Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2022, 19:26   #75
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Spójrzmy prawdzie w oczy, nie byłam jakąś przesadnie przewrażliwioną osobą. Pracowałam kilka lat w nieistniejącym już Ministerstwie Regulacji i to w terenie. Widziałam całkiem sporo miejsc zbrodni i to zbrodni dokonywanych przez Fenomeny a potem, jeśli się udało namierzyć sprawcę uczestniczyłam w jego likwidacji, podczas której uciekałam się do wszelkich dostępnych mi sposobów, aby się takiego osobnika pozbyć. To oswoiło mnie z różnymi sytuacjami i z widokiem krwi, ale pomimo mojego całego doświadczenia wrzasnęłam, kiedy głowa Mandy eksplodowała. Wrzasnęłam a potem zamarłam. Nie tego nauczyła mnie moja praca, a jednak zmroziło mnie na zbyt długi moment. Gdybym była w pracy takie zachowanie mogłoby narazić mnie oraz towarzyszących mi Łowców na niebezpieczeństwo, a teraz spoczywała na mnie jeszcze większa odpowiedzialność.

Miałam świadomość, że u Ali i Fincha działo się coś złego, ale nie byłam w stanie nic na to poradzić, bo nie mogłam zostawić ludzi z piwnicy. Kopaczka i O’Hara musieli poradzić sobie sami. Dodatkowo czułam się winna. Praktycznie zmusiłam Mandę, aby przeprowadziła rytuał i namierzyła dla mnie wichrzyciela. Nie można było wykluczyć, że jej działanie w jakiś sposób przyspieszyło magiczny atak i tym samym przypieczętowało los Wiedźmy.

Na szczęście dla mnie i dziewczynki, którą miał zamiar zaatakować jeden z impów syknięcie małego potworka wyciągnęło mnie z tego stanu zawieszenia i kompletnie zbędnej w tym momencie refleksji.

Odruchowo sięgnęłam do łydki i dobyłam przyczepionego tam sztyletu. Uderzyłam nim impa skaczącego na dziewuszkę. Imp był szybki, ale nie jakoś nadzwyczajnie szybki, więc trafiłam bez problemu. Jednak ostrze cięło dość opornie jakby skóra pokrywająca szkaradę była elastyczna i gumiasta. Udało mi się jednak ochronić dziewczynkę. Zaraz potem dziabnęłam kolejnego impa wydostającego się właśnie z przejścia otwartego w klatce piersiowej jakiegoś nieszczęśnika. Niestety wiedziałam, że otwarty portal zaraz wypluje z siebie kolejnego pomiota a ja nie miałam nic co mogłoby spalić lub rozpuścić ciało, aby zniszczyć przejście. Mogłam tylko siekać wyłażące impy, ale na dłuższą metę to nie miało sensu, bo stworki mogły się tak przedostawać w nieskończoność.

Rozejrzałam się po piwnicy. Wedle mojej rachuby cztery osoby zginęły podczas tego ataku i w ich ciałach otworzyły się bramy dla pomiotów. Potworki pchały się przejściami jeden za drugim. Stwory nie były ani zbyt okazałe ani zbyt waleczne, ale ludzie panikowali i wiedziałam, że najlepszą decyzją wydawało się wycofanie ich stąd. Odwróciłam najbliższe ciało twarzą do dołu, aby samo przejście także znalazło się tuż przy podłodze i utrudniło to tym samym wydostawanie się impom.

Ruszyłam w stronę Aniołka atakując ostrzem te impy, które napotkałam na swojej drodze.

- Musimy albo wyciągnąć stąd ciała, w których otworzyły się przejścia albo wyprowadzić stąd ludzi i zamknąć impy tutaj w piwnicy. Wybieraj! - Krzyknęłam w stronę Ojczulka zwalając na niego podjęcie decyzji.

- Wyprowadzamy ludzi. Tutaj jesteśmy w potrzasku, gdyby coś - zdecydował Ojczulek.

- To do dzieła! - Przytaknęłam mu - Ja stanę przy drzwiach i przypilnuję, żeby żaden pokrak nie wydostał się razem z wami! Szybko, szybko! Muszę sprawdzić co z innymi.

No właśnie, nie liczyłam na to, że tylko nam w piwnicy się oberwało. Strasznie obawiałam się o dzieciaki na górze. No i w sumie o Fincha i Alicję też. Nerwowo pospieszałam ludzi do wyjścia desperacko tnąc próbujące ich dopaść impy.

Na szczęście ludzi nie trzeba było przekonywać ani specjalnie namawiać. Uciekali z piwnicy, niemal w panice, nad którą swoimi zdolnościami jakąś tam kontrolę sprawował Aniołek. Ja w tym czasie ciachnęłam jeszcze trzy pokraki, które zdołały wydostać się przez bramy w ciałach nieszczęśników.

- Dobra. Uciekaj. Zamkniemy drzwi do piwnicy i narysujemy szybką pieczęć. Długo ich nie zatrzyma, ale będziemy mieli kilka minut spokoju. - Zwrócił się do mnie Ojczulek.

- Sprawdzę górne piętra. - Odparłam szybko - Gdzie się przeniesiecie? - Zapytałam.

- Na zewnątrz, póki co. Idź! Ogarnij górę. Ja zabezpieczę zejście.

- Na zewnątrz lepiej nie, bo chyba tam się coś dzieje. - Tym razem sprzeciwiłam się pomysłowi Aniołka - Idźcie do stołówki czy gdzieś w te okolice. Ja lecę sprawdzić górę! - Ostatnie zdanie wykrzyknęłam już w biegu.

Zamierzałam ogólnie sprawdzić korytarz a później udać się bezpośrednio do pokoju, w którym zostawiłam Gemmę i Harry’ego.

Udało mi się tam dotrzeć bez problemu, bo większość drzwi była pozamykana i jako że na korytarzu nie było żadnych ludzi to nie latały tam też małe piekielne gnojki. Domyśliłam się, że brak ludzi oznaczał brak otwartych przejść. Nie wiedziałam za to co się działo za zamkniętymi drzwiami.

Nacisnęłam klamkę do drzwi pokoju, w którym zostawiłam Gemmę i Harry’ego oraz trzy inne dziewczynki, jeśli dobrze pamiętałam.

Drzwi były zamknięte od środka, ale ruch klamki wywołał jakieś nerwowe poszeptywania i poruszenia.

- Gemma? To ja Emma. Otwórzcie proszę. - Zapukałam w drzwi.

- Emma. Super - Usłyszałam jakiś hałas i drzwi stanęły otworem.

Na mój widok Gemma zrobiła wielkie oczy.

- Jesteś cała we krwi. Potrzebujesz pomocy.

Harry Potter, który uśmiechał się swoją starczą twarzą, zrobił wystraszoną minę. Gdzieś niedaleko, za oknem, ktoś wrzasnął przeraźliwie z bólu. Spięłam się na ten dźwięk, nie rozpoznałam jednak po głosie, kto mógł tak krzyczeć.

- Nie, nie potrzebuję. Nic mi nie jest. - Zapewniłam Gemmę - Chciałam tylko sprawdzić czy z wami wszystko w porządku. Nic nikomu się nie stało?

Po tych słowach zerknęłam trwożliwie za ramię Gemmy, żeby zobaczyć w jakim stanie była reszta osób w pomieszczeniu. Wszyscy na szczęście wyglądali na całych i zdrowych.

- Co mamy robić? Co się dzieje? - Usłyszałam pytania.

- Nie otworzyło się żadne przejście ani portal w tym pokoju? - Sama odpowiedziałam pytaniem.

- Nieeeee - Wyraźnie byli zdziwieni moimi słowami.

- To dobrze. Zamknijcie w takim razie drzwi za mną i nie wychodźcie, bo mamy tutaj najazd impów. - Tym razem postarałam się im wyjaśnić co nieco.

- Anioły, demony, impy, jakieś popierdoleńce nachujają tutaj na lewo i prawo. Zjebane to wszystko w chuj - Usłyszałam charakterystyczny głos Piaget.

- O Piaget. Nie wiedziałam, że też tutaj jesteś. - Spojrzałam za plecy Gemmy szukając tej małej.

Musiała przejść do nich w tak zwanym międzyczasie, bo nie przypominałam sobie żebym ją widziała, kiedy byłam tutaj poprzednim razem.

- Nie wychodźcie na korytarz, dobrze? - To było skierowane do Gemmy.

- Dobrze. Czekamy na ciebie. Ale wszyscy są bardzo wystraszeni.

