trumny wciągano jeden wielki krwawiący kawał brujahowego mięsa. Joshua jest po prostu silniejszy od Larry’ego. - zaśmiała się Nadia i dodała. - Niestety ja tego nie widziałam. Lukrecja mi opowiedziała.
- To musiało być nowe, szokujące doświadczenie dla Larry'ego. - zamilkła na moment - Masz Potomka?
- Nie. Nie planuję też mieć. - odparła stanowczo Kainitka.- Potomkowie to wrzód na tyłku najczęściej.
- Starsi chyba lubią mieć wrzody na tyłkach, skoro robią.
- Potomek to przywilej od Księcia. Najpierw trzeba uprosić miejscowego władcę o pozwolenie na zyskanie go. Potem trzeba go wybrać i… pamiętaj że mówisz o starszych. Jeśli wybrali jednego potomka raz na 30 czy 40 lat, to wcale nie jest tak dużo.- wyjaśniła Nadia.

- Nadia... - zamilkła zbierając słowa - Wiesz... Muszę powiedzieć... - zamknęła oczy - Ładna jesteś.
- Ty też… na swój sposób. Nawet atrakcyjna, obiektywnie mówiąc. Niemniej przeze mnie przemawia mój gust estetyczny. A przez ciebie moja wypita krew. To ci minie za kilka nocy.- odparła niewzruszonym tonem Nadia. - Nie martw się tym.
- Tak, tak, tak. - potrząsnęła głową - Wszystko dobrze.
- Jeśli chcesz tu zaczekać aż Garry się odezwie w kwestii zapłaty od wilkołaków to mogę znaleźć ci cichy kąt do czytania.- zaproponowała Nadia.
- Muszę odwieźć samochód do Williama, aleeee jest czas.
- Rozumiem. - skinęła głową Nadia i dodała. - Ja, jeśli pozwolisz, wrócę do moich obliczeń.
- Aha. Tak. Jasne. - uśmiechnęła się przytulając do siebie księgę.

***

Ann usiadła w kącie biblioteki, wbita pomiędzy dwa regały, zapłoniona nimi przed wzrokiem osób “z zewnątrz”. Świetlówki oświetlały wampirzycę lekturę, która była jak Nadia mówiła - wymagająca. Bezklanowa z zaskoczeniem zrozumiała, że Tremere nie była złośliwa mówiąc o trudności, czego oczekiwała po niej. Ann musiała korzystać z pomocy w zrozumieniu tekstu przetłumaczonego z łaciny, nie idealnie, gdzie nikt nie trudził się załączeniem oryginału niektórych fragmentów. Szkolna znajomość łaciny nie pomagała, jak by tego wampirzyca chciała, niestety.

Minęła chyba z godzina lub dwie poświęcona na mozolne przedzieranie się przez tekst napisany w staroangielskim pełnym zwrotów i słów wymagających od Ann zerkania do słownika ze smartfona. Minęła więc wieczność zanim ów smartfon zadzwonił.
- Tak? - zapytała odbierając szybko.
- Hej… tu Garry. Masz chwilkę by tu do mnie wpaść? Wilkołaki przywiozły wasze fetysze. - usłyszała w odpowiedzi.
- Dobrze, jestem akurat teraz u Nadii, to się ruszę do ciebie. Pliki przetrwały?
- Chyba w zadowalającym stopniu. Oni nie mówili nic na ten temat. Ja nie naciskałem.- wyjaśnił Garry. - Daj jej znać, skoro jesteś u niej, ok?
- Jasne, zaraz będziemy.

***

Gdy rozłączyła się, od razu poszła do Nadii.
- Wilki dały fanty.
- W końcu. - mruknęła Nadia odrywając się od swoich komputerów. - Bierzemy twój czy mój wóz?
- Możemy mój. Will mówił bym nim nie szalała, to nie masz co się martwić.
- No to pojedziemy twoim.- zgodziła się Nadia.

***

Po opuszczeniu biblioteki, obie ruszyły do siedziby Lukrecji. To tam stał zaparkowany samochód Willa. Wsiadły do niego i ruszyły. Nadia zajęta jakimiś obliczeniami na tablecie nie planowała poświęcać uwagi otoczeniu. Cóż, to Ann miała wszak prowadzić.
- Tylko nie rozpraszaj się moją bliskością.- dodała Tremere zapinając pas.
Ann jedynie mruknęła słabo w zapewnieniu i całkowicie skupiła się na drodze…



Przemierzały powoli wąską drogę prowadzącą do siedziby sekty Garry’ego. Dobrze utrzymany acz nieco błotnisty szlak. I nagle… coś mignęło między drzewami, coś białego i łysego… bladego bardzo. Czyjaś głowa wystająca z ubrania w barwach khaki.
Ann zwolniła.
- Nadia... mamy jakieś towarzystwo.
- Mhmm?- Nadia oderwała się od obliczeń i obie rozejrzały się. Osobnik którego zauważyła Ann, zdołał już zniknąć wśród drzew.
- Bardzo blady ktoś, biały jakby... Zobaczyłam tylko łysą głowę wystająca z ubrania w barwach khaki... Zniknął wśród drzew. - mruknęła, wyraźnie poruszona.
- Masz jakąś broń? Bo ja nie. Nie sądziłam że będzie mi groziło coś poważniejszego od namolnych ghuli Garry’ego. - stwierdziła spokojnie Nadia rozglądając się.
- Mogę ci dać swój pistolet, o ile wytrzymasz, że sama zostaniesz... - spojrzała na Nadię - Mam przy sobie też sztylet, ale wolę się nie pokazywać i nie iść na 1v1, jak Larry…
- Ja też nie. - odparła po namyśle Nadia. - Samotne ganianie po lesie za widmem z pistolecikiem nie wydaje mi się dobrym pomysłem. Jedźmy dalej.
- Nie zaufasz, że będę obok? - zasmuciła się na pokaz.
- Nie. - stwierdziła krótko Kainitka w okularach.- Zwłaszcza gdy usłyszę odgłos odjeżdżającego samochodu.
- Cykor.
- Zawsze sama możesz wykazać się bohaterstwem i pogonić w las. Poczekam na ciebie… pięć minut może. - odparła beznamiętnie Nadia.
- Jak wolisz, cykorze. - ruszyła dalej w stronę terenu Garry'ego.

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline