Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2022, 22:36   #28
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
& wszyscy

Wspaniała iście restauracja promieniała przepychem. Roje kelnerów oraz kelnerek pływało obok stolików roznosząc tace wypełnione świetnymi wiktuałami. Rzeczywiście wszystko było skrojone na bogatego klienta, który płaci oraz oczywiście wymaga. Reporter właściwie podziwiał nie tylko restaurację, ale również organizację obiadu, bowiem wszystko to wymagało nie lada zarządzania personelem obsługującym. Sporządzenie obiadu choćby dla tuzina gości było dla niejednej gosposi czy lokaja wyzwaniem, zaś tutaj przy stolikach siedziała gromada wybrednych snobistycznych osobników. Wśród nich przypadkowo jednak znalazł się Mathew, który wykorzystywał owe luksusy chętnie. Niby bowiem czemu miałoby być inaczej? Reporter więc przysiadł sobie przy stoliku i miejscu jak poprzedniego dnia oraz zamówił na ciepło sandacza z sosem oliwkowym oraz niewielką ilością ryżu, zaś jako przekąskę terrinę łososiową. Czyli oferta morza. Ponieważ smakowite dania oznaczały się całkiem mocnym aromatem, skorzystał ze wspaniałych możliwości “Olympica” oraz zamówił białe wytrawne Chablis z zamku Alberta Bichota. Uznał, iż wino lekkie, ale o wyraźnym smaku spokojnie współgra ze smacznymi potrawami okrętowego kucharza.

Minęło zaledwie kilka minut jak do stolika dosiadł się wielebny Thompson.
- Witam szanownego kolegę - rzucił przyjaznym tonem - jak minęło popołudnie? - zapytał, jednocześnie przyglądając się podawanym potrawom i układając sobie w głowie własne menu na ten wieczór.
- Dobry wieczór. Popołudnie? Bardzo przyjemnie na lekturze książki - przerwał posiłek witając Ebenezera. - Zresztą widziałeś ją - mówił po imieniu per ty - wcześniej. To bardzo interesujący wolumin. Akurat zajmuję się elementami etnograficznymi, choć raczej z tych, które niecałkiem są chyba powiązane ze stanem klerykalnym - wspomniał ogólnie przypomniawszy sobie część opisującą obyczaje seksualne.
- Nauka, to nauka. Nie ma tutaj rzeczy lepszych bądź gorszych, czy też powiązanych z tym czy innym stanem. Są po prostu fakty. Historia zna wiele trudnych do zaakceptowania faktów, jak choćby palenie ludzi na stosie, czy ordalia. To, że takie praktyki wywołują u mnie oburzenie nie znaczy, że o nich nie czytam. Wręcz przeciwnie. Ważne żeby wystrzegać się takich zachowań we własnym postępowaniu. Wiedza nie jest niczym złym - wielebny zaprezentował swój punkt widzenia. - Czy ewentualnie, gdy skończysz, byłbyś skłonny pożyczyć mi tę książkę? Zawsze bardzo lubiłem styl naszego profesora.

Niedaleko stolika pojawiła się Sarah i zatrzymała się. Widać było po niej zawahanie, czy podchodzić do stolika, przy którym siedział pastor, jednak westchnęła i zrobiła kilka kolejnych kroków, uśmiechając się do Mathew, którego wczoraj również opuściła przy stoliku.
- Można? - Zapytała lekarka, ciągle znajdując się kilka znacznych kroków od najbliższego krzesła.
Mathew skłonił się lekko witając. Nie mógł mówić ze względu na pełne usta sandacza, ale oprócz skinienia powitalnego, wskazał zapraszająco dłonią. Szczęśliwie Ebenezer wyręczył go.
- Oczywiście, zapraszamy serdecznie - odezwał się pastor, w sposób aż nadmiernie uprzejmy, szczególnie jak dla jego osoby. - Cieszę, się że panienka nas zaszczyciła. Chciałem… przeprosić za moje wczorajsze zachowanie. Było niestosowne. Miałem kiepski dzień i jeszcze gorszy humor. Dodatkowo alkohol zrobił swoje. Nie mam za złe, że ode mnie uciekliście. Zasłużyłem sobie - wielebny starał się okazywać skruchę, może nawet zbyt teatralnie. Nie chciał jednak doświadczać dalszego ostracyzmu. Mieli stanowić drużynę poszukiwawczą, a nie zbieraninę wolnych strzelców. Trzeba z tymi ludźmi znaleźć wspólny język. Z resztą na przykładzie sympatycznego reportera widać, że jest to jak najbardziej możliwe. Ebenezer zdążył już chłopaka polubić.
- Nie chowam urazy, choć to pewnie wy, pastorze, lepiej znacie się na… miłosierdziu. - Odpowiedziała neutralnym tonem Sarah i usiadła na jednym z dalszych krzeseł, od obu mężczyzn. - Zamawialiście już coś? - Zapytała miłym tonem, zmieniając temat.
- Sandacza i łososia - Mathew odzyskał głos po przełknięciu smacznego kęska. - Polecam jeśli ktoś lubi. Są delikatne, ale wyraziste smakowo, zaś wytrawne wino podkreśla przewybornie ich wyjątkowy aromat.
Po chwili pojawił się i Daniel. Skinął głową znajomym, ale najwyraźniej nie zamierzał się dosiadać.
- Zapraszam kuzyna - powiedział pastor z uśmiechem, wskazując Danielowi wolne miejsce. Wielebny ewidentnie próbował być dzisiaj duszą towarzystwa, chociaż chyba nie do końca mu to wychodziło. Nie miał praktyki…
- Ja jeszcze się zastanawiam - Ebenezer odparł Sarah. - Może będzie Pani w stanie coś polecić? Człowiek najchętniej zjadłby wszystko, a to przecież jeden z grzechów głównych - niepohamowanie w jedzeniu i piciu. Trzeba się na coś zdecydować - usiłował zażartować pastor.
Daniel nie skomentował określenia 'kuzyn', ale miejsce przy stole zajął.
- Zapewne nieumiarkowanie byłoby źle widziane przez otoczenie - powiedział - ale nie sądzę, by zjedzenie czegoś smacznego w odpowiedniej ilości podpadało pod tę kategorię.
- Oczywiście, że nie. Miałem na myśli obżarstwo. Posilać się można, a wręcz należy. Źle wczoraj zaczęliśmy, mam nadzieję, że damy radę to nadrobić. Komu wina? - zaproponował duchowny sięgając po butelkę.
- Najpierw coś zamówię. - Daniel zaczął studiować kartę dań. - Co powiecie na bażanta? Królewski ptak.... Albo na łososia, jeśli ktoś nie lubi drobiu - zaproponował.
- Tak, łosoś brzmi świetnie. Chętnie skosztuję - odrzekł pastor, który autentycznie nabrał ochoty na rybę. Jednocześnie chwilowo odstawił butelkę z trunkiem.
- Ja może spróbuję tego bażanta. - Rzuciła Sarah, wpatrzona w kartę dań. - Łososia już jadłam na obiad… więc chyba warto popróbować różności, póki jeszcze mamy na to okazję.
- W dżungli też będą różności - powiedział Daniel - ale zapewne nie takiej jakości, jak to, co oferuje tutejsza kuchnia.
Mathew, który już pałaszował sandacza z ryżem spoglądał na towarzystwo ciesząc się, że pogodzili się. Po pierwsze w dżungli warto sobie ufać, po wtóre: zgoda buduje, niezgoda rujnuje. Również rujnuje nastrój, więc powrót do rozmów, uśmiechów oraz ogólnie towarzyskiego zachowania cieszył reportera.
- Jeśli chcemy korzystać z darów dżungli, mam nadzieję, że któryś z członków naszej ekipy zna się na tym - zwrócił się do Sarah i Daniela. - Przyznaję ze wstydem, że choć odwiedzałem to miejsce, znam jedynie najpospolitsze owoce, jak acai, bacuri - wymienił kilka popularniejszych. - Jest wiele więcej, ale te są bardzo smaczne, więc może nie będzie tak źle, choć mniej wykwintnie.