- Wiem Gemma, ale dacie radę, prawda? A teraz ten pokój jest najbezpieczniejszym miejscem dla was. Lecę sprawdzić co się dzieje. Spróbujcie się zająć czymś, żeby nie panikować. - Podpowiedziałam na koniec.

Przebiegłam się jeszcze korytarzem, żeby sprawdzić czy coś złego nie działo się czasem u pozostałych pozamykanych w pokojach osób. Przez drzwi powinnam słyszeć wrzaski i krzyki, gdyby gdzieś wewnątrz któregoś z pozostałych pomieszczeń otworzył się portal i impy atakowały przebywających tam ludzi.

Na piętrze panował spokój. Słyszałam tylko głosy wystraszonych ludzi pozamykanych w swoich pokojach. Te krzyki, które wcześniej brałam za krzyki z piętra tak naprawdę były wrzaskami ludzi na zewnątrz.

Czyżby impy wydostały się tylko z tych osób przebywających w piwnicy i tych na zewnątrz a całkowicie pominęły tych w domu? Jeżeli tak, to dlaczego?

Po inspekcji korytarzy zbiegłam na parter i wybiegłam przez drzwi wyjściowe.

Na zewnątrz zobaczyłam Kopaczkę, która walczyła z dwoma kobietami ubranymi niczym wdowy albo mocno nawiedzone Gotki i O’Harę, który siłował się z Szeptaczem pod linią drzew. Obaj tarzali się po ziemi, z tym, że Finch wyraźnie uzyskiwał przewagę. Ruszyłam ogólnie w ich kierunku rozglądając się także za ludźmi potrzebującymi pomocy.

Na zewnątrz szlajało się kilka impów, ale te, które stanęły mi na drodze udało mi się szybko wybić. Ludzie, którzy przetrwali pierwszą falę ataku najwyraźniej gdzieś pouciekali. Widziałam kilkunastu nad brzegiem jeziora chowających się po krzakach i innych poukrywanych między drzewami. Widziałam też niestety leżące ciała. Na moich oczach Kopaczka szybkimi, rozmytymi uderzeniami powaliła jedną z ubranych na czarno postaci i dalej walczyła z ostatnimi dwoma. A Finch, z zaciekłością, zdzielił z główki leżącego pod nim człowieka, który jednak zamiast stracić przytomność z wielką siłą odrzucił od siebie O'Harę. Finch upadł na plecy, ale podniósł się bardzo szybko. Równie szybko podniósł się jego przeciwnik, w którym rozpoznałam Szeptacza.

- Na wrzeszczące piekielne pomioty! - Krzyknęłam i w linii prostej skierowałam się do Fincha oraz Szeptacza. - Mieliście się z nimi nie bić! Nie można zostawić was nawet na moment, żebyście nie zrobili jakiejś zadymy!

- To on zaczął, prze pani - Finch był w wyśmienitym humorze, mimo że miał rozbity nos i twarz zalaną krwią.

Szeptacz wyglądał niewiele lepiej, ale wyciągnął w stronę O'Hary rozczapierzoną dłoń.

- Nawet nie próbuj! - ostrzegł go Finch. - Musisz wyjaśnić kilka ważnych spraw, a martwy tego nie zrobisz! I odwołaj te pomioty piekielne!

- O których pomiotach piekielnych mówisz? - Pytanie było skierowane do Fincha, ale spojrzałam się oskarżycielsko w stronę Szeptacza.

- O tych, w budynku - Finch nie spuszczał wzroku z Szeptacza. - jeszcze jeden ruch ręką i ci je połamię! Nie żartuję, typie!

Szeptacz nie miał zamiaru posłuchać, a ja wyczułam jak wokół czarownika zaczęła się zbierać energia. Moc tak silna, że byłaby w stanie przebić się przez mistyczne osłony pieczęci. Kopaczka uporała się z kolejną z wdówek i teraz furią ciosów zasypała ostatnią przeciwniczkę.

- Skąd wiesz, że to on je wysłał? - Zapytałam Fincha, no i skąd wiedział, że pojawiły się one w budynku, skoro cały czas był na zewnątrz. No i może nie powinnam go zagadywać, kiedy cały czas siłował się z Carrem.

- Wal go prądem albo mu złamię szczękę czy coś! - O'Hara nie ustępował, a Szeptacz nie przestawał gromadzić energii tylko teraz robił to wolniej i dyskretniej, ale działał dalej. To było coś związanego z przestrzenią, jak sądziłam wyczuwając fluidy tej mocy swoim Zmysłem Śmierci.

Nie czekając aż Szeptacz zbierze całą potrzebną mu moc ja użyłam swojej mocy znikania, zakładając, że mogłaby na niego zadziałać, doskoczyłam do Szeptacza od jego boku i potraktowałam go paralizatorem. Skurczysyn nawet się nie wzdrygnął. Miałam wręcz wrażenie, iż koleś wchłonął w siebie cały ładunek, a potem poczułam, że zebrał całą siłę potrzebną do zaklęcia, jakbym kurde doładowała go dodatkowo tym strzałem z paralizatora. Nie zamierzałam mu jednak pozwolić na zaatakowanie Fincha. Nie tym razem.

Rzuciłam się, żeby zasłonić Fincha własną klatą, ale O’Hara wykonał swój ruch w tym samym momencie i dzięki "podkradzionej" Kopaczce mocy był ode mnie szybszy. Zderzył się z Szeptaczem wyprowadzając cios w jego szczękę. Wrzasnęli jednocześnie i O'Hara i Szeptacz, ale ten drugi padł, jak rażony gromem, a Finch skakał machając ręką w powietrzu i obracając się wokół siebie. Uwolniona przez Szeptacza energia uderzyła we mnie, a ponieważ mój plan zasłonięcia Fincha własnym ciałem opierał się na użyciu przeze mnie mocy Odbicia a nie na kupieniu obrażeń, więc zważywszy na to, iż już ją uruchomiłam to zadziała, jak trzeba i odbiła zaklęcie Szeptacza. Niestety, ponieważ Szeptacz leżał już na ziemi nieprzytomny to nie oberwał własnym atakiem, a szkoda, bo byłam ciekawa co jego plan miał zrobić i zamiast tego jego moc rozproszyła się po okolicy.

- Jaaaa … pier….. dziuuu …. - jęczał O'Hara. - Złamałem sobie rękę.

Jednak pomimo tego, że moc się ode mnie odbiła to poczułam jej echo w swoim organiźmie. Mogłam się jedynie domyślić, że jej zadaniem było jakieś krwawe przemieszczanie części ciała, łamanie kości może gotowanie krwi. Na pewno zaklęcie miało zabić, więc Szeptacz nie pierdzielił się w tańcu. Chociaż miałam wątpliwości czy zrobiłby tym coś poważniejszego Finchowi. Jak na moje oko nie dość, że facet się pospieszył i nie zogniskował porządnie mocy to jeszcze jego hokus pokus mordercze dla kogokolwiek innego było zbyt słabym kalibrem jak na O’Harę. Miałam wątpliwości czy powaliłoby nawet mnie, więc Szeptacz się nie popisał.

- Jesteś pewien, że to on? - Puściłam mimo uszu jęczenie Fincha i wróciłam do interesującej mnie kwestii teraz kiedy Carr leżał już bez czucia na ziemi.

- Co? Złamał mi łapę? Nie. To ja sam. O jego szczenę. Kurde! Boli jak diabli. Niech się w końcu zacznie zrastać. Jak to wygląda w budynku. Wszyscy cali?

- Nie o to mi chodziło i nie, nie wszyscy są cali. Pytałam, czy jesteś pewien, że to on wezwał impy, bo one przedostały się tutaj przez portale otwarte w … - zamilkłam i zaczerpnęłam tchu - w ciałach ludzi. - Dokończyłam powoli, bo na wspomnienie o tym zrobiło mi się niedobrze. - A teraz chciał ciebie rozerwać na kawałki. Kurde! Przecież Ernest twierdził, że on jest tutaj potrzebny! O to mu chodziło?! Że ma ludzi porozrywać na strzępy?! - Wezbrała we mnie złość i miałam teraz ochotę pójść i wyżyć się na Furym.

- Fury dziwnie postrzega świat. Może chodziło mu o to, że coś nam powie, po tym ataku. Coś ważnego. Albo zrobi jakieś sprzężenie zwrotne i… to wpłynie na coś ważnego. Trzeba będzie z nim pogadać.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline