Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2022, 16:59   #32
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację

************************************************** *************************************************
CIEŃ OBLANY MIŁOŚCIĄ
************************************************** *************************************************


U Garry’ego było po staremu. Hippisowska komuna zmieszana z dzikimi zwierzętami łażącymi gdzie popadnie. W tym całym cyrku należało wpierw znaleźć owego Gangrela, który już pewnie zapomniał, że do nich dzwonił.
Ann rozejrzała się za najmniej widocznie sprutą osobą, aby ją złapać i zapytać wprost.
- Gdzie jest Garry?
- Kwiatuszku nocy letniej…- chuda postać o długich włosach i w długiej indiańskiej koszuli równie dobrze mogła być młodym mężczyzną, jak i kobietą. Lekko zachrypiały głos tego nie ułatwiał. - Miszczu jest wszędzie… czuwa nad nami.
- Garry jak zawsze… niezawodny.- stwierdziła sarkastycznie Nadia.
- Gdzie normalnie się znajduje, jak szuka Nirwany? - zapytała lekko.
- Nooo… w sali tronowej… albo wśród gwiazd?- zapytał/a wyznawca w odpowiedzi.
Ann zastanowiła się... może to tam co go wpierw spotkała?
- Dzięki. Idź spać, może mistrz ci ześle sny o krainie pełnej zrozumienia.
Spojrzała na Nadię.
- Ty byłaś kiedyś wśród gwiazd? - ruszyła w stronę, którą ostatnio przebyła, gdy poznała Gangrela.
- Nie. W ogóle staram się tu… nie być.- Nadia szła ostrożnie spoglądając na ziemię, jakby oczekiwała że zaraz wdepnie w krowi placek. - Nic dziwnego, że go wykopali z Nowego Jorku. Uosabia większość negatywnych stereotypów związanych z klanem. Minus drapieżność.
- Ja tam go lubię. - stwierdziła.
- Oczywiście że lubisz. Jest znośny jak na Gangrela, tylko ta jego… nora. Obleśne miejsce.- wzdrygnęła się Nadia rozglądając dookoła gdy szły obie, z Ann na przedzie.

- Nie brałaś nic kiedykolwiek? Nie byłaś żywa i młodziutka?
- Byłam dobrze wychowaną panną, a potem nie miałam czasu się zamartwiać takimi duperelami jak narkotyki. Miałam większe problemy na głowie. Na przykład, jak dożyć następnego dnia bez narażenie się na gwałt lub śmierć. - odparła flegamtycznie wampirzyca.
- Nie próbuj udawać, że szlacheccy rosjanie carskiej Rosji byli tacy cnotliwi... Dekadencja. To lubią elity nie tylko Francji.
- Byłam za młoda na dekadencję, a choć szlachta była dekadencka… to Niebiański Chór nie był. To byli w większości prawosławni popi. A potem… wszystko trafił szlag. Moje doświadczenia z używkami ograniczają się do wina. - wzruszyła ramionami Nadia.
- Niebiański Chór? - Ann spojrzała zdziwiona - Ja używałam, dla zabawy. Głównie, kiedy chciałam dać nauczkę swojej rodzinie. Taki bunt.
- Ja dla zabawy polowałam na wilki i niedźwiedzie. A Niebiański Chór to… magowie… jedna ze szkół filozoficznych, głównie gnostycy poszukujący więzi z Absolutem. Z Bogiem. Szczerze powiedziawszy nie identyfikowałam się z nimi za bardzo i pewnie porzuciłabym tę Tradycję prędzej czy później, na rzecz innej. Ale zaczynałam właśnie u nich.- wyjaśniła wampirzyca, gdy zagłębiały się w korytarze budynku dążąc do pomieszczenia w którym Ann po raz pierwszy zobaczyła Garry’ego.
- Ale czy magowie nie są silni? Więc... czemu mieliście problem z ludźmi podczas rewolucji?
- Bo to nie ludzie stali za rewolucją… a zbuntowani magowie i wampiry. - wyjaśniła krótko Nadia i dodała.- A magowie są silni, gdy są starzy i doświadczeni. Ja taka wtedy nie byłam, dopiero opanowywałam arkana pierwszych ścieżek, poznawałam pierwsze Sfery i określałam swój paradygmat. Byłam słabym magiem.
- Ja nie chciałam obalać niczego w rodzinie. Chciałam by dano mi spokój. - spojrzała na Nadię - Nie szukałam i nie szukam rewolucji. Nie chcę tylko robić czegoś, co inni ustalili, zabierać profitów z urodzenia, nie czynów.
- To nie ty szukasz rewolucji, to ona znajduje ciebie.- westchnęła ciężko Tremere, gdy doszły do ciężkich drzwi, za którymi powinien być Garry.
Ann po prostu pchnęła drzwi, mając nadzieję, że nie będąc marnowały czasu na zabawę w chowanego z Gangrelem.

Garry się znalazł… goły jak święty turecki, nieprzytomny od wypitej krwi, oblepiony nagimi ciałami wyznawczyń nieprzytomnych od ekstazy którą im pocałunek wampira zafundował. Garry był sztywny… zapewne od viagry którą wypił wraz krwią. I jedna z wyznawczyń składała mu lubieżny hołd.
- Na Caina i jego dzieci… - załamana tym widokiem Nadia walnęła się w czoło. - Musiałeś akurat teraz się załatwić, stary lubieżniku?
- Aż takich akcji nie odstawiałam... - Ann wzięła stojącą obok butelkę z zimną wódką i zwróciła się do Nadii - Ty chcesz go przebudzić?
- To zależy… masz przy sobie pistolet… prawy półdupek wydaje się łatwym celem. - oceniła Nadia.
- Mam, ale... - podeszła bliżej wampira i uniosła butelkę - Wolę to.
Po czym wylała na jego ciało lodowatą wódkę.
- Co do… - mruknął Garry otwierając oczy i potem przetarł dłonią twarz. - Ooo… hej… co wy tu robicie?
Tej wypowiedzi towarzyszył dźwięk dłoni Nadii uderzającej o jej własne czoło.
- Dzwoniłeś do mnie. Są fanty od Wilków dla nas. - cierpliwie wyjaśniła Ann.
- Noooo tak… są… gdzie je zostawiłem. Pewnie w spodniach. Gdzie są spodnie?- zastanowił się Gangrel, po czym wynurzył się goły spośród wyznawczyń wijących się dookoła niego. - Tam są te fanty… w spodniach.
- I teraz je znajdziesz, prawda? - Ann oparła się o ścianę.
- Acha… zakładam, że je zostawiłem tutaj.- odparł Garry rozglądając się dokoła i świecąc gołym zadkiem. Zrobił kilka kroków i pochylił się wyciągając spodnie, a potem z kieszeni spodni coś małego.
- Tu są.
- To małe? - zdziwiła się Ann.
- To są woreczki na leki i talizmany. - wyjaśnił Garry pokazując je Ann i Nadii. - Indianie Wielkich Równin noszą je na szyi, w środku są talizmany powiązane z noszącą je osobą. Coś jak… duchowy dowód osobisty. Te tutaj są pełne i wedle Garou, chronią jakoś noszące je osoby przed atakami na duszę i umysł. I w teorii powinny chronić was.
Caitiffka spojrzała na Nadię.
- Wampiry mają duszę?
- Nie. - odparła wampirzyca. - Istota bez duszy nie może mieć awatara, a ja utraciłam swojego. Czy te woreczki… naprawdę zadziałają?
- Eeee… w teorii… tak?- Garry nie brzmiał zbyt pewnie.
- A co z przechodzeniem przez Umbrę?
- Wilkołaki mogą cię zabrać ze sobą. Sama nie przejdziesz… nie wiem jak Tremere, ale inne klany nie potrafią… - wzruszył ramionami Garry.-... same przechodzić przez Umbrę.

Spojrzała na woreczek. Po tym na Nadię. - Jeżeli wampiry nie mają duszy... to jak zżerasz ją diabolizując?
- To celne pytanie.- zamyśliła się Nadia, a Garry dodał.- Ja uważam, że…
- Ty nie możesz niczego uważać, machając nam swoją kuśką przed oczami.- warknęła Nadia i dodała wyjaśniając. - Jeśli chcesz wytłumaczenia godnego Wyznawców Seta, to człowiek ma więcej niż jedną duszę. Ma Ka i Ba. Właściwie to ma ich więcej, ale to skomplikowana kwestia… niemniej upraszczając to bardzo, Ba… czyli dusza ulatuje po śmierci, a to co trzyma nas przy egzystencji to Ka i to jest pożerane przy diaboliźmie.
- A to nie ma nic wspólnego... z Bestią? - zapytała.
- Nie… Bestia to skaza grzechu Kaina.- wyjaśniła Nadia palcem nakazując Garry’emu się uciszyć. - Tkwi w tobie, kusi do ulegnięcia głodowi i zmieniania swojej egzystencji w krwawą orgię.
- Więc jakiego grzechu są winni ci, co nie chcieli Przemiany? - zapytała poważnie.
- Najgorszego… pecha.- zaśmiał się cicho Garry i wzruszył ramionami. - Byłaś w złym miejscu o złym czasie po prostu. Mogło być gorzej… Malkavian mógł cię ukąsić i przemienić. Czasem tak robią, podczas pierwszej nocy… zwykle wtedy najmocniej im odbija.
- Co za pocieszenie... - spojrzała w ziemię - Czy każdy Klan ma... em... wadę? Ventrue można przerobić na "niesmaczną" krew, to wiem.
- Ehmm… nie gadamy o takich rzeczach. To niegrzeczne.- odparł cicho Garry i skinął. - Tak, każdy.
Ann schowała swoją torebeczkę.

- Może twoje zwierzaki coś wyczuły... W drodze tutaj, trafiłyśmy na... nieznajomego przemykającego pomiędzy drzewami. Blady jak śmierć, łysy. Ubrany w khaki. Szybko zniknął, nie goniłyśmy. - dodała - Byłyśmy wtedy na tej wąskiej drodze prowadzącej tutaj. To nie był nikt z naszych.
- Wiesz… to są tylko zwierzęta. Jeśli wampir chce się przed nimi ukryć, to ma na to dużą szansę. Najczęściej jednak Kainici nie biorą pod uwagę, że zwierzęta mogą być czyimiś szpiegami… a nie tylko częścią tła. - rzekł w zakłopotaniu Gangrel. - Ale roześlę zwiadowców, może coś zauważą.
- Nigdy wcześniej kogoś takiego nie widziałeś?
- Hmm… mogłem… chyba. Wiesz, trafiają się różni Kainici przejazdem. Jeden mógł być łysy. - zadumał się Garry i podrapał po głowie.
- Jesteś pewna, że go widziałaś? A może to była jakaś wizja?- zapytała tymczasem Nadia.
- Wizja? - zapytała Nadii.
- Przywidzenie… Garry ma ich od groma, a potem wydzwania po ludziach plotąc trzy po trzy. - machnęła ręką Tremere.
- Nie przewidziało mi się. - mruknęła - A to plecenie Garry'ego trzy po trzy, tyłek ci oszczędziło, więc nie narzekaj, ładnie proszę.
- Tak się składa, że twoja teoria co do ocalenia, zwłaszcza po spotkaniu z renegackim wilkołakiem, jest deczko… naciągana. Myślę, że to co przede wszystkim nas ocaliło to moja zimna krew. - stwierdziła protekcjonalnym tonem Nadia.
- Gdybyś się uparła dalej iść tamtą drogą, to potworków byłoby pewnie więcej. - parsknęła - Nie dziwota, że Garry zadzwonił do mnie wtedy. Do ciebie by nie dotarł nigdy.
- Nie wierzę po prostu w zabobony i wróżenie z fusów. - stwierdziła sceptycznie Nadia, a Garry próbował mediować. - Dziewczyny, po co te nerwy… napijmy się trochę z kultystów i obgadajmy sprawę.
- Nie ma to co obgadywać. Załatwilłyśmy chyba wszystkie interesy. - oceniła Nadia.
- Masz problem z mówieniem ci "nie", Nadia. - spojrzała twardo na Tremere.
- Raczej nie jestem na tyle naiwna, by dać sobie wciskać pierwszy lepszy kit. - wzruszyła ramionami okularnica.
- Ale jesteś na tyle naiwna, by iść na ślepo twardym planem, bez zmian. - odparła.
- Nie widzę powodu by zmieniać plany tylko z powodu tego, że ktoś miał kiepski trip po narkotykach. - zadrwiła Nadia zerkając znacząco na Garry’ego. - I na litość boską, ubierz się w końcu!
- Nie jesteś za stara, aby się przejmować? - zapytała.
- Jestem też estetką, widziałaś kiedyś rzeźbę na której się facetowi pręży? Nie. Bo to obrzydliwy widok. - rzekła stanowczo Nadia i ruszyła do wyjścia z budynku.- Czekam w samochodzie, pospiesz się…
Caitiffka pokręciła głową i zwróciła się do Garry'ego.
- Może przystopuj z tym, jeżeli Raze się tu pojawi, co?
- Raze mnie, większość starych mnie zna. Dobrze wiedzą, czego tu się spodziewać.- odparł dobrodusznie Garry i dodał z uśmiechem. - A Nadią się nie przejmuj. Urodziła się z cytryną w ustach.
- Pójdę, bo odjedzie beze mnie. Trzymaj się. - pożegnała Gangrela i ruszyła za Nadią.
- Ty też. Zawsze wpadaj gdy masz ochotę…- rzekł na pożegnanie Garry.



Podczas jazdy powrotnej Nadia się nie odzywała badawczo przyglądając się nowemu skarbowi od wilkołaków.
- Wygląda jakby działało? - zapytała w końcu obserwując drogę.
- Ehh… nie wiem. Auspex nigdy nie był moją mocną stroną. Będę musiała pociągnąć za parę sznurków w Nowym Jorku, albo… poczytać. - zamyśliła się Nadia. - Może coś znajdę w archiwum. Wolę się upewnić, że futrzaki nie wcisnęły nam bubli ze sklepiku z pamiątkami.
- Mówisz, że nie wierzysz w zabobony... a co prezentuje ten woreczek od wilków, co?
- Nie wierzę w zabobony… - potwierdziła wampirzyca. - Nie wierzę w czytanie losów z dłoni, tarota, astrologię. Nie wierzę bo uprawiają to śmiertelnicy nie mający pojęcia o magyi i po prostu zmyślający na potęgę. Żeby móc wróżyć wpierw trzeba zapanować nad właściwym aspektem rzeczywistości… nad czasem. Trzeba go zrozumieć, trzeba poznać jego reguły i umieć je wykorzystać. Nie wystarczy rozłożyć parę kartonowych prostokącików przed sobą i wciskać kit. Teraz rozumiesz?
Ann nie odezwała się, obserwując drogę, aby w końcu dodać:
- Rzeźby z prężącym się fallusem nie widziałam, ale różne rzeczy widziałam, w tym akty, w House of Arts. Nie każde zdobyłoby popularność, więc... nagi Garry mnie nie poruszy. Widziałam gorsze rzeczy.
- To że obecna “kultura” toleruje różne wynaturzenia artystyczne, nie oznacza że ja muszę przez całą rozmowę gapić się na gołego Gangrela. Co by było, gdybym to ja łaziła na golasa podczas rozmowy?- burknęła Tremere.

Caitiffce zabrakło mowy na chwilę.
- Jak chcesz... Nie będę oponować.
- No tak… nie martw się, przejdzie ci to. Ehmm… i wtedy już nie będę taka zachwycająca. - odparła speszona Tremere. - Dobrze że nie miałyśmy krwawego pocałunku.
- Przecież tak wzięłam od ciebie krew.
- Nie to miałam na myśli. Mówię o starym zwyczaju, obecnie na niego krzywo się patrzy. O wzajemnym piciu krwi przez dwójkę Kainitów. - wyjaśniła Nadia. - Nadgryzaniu nawzajem warg podczas pocałunku. William może ci o tym opowiedzieć, praktykowano to jeszcze za jego czasów. Bo to wiesz… zwyczaj kochanków.
- To dla wampira ugryzienie jest takie samo jak dla śmiertelnika...? Dokładnie?
- Tak. Jest przyjemne zazwyczaj, nawet jeśli cię gryzie taka szkarada jak nosferatu. No chyba że jesteś Giovanni, ich ugryzienie jest bolesne i może nawet zabić osobę o słabym sercu. - wyjaśniła Nadia.
- Więc... Podczas Przemiany tak samo jest?
- Tak. Aczkolwiek nie dziwię się, że tego nie pamiętasz. Sabat… ma dość dzikie zwyczaje, jeśli chodzi o tworzenie mięsa armatniego. - wzruszyła ramionami Nadia.
- To twoja Przemiana była... przyjemna?
- Biorąc pod uwagę dramatyczne okoliczności jej towarzyszące, takie jak wnętrzności wylewające się z rozprutego brzucha… to tak.- oceniła nieco sarkastycznym tonem Tremere.
- Nie wiem co bardziej mnie zabiło. - patrzyła uparcie na drogę, trochę pustym wzrokiem - Przebijanie wnętrzności czy duszenie się własną krwią. Tak, dzikie zwyczaje.
- Nie każdy ma takie szczęście jak William czy Lukrecja. Ich przemiany były bardzo przyjemne, a i Patty pewnie nie ma powodu do narzekań. - zastanowiła się głośno Nadia.
- Dogadujesz się ze swoim Stwórcą?
- Nie mam okazji. Mój stwórca nie wydostał się cały z Rosji. Mam za to jego czaszkę w roli pamiątki. Spalili go jacyś chłopi w okolicy Władywostoku. Gdy dotarłam na miejsce, były już tylko zwęglone resztki i kości. - wzruszyła ramionami wampirzyca. - Szkoda, bo był porządnym facetem.
- Czy przypadkiem nie powinny szczątki wampira szybko zmienić się w pył? Im starszy tym szybciej?
- Tak się dzieje… zazwyczaj. Niemniej z jakiegoś powodu nie stało się w tym przypadku. Nie wiem czemu. Możliwe że jego eksperymenty z magią krwi jakoś… naznaczyły jego ciało.- wzruszyła ramionami Nadia.

- Nadia... - zawahała się - Czy potrafisz z krwi odczytać kim był Stwórca? Odnaleźć go magią?
- Nie. Ja nie potrafię. Trzeba opanować ścieżkę krwi i znać odpowiednie rytuały.- wyjaśniła Nadia.- A nawet wtedy, trudno będzie znaleźć twojego Stwórcę.
- Warto było zapytać. - westchnęła.
- Twój stwórca może być martwy, albo na drugim końcu świata. - wzruszyła ramionami Nadia.- Chcesz się mścić, to skup się na klanie twojego Stwórcy.
- Na razie to i tak mścić się mogę tylko na tym czarnym wilku. - westchnęła.
- Jeśli masz ochotę… z pewnością miejscowe futrzaki ci za to podziękują, kolejnym szmelcem z magicznego kuferka. - odparła ironicznie Nadia.
- Wezmę Larry'ego i będzie fajnie. - mruknęła.
- No… Larry się z pewnością ucieszy. Tylko musisz jeszcze nad nim zapanować. - stwierdziła sarkastycznie Nadia.
- Nie jego, to na nikim więcej nie mogę. - odparła smutno.
- Cóż… - wzruszyła ramionami Nadia i spojrzała na Ann. - Jak chcesz mścić się na czarnym skoro niemal zeszczałaś się ze strachu na jego widok?
- Więc mam kisić się w złości na innych, nigdy frustracji nie upuszczając? - zatrzymała nagle samochód - Ty nigdy nie mściłaś się na tych, co cię skrzywdzili w Rosji?
- Hmm… Nie. Bo musiałabym tam wrócić, a nie mam ochoty tam wracać. - stwierdziła oschle wampirzyca Tremere. - A jeśli chcesz wyładować frustrację, to poczekaj na kolejne odpryski Sabatu, albo na zbyt pewnych siebie Anarchów… wtedy na nich będziesz mogła się mścić.
- Nie będę, jeżeli mi Cyril nie da zgody! - nie wytrzymała, krzycząc ze złością.
- Myślisz że Cyrila obchodzi co ty tutaj robisz? Możesz nawet całe noce siedzieć u Garry’ego, naćpana krwią jego wyznawców, a i tak nie zwróci na to uwagi. Dopóki zadania domowe jakie ci zleci będą odrabiane, dopóty on będzie zadowolony. - wzruszyła ramionami Nadia.
- Gówno wiesz, jak małostkowy być potrafi. - fuknęła.
- Doprawdy? Myślę że znam go dłużej niż ty…- odparła ironicznie Nadia i nagle pochwyciła za podbródek Ann przybliżając twarz jej do swojej. - I też potrafię manipulować innymi, więc…
Pocałowała nagle i namiętnie usta Ann. Wargi te były zimne i miękkie. Normalnie to dotknięcie nie wzbudziłoby w caitifce nic, ale… nagle wspomnienie smaku krwi budziło w niej uczucia do Tremere. I sprawiło, że Ann poczuła odprężenie i przyjemność.
- … nie myśl sobie, że nie wykorzystam twojej słabości do mnie póki istnieje.- oderwała swoje wargi od jej. - W tej chwili jesteś słaba wobec mnie młoda caitifko, słaba i bezbronna. To minie za kilka nocy… ale do tego czasu… zachowuj się grzecznie.
Mówiąc to muskała palcami szyję Ann. - Dobrze?
Wpływowi Nadii brakowało wiele do wpływu Cyrila. Nie naginała jej woli, ale... w sumie Ann nie chciała robić tego, co by drażniło Rosjankę.
- A jak ja zachowuję się niegrzecznie?
- Zatrzymałaś samochód, zachowujesz się jak… rozpieszczona panienka, która nie dostała tego co chciała pod choinkę. - Tremere tymczasem igrała z jej pragnieniami, rozpięła koszulę przy szyi i zaczęła wodzić palcami pod nią, po obojczyku przyciśniętej do drzwi samochodu Ann. Uczucia jakie wypełniały jej umysł i ciało, nadawały sytuacji pozory… życia.
Nadia znów z premedytacją ją pocałowała w usta, potem w szyję i spojrzała w oczy.
- Chcesz się wyżyć? Poproś o trening Larry’ego.
- Zatrzymałam, bo nie chciałam ryzykować samochodem Williama. - mruknęła, odsuwając wzrok od Nadii, jednocześnie walcząc z rozgoryczeniem, jak i z igraniem Nadii. Zapaliła silnik samochodu.

- Niech i tak będzie.- odparła zadowolona z sytuacji Nadia i odsunęła się od Ann. Po czym dodała z uśmiechem. - Na pocieszenie powiem ci, że… gdybyśmy były żywe, to… sytuacja mogłaby się posunąć o wiele dalej. Jesteś atrakcyjna.
- Pewnie masz rację. - stwierdziła - Za życia nie powstrzymywałabym się. Nie pamiętam, żebym po śmierci odczuwała chęci czy przyjemność. - ruszyła - Nie licząc przyjemności krwi, oczywiście.
- Ale do łóżka Cyrila byś wskoczyła, gdyby ci to zaproponował.- odparła Nadia i wzruszyła ramionami. - I byłoby ci tam przyjemnie, mimo że jego przemieniono pod koniec życia. To jest właśnie siła więzi.
- Kiedy on w ogóle żył? - zapytała po chwili ciszy.
- Twierdzi że pod koniec średniowiecza, ale ja uważam że raczej w okresie renesansu.- oceniła wampirzyca i wzruszyła ramionami dodając.- Jeśli cię to interesuje, to jestem dziewicą. Arystokracja mogła się nurzać w rozpuście, ale dopiero po ślubie… dziewictwo było w cenie, niestety.
- To tłumaczy czemu jesteś wiecznie sfrustrowana. - dodała krótko.
- Eksperymentowałyśmy z kuzynką i widziałam ryciny. I odczuwałam pociąg do młodych przystojnych ułanów. Teraz nie odczuwam nic, więc trudno to nazwać frustracją.- odgryzła się Nadia. I spojrzała z ironią na Ann. - Jeśli ktoś jest tu sfrustrowany, to ty raczej.
- Z innych powodów niż ty. - odparła.
- Nie, gdy jesteś w moim towarzystwie… - zaśmiała się ironicznie Nadia.
W stronę twarzy Nadii poleciała ściereczka do szyb, wcześniej wciśnięta w schowek w drzwiach.
- Spieprzaj, kujonie.
- Ty naprawdę chcesz się doigrać, co? - mruknęła złowieszczo Nadia i poprawiła okulary na nosie.
Ann nie odpowiedziała, kierując pojazd do miasta, pod bibliotekę.

***

Nadia poczekała, aż Ann tam zajedzie i się zatrzyma. A wtedy nagle chwyciła za włosy caitifkę i szarpnięciem zmusiła do odsłonięcia szyi. Po czym zaczęła całować i muskać językiem szyję Ann szepcząc cicho.
- Powiedz jak bardzo chcesz bym cię pocałowała. A może ukąsiła, chcesz poczuć jak spijam twoją krew. Jaka to ekstaza?
Ann zadrżała.
- A ty... chcesz pić moją krew? - zapytała ostrożnie.
- Jeśli chcesz wiedzieć, jest to pokusa.- do tych lubieżnych pieszczot dołączył mocny dotyk drugiej dłoni na piersi Ann. Emocje rozpalały myśli, wizja ukąszenia była dziwnie pobudzająca.
- Ale jej nie ulegnę…- pocałowała za to mocno usta Ann i dodała. - Jeśli jednak będziesz mnie drażnić, to zaciągnę cię do piwnicy biblioteki i cóż… ehmm… może zostawmy to niedopowiedzenie.
- Wysiadaj już... - głos Caitiffki był rozdygotany.
- Będziesz grzeczna i zachowasz swoje wyskoki dla innych, czy mam sprawić byś była głodna, sfrustrowana i błagała na kolanach? - rzekła złowieszczo Nadia bawiąc się ciałem Ann, póki co przez ubranie i smakując skórę szyi. Była dominująca i złowieszcza, ale słodki zew jej krwi pobudzał zmysły Ann mimo to.
- Będę...
Usta Ann zostały zamknięte namiętnym zimnym, acz wprawiającym w przyjemnie rozdygotanie pocałunkiem.
- Dobrze. Bo choć nie mam ochoty, potrafię być bardzo zimną suką. - odparła po nim Nadia nie puszczając Ann i spoglądając jej w oczy. - Nie chcesz się o tym przekonać.
Następnie odsunęła się od caitifki i wysiadła z samochodu. - To był bardzo pouczający wieczór, dla nas obu. Lepiej jednak nie rozgadywać o tym. Nie chcemy dać Lukrecji okazji do plotkowania.
Ann skinęła głową, czując iluzję zapomnianych uczuć przez martwe ciało, tworzone opitym krwią umysłem. Starając się nie patrzeć za długo na Nadię, ruszyła do willii Williama.



Ann weszła do willi, trzymając w objęciach księgę o żelaznych okuciach. Wyglądała na przybitą, podchodząc do Williama, aby podać mu kluczyki.
- Dzięki. - usiadła ciężko na kanapie obok Toreadora.
- Jak tam spotkanie z Cyrilem? Udane?- zapytał ostrożnie acz przyjaźnie Kainita.
Pokręciła głową.
- Nie...
- Acha… no cóż. Cyril bywa dość egocentryczny. - odparł dyplomatycznie William.
- I lubi mnie karać. - głos się jej załamał.
- No cóż…- wampir czule objął ją ramieniem i przytulił. - … zawsze był dość… stanowczy.
Schowała twarz w dłoniach.
- Coraz rzadziej chwali, coraz częściej karze...
- W jaki sposób karze? - zapytał cicho William.
-... - zawahała się - Odmawia krwi.. której od początku dawał czesto...
- Och… to… niezupełnie karanie, a raczej przygotowanie… - westchnął ciężko Blake wyjaśniając. - Ghule wymagają regularnego karmienia krwią dla zachowania ich lojalności i sił. Wampirom… wystarcza kilka takich razów, a potem… po prostu szkoda krwi. Więzy lojalności są zapewnione, a dalsze karmienia tracą sens. Obawiam się, że Cyril powoli przygotowuje cię do odstawienia od swojej piersi. Lojalna i tak będziesz, a on swoją krew będzie mógł wydać gdzie indziej. To cenny zasób, więc nie może być… marnowany niepotrzebnie.
- Nie, nie, nie, nie, nie. - zadrżała - Nie może mnie porzucić, nie może! - wampirzyca wyglądała na przerażoną - Najpierw mocno uzależnił, aby teraz zostawić?!
- Nie zamierza zostawić. Nadal pewnie będzie nad tobą czuwał i wydawał ci polecenia. Po prostu z czasem przestanie karmić swoją krwią. - wyjaśnił Blake.
Dziewczyna patrzyła tępo w przestrzeń.
- Nie mogę tego stracić, to daje poczucie bycia żywym, uczuć! Nie chcę stracić tego…
- Ann… skarbie, Kainici nie żyją w ten sposób. Nie karmimy się swoją krwią nawzajem przez całą wieczność. A Cyril ma też na utrzymaniu pewnie grupkę ghuli.- odparł cicho Blake.
- Jestem lepsza niż oni! - jęknęła.
- Ale też nie wymagasz ciągłych dostaw krwi, jak oni.- westchnął Toreador.- Obawiam się, że czas pogodzić się z rzeczywistością. Cyrila prędzej czy później nie będzie stać na karmienie ciebie. Vitae jest zbyt cenna na to.
- Bez Vitae... nie ma uczucia... tylko pustka…
- Znam to uczucie i ból który nadchodzi po nim. - westchnął Blake i pogłaskał Ann po głowie. - Będziesz musiała się nauczyć istnieć bez tego stanu upojenia. Będzie ciężko… będzie boleśnie, ale z czasem wyjdziesz z tego.
- I po co? - spojrzała Toreadorowi w oczy - Siedzieć na ulicy bez celu? Jedynie uważać, czy Brujah się na ciebie nie zasadzają? Po prostu BYTOWAĆ?!
- Nie wiem. Sama musisz nadać swojej egzystencji cel. - przyznał William po chwili namysłu. - A jakby jakiś Brujah się na ciebie zasadzał… zadzwoń do Larry’ego. Chętnie z nim podyskutuje.

Było wyraźnie widać, iż Ann ciężko to znosi.
- ...czy mściłeś się kiedyś na osobach, które uczyniły ci krzywdę? - zapytała nagle.
- Tak. Dawno temu, gdy byłem jeszcze młodym i butnym Kainitą. - stwierdził wyraźnie zawstydzony William.
- Więc teraz na mnie pora najwyraźniej. - syknęła w przestrzeń - Nadia mówi, że się nie mściła. Jej strata.
- No nie wiem…- westchnął ciężko Blake i pokręcił głową.- Ja żałuję marnowania czasu na zemstę. Ale jeśli ciebie to popchnie do przodu, to… niech tak będzie. Z czasem zmądrzejesz.

Po czym zmienił temat.- Jutro w nocy jest zebranie. Dołączymy nowego członka do naszej społeczności i omówimy… inne sprawy.
- Więc Charlie przetrwał. - stwierdziła, wpatrzona w podłogę.
- Zabić go zawsze można. Przywrócić do egzystencji, już nie. - wyjaśnił Toreador.
- Nie zjedli go za Nadię? Łaskawość.
- Trochę.- przyznał William.
- Jak załatwili problem z jego twarzą?
- Bandana… i bandaże…- zaśmiał się Blake i pokręcił głową. - Tylko Tzimisce mógłby coś poradzić w tej kwestii.
- Nadia mi powiedziała, że Książę musiał Larry'ego do pionu ustawić.... Jak Brujah z Brujah. Jak to wyglądało?
- Tak jak to zawsze wygląda u tego klanu. Dwóch zabijaków prało się po pyskach walcząc na gołe pięści. Wszystkie chwyty dozwolone. Zdemolowali starą stodołę Sama Stones’a… aaa… nie wiesz kto jest. Stonesowie to śmiertelnicy mieszkający na obrzeżu lasu. Obecnie tylko Sam mieszka jeszcze w rodzinnej posiadłości. Jego wnuki wyjechały do Nowego Jorku i nie interesują się co dzieje się na ich ziemi. A Sam rzadko opuszcza dom i w ogóle nie dogląda swoich budynków gospodarczych. Artretyzm potrafi dopiec. Sprzedał swoje stada jakieś dziesięć lat temu.- Toreador wyraźnie się rozgadał.
- I co dalej było z Brujah? Jak Joshua pokonał Dukesa? - spróbowała przywrócić Willowi tok myśli na dobre tory.
- Joshua jest szybszy i silniejszy i bardziej doświadczony. Powalił go uderzeniami pięści i podcięciem nóg za pomocą szybkiego uderzenia kolanem w jego staw kolanowy. A gdy Larry już leżał, Smith przyszpilił go do ziemi i sprał na krwawe jabłko. Brujah nie są finezyjnymi wojownikami, za to zwykle skutecznymi. - wyjaśnił Blake.
- To było jak Larry w Stillwater się pojawił? Od razu zaczął fikać?
- Pierwszej albo drugiej nocy. Larry nie jest skomplikowaną osobą. - przyznał ze śmiechem Kainita.
- Co zrobił, że aż Księcia ruszył?
- Rzucił wyzwanie Księciu, by go zastąpić. - zaśmiał się głośno William i dodał.- Larry nie uznaje nad sobą kogoś, kto jest od niego słabszy.
Ann również się zaśmiała choć ciszej.
- Och, Larry... ale i tak go lubię. On i Josh to Brujah, z którymi mam dobre doświadczenia. Najemnicy zazwyczaj byli OK, ale chłopcy Pawlukowa... - pokręciła głową.
- Tak. Z tego co słyszałem nowojorski Primogen tego klanu jest kłopotliwy.- przyznał William.
- Sabat, bezklanowi, anarchiści czy cienkokrwiści - dla niego to śmieci, z których trzeba oczyścić Nowy Jork. - westchnęła - Nawet nie widzi różnicy, każdy do wymazania z przestrzeni. Chyba tylko dzięki opiece Cyrila nie byli tak skorzy zabić, choć zgniatarki śmieci lubili…
- Dość prymitywne podejście do złożonej sytuacji jak na Primogena, nawet jeśli to Primogen Brujah. - ocenił Toreador. - Zwykle tacy Kainici jak pan Groza, nie zyskują tak dużych wpływów.
- Ponoć starsze wampiry popierają jego metody i zapatrywania, więc ma w sumie ich przyzwolenie.
- Więc istnieje tylko dzięki ważnym protektorom. Społeczeństwo Kainitów, to sieć naczyń połączonych. - wyjaśniał Toreador głaszcząc Ann po włosach.

- Gdy cię pierwszy raz zobaczyłam, bałam się, że będziesz miał mało... zadowolone spojrzenie, kiedy wyjdzie, że jestem kundlem.
- Cóż… na prowincji jesteśmy bardziej tolerancyjni. - zaśmiał się Blake.
- Więc w mieście byłbyś jednym z tych strasznych Toreadorów? - wyszczerzyła się.
- Nie wiem… byłem jednym z potężniejszych, dawno temu. - przyznał Blake i wzruszył ramionami. - Ale w połowie dziewiętnastego wieku opuściłem Nowy Jork.
- To byłbyś. Nie z powodu zrobienia czegoś, tylko istnienia. Musiałeś mieć naprawdę duże wpływy w mieście i klanie.
- Wtedy klany były nieco mniejsze. - zaśmiał się Kainita. - Nie tak potężne jak na starym kontynencie.
- Nie byłeś Primogenem?
- Ehmmm… niezupełnie. - odparł Blake wyraźnie unikając tematu i pewnie dlatego poszukał innego kierunku rozmowy. - A jak wam poszło z… wilkołakami?
- Dostałyśmy woreczki z talizmanami... ale ani Nadia, ani Garry nie wiedzą czy one działają. - odparła, zastanawiając się czemu Will unika tematu.
- Cóż… Nadia pewnie i tak jest zadowolona, zawsze to coś czym można zabić czas. - zaśmiał się Will. - Ciężko się z nią współpracuje, ale jest bardzo kompetentna i całkiem sprawna na polu bitwy.
- Czemu Charlie zostaje? - zapytała - Czemu Książę na to się zgodził? Co Cyril wyciągnął?
- Nic. Augusto przekonaliśmy i przekupiliśmy go. Charlie zostaje, bo… - westchnął ciężko Toreador i spojrzał na dziewczynę. - … może być przydatny. Jeśli trafi nam się kolejna zabłąkana sfora Sabatu to przyda nam się dodatkowy mag, a poza tym… kolejna sfora może nie być zabłąkana, za to liczniejsza. Skoro wysłali tu jedną i ta zawiodła. Biskup może wysłać kolejną, liczniejszą i mocniejszą.
- Przecież dekady dzielą ataki, mówiłeś że to nie jest częste. - zmarszczyła brwi - Nadii też sama mówiłam, że Charlie może być przydatny, choć ona uparcie nie ma zamiaru się mocniej włączyć. Ale Joshua musiał naprawdę Sabat zaboleć, że chcą dla niego rozbijać Sfory o Stillwater.
- Ataki na Nowy Jork nie są za częste. Ale ta sfora nie przybyła atakować tego miasta. Nie sądzę też by przybyli z powodu Joshui. - zaczął teoretyzować William. - Sabat czegoś tu szuka, a wkrótce po przybyciu Sfory, Giovanni zostaje zabity lub porwany na terenie naszej Domeny. Sądzisz, że to wszystko… to przypadek? Zwłaszcza, że widziałaś sama jakichś dziwnych typków?
- Jak teraz jechałyśmy z Nadią do Garry'ego, to pomiędzy drzewami w lesie zobaczyłam łysego, biało-bladego faceta w khaki. - dodała.
- Coś się zalęgło na naszych ziemiach. Coś co wie, jak się przed nami kryć. Coś co realizuje własne plany…- zadumał się Toreador. - ...niekoniecznie związane z nami, ale pośrednio sprowadzające kłopoty na nas. Dlatego przyda nam się dodatkowe wsparcie.
- Mnie nie wadzi nowy, choć Nadii tak.
- Nadia ma swoje traumy i uprzedzenia przez które widzi świat. I obsesję na temat porządku i prawa. Patrzy krzywo na ciebie, gdy rzucisz papierek na ulicę.- zaśmiał się Toreador.

- Co do kar od Cyrila... Nie powiedziałam całej prawdy... - skrzywiła się lekko - Krew... to nie główna forma. Głównie poniża. Czasem za mikre błędy, a czasami bez powodu innego niż potrzeba pokazania wyższości. Szczególnie nad kobietą, które są gorsze według niego. Muszę mu służyć podczas spotkań w klubach... w tym stroju pokojówki... - westchnęła z tłumionym poczuciem wstydu - Choć to przełykam w milczeniu udając przed sobą, że to się nie dzieje, nie istnieje... Cięższych... nie mogę. - spojrzała w podłogę - Ciągle pamiętam... Miałam z miesiąc... Nie zdołałam wykonać polecenia... - ciężko składała słowa - Ten Tremere... miał mnie spopielić... Ja przetrwać... - wbiła paznokcie w dłonie leżące spodem ku górze na księdze trzymanej na kolanach - Ogień... pali do kości.. godziny ucieczki... kpi... bawi się... naucz się... Jak? Strach... ból... głód... feu, feu... pamiętaj... - drżała, pogrążona we wspomnieniach, w traumie, widząc inną rzeczywistość. Spod palców zaczęła wypływać krew, na razie nie plamiąc księgi.
- Cóż… Tremere nie słyną z cierpliwości do potomków i uczniów. To bardzo surowi nauczyciele. - przyznał cicho William niezbyt zaskoczony jej wypowiedzią.
Dziewczyna spojrzała na krwawiące wnętrza swoich dłoni, wciąż drżąc, rażona wspomnieniem.
- Kiedy Charlie dmuchnął ogniem... - zaczęła dyszeć z nerwów - ...chciałam go zabić. Zniszczyć. CHCIAŁAM BY CIERPIAŁ! - krzyknęła w ciągle obecnej traumie - Tylko... myśl... że ma któryś przetrwać... - schowała w dłoniach twarz, brudząc ją krwią - Nie chcę uciekać... Chcę zabić.
- To… naturalne. Lęk przed ogniem jest coś… czymś naturalnym. Nie martw się tym. - uścisnął delikatnie Ann tuląc ją do siebie. - Nie przejmuj się tym. Charlie nie jest agresywny i używa wampirzej magii tylko w samoobronie.
- To też pomogło mi nie zabić... - Ann wtulała się w Toreadora, czując w jego osobie wsparcie - Ale ten głos... Słyszałam jak kpił... Wtedy.... Wróciło to do mnie…
- Nie ma go tu. I wątpię by się tu ów Kainita zjawił. - pocieszał ją William.
- Cyril później przyszedł... był zadowolony, że wygrałam... dał krwi...
- Cały Cyril. - stwierdził kwaśno i sarkastycznie Blake.

- Teraz mówisz, że muszę nauczyć się istnieć bez krwi... - głos jej zadrżał - Tylko co zostanie w relacji?
- Lojalność i ochrona. Jestem pewien, że Cyril będzie podawał ci krew. Tylko bardzo… rzadko. - wyjaśnił William. - Docelowo raz na kilka miesięcy.
Ann spojrzała w podłogę.
- Wiesz... Kiedy mnie karmi... Czuję... Troskę... Rodzicielską miłość... To niesamowite…
- Oczywiście że to czujesz. Z pewnością czułabyś podobną przyjemność gdybyś napiła się mojej krwi albo Larry’ego, albo każdego innego Kainity. - odparł cicho William.
- Uczucie istniejące z kłamstwa jest lepsze od żadnego. - stwierdziła.
- Chyba nie planujesz spojrzeć w słońce jutro rano?- zapytał cicho Blake.
Ann pokręciła głową.
- Nie... ale może kiedyś... ktoś inny... byłby…
- Cóż… nie martw się. Dopóki zostaniesz w Stillwater, będę się tobą opiekował i Garry też.- pocieszył ją Kainita.

- ... jak poznałeś Cyrila?
- Hmmm… przybyłem tu z Anglii. Cyril, zanim tu trafił przebywał u regenta Klanu Tremere w Londynie. Tam się spotkaliśmy podczas załatwiania spraw dyplomatycznych między naszymi klanami. Był wtedy pomocnikiem regenta w tych sprawach i pośredniczył w rozmowach… i zdecydowanie chciał uciec z Londynu. Dusił się w nim.- wyjaśnił Blake. - Pomogłem mu wtedy przekonać regenta, by wysłał Cyrila do Nowego Świata. Trafił wtedy do Luizjany.
- Przebywaliście częściej w jednym miejscu?
- Nie. Otóż… ja trafiłem do Nowego Jorku. I przez kilka dziesięcioleci nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu. Nie wiem co Cyril robił w Luizjanie, ani dlaczego przeniesiono go tu. Tremere są bardzo hermetycznym klanem.- wyjaśnił Toreador.
- Czy było zaskoczeniem, gdy się teraz do ciebie odezwał, byś mnie przetrzymał?
- Nie wiem… nie mam pojęcia co się dzieje w Nowym Jorku. - wzruszył ramionami William. - Wszystko od tego zależy.
Wampir spojrzał na zegarek i dodał.
- Czas na nas. Legowisko czeka, dzień wkrótce nadchodzi.



Leżała w ciemności piwnicy willi Blake’a, patrząc szeroko otwartymi oczami w mroki pustki przestrzeni. W momentach przed zaśnięciem czuła się martwa. Gdy wsłuchiwała się w swoje nieme ciało, gdy starała się przypomnieć sobie ciepło skóry, bicie serca. Oddech...
Płakała przed zaśnięciem podczas pierwszych nocy. Była przerażona, samotna... a sama być nie chciała.
Teraz uczucia zbladły, jednak w takich chwilach, bezklanowa naprawdę czuła, iż umarła, a jej ciało to tylko zatopiona w czasie kukiełka. Simulacrum Annabelle Baudelaire.

Przerażała ją możliwość, że William miał rację i Cyril zaprzestanie dawać jej krwi. Vitae była jak miłość w płynie, najprawdziwsze uczucia, jakie wampir mógł odczuć. Wydawały się równie realne, co uczucia żywych. Nie chciała ich stracić. Bała się powrotu tej beznadziei, strachu, opuszczenia odczuwanych przed spotkaniem Tremere.

Nie rób mi tego...


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 22-09-2022 o 11:21.
Zell jest offline