Pastor złożył zamówienie nie mogąc się doczekać swojego łososia i drugiej butelki wina - trochę mocniejszego od tego, które stało już na stole. Z whisky postanowił definitywnie zrezygnować. Przynajmniej dzisiaj.
- Co do owoców, to ekspertem nie jestem. Ale jako takie pojęcie o przetrwaniu w dziczy mam. Myślę, że gdyby była taka konieczność to zdołam znaleźć nam coś jadalnego. Aż trudno sobie to wyobrazić przy tak zastawionych stołach - wielebny ustosunkował się do wypowiedzi Mathewa.
- Wystarczy że zejdziemy z pokładu - powiedział Daniel z lekkim uśmiechem - i będziemy mogli zacząć zapominać o takich frykasach jak bażanty.
- Pewnie tak, proszę jednak zauważyć, że jeszcze spędzimy czas w podróży do celu innymi statkami. Być może również na miejscu szykując się, kupując sprzęt, poszukując informacji o zaginionej pannie Bloom. Tam również są restauracje, czy bary. Potrawy przynoszą w zwykłych talerzach, nie porcelanowych oraz pewnie faktycznie nie będą serwowali bażantów, ale czy próbował pan kiedyś arepy? – reporter wymienił królową kuchni wenezuelskiej, czyli okrągły placek z gotowanej mąki kukurydzianej, który często wypełnia się serem, mięsem lub awokado, chrupki na zewnątrz, miękki wewnątrz. – Albo feijoada completa? – to było z kolei coś z Brazylii, rodzaj gulaszu czarnej fasoli, wieprzowiny, wołowiny i wędzonej kiełbasy wzbogacony warzywami, ryżem, pomarańczami oraz polewą zwaną farofa. – Uważam, że są smaczne, i choć tam stosunkowo tanie, spożywając je na terenie Europy musielibyśmy zapłacić krocie przestępując próg jakiejś wykwintnej restauracji.
Wielebny przysłuchiwał się wywodom kolegi na temat kuchni południowoamerykańskiej. Może nawet jadł kiedyś te potrawy, ale za cholerę nie umiałby ich nazwać. - Facet na prawdę sporo wie - pomyślał.
- Nie sądzę, by tacy Charrúa czy Marubo choćby słyszeli o tych potrawach - powiedział Daniel. - Tak że lepiej się nie nastawiać na dania godne wspomnianych restauracji.
- Bryyy wieczór… - Przy stole zjawiła się Iris, wykonując niedbały… salut(?) dwoma palcami do towarzystwa. Nie czekając zaś na żadne "tam takie", przysiadła się, zerkając to na Sarah, to na Kleryka.
- Toporki wojenne zakopane, czy jak się sprawy mają? - Powiedziała.
- Taaak. - Przeciągle odpowiedziała Sarah. - Zresztą, żadnych szczególnych toporów wojennych nie było, chwilowa niechęć do przebywania w swoim towarzystwie, ot co, prawda? - Spojrzała na Pastora, licząc, że potwierdzi jej słowa, choć to ona była osobą, która odeszła od stolika.
- Oczywiście. Ja nie chowam żadnej urazy. Moje zachowanie było zdecydowanie zbyt napastliwe. Bardzo smaczny łosoś, polecam - pastor odezwał się spoglądając na Iris i Sarah, odrywając się od zaserwowanego przed momentem posiłku. - Wina szanownym paniom?
- Już jadłyśmy, na lunch… - Przelotnie się uśmiechnęła Iris, i trochę jakby zerkając na lekarkę…
- Nie, z winem dziękuję…
- Ja chętnie - powiedział Daniel. - jestem pewien, że odrobina wina dobrze się będzie komponować z bażantem.
- Ja też dziękuję. - Z uśmiechem odpowiedziała pastorowi Sarah. - Smaku potraw, które próbuję pierwszy raz, wolę nie zakłócać alkoholem, bo może on nieco… zakłócać kubki smakowe. A są wystarczająco wyśmienicie przyrządzone, by smakować bez podkreślania ich smaku.
Pastor napełnił kieliszek Daniela, a następnie swój.
- Trochę wina do posiłku jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a znakomicie zaostrza apetyt. Ale skoro Panie nie są zainteresowane, to oczywiście nie będę nalegał.

Zaś reporter wreszcie załatwił główną potrawę i obecnie zaczął łososia. Ocenił, że skoro świetnie się złożyło i wszyscy przy stole przeszli nad tą pożałowania godną sprawą wczorajszą postanowił poruszyć istotniejszy temat.
- Nigdy nie spotkałem panny Bloom, zresztą profesora Blooma również nie znałem przed spotkaniem w jego posiadłości - zagaił sprawę. - Czy ktoś z państwa poznał dobrze pannę Bloom? Może ktoś miałby spośród państwa jakąkolwiek koncepcję, co eksplorowała, jakie rzeczy analizowała? Wreszcie jaką jest osobą? - nie mając jakichkolwiek informacji uznawał, że lepiej coś wiedzieć, niż nic. Ewentualnie może ktoś pozyskał jakieś informacje konkretniejsze niżeli ogólne wieści profesora.
- Szczerze mówiąc ja również przyłączam się do pytania Mathewa. Wprawdzie znałem Evelyn, jednak miało to miejsce 15 lat temu. Była wtedy jeszcze dzieckiem. Gdyby nie zdjęcie, które pokazywał profesor Bloom nie wiedziałbym nawet jak teraz wygląda - odrzekł pastor.
- Znałam się z Evelyn z czasów szkolnych, gdzie chodziłyśmy razem do jednej klasy… - Zaczęła Sarah. - Jeśli mam coś powiedzieć, to jest roześmiana, wesoła, chociaż… też trochę niezdarna, to się o coś potknie, to jej coś spadnie… z drugiej strony na pewno odziedziczyła po profesorze to, że potrafiła sobie radzić sama w większości sytuacji i samodzielnie wyplątywać się z różnych tarapatów, więc… podejrzewam, że skoro zaginęła, to niestety jest to poważna sytuacja. - Lekarka na moment się zafrasowała. - Oprócz archeologii interesowała się też medycyną i zdecydowanie była świetną strzelczynią, zdobywała wiele nagród strzeleckich na różnych zawodach. A czego mogła szukać? Chyba dokładnie tego samego, co jej ojciec? Artefakty, grobowce, i jak sam profesor wspomniał, nowe, niepoznane jeszcze plemiona? Choć miejmy nadzieję, że znalazła tam może jakąś miłość i zaszyła się dłużej w dżungli, po prostu nie dając nam wszystkim znać… - Starała się nieco rozchmurzyć żartem na koniec.
- Pamiętam ją już dorosłą - dodał Daniel - ale większość z tych cech została bez zmian. Ale te nieznane plemiona to raczej zainteresowania z ostatnich czasów.
- Panno Joyce, to może być słuszne, co pani mówi - skonkludował reporter. - Skoro panna Bloom jest archeologiem, musi być osobą samodzielną, spacerującą własnymi ścieżkami. Ale niepokoi mnie, że pewnie taka sytuacja się wydarzyła po raz pierwszy, jak przypuszczam. Inaczej zarówno profesor wspomniałby o tym, jak pewnie nie organizował wyprawy. Pytanie więc, czy była kimś, kto mając na oku jakiś cel zapomniałby o wszystkim? O informowaniu rodziny… jeśli nie, to wyprawa ratunkowa jest nadzwyczaj przydatna. Osobiście bardziej przypuszczałbym, że została na przykład odcięta przez jakąś powódź Amazonki, czy coś podobnego… - zastanawiał się na głos reporter. - Ech, żeby się udało po prostu i żebyśmy za jakiś czas po prostu mogli wszyscy się śmiać ze swoich obaw, wraz z panną Bloom. Wypijmy za to - zaproponował toast. - Czy winem, czy wodą, czy whisky. Co państwo na to - wzniósł lampkę wina. Jeśli ktoś jeszcze chciał, chętnie, jak nie, wzniósłby go także osobiście sam.
- Zapewne poinformowała, w końcu profesor wiedział, co planuje jego córka - powiedział Daniel. - Nigdy nie była taka roztrzepana czy zapominalska.

Wielebny wzniósł toast lampką wina, razem z reporterem. Sarah dołączyła, ale szklanką soku, Daniel - podobnie jak pastor - lampką wina. Iris tylko wzruszyła ramionami.
- Nie chcę być złym prorokiem, ale czasu minęło już sporo odkąd Evelyn dała jakiś znak życia. Nie twierdzę oczywiście, że stało się najgorsze, wręcz przeciwnie, wierzę, że jest cała i zdrowa. Jednak jeśli miałbym postawić jakąś tezę to założyłbym, że została uwięziona. Najpewniej przez jakiś dzikusów, nie znających Chrystusa. Jednak nie wszyscy dzicy to kanibale i łowcy głów, mogą być po prostu ciekawi białych. Myślę, że istnieją spore szanse na to, że nie zrobili córce naszego profesora krzywdy. Osobiście bardzo bym to przeżył. Lubiłem tą małą... - pastor nawiązał do dzieciństwa Evelyn i lekko się zafrasował.
- Niektórzy polują na głowy, wielu przyjmie pod dach każdego wędrowca i podzieli się tym, co ma. - Daniel skomentował słowa wielebnego, nie wdając się w rozważania na temat tego, co się mogło przytrafić dzielnej badaczce nieodkrytych do tej pory plemion.
- Poszukamy jej, wypytamy… - zastanawiał się reporter głośno. - Cóż mówią, koniec języka za przewodnika. Obawiam się tylko, czy potrafimy się porozumieć ze wspomnianymi plemionami oraz generalnie przy pobycie na terenie Amazonii. Znam hiszpański i portugalski, ale nie znam języków tubylców. Jak państwo? - spytał kompanów.
- Ja mogę pomóc jeśli chodzi o łacinę. Jednak nie wiem czy będzie przydatna w amazońskim buszu. Chociaż nazwa Ameryka Łacińska zdaje się to sugerować - odezwał się Ebenezer.
- Z niektórymi mieszkańcami Amazonii się dogadam, ale tam co plemię, to inny język lub jego wariant - powiedział Daniel. - Jedyne wyjście, to wynająć przewodnika, tubylca który zna portugalski.
- Ja niestety nie spędziłam ani dnia na tym kontynencie, a z języków, znam francuski, co nam może tylko pomóc, jeśli trafimy do Gujany Francuskiej. No i z mojego pobytu w Afryce znam Suahili, ale to tym bardziej nieprzydatne w tamtych rejonach… - Wypowiedziała się o swoich możliwościach językowych Sarah.
- Francuski, niemiecki, rosyjski - Powiedziała detektyw.
- No to jeszcze niderlandzki i włoski, i dogadamy się niemal z każdym - zażartował pastor, wyraźnie zadowolony, że znalazł się w grupie prawdziwych poliglotów.
 
Kelly jest offline