Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-09-2022, 14:24   #54
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
John na scenie przyjął owację. Gdy zaczęto im klaskać uniósł rękę niczym zwycięzca i warknął. I był to chyba jedyny przejaw nagłego wybuchu emocji, jaki mu towarzyszył.

Gdy Aurora rozmawiała z nimi o Zjawie zapytał tylko jakie mają plany co do jego tożsamości. Gotowa historia i adres były wiele warte dla kogoś kto wiedział jaki zrobić z nich użytek. W końcu nikt nie musiał wiedzieć, że Brudas, aka Zjawa nie żył. Ktoś mógł przytulić jego tożsamość.

Później było wystąpienie Perl Noir.

Ktoś kiedyś powiedział, że sztuka jest miarą człowieczeństwa i świadczy o inteligencji. I, że nigdy maszyny nie będą mogły tworzyć sztuki, bo brak im kreatywności.

Tymczasem od dekady muzykę komponowaly algorytmy. Od czterech lat malowały obrazy. W krótce zastąpią też wykonawców, a on całą pewnością tego doczeka. Może się nawet przyczyni. W końcu nie śpieszyło mu się na tamten świat.

Gdy Perl Noir zaczęła śpiewać w obcym języku John sięgnął po telefon. Przytrzymał na boku przycisk do wydania komend głosowych i powiedział: “tłumacz”.

Na ekranie zaczął pojawiać się tekst piosenki. Trywialny i pełen buntu. Kwintesencja Brujah. John oddał się kontemplacji stojącej za nim ściany.

***


Minęła godzina duchów, główne przemówienie gospodyni stało się jednym z nich, tak jak czarujący nawet nieśmiertelnych głos Perle Noir. Spokrewnieni zaczęli zbijać się w grupki i stronnictwa, wpadając w taniec języków oraz gierek, gdy jeden patrzy drugiemu na ręce, a ich intencje są równie szczere co rumieńce życia imitujące przemianę materii śmiertelników.
Wśród zebranego towarzystwa nowa koteria Aurory rozsypała się po sali, próbując zrobić jak najlepsze wrażenie i zdobyć dodatkowe punkty w rankingu gdzie oceniano każdy ruch czy gest. Alessandra korzystała z tego ile wlezie i nie szło tego przeoczyć. Przechadzała się po sali między grupkami, zamiatając marmurową podłogę kolejną praktycznie przeźroczystą suknią więcej odsłaniającą niż zasłaniającą i ozdobioną setkami srebrzystych kryształków. Pod bokami trzymała dwie szatynki w koronkowych kreacjach barwy węgla i w tym zestawie w którymś momencie przyjęcia weszła na trasę kolizyjną z ponurym Brujah w ciemnozielonym garniturze.
- John, kochanie. Dobrze widzieć, że jednak będzie dziś szansa na twoją ciętą ripostę bez konieczności używania syntezatora mowy. - ucieszyła się podchodząc bliżej i spojrzeniem wskazała krwawe lalki po bokach.
- Moje dzisiejsze dodatki. Jewel już znasz, a ta ptaszyna to Fifine - obie szatynki uśmiechnęły się czarująco, a ta zaczepiona o lewe ramię Torreador lekko kiwnęła mu głową na powitanie.
- W skali od jednego do dziesięciu jak bardzo masz ochotę dokonać masowego mordu? Bo nie wiem czy już dzwonić po Servio, czy jeszcze zdąże odwiedzić Hell.
John stał spięty, jak gdyby kij od szczotki stał się integralną częścią jego kręgosłupa. Gdy uśmiechnął się do dziewczyn towarzyszących Toreadorce miał wysunięte kły, jakby faktycznie chciał komuś przebić tętnicę.
- Nie morduję masowo. To zawsze jest indywidualna sprawa.
Podszedł do Fifine i zmusił się do wciągnięcia nosem powietrza.
- Lubię, gdy czują strach - po tych słowach powoli przeniósł spojrzenie na Alessandrę. Patrzył w jej oczy, co rzadko zdarzało się mężczyznom.
- Jak to jest, że was to nadal kręci - przy “to” wykonał gest dłonią wskazujący parkiet i najbliższe grupki Spokrewnionych.
Blondynka zaśmiała się szczerze rozbawiona.
- Oh John, kły? Tutaj? Naprawdę musiałbyś się bardziej postarać, kochanie. - pokręciła lekko głową, a potem sama powędrowała wzrokiem po sali i cmoknęła. Dodatki po jej bokach oparły brody o jej ramiona, powtarzając za nią krótki rekonesans samymi oczami.
- Są różne rodzaje walki, dominować można nie tylko na arenie. Wpływy zdobywasz w przeróżny sposób, nie tylko na ubitej ziemi - wróciła do niego spojrzeniem wyciągając dłoń i wygładzając klapę jego marynarki.
- Bycie pionkiem przez wieczność wydaje się okropnie irytujące, nie sądzisz? Ale żeby przestać nim być i samemu zacząć pionki przesuwać trzeba trochę wysiłku. Nie będę ci robiła pogadanek na temat tego że trochę mniej ponurą miną więcej tu ugrasz, nie wszyscy to lubią. Ja przykładowo niecierpię brudzić rąk i narażać na połamanie paznokci. Nie zawsze robimy to, na co mamy ochotę, lecz jeśli już tak się dzieje trzeba trzymać fason. Powiem, że cieszy mnie niezmiernie, iż mimo jawnej niechęci wciąż trzymasz pion. Nie myślałeś aby na rozładowanie frustracji udać się piętro niżej? Tam jest mniej jasne światło, łatwiej ukryć grobową minę.
Johny zacisnął szczękę. Przez moment mięśnie na jego twarzy aż zadrgały. Być może dlatego, że dopiero się pozrastały, a być może dlatego, że próbował się uspokoić.
- Nie. Nie myślałem - odpowiedział zupełnie szczerze.
- Co zaś do pionków, eleganckich garniturów i uśmiechniętych min… nie, ja się kurwa zwyczajnie do tego nie nadaję. To nie moja bajka.
Blondynka pochyliła się odrobinę i patrząc mu w oczy odpowiedziała cicho.
- A ja nienawidzę biegać, to uwłaczające. Uśmiechanie za to ponoć wychodzi mi całkiem nieźle, tak słyszałam. Zresztą nie tylko ono - zatrzepotała rzęsami - Rób dobre wrażenie, resztę zostaw mnie. Przy sofach jest twój primogen, ma dobry humor. Dużo ważnych osób ma dziś dobry humor, jest okazja aby coś ugrać. Dla siebie, dla grupy, na teraz czy na później. Pytanie co byś chciał ugrać, gdyby taniec z uśmiechem na ustach i sztyletem za plecami szedł ci równie dobrze jak bitka i komputery?
- Po pierwsze: nie tańczę - powiedział spokojnie. Stali bardzo blisko i wpatrywali się w siebie. John musiał przyznać, że nie przywykł do takiej bliskości i czuł się nieswojo w obliczu praktycznie nagiej dziewczyny. - Co mógłbym ugrać dla grupy twoim zdaniem? To po drugie. - Dodał. Musiał przyznać sam przed sobą, że chyba źle ocenił blondynkę. Była niebezpieczna. W ten najbardziej absurdalny sposób. Była niebezpieczna przez fakt sprawiania wrażenia bezbronnej i naiwnej. Do Johna dotarło, że de Gast jest niezwykle inteligentna. Ona zaś musiała zauważyć w jego spojrzeniu tę zmianę.
- Jesteśmy częścią całości, naszą siłą jest siła klanów. Albo przychylność graczy, dzięki czemu możemy mieć chociaż minimalny wpływ na to jak nas rozstawią na planszy - powiedziała wciąż z tą samą, uroczą miną chociaż w jej oczach błysnęło rozbawienie i coś ciepłego - Świetnie ci poszło kochanie na tym paskudnym, plebejskim parkingu. Teraz zbieraj laury i pozwól się rozpieszczać, a skoro nie lubisz tańczyć, zatańczę za ciebie - jej oczy przeniosły się z jego oczu w bok, gdzie grupa wywrotowców w skórzanych kurtkach z ćwiekami ściągała uwagę głośnym zachowaniem.
- Wytrzymaj jeszcze trochę, niedługo większość z tu obecnych zejdzie do Hell na dalszą część nocy. Wtedy da się zmyć po angielsku, nie wzbudzając niepotrzebnej uwagi.
Skinął jej w milczeniu głową, po czym spojrzał na Hetmana i jego ludzi.
- Theo Bell i Hardestad. Pamiętaj o nich, gdy pomyślisz, że Brujah można rozstawiać po szachownicy. I baw się dobrze.
John ukłonił się i wrócił pod jedną ze ścian, jakby pilnując żeby ani nie uciekła, ani się nie zawaliła.

***


U boku Brujah, niewiadomo skąd, pojawiła się nagle Ryan. Musiała przemknąć między tłumem i grupkami zajętymi wewnętrznymi knowaniami aby zajść go od tyłu.
-Nigdy nie pamiętam jaka powinna być ta właściwa wersja, żeby zacząć rozmowę na poziomie i w szykownym miejscu. - udała zamyśloną zerkając na niego z ironicznym uśmiechem.
-Wyglądasz jakbyś się tu męczył.
- Już wiem czemu pracowałaś w policji. Czytasz mnie jak otwartą książkę - powiedział zgrzytając na koniec zębami.
-Normalnie zaproponowałabym żebyśmy znaleźli bar i spróbowali zapić to całe gówno póki się nie skończy - mruknęła cicho - Ale nie jesteśmy normalni, więc zostaje się męczyć. Wiesz, jest takie powiedzenie, że nieszczęścia chodzą parami. Co ty na to aby pobujać się razem póki nie dostaniemy pozwolenia żeby wreszcie wrócić do siebie?
- Margo - powiedział w typowy dla siebie sposób przekręcając francuskie imię - ja naprawdę nie jestem w to dobry. To całe… - wyciągnął przed siebie rękę jakby chciał pokazać zdobione sufity i scenę - …pierdolenie, to nie dla mnie.
-Wolałam cię z przetrąconą szczęką, John - Tremere wsadziła ręce w kieszenie spodni od ciemnoszarego garnituru - Wtedy przynajmniej nie mogłeś powiedzieć "nie". To jak z zasadą pierwszej wypłaty, trzeba ją przepić z kolegami z pracy. Tylko gorzej jak się nie ma kolegów, a tym bardziej w pracy. Nie można być dobrym we wszystkim - spojrzała na niego poważnie - Stojąc z kimś odpada, że kto inny będzie próbował wciągnąć nas w kolejne słowne gierki, albo zaproszenie na dół. Umówmy się, że ubezpieczam ciebie, a ty mnie. Możesz spokojnie milczeć, nie będę dla zwiększenia wiarygodności ponownie łamać ci szczęki.
Zmierzył ją wzrokiem. Przez moment chciał rzucić wyzywająco: “nie dałabyś rady złamać mi szczęki”, jednak zaczął myśleć o konsekwencjach. W końcu kto powstrzyma ją przed spróbowaniem? I co potem? Wyprowadzą ich? Szkoda zachodu. W końcu pokręcił głową odganiając te myśli.
- Dobra. Dokąd chcesz iść? Bo do kolegów z Ukrainy wolę iść sam - wskazał ruchem głowy Hetmana i jego świtę w skórzanych kurtkach i obdartych kamizelkach. Nadal byli w świetnym humorze po występie.
- Kogo tu znasz poza mną i resztą “jebanej ekipy Aurory”? - powiedział na zakończenie unosząc obie brwi.
-Wstydzisz się mnie że nie chcesz przedstawić kolegom? Sam mi ostatnio zarzuciłeś, że nie znam zbyt wielu Brujah. Raczej lubią kobiety, widziałam jak Alessa z nimi rozmawiała i nie wyglądało aby mieli zaraz wyciągnąć na nią szabelki… kurwa, źle zabrzmiało. Mniej więcej tak to właśnie wyglądało - Margaux parsknęła i wzruszyła ramionami, zmieniając temat - Stąd znam tylko mojego maulę, parę płotek i moją primogen. Zwykle wszystkie zlecenia dla agencji idą przez Starego, a ja je tylko wykonuję. Ale co nieco słyszałam o tym i o tamtym, ale wybacz. Tajemnica zawodowa. Poza tym i tak w większość to to samo, co możesz usłyszeć na mieście. Jeśli nie bawi cię pogo w rytmach antysystemowego darcia mordy na trzy akordy to może ze mną wyjdziesz na parkiet? Bez obaw, mogę prowadzić. Jak w wojsku. Rób to co ja - mężnie zaproponowała mu swoje ramię.
- Nigdy nie byłem w wojsku. Jestem wykształciuchem, co się całe życie migał - powiedział podając kobiecie niezgrabnie rękę i prowadząc na parkiet.
- Muszę cię ostrzec. Nikt kto ze mną tańczył już nie żyje.
- Cholera, wysoko stawiasz poprzeczkę - Ryan pokiwała głową godząc się z tym i po chwili namysłu dodała tonem zwierzenia - Twoja troska jest rozczulająca, ale nie martw się. Nie umrę z zażenowania, trochę już na to za późno… bo kto umarł ten nie żyje, alleluja i do przodu. A teraz połóż mi lewą rękę na plecach na wysokości krzyża, wykształciuchu - dokończyła biorą jego prawą dłoń i podnosząc do wysokości piersi po boku.
Black na początku się spinał. Wodził wzrokiem po sali, jakby czekając aż ktoś skrzyżuje z nim spojrzenia z drwiącym uśmiechem. Żeby tylko znaleźć pretekst do zadymy. Jednak nikogo takiego nie znalazł.. Przyciągnął Margoux do siebie gdy melodia zwolniła. Kobieta poczuła też, że nieco się rozluźnia.
- Ciekawe co takiego się zesrało, że nas w to wjebali - powiedział cicho do ucha wampirzycy nie przerywając tańca.
- To pierdolenie na scenie, pochwały od Aurory, oklaski. Pierdolenie kotka za pomocą młotka. Dlaczego nie załatwił tego książęcy egzekutor? Zamiast tego zgarnęli z całego miasta nas. Tobie to nie śmierdzi? To początek grubego gówna - zakończył.
- Szeryf chce pokazać, że coś robi, a jej wybory i decyzje są mądre, a także skuteczne - Tremere oparła policzek o jego policzek uśmiechając się, mimo że głos miała poważny, lekko zamyślony. Gładziła machinalnie bark Brujah, kołysząc się do niezbyt szybkiej melodii.
- Na pewno wielu chciało właśnie aby posłała Egzekutora zamiast bandy młokosów, na pewno wielu jej to w mniej lub bardziej dyskretny sposób wypomniało nie wierząc w sukces. Po części ta zabawa jest tylko dla nas. Po części jest dla reszty niedowiarków, aby aż nadto wyraźnie zobaczyli namacalny dowód jej racji. Oczywiście, że ma coś więcej w planach. To był test, teraz przejdzie do konkretów skoro nie zawiedliśmy jej nadziei i zaufania którym nas obdarzyła. Jeśli się nie mylę, wyśle nas na daleko na północ, na miejsce starej, krwawej bitwy. Już całkiem niedługo.
- Ja jebię. Do Normandii? Odkryję moje wikińskie korzenie - powiedział przewracając oczami. Nie mogła tego zobaczyć, bo byli tak blisko siebie, jak nie przymierzając para kochanków. Gdyby któreś z nich żyło, to drugie pewnie czułoby bicie serca.
- Strasznie nie lubię być pionkiem na szachownicy. - dodał wprost do jej ucha.
- Każą nam spierdalać, nie czujesz ekscytacji na samą myśl o podróży? - Ryan udała zadumę, patrząc przed siebie pustym wzrokiem. Było przyjemnie, prawie normalnie. Prawdziwe danse macabre - Nie mamy wyjścia, ani nic do gadania jeśli nie chcemy aby nas na tej planszy zepchnięto na taki margines, że nawet gołębie Carla będą wyżej w hierarchii… lub nas zmiotą z niej całkowicie. Nic nie poradzimy, ale albo będziemy na to sarkać, albo zrobimy jedyne co nam pozostaje sensownego. Wyciągnijmy ile się dla dla siebie. Nie wiem czy dokładnie do Normandii nas wykopią, ale jeśli bardzo chcesz załatwię ci hełm z rogami abyś poczuł się lepiej. Brodę już wyhoduj we własnym zakresie, a po Naglfar uderz do Alessy. Mnie nie stać.
W odpowiedzi na te słowa pogładził się po żuchwie. Czy wyhodowanie brody miało okazać się trudniejsze niż odrośnięcie szczęki?
- Chodź. Pogadamy z hetmanem na tej szachownicy, a później wyjaśnisz mi co to Naglar i czemu ma to Alessa.
Brujah nieco się odsunął, a później zaczął prowadzić Margoux przez parkiet w stronę rozemocjonowanego gangu motocyklistów

***


John schodził z parkietu trzymając Margoux za ręke. Wydawało mu się to zupełnie naturalne. Wtedy zahaczył go Hetman.

- No. Jak było? Dokopałeś temu Brudasowi? Dobrze kurwa! Tak trzeba, kto fika do Brujah to tak kończy! - Hetman podszedł do Johna i widocznie był zadowolony ze swojego wojownika. Trzepnął go mocno w ramię okazując swoje zadowolenie.

John ścisnął mocno jego rękę i przyciągnął do siebie ściskając mocno. Potem powtórzył to z Mwebe i kilkoma innymi Brujah, którzy trzymali się razem.

- Dokopałem. Choć nie sam. Był… no kurwa mocny był, nie ma co ściemniać.

- Tak właśnie myślałem, jak szukali kogoś to aby ciebie podesłać. I widzisz? Nie myliłem się. Dobrze, że nie dałeś nam plamy. Widziałeś jak ta ruska była uszczęśliwiona? Prawie pękła z radochy na tej scenie jakby conajmniej sama załatwiła tego Brudasa! - Ukrainiec roześmiał się rubasznie i bezczelnie.

- Stefan - John niecnie wykorzystał fakt, że primogen jest w dobrym humorze i skrócił znacząco dystans jaki dzielił ich codzienne relacje - w co ona kurwa gra?
Jednocześnie Black wzrokiem szukał Aurory.

- Mną się nie przejmujcie, mnie tu nie ma - zza jego pleców rozległ się wesoły głos Tremere, która stała dwa kroki za nim i z rękami wbitymi w kieszenie spodni patrzyła na towarzystwo Brujah z którymi ponoć miała za mało do czynienia.

- No szukała typa do roboty co jest ogarnięty i nie złamie się po jednym ciosie. To od razu pomyślałem o tobie. Bystrzak z ciebie no i problemów ciągle szukasz po ulicach to ci kurwa zrobiłem przysługę i załatwiłem ci robotę nie? - Hetman wyszczerzył się napakowany wesołą energią i pokiwał swoim irokezem. Wypalił bez większego zastanowienia i pewnie tak myślał. A Aurora gdzieś tam była między gośćmi i stolikami, ubrana w swoją żałobną czerń i rozmawiając akurat z kimś. Ukrainiec za to odprowadził wzrokiem podchodzacą czarnowłosą zaciekawionym spojrzeniem i cmoknął do niej całusa na przywitanie.

- Taak. - Trudno było ocenić do którego fragmentu wypowiedzi odniósł się John. - Dzięki. To jest Margo - imię Margoux wypowiadane przez Brytyjczyka zostało jak zwykle przeinaczone. Przyciągnął ją bliżej , przytrzymując dłonią na plecach, żeby przypadkiem nie uciekła.
- To ona go wytropiła, gdy uciekł po szarpaninie z Bruno.

Teraz już nie było możliwości ewakuacji, ani przyglądania się wspomnianemu elementowi z dalszej odległości. Zostawało grać swoją partię, więc Ryan to zrobiła.
- Taki był podział ról, ja szukam, ty bijesz. Swoja część odwaliłeś perfekcyjnie nie mogłam być gorsza - parsknęła, patrząc na Hetmana zaciekawiona.
- Ciebie przedstawiać nie trzeba, ale dobrze poznać. Johnny aż się nie mógł nachwalić - też przekręciła jego imię i mówiła dalej - Jak mówiłam nie przejmuj się, jestem tu koedukacyjnie bo ponoć za mało miałam kontaktów z Brujah - skończyła z ironicznym, szerokim uśmiechem.

- No pewnie diewuszka! Brujah to największe kozaki w tym mieście! - zarechotał mężczyzna w skórzanej kurtce pełnej ćwieków i naszywek. Jego bezskrępowany śmiech wyróżniał się na tej sali “The Haven” i jakby obwieszczał o swojej obecności.

- Ale ty taka tropiąca jesteś? No i git, i git. Dobrze wam poszło. No i dobrze, że to ktoś od nas go powalił na dechy. Należało się złamasowi. - Hetman pokiwał głową zerkając na nich oboje.

- Hetman słuchaj, skoro tak sobie rozmawiamy, to może czas już zapomnieć te przepychanki z ludźmi Mwebe? - John zmierzył wzrokiem czarnoskórego w kurtce bez rękawów. W myślach jedynie wspomniał swoje wahanie co do golfa na imprezę ze strojami wieczorowymi.
- Jego ludzie ewidentnie włażą na teren Ruskich i z tego nic dobrego nie wyjdzie. Po co zaczynać jakieś wojenki. Paryż jest duży. Miejsca każdemu starczy.

Zaczęło się ustalanie wewnętrznych przejawów sympatii czy tam antypatii, trochę poza granicami strefy Tremere, ale jedna wiedźma stała jakby w środku tej dyskusji i zastanawiała się jak bardzo może pogmatwać relacje między Brujah o którego ramię się oparła bez skrępowania, a jego primogenem. Wyszło jej po krótkich obliczeniach że całkiem bardzo. Gdyby miała złą wolę.
- O, to butelki z benzyną i kamienie cały czas latają tam, gdzie prawo nie dojeżdża bo ktoś mu sfajczył radiolkę? - spytała skacząc wzrokiem od Johna do Hetmana - Dobrze że niektóre rzeczy się nie zmieniają, a jeśli miejsca za mało podłóżcie im świnię i sami będą zmuszeni teren oddać. Chociaż wiecie, tak tylko mówię. Nie znam tematu, ja tu tylko wącham - skończyła z rozbrajającą szczerością, wzruszając ramionami.

- Znasz mnie John. Jak dla mnie to w ogóle wszystkich Ruskich powinno się stąd wykopać. - Ukrainiec prychnął krótko no ale znów dał się poznać jako nieprzejednany nieprzyjaciel Rosjan.

- A ty diewuszka, dobrze nadajesz. Butelki z benzyną, kamienie z bruku. Ta je, właśnie tak. I wtedy jest impreza. - zaśmiał się jakby przypomniało mu się coś zabawnego.

John kiwał głową w milczeniu.
- Stefan, jeszcze przyjdzie czas gdzie ulice Paryża zapłoną. Nie dziś i nie jutro, ale Brujah będą czekać na ten moment. Jeszcze raz dzięki za polecenie mnie Aurorze.
Black mówił z uśmiechem. Szanował Hermana za to, że ten nie pozbawił go głowy po zabiciu jego stwórczyni. Był mu winny szacunek. Mwebe natomiast jak dotąd na szacunek nie zapracował, a postawa Hetmana jednoznacznie dała do zrozumienia, że tarcia się nie zakończą. Brytyjczyk miał nadzieję, że gdy przyjdzie do rozliczeń to będzie w grupie rzucającej kamienie z bruku, a nie obrzucanej.
- Dobra Stefan, spierdalam stąd. Zerknę jeszcze co na dole i wracam na mój kwadrat.

Ryan uniosła brwi, a następnie obdarzyła Blacka rozbawionym spojrzeniem.
- Na dole? To już wiem po co mnie tu ciągasz po parkiecie. Ale przyznam że to lepsza opcja niż kibel gdzieś na dyskotece. Miło było poznać - zwróciła się na koniec do Hetmana - Jeśli na waszym terenie będziecie organizować koncert prawdziwego, starego punk rocka dajcie znać. Dawno nie zdzierałam gardła do trzech akordów.

- Chcesz i masz diewuszka. - Hetman niespodziewanie wyjął telefon, otworzył z przegródki wyjął kartonik, już widocznie nieco swoje odsłużył w tej przegródce bo był tu przetarty, tam zagięty róg ale nadal dało się go odcyfrować. Nazwa chyba nie była aż tak zaskakująca “Anarchie”.

- Co tydzień są porządne koncerty. Nie jakieś gówniane techno czy wieśniackie country. Tylko porządna muza, z mocnym uderzeniem. Jutro też coś grają. Wpadnij, powiesz, że ja cię tu przysłałem to nikt cię tam nie ruszy. A muza i piwo są tam git. No i towarzycho. Nie jakieś lamusy w krawatach. W mordę można dostać albo dać. Poskakać i tak dalej. Jest gitnie. - zaśmiał się rubasznie chowając z powrotem telefon do kieszeni spodni. Potem spojrzał na młodszego stażem Brujah.

- Nie bądź lamus John. Na dół to się nie chodzi rzucać okiem. Tylko balować do białego rana. Krew, rżnięcie, dragi i alk w opór. No ja jeszcze mam tu z chłopakami parę rzeczy do zrobienia a potem też zwijam na dół. No to cześć. Dobrze, że sklepaliście tego brudasa. Punks not death kurwa! - trzasnął po przyjacielsku w ramię Johna i trochę wyglądało jakby mu sprzedał dobrą radę. Po czym odezwała się jego punkowa na tura i krzyknął gromko i beztrosko na całe gardło zwracając na siebie uwagę otoczenia. A potem skinął im głową na pożegnanie i ruszył gdzieś między stoły.

Ryan za to stała, obracając sfatygowany kartonik w palcach i przyglądała mu się jakby miał kryć odpowiedź na wszystkie dręczące ludzkość pytania. Punkowy koncert… ile nie była na czymś takim, 15 lat, 20?
- Chyba nie zrobiłam ci aż takiej siary skoro dostałam od twojego kierownika bilecik wstępu na happening artystyczny. - schowała wizytówkę do wewnętrznej kieszeni marynarki, tam gdzie była już karteczka od jej primogen. Zerknęła przy tym na Johna robiąc pokerowo poważną minę - Wybacz, następnym razem będę się bardziej starać. Ty tak na serio z tym zwiedzaniem piwnicy?

John wzruszył ramionami.
- W zasaadzie tylko to zostało do odhaczenia. Wiesz… Krew, rżnięcie, dragi i alk w opór - Brytyjczyk powiedział to tak bardzo bez entuzjazmu, że można było odnieść wrażenie, że wylicza listę zakupów. Na koniec wykrzywił się w kośawym uśmiechu, uniósł dłonie i powiedział: “jej” w prodiowanym wyrazie ekscytacji.
- Jestem pewny, że Alessa już tam jest. A jeżeli nie, to nie wiem cóż musiało się wydarzyc, żeby ją powstrzymało.
Za wspaniałe dialogi pragnę podziękować Sonichu, Coolfon i Pipboyowi.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline