| Ayo podskoczyła, gdy drzwi zostały wyrwane z framugi przez wpadającego za bar olbrzyma, szarpnęła głową w jego stronę, zastygła w miejscu zawieszona pomiędzy chęcią walki i ucieczki. Ciemność za jej plecami zafalowała, zaszeleściły pióra wielkich skrzydeł, gdy mrok scalił się, na moment przemienił w ciało ze snów i koszmarów. Na moment, dopóki nie buchnęły basy, nie błysnęły oślepiające reflektory, a Zuri nie zawirowała w tańcu ze swoim płomieniem. Dopóki Camille nie odezwała się z uśmiechem. Jack. To był Jack. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Olbrzym miał imię. Zwykłe ludzkie imię. „Waruj psie” wycedzone z zimną nienawiścią.
Błysk zębów pomiędzy szkarłatnymi jak krew ustami - kolejna sugestia bólu i krwi. Ostrzeżenie i przestroga ukryte w nieznacznym, ledwie dostrzegalnym grymasie.
Ale Camille nie traktowała go jak człowieka, tylko niewolne zwierzę, kundla, którego zazwyczaj trzyma się w kojcu i na łańcuchu. Ayo zmarszczyła brwi, popatrzyła na kobietę ze smutkiem i rozczarowaniem, ale nie powiedziała nic. Co mogła powiedzieć? Miała zganić? Pouczyć? Nie chciała, nie mogła, bo może Jack był jak dzikie zwierzę, może ten nieludzko wielki mężczyzna potrzebował smyczy i kagańca. Nawet jeśli wydawało się to złe. Nawet jeśli było to złe. Dlatego Ayo nie powiedziała nic, ale w jej serce jak cierń wbiły się te dwa słowa. I widziała, że ani ich nie zapomni, ani ich nie odpuści.
Zamiast tego ponownie poprowadziła Camille w kierunku loży.
- Poznajcie się - powiedziała cicho. - Camille, to Aksel - przedstawiła antykwariusza. Imiona były ważne. W imionach była zaklęta magia. - Henry’ego znasz. Tam jest Zuri. - Rozejrzała się za Rączką, który jeszcze nie wrócił do sali i przemilczała jego imię. Nie chciała wystawiać jego nieobecności pod uwagę i spojrzenia innych. Skoro go nie było, to miał powód. I Ayo postanowiła ufać, że wszystko jest z nim w porządku, że nie musi się jeszcze martwić, że jej przyjaciel nie zostanie kolejną kartą przetargową.
Usiadła, ponownie zapadając się w miękkie objęcia skórzanej sofy. Słuchała uważnie tego, co mówiła Camille. Tej istnej przemowy, płynnego monologu, w którym każde słowo było na swoim miejscu. Słuchała, bo tak wiele zależało od tej propozycji, od tego mariażu pragnień i celów. „Waruj psie”
Ramiona Ayo pokryły się gęsią skórką. Słyszała protekcjonalne, pełne wyższości nuty w słowach kobiety. Słyszała jej pewny siebie głos - jak granit owinięty chłodnym jedwabiem. Wciąż mistrzyni granic, wciąż królowa sceny, wciąż władczyni spoglądająca na nich z wywyższonego tronu. A jednak… A jednak Ayo nie chciała zostawiać jej samej. A jednak Ayo nieodmiennie wierzyła, że lód da się stopić, ciernie nienawiści wyrwać, uzdrowić, co skrzywione i chore.
A jednak cieszyła się, że przy stoliku byli z nią Aksel i Henry, którzy mogli zbalansować tą wiarę i nadzieję. Tak wiele zależało od tej rozmowy, tak bardzo nie mogli popełnić błędu i wybrać źle.
- Nie martw się o nasz sen. - Uśmiechnęła się kącikiem ust znowu balansując na cienkiej granicy przekornej familiarności. - Zadbam, żeby był spokojny. Ale to co mówisz... - spoważniała, oparła przedramiona na stole, splotła razem palce. - Kto ci grozi? Kto cię krzywdzi? Jak? Musimy to wiedzieć, jeśli mamy pomóc. - Wbiła w kobietę łagodne, nieustępliwe spojrzenie. - Camille, powiedz, czy to oni mają Molly? Czy ty? - Zadała ostatnie pytanie bez śladu oskarżenia w głosie. To po prostu było ważne: czy kobieta mogła powiedzieć im jedynie gdzie znajduje się dziewczynka, czy sama oddać ją w ich ręce.
- Nie martw się o nasze sny… to piękne. Jednak sny, to nie tylko słodkie marzenia. One potrafią też ranić i niszczyć. - rzekła z pseudofilozoficzną emfazą Camille. Jej słowa jednak nie były skierowane do Lśniących. Zostały wypowiedziane tak, jak aktor wygłasza monolog. Rzucone w mroczną pustkę w której skrywa się publiczność. - Wiem, gdzie jest Molly - dodała po chwili spoglądając najpierw na Aksla, a później Henry’ego - Nie ma jednak już wiele czasu. O świcie pewnie będzie za późno. Uwolnienie dziecka wiązać się będzie z wielkim ryzykiem. Jesteście gotowi je podjąć? Pewnie nie obędzie się bez walki, a wy mimo całej waszej odwagi i determinacji, nie wyglądacie na kogoś kto będzie potrafił sprzeciwić się zawodowym szumowinom.
__________________ "[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat." |