Northman | Post wspólny Huk wystrzału przed domem Bianco był charakterystyczny, ale jakby obcy. Wszyscy mieszkańcy miasteczka doskonale rozróżniali takie dźwięki. Pobliskie lasy w sezonie łowieckim rozbrzmiewały od wschodu do zachodu słońca niesioną przez górskie grzbiety i przełęcze przebrzmiewającą echem symfonią okazjonalnych luf sztucerów i dużego kalibru pistoletów na dużego zwierza lub śrutu na kojoty i ptaki. Teraz jednak, w miejskim gąszczu ulic i domów, strzał z bliska brzmiał jak wybuch armaty.
Markowi dzwoniło w uszach, ale nie na tyle, by nie mógł usłyszeć głosu Powella. I nie na tyle oszołomiony, by nie móc poinformować nowo przybyłych o tym, co się stało.
- Matka Any zamieniła się w Wilka - powiedział, po czym ruszył do telefonu. Skoro pani Bianco jeszcze żyła, to potrzebny był lekarz. I policja.
- Ło kurwa, co się tu dzieje… - wtrącił Bryan.
Więc tak mogła zginąć Allison. Pomyślał Bart. Ona lub ojciec Any zmienił się… stał oszołomiony.
W tym samym momencie Powell próbował powstrzymać krwawienie pani Bianco, korzystając ze swoich dłoni.
- Jak wezwiesz pomoc zobacz, czy w łazience nie ma apteczki i bandaży lub szybko znajdź jakieś szmaty. Muszę powstrzymać upływ krwi.
Mówił spokojnie, ale widać było, że jest spanikowany. Rozglądał się za nożem, którego nigdzie nie było. W oczach ochroniarza narastała panika - w końcu, jak się okazało, strzelił do nieuzbrojonej kobiety.
- Ani słowa nikomu o masce... - Mark powiedział cicho do Powella. - Zobaczę, czy coś znajdę... Ana! Gdzie jesteś?
Odpowiedziała mu cisza. Z korytarza widział też powoli podchodzących sąsiadów. Byli zaniepokojeni i wyraźnie podekscytowani.
Krzyk Marka pobudził Spineliego do działania. Wbiegł do domu Any zobaczyć czy dziewczyna przeżyła spotkanie z Bestią, lub czy są inne ofiary. Po drodze rozglądał się w poszukiwaniu maski lub noża.
Ani jednego, ani drugiego nie widział. Zajrzał na piętro znajdując bez trudu rozwalone w drzazgi drzwi. To był pokój Anastasi. Niby Bart nie był przekonany, jak sobie wyobrazić pokój dziewczyny, ale w końcu mógł go zobaczyć na własne oczy i chyba nawet do niej pasował. Kolor ścian był szaro-niebieski, stonowany i zdawał się być smutny. Po lewej stronie od wejścia umiejscowione było łóżko, które po swojej lewej jak i prawej stronie miało nocną szafkę koloru białego. Łóżko było nawet spore, jak na nastolatkę, ładnie pościelone i zakryte narzutą, która jednak w okolicach, gdzie zwykle trzyma się nogi, była pognieciona. Na podłogę zrzucona była torba Any, która raczej rzadko się z nią rozstawała, podobnie jak z aparatem fotograficznym, ale tego na pierwszy rzut oka Bart nie widział. Za drzwiami wejściowymi znajdowała się duża, biała szafa z lustrem. Po prawej stronie były uchylone drzwi do małej łazienki, po lewej i na wprost było okno.
To jedno okno przed jego oczami było uchylone, dojrzał również krew na jego białym parapecie. Rozbryzg, zaciek, spływający niczym świeżo wylany sok z malin. Ale sokiem z malin to, co spływało nie było. Bart bez trudu, doświadczony pracą w zakładzie pogrzebowym, potrafił rozpoznać krew. Wyjrzał przez okno i zobaczył leżącą na dole Ann.
Wtedy schodami na złamanie karku, a później na na zewnątrz wybiegł z domu dziennikarza zobaczyć czy dziewczyna żyje.
Mark skończył rozmowę, odłożył słuchawkę i spojrzał na agenta.
- Niedługo tu będą - powiedział. - Pogotowie - dodał.
Rzucił te słowa w przelocie, bo sprawa znalezienia apteczki zdała mu się ważniejsza, niż rozmówki z Powellem.
Bart podbiegł do leżącej dziewczyny, zobaczyć czy oddycha. Przyłożył rękę do pulsu, jak to widział niejednokrotnie wcześniej. Przyglądał się w poszukiwaniu źródła krwawienia. Nie starał się podnosić Any, bo mogła mieć uszkodzony kręgosłup i bez noszy, jeśli żyła, mógłby jeszcze pogorszyć jej stan.
- Ana! - krzyknął klęcząc obok. - Ana!
Nie odpowiadała. Leżała bezwładnie, z zakrwawioną nogą i głową.
Bart widząc, że żyje i oddycha, zaczął cucić lekko klepiąc w policzek i krzycząc przy uchu, aby się wybudziła i wróciła do żywych. Po jego nosie zaczęła płynąc łza.
Dały się słyszeć ciężkie, zwaliste kroki i niebawem pojawił się również Bryan. Osiłek przez chwilę stał jak wryty, biegając wzrokiem od nieprzytomnej dziewczyny do Spineliego.
- Osz kurw… Co tu się… Żyje?! E?! Żyje?! - Chase przyklęknął obok. - Ziomek, potrząchaj nią porządnie, to się wybudzi!
- Mogła uszkodzić kręgosłup. - Bart popatrzył na okno na piętrze, z którego wyskoczyła lub wypadła.
- No to nie wiem, może trzeba wylać jej wodę na japę - Bryan nie przestawał rzucać pomysłami. - Albo nie wiem no… E! WSTAWAJ! WSTAWAAAAAAJ! Te, ja pójdę znaleźć chyba jakiś telefon i zadzwonić, nie?
- Mark zadzwonił. - rzucił nie odrywając wzroku od twarzy Ann. - Wszystko będzie dobrze. Będzie dobrze. - powtarzał.
Jedno było pewne jak niepewność jutra. Bart wiedział, że czeka ich walka z demonem. Zamkną bramę między światami lub zginą próbując. Spineli nie odpuści póki bestia nie zostanie zniszczona lub wygnana do piekieł, czy jakiej innej ciemności, z której przylazła. Miał nadzieje, że Squaw z bratem spalili szopę Macrumów, skąd wszystko mogło się zacząć.
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill |